Cena za wydawnictwo "Strajki i porozumienia w Ustrzykach Dolnych i Rzeszowie 1980/81".
Po publikacji wiadomości, że miejscowy ksiądz proboszcz został zarejestrowany przez SB jako tajny współpracownik, rzeszowski IPN przez miesiąc był chłopcem do bicia dla wszystkich. Instytut znów stał się ofiarą działalności polityków, którzy budowali III RP.
W ostatnich miesiącach w Rzeszowie miała miejsce nagonka na miejscowy odział Instytutu Pamięci Narodowej. Atak został przeprowadzony wedle znanego schematu. IPN wydał książkę, a media nagłośniły jeden z przypisów, w którym podano, że proboszcz katedry był zarejestrowany jako tajny współpracownik SB o ps. „Łukasz”. I zaczęło się - ataki mediów, żądania dymisji szefowej miejscowego oddziału oraz wszechobecne oburzenie. IPN na miesiąc stał się chłopcem do bicia dla wszystkich stron.
Zaczęło się w marcu. Rzeszowski oddział IPN wydał wtedy książkę Bogusława Wójcika i Janusza Borowca pt. "Strajki i porozumienia w Ustrzykach Dolnych i Rzeszowie 1980/81". Jednym z bohaterów książki jest ksiądz infułat Stanisław Mac, proboszcz parafii katedralnej w Rzeszowie. Jak informują autorzy książki w jednym z przypisów, był on w latach 1982-90 zarejestrowany jako tajny współpracownik SB o ps. „Łukasz”. - Informacja zamieszczona w przypisie jest standardową dla IPN informacją o dacie urodzenia, funkcji. W adnotacji znalazła się również informacja, że w konkretnych datach ksiądz był zarejestrowany jako tajny współpracownik o ps. Łukasz. Znajduje się tam również sygnatura akt oraz data ich zniszczenia. Nic więcej nie ma. W ten sam sposób potraktowano ponad 30 innych osób – tłumaczy portalowi Fronda.pl Ewa Leniart, dyrektor oddziału rzeszowskiego IPN. Informuje, że książka ukazała się na 30. rocznicę podpisania porozumień ustrzycko-rzeszowskich w połowie marca. Jednak głośno zrobiło się o niej dwa miesiące później. W maju Instytut zorganizował konferencję prasową, prezentując kilka ostatnio wydanych książek IPNu. Po tym spotkaniu w lokalne gazecie - „Nowiny” - ukazał się artykuł dotyczący tylko i wyłącznie wiadomości z przypisu książki Wójcika i Borowca. Dziennikarz – Andrzej Plęs – opisywał w nim informacje zawarte w przypisie książki oraz opisał kontrowersje jakie wybuchły w związku z tą wiadomością. Następnego dnia w konkurencyjnej gazecie ksiądz proboszcz Stanisław Mac uznał, że IPN to „banda”, z którą nie ma co rozmawiać. Przyznał, że nie współpracował z SB, jest rozżalony i odmawia komentowania sprawy.
Na IPN posypały się gromy. Ewa Leniart otrzymywała maile z wyrazami oburzenia. Z jednej strony kilku działaczy opozycyjnych zarzucało IPNowi, że do tej pory nie zajął się przeszłością księdza Maca i krytykowało Wójcika i Borowca za to, że umieścili tak mało wiadomości o jego współpracy. - Otrzymywałam maile od Tadeusza Kensego - jednego z działaczy opozycyjnych, który formułuje zarzuty w stosunku do księdza Maca i mówi negatywnie o nas. Krytykuje oddział IPN, że dopiero teraz wzięliśmy się za tę sprawę, a powinniśmy to zrobić dawno temu – tłumaczy Ewa Leniart. Z drugiej strony wiele osób było oburzonych, że Instytut oczernia księdza Maca. Pojawiły się nawet porównania do walki z Kościołem z czasów PRLu oraz niszczenia księży. - Kilka dni po publikacji artykułu otrzymałam apel z żądaniem mojej dymisji. Podpisało się pod nim kilku polityków tzw. prawicy podkarpackiej. Porównano sprawę ks. Maca do sprawy Abp. Wielgusa. Sygnatariusze zapowiedzieli, że jeśli nie ustąpię, zaczną zbierać podpisy lokalnych działaczy i złożą wniosek o moje odwołanie po wyborze nowego prezesa IPN – zaznacza Leniart. Dodaje, że wiele osób uznało, że takich ludzi jak „ksiądz Mac nie powinno się poddawać lustracji, bo niby dlaczego”.
Tajemnica poliszynela?
Zdaniem Ewy Leniart sytuacja po publikacji książki wyglądała, jakby ktoś czekał tylko na dogodny moment, by rozpętać burzę. - Z mojego punktu widzenia czekano tylko na moment, w którym Instytut da argument do wykorzystania wiadomości, która była w Rzeszowie tajemnicą poliszynela. W różnych kręgach informacja o rejestracji księdza proboszcza jako TW „Łukasz” powracała od lat – tłumaczy portalowi Fronda.pl. Dodaje, że w kontekście wiedzy, wynikającej z otrzymywanych maili „ta sprawa nie jest przypadkowa”. Zdaniem Andrzeja Plęsa, dziennikarza, który nagłośnił sprawę przypisu na temat ks. Maca, tzw. rzeszowska ulica rzeczywiście od dawna mówiła o kontaktach proboszcza z SB. - Częściowe potwierdzenie tej wiadomości znalazło się w publikacji pana Dariusza Iwasieczki z 2005 roku. Jednak nie podano w niej wprost, że ksiądz Mac był zarejestrowany jako TW Łukasz w konkretnych datach – tłumaczy portalowi Fronda.pl. Zaznacza, że dotąd nikt nie przeprowadzał kierunkowej kwerendy dotyczącej TW „Łukasza”. - Nikt nie szukał żadnych dokumentów na tę okoliczność. Złożyłem w tej sprawie wniosek do IPN. Choć dysponuję w tej chwili pewnymi materiałami dotyczącymi TW Łukasz, to nie ma na razie wystarczających dowodów, że to właśnie ks. Mac. Dlatego jestem daleki od twierdzenia, że ksiądz Mac współpracował – zaznacza.
Dlaczego lakoniczna informacja o zarejestrowani księdza Stanisława Maca wywołała takie oburzenie w Rzeszowie? - Ksiądz Mac jest proboszczem parafii katedralnej – informuje Ewa Leniart zaznaczając, że o jego pozycji w regionie świadczy fakt, że to on jako gospodarz przyjmował Jana Pawła II podczas jego pielgrzymki do Rzeszowa. - Informacja na temat księdza Maca wywołała burzę z bardzo wielu względów. Ksiądz jest proboszczem flagowej parafii w Rzeszowie, w swojej publikacji mocno podnosił fakt swojej współpracy z opozycją antykomunistyczną w latach 80. To zyskało mu opinię niezłomnego bojownika w tamtych czasach. Proboszcz słynie z bardzo radykalnych sformułowań dotyczących kręgosłupa etycznego oraz licznych odniesień do aktualnej sytuacji politycznej. Jednoznacznie piętnuje obecny liberalizm i PRLowski socjalizm – dodaje Andrzej Plęs. Zaznacza, że informacja o rejestracji duchownego wywołała szok. - Ci, którzy uwierzyli w tę legendę – zasłużoną zresztą – mieli poważny dysonans poznawczy po publikacji IPN. To był szok, że tak prominentna postać, owiana nimbem niezłomnego bojownika o wolność, została w poważnej publikacji nazwana osobą zarejestrowaną przez SB – tłumaczy dziennikarz.
Zdaniem Andrzeja Plęsa krytyka byłych opozycjonistów pod adresem IPN może wynikać z ich wiedzy z lat PRLu. - Sądzę, że Tadeusz Kensy wie na temat przeszłości ks. Maca więcej niż jest w stanie podać IPN. Jednak jest to wiedza wynikająca z kontekstu sytuacyjnego lat 80. Kensy był bardzo aktywny w latach 80. On jest w stanie odczytać lepiej kim jest TW Łukasz. Sądzę, że stąd może wynikać twarde przekonanie pana Kensego o tym, że ksiądz Mac to TW Łukasz – zaznacza.
Patron duchowy prawicy
Po publikacji artykułu na temat księdza Maca w Rzeszowie doszło do zawarcia nietypowych sojuszy. Księdza Maca wsparło m.in. dwóch działaczy Partii Emerytów i Rencistów. - 25 maja w gazecie Super Nowości napisano, że mieszkańcy Rzeszowa w obronie ks. Maca przynieśli do redakcji protest przeciwko nadużyciu władzy i szkalowaniu dobrego imienia księdza przez nasz oddział. Jednym z wręczających ten dokument był pan Leszek Wołoszyński, m.in. były naczelnik wydziału polityczno-wychowawczego KW MO w Rzeszowie – informuje Ewa Leniart. Z drugiej strony w nagonkę na miejscowy oddział Instytutu włączyli się lokalni działacze Prawa i Sprawiedliwości, partii, która popiera lustrację i wspiera aktywną politykę działania IPN. Część z polityków PiSu podpisała się pod apelem o dymisję Ewy Leniart z funkcji szefa oddziału rzeszowskiego. - Opublikowanie w wydawnictwie IPN nazwiska księdza, który nie jest tuzinkowym wśród duchownych w regionie, jest skandaliczne. Jeśli Instytut posiada jakieś dokumenty na temat księdza Maca, powinien je pokazać i w całości sprawę wyjaśnić. Tymczasem zdecydował się na podanie takiej szczątkowej informacji. Znam osobiście księdza Stanisława Maca od wielu lat. Wiele razy spotykaliśmy się w grupie księży, z którymi współpracowałem za czasów „Solidarności” - mówi portalowi Fronda.pl Stanisław Kruczek, członek PiS i radny powiatu rzeszowskiego. Jest on jednym z sygnatariuszy apelu o odwołanie Leniart. Dlaczego podpisał się pod dokumentem? - Szefowa oddziału IPN jest jedną z liderek rzeszowskiego PiSu. W wyborach samorządowych startowała z list tej partii z 2. miejsca. W tej chwili zamierza kandydować do parlamentu. Ja, jako członek PiS, od takich osób się zdecydowanie odciąłem. Napisałem list do władz partii, żeby tej sprawy nie dyskutować publicznie. Nie otrzymałem jednak żadnej odpowiedzi. W związku z tym, gdy składaliśmy prośbę o rezygnację pani Ewy Leniart, to stwierdziłem, że skoro nie ma żadnej reakcji partii na tę sprawę, upubliczniam apel. Zapowiedzieliśmy, że jeśli ta osoba nadal będzie forowana na listach PiSu, ja nie chcę być w takiej partii – tłumaczy Kruczek.
Zdaniem działacza PiSu, obecnie IPN musi sprawę przeszłości ks. Maca dogłębnie wyjaśnić. - Instytut musi teraz wykonać krok. Nie może być tak, że ktoś ma informacje na ten temat, ale dozuje je opinii publicznej. Należy powiedzieć całą prawdę, albo nie używać swojej wiedzy w przypisach. To niczemu dobremu nie służy – zaznacza lokalny polityk i dodaje, że Instytut musi sprawę wyjaśnić „od początku do końca”.
Zachowanie części członków PiS, którzy zaatakowali regionalny oddział IPN, dziwi. Szczególnie, że lokalni działacze używają argumentów typowych dla polskiej lewicy, która od lat walczy z IPN. Jak tłumaczy Andrzej Plęs reakcja części działaczy PiSu wynika ze stosunku polityków prawicy do księdza proboszcza. - Ksiądz Mac dla części rzeszowskiego PiSu był jak ojciec i patron duchowy. Myślę, że trudno im przyjąć do wiadomości, że taka osoba może figurować w archiwach SB. Gotowi są negować prawdziwość i wiarygodność tych dokumentów – tłumaczy dziennikarz.
Ewa Leniart w rozmowie z portalem Fronda.pl przyznaje, że nie zamierza podawać się do dymisji, ponieważ nie czuje się winna w tej sprawie. - Nie zamierzam się podawać do dymisji, ponieważ nie zrobiłam nic złego. Gdybym ocenzurowała książkę to mógłby być powód do mojego zdymisjonowania – tłumaczy. Podobnie uważa Andrzej Plęs. W jego ocenie nie ma mowy o błędzie IPNu w tej sprawie. - Tematyka publikacji nie odnosiła się do księdza Maca, ani do kolaboracji bohaterów tej publikacji. Autorzy przyjęli zasadę, że jeśli któraś z opisywanych osób była zarejestrowana w archiwach SB bądź współpracowała wówczas w przypisie znajdowała się stosowna informacja. Niezręcznie im było wyłączyć z tej zasady księdza Maca, ponieważ wtedy można byłoby im zarzucić manipulacje, przemilczenie. Nie nazwałbym tego błędem, raczej konsekwencją w trzymaniu się założeń publikacji – tłumaczy portalowi Fronda.pl. Zaznacza, że „żądanie dymisji dyrektorki IPN jest nie uzasadnione”. - To nie jej wina, że w dokumentach SB znalazła się informacja o ks. Macu – kwituje.
Instytut Pamięci Narodowej nie po raz pierwszy stał się ofiarą działalności polityków. To politycy rozciągnęli parasol ochronny nad byłymi esbekami, ubekami i funkcjonariuszami, którzy budowali i nadzorowali aparat represji i ucisku w PRLu. To zaniechania polityków związane z transformacją, brak dekomunizacji oraz kumoterska postawa „ojców założycieli” III RP sprawiły, że główny nacisk na rozliczanie osób związanych z SB kładzie się w Polsce na tajnych współpracowników. Jednak nie można mieć o to pretensji do IPN, bo to nie on budował rzeczywistość III RP, to nie on tworzył ustawę, która nakłada na Instytut stosowne obowiązki i kompetencje. To przez polityków mówi się dziś otwarcie o haniebnych działaniach współpracowników SB, którzy donosili na innych, a milczy się na temat funkcjonariuszy i PRLowskich aparatczyków budujących totalitarny aparat represji.
Stanisław Żaryn
http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/rzeszow:_tak_sie_niszczy_ipn_13793
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz