Informacja dla nowych Czytelników : kontynuuję cykl wspomnień, który zaczęłam publikować w ubiegłym roku. Zainteresowanych odsyłam do Części 1.
Jerzy Grabowski plut. pchor. "Kmicic" bat. "Ruczaj" kompania "Cegielski"

Atak na siedzibę SS w Alejach Ujazdowskich
1 sierpnia 1944 r ok. godz. 15.30 zarządzono zbiórkę naszej kompanii "Cegielski" w ogrodzie willi prof. Szymańskiego przy ul. Parkowej 32. Teraz dopiero widzimy się wszyscy razem po raz pierwszy. Dotychczas nie pozwalały na to prawa rządzące konspiracją. U wielu z nas wielkie zdziwienie i dumę zmieszaną z podziwem wywołuje wyniesiony ze skrytki ciężki moździerz M-III produkcji angielskiej. Zdajemy kenkarty i otrzymujemy biało-czerwone opaski z orłem w koronie i literą WP na białym polu i z numerem plutonu na czerwonym polu. Rozkazem ppor. "Jasieńczyka" moja drużyna zostaje powiększona o pieciu chłopców z drużyny poległego w czasie patrolu w dniu 31 lipca kpr. pchor. "Sosny". Pozostali zasilili druzynę pchor. "Chochołowskiego" i "Rawicza". Ustawiamy się plutonami i drużynami. Jest nas łącznie 69 oficerów i żołnierzy i 8 sanitariuszek.
Ppor. "Sławek", zastępca dowódcy kompanii, wydaje komendę:
- Baczność!
Przed front kompanii wychodzi kpt. "Cegielski" i uroczyscie odczytuje rozkaz. Rozkaz brzmi:
- Godzina "W" - godzina 17.00.
Jednocześnie kpt. "Cegielski" zarządza gotowość bojową, ustalając godzinę wymarszu na godzinę 16.00.
Zaraz po zbiórce odbywa sie krótka odprawa dowódców plutonów i drużyn, na której kpt. "Cegielski" omawia cel naszego ataku oraz podaje kierunki natarcia sąsiednich oddziałów.
Kompania nasza ma najpierw atakować od strony Ogrodu Botanicznego budynki dawnego Głównego Inspektoratu Sił  Zbrojnych, zajęte obecnie przez oddziały SS, a później atak ma byc skierowany na gmach gestapo przy al. Szucha 23.  Łącznie z nami obiekty te będą atakować inne oddziały naszego VII zgrupowania od ul. Bagatela, ul. Litewskiej i od strony ul. 6 sierpnia i Koszykowej.
Zaraz po odprawie, punktualnie o godz. 16.00, opuszczamy miejsce koncentracji. Wychodzimy na ul. Sienkiewicza, dalej idziemy ul. Parkową wzdłuż ogrodzenia Parku Łazienkowskiego w kierunku ul. Podchorążych. Jest pogodnie, ciepło, a na ulicy pusto. Pierwszych przechodniów spotykamy dopiero na ul. Podchorążych, gdzie ruch jest nieco wiekszy. Przechodnie przystają zdumieni na nasz widok, a widok to od pieciu lat naprawdę niespotykany. Duża grupa mlodych ludzi z biało-czerwonymi opaskami na ramionach, niektórzy w wojskowych czapkach, z nieukrywaną bronią w rękach, to widok, ktory wielu ludziom wyciska łzy szczerego wzruszenia. Uśmiechają się do nas życzliwie, a my, równie wzruszeni jak oni, odpowiadamy nie mniej szczerymi uśmiechami.
Z ul. Podchorążych skręcamy w otwartą żelazną bramę i marszem ubezpieczonym po obu stronach głównej alei idziemy w kierunku Palmiarni. Park Łazienkowski jest pusty i cichy. Gdzieś z głębi parku dochodzą pojedyncze odgłosy ostrzenia kos, a powietrze nasycone jest zapachem świeżo ściętej trawy. Po chwili spostrzegamy kosiarzy i zbliżamy się do nich. Reagują na nasz widok podobnie jak przechodnie z ul. Podchorążych, ale na twarzach niektórych spostrzegam także strach. Atmosfera polepsza się, kiedy podchodzą do nich żołnierze mojej drużyny: kpr. "Ułański", strz. "Klon", strz. "Rudy", strz. "Skrzetuski" i strz. "Brudas". Są to ich koledzy z pracy, pracownicy Zakładów Zieleni Miejskiej. Następuje krótka rozmowa, w wyniku której w kilka chwil później przyjeżdża konna furmanka. Ładujemy na nią nasz moździerz i skrzynki z granatami. To znakomicie ułatwia nam dalszy marsz. Obok Palmiarni skręcamy nieco w prawo. Zmusza nas do tego otwarty teren głównej alei dobrze widoczny z zajetego przez Niemców Belwederu.
Nagle ciszę parku przeszywa odglos strzału. Rozlega się komenda:
- Padnij!
Przylegamy do ziemi i kryjemy się w najbliższych krzewach. Ledwie padłem na ziemię, kiedy w bardzo bliskiej odległości następuje wybuch. Przywieram jeszcze mocniej do ziemi. W pierwszej chwili jestem przekonany, że zostaliśmy spostrzeżeni przez Niemców. Zastanawiam się, dlaczego rozpoczęli swoją akcję od granatów. Ale po wybuchu nastepuje znowu cisza. Mimo to nie pada komenda: powstań! Jesteśmy zdezorientowani i zapewne wszyscy zastanawiają się, co bylo przyczyną tego niespodziewanego incydentu. Nadal cicho. Po chwili ciszę przerywa nawoływanie sanitariuszki. Potem słyszę głos kpr. "Ułańskiego". Czołgam się w kierunku głosu i widzę kpr. "Ułańskiego" leżącego w dość dziwnej pozycji. Ma poszarpane nogawki spodni, z których przezierają poranione nogi. Jest również ranny będący blisko "Ułańskiego" strz. "Klon". Nadbiegają sanitariuszki, patrolowa "Iga" i "Jola", i przystępują do opatrywania rannych. Rany kpr. "Ułańskiego" okazują się dość poważne, natomiast strz. "Klon" raniony jest niegroźnie.
Nadal w parku panuje cisza i nic nie wskazuje na to, aby wybuch pociagnął za sobą jakieś konsekwencje.
Okazało się, że wybuch spowodowała "filipinka" uczepiona na pasku spodni kpr. "Ułańskiego", kiedy ten wykonując rozkaz "padnij", pośliznął się i padając zaczepił o wiszącą u pasa "filipinkę", a ta, jak to dość często bywało z tego rodzaju granatami... wybuchła. Kilku ogrodników pobiegło sprowadzić drugą furmankę, która zabierze "Ułańskiego". Sanitariuszki pozostają przy rannych, a my ruszamy dalej.
Później dowiedzieliśmy się, że "Ułański" został przewieziony do parkowych pomieszczeń gospodarczych, a potem dostał się do szpitala. Natomiast obie sanitariuszki zaginęłu na terenie Łazienek. Los ich jest dotychczas nieznany. Znaleziono jedynie torbę sanitarną patrolowej "Igi". Prawdopodobnie zostały zastrzelone przez Niemców, których placówki znajdowały się przy ul. Agrykola.
Już bez przeszkód docieramy do Pomarańczarni położonej u podnóża skarpy Ogrodu Botanicznego. Tu zdejmujemy z wozu moździerz, gdyż dalsza droga wiedzie dość stromą i wąską alejką. Tu wóz na nic się nie zda.
Do Ogrodu Botanicznego wchodzimy żelazną bramą usytuowaną pomiedzy budynkami Obserwatorium Astronomicznego a oszklonymi inspektami Ogrodu Botanicznego.
Kpt. "Cegielski" zarządza krótki odpoczynek i ustala poszczególne stanowiska.
Moździerz otrzymuje swoje stanowisko w głębi Ogrodu około 200 m od Alej Ujazdowskich na skraju skarpy. Tam także usytuowane zostaje stanowisko dowodzenia 126 plutonu ppor. "Jasieńczyka". Ppor. "Sławek" zajmuje stanowisko dowodzenia 15 plutonu w niewielkim domku tuż przy bramie głównej.
Stanowisko dowodzenia kpt. "Ciesielskiego" będzie w pobliżu gmachu głównego Obserwatorium Astronomicznego.
Moja drużyna zajmuje stanowisko tuż przy ogrodzeniu od strony Alej Ujazdowskich. Moimi sąsiadami będą od lewej drużyna pchor. "Chochołowskiego", a po prawej drużyna kpr. pchor. "Rawicza".
Przed odejściem kpt. "Cegielski" wydaje mi rozkaz sporzadzenia miny i wysadzenia części ogrodzenia Ogrodu. Przez wyrwę w ogrodzeniu mają ruszyć do ataku nasze drużyny mające tam swoje stanowiska. Udajemy się na wyznaczone stanowiska, kryjąc się w gęstych krzewach Ogrodu.
Po dotarciu do ogrodzenia razem ze strz. "Jurandem" sporządzamy z trzech granatów angielskich minę, splatając je w wiązkę i układamy przy murowanej podstawie ogrodzenia w odległości ok. 35 m od bramy głównej.
Zgodnie z otrzymanym rozkazem odpalenie ma nastąpić w chwili rozpoczecia ataku. Sygnałem ma być salwa moździerza. Sam atak ma nastapić w chwilę po wybuchu miny, z uwagi na mozliwość ranienia odłamkami własnych żołnierzy.
Leżąc przy podmurówce osłonięty krzakami spogladam na cel naszego natarcia - budynki GISZ-u. Aleje Ujazdowskie niemal całkowicie puste. Od czasu do czasu przemykają tylko niemieckie samochody lub motocykle. Przechodniów nie widać. Pomiędzy budynkami kręcą się nieliczni żołnierze niemieccy, przed bramą stoi posterunek. W niektórych oknach widzę ułożone worki z piachem.
Ta cisza i ograniczony ruch na ulicy i wokoł budynków zdaje się wskazywać, że Niemcy są przygotowani do obrony i że należy wykluczyć moment zaskoczenia.
Spoglądam na zegarek. Do godziny 17.00 brakuje jeszcze kilku minut. Czekamy w napięciu. Dochodzę do wniosku, że powodzenie naszego natarcia zależy jedynie od celnego i skutecznego ognia naszego moździerza. Siła ognia mojej drużyny jest znikoma; na 15 żołnierzy posiadamy 2 karabiny, 4 pistolety i kilka granatów. Podobnie jest w druzynie "Chochołowskiego" i "Rawicza".
Nadchodzi wreszcie godzina 17.00. Godzina "W".
Ciszę ogrodu przeszywa głucha salwa moździerza, a w chwilę po niej odpalam minę.
Cdn.
http://lubczasopismo.salon24.pl/pis-reporter/post/329362,wspomnienia-z-powstania-warszawskiego-czesc-33