Piotr Chmielowiec (IPN Rzeszów) Szmalcownik czy sprawiedliwy? Sprawa Józefa Laska
Kiedy w 2008 r. w miesięczniku "Znak" (nr 4) ukazały się wspomnienia Tadeusza Markiela "Zagłada domu Trinczerów", nie wzbudziły szerszego zainteresowania, poza osobami zajmującymi się na co dzień problematyką zagłady Żydów na ziemiach polskich w okresie okupacji niemieckiej. Dopiero po publikacji w "Polityce" [1] sprawa zaczęła być głośna nie tylko w Polsce, ale też na świecie. Największe emocje we wspomnieniach Markiela wywołało oskarżenie polskich mieszkańców wsi Gniewczyna o współpracę z okupantem w likwidacji ich sąsiadów - Żydów.
Gniewczyna (złożona z dwóch części - Łańcuckiej i Trynieckiej) jest miejscowością na Rzeszowszczyźnie, położoną 3 kilometry na północ od Przeworska. Przed 1939 r. zamieszkiwało w niej około 2400 Polaków i kilka rodzin żydowskich. Żydzi handlowali bydłem i końmi, można było kupić u nich odzież, dawali też zatrudnienie polskim sąsiadom przy wypasie krów. W lecie 1942 r. Niemcy rozpoczęli akcję zagłady Żydów na terenie powiatu jarosławskiego. Od tego czasu zmuszeni byli ukrywać się, głównie u sąsiadów Polaków. 30 listopada 1942 r. ukraińska policja pomocnicza rozstrzelała 11 Żydów z Gniewczyny.
Sprawa wydania gniewczyńskich Żydów w ręce niemieckie była po wojnie przedmiotem śledztwa. Trudno przejść obojętnie wobec poczynionych wtedy ustaleń, gdyż w wielu kwestiach obraz zarysowany przez Markiela i rozpowszechniony przez media okazuje się zafałszowany i nieprawdziwy, a oskarżenia rzucane na konkretne osoby opierają się na pogłoskach i plotkach, czasem nie znajdując żadnego potwierdzenia.
Od samego początku śledztwa głównym podejrzanym o wydanie Żydów w ręce niemieckie był Józef Lasek, w czasie okupacji niemieckiej rejonowy komendant straży pożarnej w Gniewczynie. Przez kilka powojennych lat w materiałach śledczych odwoływano się jednak do osoby starszej o prawie dwadzieścia lat, ale o takim samym imieniu i nazwisku; w pomyłce zorientowano się dopiero w 1951 roku.
Józef Lasek urodził się 8 stycznia 1902 r. w Gniewczynie Trynieckiej, pochodził z rodziny chłopskiej, ukończył 4 klasy szkoły powszechnej, uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. i w kampanii wrześniowej 1939 r., z zawodu był stolarzem i cieślą. Na utrzymaniu miał żonę i sześcioro dzieci. Po ukończeniu kursu straży pożarnej w Rzeszowie w styczniu 1939 r. został mianowany komendantem straży pożarnej, a przed wybuchem wojny przez miesiąc był rejonowym komendantem straży pożarnej. Wiosną 1940 r. ponownie powierzono mu obowiązki rejonowego komendanta straży pożarnej na gminę Tryńcza i gromadę Dębno.
Informacja o tym, że podczas okupacji niemieckiej, wspólnie z innymi członkami straży pożarnej, miał wyłapywać ukrywających się Żydów, pojawiła się w urzędowych doniesieniach na przełomie kwietnia i maja 1948 roku. Niestety, nie można było przesłuchać w tym momencie samego podejrzanego, który, prawdopodobnie już od zimy 1947 r., ukrywał się u rodziny w Krzemienicy koło Łańcuta i w miejscowości Ogrodniki koło Elbląga. Śledztwo rozpoczęła Prokuratura Sądu Okręgowego w Przemyślu. Zarzuty, oprócz wydania Żydów w ręce niemieckie, obejmowały wskazanie gestapo Władysława Wasyla i wymuszenie od Marii Koniecznej przedmiotów po Żydach, które miał sobie przywłaszczyć. Na rozprawie, która rozpoczęła się 5 grudnia 1949 r. przed Sądem Okręgowym w Przemyślu, na sesji wyjazdowej w Przeworsku, obecny był tylko jeden z oskarżonych - Józef Botwina (Józef Kulpa, Józef Lasek i Jan Skitał ukrywali się i byli reprezentowani przez adwokatów).
Jednym z najważniejszych świadków obrony była Bronisława Szozda, pochodząca z Gniewczyny Łańcuckiej, która zeznała, że w czasie okupacji niemieckiej ukrywała się w domu Laska. Jej rodzice byli Żydami, a ona sama w styczniu 1942 r. przyjęła chrzest z rąk ks. Stanisława Kułaka (co było również zakazane przez Niemców). Przyznała, że Lasek sam zaproponował jej ukrywanie się u siebie w grudniu 1942 r., mimo że znał jej pochodzenie: "Józef Lasek odnosił się do mnie bardzo życzliwie i wielokrotnie przestrzegał mię, gdy mi groziło niebezpieczeństwo. (
) Gdy mieszkałam u Józefa Laska, tenże pożyczył u kogoś maszynę do szycia i przyniósł mi, bym sobie szyciem zarobiła na życie". Szozda wyjaśniła też, że ma siostrę, która wyszła za mąż za Polaka, przyjęła chrzest przed wojną i okupację spędziła w Gniewczynie Łańcuckiej. Osoba ta była dobrze znana także Laskowi. Inną z Żydówek, której pomocy udzielił Lasek, była Golda Russ, która przez miesiąc ukrywała się u niego, pracując w polu razem z jego córką. Było to jeszcze przed rozpoczęciem akcji likwidacji Żydów. Później musiała opuścić dotychczasowe miejsce ukrywania się i na kilka dni powróciła do Marii Rachwał. Opowiadała wtedy, że Lasek "powiedział jej, żeby szukała sobie innego miejsca, albowiem ktoś go doniósł, że u niego przechowuje się Żydówka, a on właśnie dostał rozporządzenie, aby łapał Żydów" [2]. Następnie na podstawie fałszywych dokumentów, wystawionych na nazwisko córki Laska, wyjechała na roboty przymusowe do Niemiec, przeżyła okupację i zmarła po wojnie w szpitalu.
Także w zeznaniach innych świadków padły informacje, że Józef Lasek udzielał pomocy Żydom, choć był świadomy grożącego niebezpieczeństwa. Mimo to 6 lutego 1950 r. sąd skazał Józefa Laska na 5 lat więzienia, 5 lat utraty praw publicznych i obywatelskich praw honorowych oraz przepadek mienia. Zarzucono mu wskazanie gestapo Władysława Wasyla, ściganego za przestępstwa pospolite, oraz usunięcie Żydówki z mieszkania Heleny Górak w Jagielle. Czterej sądzeni zostali uniewinnieni od dalszych punktów oskarżenia, w tym Lasek od zarzutu przyjęcia do swojego domu rodziny Adlerów, a następnie zawiadomienia gestapo. 8 lutego z więzienia został wypuszczony Józef Botwina. Wyrok nie zadowalał żadnej ze stron; został zaskarżony zarówno przez Prokuraturę Okręgową w Przemyślu, jak i przez adwokata Józefa Laska - dr. Tadeusza Jakubskiego.
Na rozprawie rewizyjnej przed Sądem Apelacyjnym w Rzeszowie uchylono wyrok odnośnie do Laska w częściach zaskarżonych przez prokuraturę, uznano go jednak za winnego usunięcia Żydówki z mieszkania Górakowej, za co został skazany na karę 6 lat więzienia, utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na lat 5 oraz przepadek mienia, a całą sprawę przekazano Sądowi Okręgowemu w Przemyślu do ponownego rozpoznania w innym składzie.
Wznowienie zawieszonego śledztwa nastąpiło dopiero po zatrzymaniu Laska, co nastąpiło przed 18 lutego 1953 roku. Przesłuchiwany przez Prokuraturę Powiatową w Przeworsku zeznał, że w czasie wojny Niemcy w czasie urządzanych obław wpadali na strażnicę i zabierali strażaków, w szczególności do łapania Żydów, jednak on osobiście nigdy nie brał w tym udziału. W noc poprzedzającą rozstrzelanie 11 Żydów w Gniewczynie Łańcuckiej przebywał służbowo w Tryńczy i Dębnie, skąd powrócił dopiero po południu. Co do zarzutu wskazania Władysława Wasyla zeznał, że został zmuszony przez Niemców, by doprowadził do miejsca jego zamieszkania. W sprawie zarzutu zabrania od Marii Koniecznej rzeczy pożydowskich wyjaśnił, że w tej sprawie zgłosił się do niego policjant granatowy Orzechowski ze strażakiem Janem Skitałem i zażądał doprowadzenia do Koniecznej. W jej obecności wyciągnął listę rzeczy, które pozostawili Żydzi, i nakazał ich oddanie. Zostały one następnie przekazane do przechowania Laskowi, po kilku dniach większość z nich została zabrana. To, co pozostało, odnalazła w 1948 r. MO. Odnalezione wtedy łóżko zostało odkupione przez Laska od Niemców, którzy wieźli je do Jarosławia do tamtejszego "Liegenschaftu".
Za pośrednictwem swojego adwokata, Bronisława Rogalskiego, Józef Lasek wniósł do Sądu Najwyższego wniosek o wstrzymanie wykonania wyroku Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie ze względu na nowo ujawnione okoliczności. Zostały one przekazane dopiero w tym momencie, gdyż wcześniej ukrywał się i nie miał kontaktu ze swoim obrońcą. Najważniejszym faktem, który świadczył na jego korzyść, było to, że Żydówka zabrana z domu Heleny Górak została przez niego przeprowadzona do Katarzyny Majcher w Jagielle, gdzie przebywała przez 3 tygodnie, a następnie sama odeszła do innego miejsca schronienia [3]. Po rozpoznaniu wniosku obrońcy Sąd Najwyższy na posiedzeniu niejawnym uchylił wyrok Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie i wyrok Sądu Okręgowego w Przemyślu dotyczący Józefa Laska i sprawę przekazał do ponownego rozpoznania Sądowi Wojewódzkiemu w Rzeszowie Ośrodek w Przemyślu.
Proces przed Sądem Wojewódzkim w Rzeszowie Ośrodek w Przemyślu odbył się w dniach 13-14 maja 1954 r. na sesji wyjazdowej w Przeworsku. W jego trakcie Józef Lasek złożył obszerne wyjaśnienia, w których ponownie odrzucił zarzut wydania żydowskiej rodziny Adlerów w ręce niemieckie i przejęcia ich mienia, zaprzeczył także, aby ta rodzina ukrywała się u niego w momencie zatrzymania. Informacje o przebiegu zatrzymania Żydów uzyskał od żony po swoim powrocie. Opowiedziała mu, że "przed tą łapanką Adlerowie uciekali w ten sposób, że Adlerowa wpadła do [ich] mieszkania, a jej mąż na strych, a za chwilę wpadli Niemcy wraz z [Franciszkiem] Chruścielem i zabrali ich" [4], nie było wtedy z nimi dzieci. Jako świadek w procesie zeznawał m.in. Piotr Brud, były żołnierz z Placówki AK w Tryńczy. Zaprzeczył on, jakoby Władysław Wasyl należał do organizacji podziemnej. Zeznał, że Władysława aresztowano za jego starszego brata Franciszka, który - karany za paserstwo - zrzucił winę na młodszego brata. Zapewnił, że ujęcie Wasyla, jak też udział w tym Laska, były znane AK, jednak nie było potrzeby wyciągania z tego żadnych konsekwencji.
14 czerwca 1954 r. sąd uniewinnił Józefa Laska z wszystkich zarzutów. Następnego dnia został on zwolniony z więzienia w Przemyślu, a p.o. prokurator powiatowy w Przeworsku Czesław Szternal nie doszukał się okoliczności, które umożliwiłyby zaskarżenie wyroku. Po zwolnieniu z więzienia Józef Lasek mieszkał dalej w Gniewczynie, zmarł 19 czerwca 1975 roku.
W świetle przebiegu śledztwa i procesu sądowego wiemy, że Józef Lasek nie tylko nie przyczynił się do śmierci Żydów, ale przeciwnie - pomagał im, udzielał schronienia we własnym domu, dawał środki na utrzymanie oraz ostrzegał przed Niemcami i ich współpracownikami. Główną rolę w ich likwidacji odegrali Niemcy, z ich inspiracji działali funkcjonariusze ukraińskiej policji pomocniczej. Do samego zatrzymania przyczynili się polscy policjanci granatowi z posterunku w Grodzisku Dolnym: prawdopodobnie byli inicjatorami ich zatrzymania oraz przesłuchania, w trakcie którego Żydzi zostali poddani torturom w celu wyjawienia miejsc ukrycia kosztowności i innych przedmiotów.
Policjantom granatowym towarzyszyli najprawdopodobniej Franciszek Chruściel i Józef Chruściel. Nie wiemy, czy zrobili to dobrowolnie, czy też zostali zmuszeni. Trudno jednak przyjąć stanowisko, że motywem ich postępowania była chęć rabunku. Sam Franciszek Chruściel w swoim domu dawał schronienie i żywił rodzinę Adlerów, za co otrzymał od Gitli Adler "pierzynę i zagłówek". Zarówno Franciszek, jak i Józef Chruścielowie jako zaprzysiężeni żołnierze dywersji AK zajmowali się m.in. tropieniem osób, które współpracowały z okupantem jako donosiciele, czy też zajmowały się rabunkiem na konto konspiracji.
Józef Lasek nie wymuszał od Marii Koniecznej przedmiotów pozostałych po Żydach - w przeddzień ich rozstrzelania przyszedł do niego policjant granatowy Orzechowski ze strażakiem Janem Skitałem i nakazał mu pójście z nimi. W domu Koniecznej Orzechowski wyciągnął listę rzeczy należących do Żydów, które zostały następnie umieszczone tymczasowo u Laska, a później większość z nich zabrano od niego. Nierozstrzygnięta do końca pozostaje rola wspomnianego policjanta granatowego. Nierzadko policjanci wymuszali od ukrywających się łapówki, co - jak wynika z zeznań Teresy Łabuzy i Franciszka Kulpy - miało miejsce także w Gniewczynie. Nie wiemy, dlaczego proceder ten został przerwany w momencie zorganizowania obławy na Żydów posiadających jeszcze kosztowności, którymi dalej mogli się opłacać.
W niektórych zeznaniach padły zarzuty, że członkowie straży brali udział w przesłuchiwaniu Żydów i ich torturowaniu. Były to jednak informacje zasłyszane, nie pochodziły od naocznych świadków. Faktem jest, że Żydzi po zatrzymaniu byli zamknięci przez dwa dni na strażnicy, po czym przyjechało dwóch żandarmów, którzy rozstrzelali ich na podwórzu domu.
Historia zawarta we wspomnieniach Tadeusza Markiela, tj. wykorzystanie przez okupantów niemieckich przedstawicieli społeczności polskiej w obławach na ludność żydowską, dotyczy zagadnienia, które nie znalazło do tej pory pełnego opisu w historiografii. Jest to kwestia trudna, nieposiadająca wielu źródeł wytworzonych w latach wojny lub wkrótce po jej zakończeniu. Trudno również po ponad sześćdziesięciu latach znaleźć świadków, którzy pamiętaliby istotne szczegóły. Nie ma jednak wątpliwości, że należy dążyć do wyjaśnienia wszystkich jej okoliczności. Temat ten w każdym przypadku wymaga jednak opracowań szczegółowych opartych na rzetelnym wykorzystaniu dostępnych źródeł, bez wydawania przedwczesnych sądów i obciążania winą całej zbiorowości, jak to stało się w opisywanej Gniewczynie.
Przypisy:
1 C. Łazarewicz, W. Lacampe, Letnisko w domu śmierci, "Polityka" 2010, nr 49, s. 32-35.
2 Archiwum IPN Oddział w Rzeszowie, sygn. 359/36, Akta w sprawie karnej Józefa Lasek i tow., Protokół rozprawy głównej, Przeworsk, 6 XII 1949 r., k. 66, 67.
3 Tamże, sygn. 359/38, Akta w sprawie karnej Józefa Laska, Prośba do Sądu Najwyższego o wznowienie postępowania i zawieszenie wyroku Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie, Przemyśl, 11 IX 1953 r., k. 89.
4 Tamże, Protokół rozprawy głównej, Przeworsk, 13 V 1954 r., k. 130.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111028&typ=ip&id=ip12.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Skrwawione ziemie, czyli mord bez granic
Na Zachodzie miał pan świetne recenzje, ale też jedną krytyczną, w "London Review of Books". Autor twierdził, że zaciera pan wyjątkowość Holocaustu, bo w pana książce jest on tylko jedną z wielu masowych zbrodni.
- Zarzut absurdalny i dla każdego czytelnika książki przedziwny. Tylko historyk, który rozumie i pisze o wszystkich zbrodniach nazistowskich i sowieckich, które miały miejsce w tym samym czasie i miejscu, jest w stanie przekonująco stwierdzić, co w Holocauście było bezprecedensowe. Holocaust był jedyną próbą eliminowania całego narodu. W tym sensie jest wyjątkowy, i to jest wyraźnie w mojej książce powiedziane. Tak jak i to, że skala Holocaustu również przewyższała inne zbrodnie. Wcześniej wszyscy, łącznie z historykami Holocaustu, pisali, że Stalin zabił więcej ludzi. Otóż to nieprawda.
Trzeba Holocaust rozumieć w historycznym kontekście - o czym tradycyjna historiografia często zapomina. Każdy Żyd, który przeżył wojnę, wiedział przecież, że mieszkał w regionie, gdzie działy się też inne bardzo złe rzeczy. Właśnie dzięki wspomnieniom żydowskim dowiadujemy się bardzo dużo o innych zbrodniach.
Ale czemu historia naszego regionu - który pan nazywa skrwawionymi ziemiami - była wyjątkowa i bezprecedensowa? Przez prawie 20 lat trwało tu systematyczne mordowanie ludzi, i to nie z powodu indywidualnej winy, ale dlatego, że należeli do niewłaściwej klasy, rasy czy narodu. Jest coś specjalnego w tym miejscu?
- Te zbrodnie były skutkiem nakładającej się polityki Niemiec nazistowskich i ZSRR Stalina oraz ich konfrontacji. Przy całej wiedzy o różnicach trzeba opisywać je wspólnie, bo te systemy wpływały na siebie. Skrwawione ziemie to jest właśnie to miejsce, które zostało naznaczone przez oba systemy.
Specyfika regionu też odegrała pewną rolę: słaba państwowość krajów między Rosją i Niemcami, czy żyzne ziemie Ukrainy, które i Stalinowi i Hitlerowi wydawały się atrakcyjnym terenem eksploatacji. Tutaj także mieszkała większość Żydów europejskich.
Przez Polskę przetoczyła się kilka lat temu dyskusja o zbrodni w Jedwabnem, o tym, czy Polacy są współodpowiedzialni za zagładę Żydów, a jeśli tak, to w jakiej mierze. Można tu mówić o jakiejś moralnej odpowiedzialności zbiorowej?
- Można. I ciągle - także dzięki pracom świetnych polskich historyków - dowiadujemy się więcej na ten temat. Dla człowieka, który się dziś utożsamia z polskim narodem, problem odpowiedzialności jest ważny. Dla Polaka Jedwabne jest ważną sprawą. Jako Amerykanin szczycę się tym, co chwalebne w historii mojego kraju, i wstydzę się tego, co było złe. Na tym polega prawdziwy patriotyzm. Ale uwaga: patriotyzm i nauka to są różne sfery życia.
Myślę, że idea odpowiedzialności narodowej - tego, na ile i czy jakaś wspólnota jest winna, czy nie, udziału w Holocauście - nie pomaga specjalnie w zrozumieniu tych czasów. Czy naukowiec może mówić, że wszyscy wtedy żyjący Polacy byli odpowiedzialni? Karski i Bartoszewski też? Trzeba ustalić, co kto robił i w jakich warunkach - i także te warunki zrozumieć.
Więcej... http://wyborcza.pl/1,76842,9638372,Skrwawione_ziemie__czyli_mord_bez_gra...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl