Pierwsze lata "wolności" cz. 4
Foxx, śr., 03/12/2008 - 09:01
Pewnego dnia wszedł do celi oddziałowy z więźniem, zapytali się o Romańczyka. Gdy powiedziałem, że to ja, powiedziano, że naczelnik przychylił się do mojej prośby. Odpowiedziałem, że ja pana naczelnika o nic nie prosiłem. Wtedy kazano mi dobrze sobie przypomnieć. Przypomniałem sobie, że przeszło trzy lata temu, gdy przyjechałem do Wronek w 1951 roku, prosiłem naczelnika o prawo korzystania z książek technicznych. Właśnie na tą prośbę we wrześniu 1954 roku naczelnik wyraził zgodę. Zapytałem, co mi mogą zaoferować w języku polskim. Odpowiedziano, że nic, bo wszystko wybrali ci co są na funkcjach. Dla mnie mają "Uczenie rzezania" Reznicowa w języku rosyjskim. Zapytałem czy dostanę też słownik rosyjsko-polski, przytaknęli. Zgodziłem się więc, miałem zajęcie i nie próżnowałem. Opanowałem język rosyjski na tyle dobrze, że patrząc na tekst rosyjski czytałem go po polsku.
Dotarła do nas wiadomość, że nasze akta zostały odtajnione i możemy je obejrzeć. Skorzystałem z tej możliwości. Najbardziej mnie interesował protokół z pierwszej mojej sprawy, gdzie adwokat domagał się zwolnienia, gdyż nie widzi podstaw do ukarania i losy mojego pisma z dnia 29 sierpnia 1953 roku, które wyszło do Sądu Rejonowego Wojskowego i tam ugrzęzło. Inne sprawy przejrzałem, ale już mnie mniej interesowały.
Pewnego dnia do celi weszło dwóch funkcjonariuszy więziennych i powiedzieli, że jeśli ktoś ma jakieś zastrzeżenia do wyroku to niech pisze. Wtedy ja się roześmiałem, na co ostro zareagowali. Powiedziałem im, że 29 sierpnia 1953 roku napisałem do Najwyższego Sadu i do tej pory cisza, nie dostałem żadnej odpowiedzi, prawdopodobnie moje pismo trafiło do kosza. Odpowiedzieli, ze na pewno sprawę załatwią , że dostanę odpowiedź i wyszli. Za dwa dni zjawili się z pismem z czerwca o odpowiedzi na łaskę i zarzucali mi nieprawdę. Jja im odpowiedziałem, że to jest odpowiedź na prośbę o łaskę, które pisała żona. Ja chcę odpowiedź na moje pismo, ja nie chcę łaski, ja chcę sprawiedliwości. Zapewniali, że załatwią mi odpowiedź i wyszli.
W październiku 1954 roku, w liście, żona mi napisała, że minęło 6 miesięcy od odpowiedzi prezydenta i można znowu pisać, ale lepiej żebym ja napisał osobiście. W liście do żony odpisałem, że ja nie mam podstaw do pisania, ponieważ nie popełniłem żadnego przestępstwa i nie przyznałem się do winy. Jeśli chce mi pomóc to nich pójdzie do Sądu Rejonowego Wojskowego i dowie się co słychać z moim pismem, które pisałem 29 sierpnia 1953 roku.
13 grudnia 1954 roku po obiedzie kazano mi się zabrać z rzeczami i z siennikiem z celi i zaprowadzono mnie na pojedynki na oddział IV d. Byłem zdezorientowany co to znaczy, bo w celi były cztery sienniki. Na tym oddziale był pośmieciuchem (więźniem sprzątającym) znajomy więzień, który przeprowadzał Rydza-Śmigłego przez Tatry. Doszedł do moich drzwi i powiedział, że z tej celi więźniowie wychodzą na wolność. Noc przespałem niespokojnie, ciekawy dnia jutrzejszego.
W dniu 14 grudnia 1954 roku, rano po śniadaniu, wyprowadzono mnie z celi. Na korytarzu stało już trzech więźniów. Uformowano nas w szereg i zaprowadzono do pomieszczeń administracji. Po dwóch wsadzono nas do dwóch niewielkich pomieszczenia obok siebie. Potem zabrano jednego więźnia z sąsiedniego pomieszczenia. Po pewnym czasie wrócił, a zabrano mojego kolegę. Ścianka między pomieszczeniami była cienka i można było się porozumiewać. Dowiedziałem się, że kolega zza ściany otrzymał urlop zdrowotny i wychodzi na wolność. Wrócił i mój kolega, a zabrano drugiego z tamtego pomieszczenia. Mój kolega dostał warunkowe zwolnienie. Przyszedł drugi kolega z tamtego pomieszczenia i zabrano mnie.
Zaprowadzono mnie do administracji, sprawdzono moje personalia i odczytano orzeczenie Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego: Umorzono mi karę z artykułu 32 w związku z artykułem 86 KKWP. Karę śmierci z artykułu 3 punkt b z dekretu o ochronie Państwa z1944 roku zmniejszono na 10 lat więzienia, zastosowano amnestię z 1947 roku i ustalono wyrok na 5 lat pozbawienia wolności. Ponieważ odsiedziałem 6 lat, sąd zarządził natychmiastowe zwolnienie z więzienia.
Wyrok przyjąłem bez specjalnej reakcji. Czytający pomyślał, że nie zrozumiałem i przeczytał jeszcze raz. Gdy zapewniłem go, że rozumiem, zapytał mnie czemu się nie cieszę. Odpowiedziałem, że jak dostałem karę śmierci nie płakałem, to teraz gdy mam 6 lat życia zmarnowane mam się cieszyć. Spojrzał na mnie i powiedział zamyślony: "To prawda".
Odprowadzono mnie do kolegów, zaprowadzono do magazynu odzieży i przygotowano naszą odzież do wyjścia na wolność, między ludzi. Myślałem o tym, że wkrótce będę w domu, jak mnie przyjmą po tak długiej nieobecności. Domyśliłem się, że zwolnienie nastąpiło w wyniku mojego pisma, pewnie żona zrobiła tak jak ją prosiłem. Czy ona wie, że ja jutro rano będę w domu?
Gdy z magazynu wyszliśmy z naszymi rzeczami oddziałowi, którzy nam robili rewizje byli również podekscytowani. Byli z nami przez kilka lat, niektórzy byli ludźmi ale nie wszyscy. Po rewizji zaprowadzono nas pod kancelarię, by odebrać dokumenty i niewielkie pieniądze, które sukcesywnie przysyłała mi żona na tzw. wypiskę. Raz w miesiącu można było za nie kupić produkty w więziennej kantynie. Miałem nadzieję, że wystarczą one na podróż. Czekając w korytarzu pod kancelarią zobaczyłem przechodzącego oficera, który przeprowadzał ze mną rozmowy. Gdy mnie zobaczył mnie w ubraniu, dokąd się wybieram. Gdy odpowiedziałem, że do domu odpowiedział: "Wpierw bym się śmierci spodziewał niż wy do domu pójdziecie". Odpowiedziałem: "Nie mam nic przeciwko temu, niech się pan spodziewa".
Dotarła do nas wiadomość, że nasze akta zostały odtajnione i możemy je obejrzeć. Skorzystałem z tej możliwości. Najbardziej mnie interesował protokół z pierwszej mojej sprawy, gdzie adwokat domagał się zwolnienia, gdyż nie widzi podstaw do ukarania i losy mojego pisma z dnia 29 sierpnia 1953 roku, które wyszło do Sądu Rejonowego Wojskowego i tam ugrzęzło. Inne sprawy przejrzałem, ale już mnie mniej interesowały.
Pewnego dnia do celi weszło dwóch funkcjonariuszy więziennych i powiedzieli, że jeśli ktoś ma jakieś zastrzeżenia do wyroku to niech pisze. Wtedy ja się roześmiałem, na co ostro zareagowali. Powiedziałem im, że 29 sierpnia 1953 roku napisałem do Najwyższego Sadu i do tej pory cisza, nie dostałem żadnej odpowiedzi, prawdopodobnie moje pismo trafiło do kosza. Odpowiedzieli, ze na pewno sprawę załatwią , że dostanę odpowiedź i wyszli. Za dwa dni zjawili się z pismem z czerwca o odpowiedzi na łaskę i zarzucali mi nieprawdę. Jja im odpowiedziałem, że to jest odpowiedź na prośbę o łaskę, które pisała żona. Ja chcę odpowiedź na moje pismo, ja nie chcę łaski, ja chcę sprawiedliwości. Zapewniali, że załatwią mi odpowiedź i wyszli.
W październiku 1954 roku, w liście, żona mi napisała, że minęło 6 miesięcy od odpowiedzi prezydenta i można znowu pisać, ale lepiej żebym ja napisał osobiście. W liście do żony odpisałem, że ja nie mam podstaw do pisania, ponieważ nie popełniłem żadnego przestępstwa i nie przyznałem się do winy. Jeśli chce mi pomóc to nich pójdzie do Sądu Rejonowego Wojskowego i dowie się co słychać z moim pismem, które pisałem 29 sierpnia 1953 roku.
13 grudnia 1954 roku po obiedzie kazano mi się zabrać z rzeczami i z siennikiem z celi i zaprowadzono mnie na pojedynki na oddział IV d. Byłem zdezorientowany co to znaczy, bo w celi były cztery sienniki. Na tym oddziale był pośmieciuchem (więźniem sprzątającym) znajomy więzień, który przeprowadzał Rydza-Śmigłego przez Tatry. Doszedł do moich drzwi i powiedział, że z tej celi więźniowie wychodzą na wolność. Noc przespałem niespokojnie, ciekawy dnia jutrzejszego.
W dniu 14 grudnia 1954 roku, rano po śniadaniu, wyprowadzono mnie z celi. Na korytarzu stało już trzech więźniów. Uformowano nas w szereg i zaprowadzono do pomieszczeń administracji. Po dwóch wsadzono nas do dwóch niewielkich pomieszczenia obok siebie. Potem zabrano jednego więźnia z sąsiedniego pomieszczenia. Po pewnym czasie wrócił, a zabrano mojego kolegę. Ścianka między pomieszczeniami była cienka i można było się porozumiewać. Dowiedziałem się, że kolega zza ściany otrzymał urlop zdrowotny i wychodzi na wolność. Wrócił i mój kolega, a zabrano drugiego z tamtego pomieszczenia. Mój kolega dostał warunkowe zwolnienie. Przyszedł drugi kolega z tamtego pomieszczenia i zabrano mnie.
Zaprowadzono mnie do administracji, sprawdzono moje personalia i odczytano orzeczenie Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego: Umorzono mi karę z artykułu 32 w związku z artykułem 86 KKWP. Karę śmierci z artykułu 3 punkt b z dekretu o ochronie Państwa z1944 roku zmniejszono na 10 lat więzienia, zastosowano amnestię z 1947 roku i ustalono wyrok na 5 lat pozbawienia wolności. Ponieważ odsiedziałem 6 lat, sąd zarządził natychmiastowe zwolnienie z więzienia.
Wyrok przyjąłem bez specjalnej reakcji. Czytający pomyślał, że nie zrozumiałem i przeczytał jeszcze raz. Gdy zapewniłem go, że rozumiem, zapytał mnie czemu się nie cieszę. Odpowiedziałem, że jak dostałem karę śmierci nie płakałem, to teraz gdy mam 6 lat życia zmarnowane mam się cieszyć. Spojrzał na mnie i powiedział zamyślony: "To prawda".
Odprowadzono mnie do kolegów, zaprowadzono do magazynu odzieży i przygotowano naszą odzież do wyjścia na wolność, między ludzi. Myślałem o tym, że wkrótce będę w domu, jak mnie przyjmą po tak długiej nieobecności. Domyśliłem się, że zwolnienie nastąpiło w wyniku mojego pisma, pewnie żona zrobiła tak jak ją prosiłem. Czy ona wie, że ja jutro rano będę w domu?
Gdy z magazynu wyszliśmy z naszymi rzeczami oddziałowi, którzy nam robili rewizje byli również podekscytowani. Byli z nami przez kilka lat, niektórzy byli ludźmi ale nie wszyscy. Po rewizji zaprowadzono nas pod kancelarię, by odebrać dokumenty i niewielkie pieniądze, które sukcesywnie przysyłała mi żona na tzw. wypiskę. Raz w miesiącu można było za nie kupić produkty w więziennej kantynie. Miałem nadzieję, że wystarczą one na podróż. Czekając w korytarzu pod kancelarią zobaczyłem przechodzącego oficera, który przeprowadzał ze mną rozmowy. Gdy mnie zobaczył mnie w ubraniu, dokąd się wybieram. Gdy odpowiedziałem, że do domu odpowiedział: "Wpierw bym się śmierci spodziewał niż wy do domu pójdziecie". Odpowiedziałem: "Nie mam nic przeciwko temu, niech się pan spodziewa".
Ze wspomnień Jana Romańczyka, ps. "Łata" z batalionu "Miotła" - dzięki uprzejmości Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944.
- Foxx - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz