Historia, jakiej nie znamy. Portal Polska Zbrojna . Mikołaj Arciszewski - sowiecki łącznik .
Po napaści Hitlera na ZSRR naczelne dowództwo Armii Czerwonej utraciło niemalże cały aparat wywiadowczy działający dotychczas na tyłach armii niemieckiej. Struktury wywiadu płytkiego wojsk pogranicznych przestały istnieć, a posiadane na zapleczu wroga rezydentury nie były w stanie zapewnić wystarczających informacji na temat ruchów wojsk i innych posunięć przeciwnika. Sytuacja wymagała podjęcia zdecydowanych kroków. Determinacja Sowietów była na tyle silna, iż kandydatów na członków grup wywiadowczych szukali także w polskim obozie jenieckim w Kozielsku.
Wiosną 1940 roku radzieckie organa bezpieczeństwa wytypowały spośród polskich jeńców grupę, którą z różnych względów postanowiono ocalić przed rozstrzelaniem. Znaleźli się w niej, zdaniem Sowietów, rokujący oficerowie. Chodziło, mówiąc ściślej, o możliwość współpracy w bliżej nieokreślonej przyszłości. Jednym z tych oficerów był Mikołaj Arciszewski, który po zaanektowaniu przez ZSRR republik nadbałtyckich został internowany na Litwie.
POGMATWANE LOSY
Arciszewski urodził się w 1908 roku w Wilnie. W okresie międzywojennym studiował prawo w Poznaniu, został jednak dziennikarzem i karykaturzystą. Zamieszkał w Gdyni, gdzie pracował w redakcjach „Kuriera Bałtyckiego” oraz „Torpedy”. We wrześniu 1939 roku został zmobilizowany do wojska. PRL-owska wersja działalności Arciszewskiego głosi, że walczył on w obronie stolicy jako oficer w 1 Batalionie Zmotoryzowanym Saperów i otrzymał wówczas awans na kapitana. Po kapitulacji miał się wydostać kajakiem (!) z Warszawy, dotrzeć do Wilna, a w ostatnich dniach września przekroczyć granicę Litwy, gdzie został internowany.
Jak było naprawdę? Inne fakty zawiera list do polskiego attaché morskiego w Londynie komandora Tomasza Stoklasa wysłany 14 stycznia 1940 roku przez przebywającego w litewskim obozie Arciszewskiego. Pisał w nim, że po mobilizacji trafił do 2 Batalionu Strzelców w Tczewie, gdzie objął dowództwo kompanii. 1 września 1939 roku batalion wziął udział w walkach o miasto, następnie zaś wycofał się w stronę Świecia, gdzie został okrążony i rozbity. Arciszewskiemu udało się uniknąć niemieckiej niewoli. Po przekroczeniu granicy litewskiej internowano go w obozie Rakuzkacz, skąd za redagowanie konspiracyjnej gazetki i prowadzenie agitacji przeniesiony został w przeddzień Wigilii 1939 roku do więzienia w Kownie.
Późniejsze losy Mikołaja Arciszewskiego również są dosyć pogmatwane. Po zajęciu w 1940 roku republik nadbałtyckich przez Sowietów internowani przez Litwinów i Łotyszy jeńcy zostali przewiezieni do obozów w Griazowcu i Kozielsku, gdzie jeszcze kilka miesięcy wcześniej przetrzymywano oficerów zamordowanych w Katyniu. Lewicujący w młodości Arciszewski dość szybko związał się w obozie z grupką komunistów skupioną wokół porucznika Andrzeja Adryana, który aktywnie współpracował z Sowietami, organizując między innymi obchody rocznicy rewolucji październikowej.
Oprócz jawnej kolaboracji dochodziło także do poufnych kontaktów z czekistami, którzy wśród polskich jeńców wyszukiwali kandydatów do pracy agenturalnej w wywiadzie bądź też do służby w polskojęzycznych oddziałach Armii Czerwonej. Ze względu na swoją postawę Arciszewski był wraz z innymi członkami grupy „lewicowo-demokratycznej” skazany przez współwięźniów na ostracyzm. Zapowiedziano mu również proces sądowy w wolnej Polsce. W zachowanym w Instytucie Sikorskiego sprawozdaniu W. Charkiewicza o obozach na Litwie Arciszewskiego opisano jako szpicla i prowokatora.
GRUPA ARCISZEWSKIEGO
Po rozpoczęciu wojny niemiecko-sowieckiej i podpisaniu układu Sikorski–Majski Arciszewski wraz z kilkudziesięcioma innymi zawerbowanymi oficerami wyraził chęć rozpoczęcia walki w szeregach Armii Czerwonej. Wkrótce zostali oni wysłani na przyśpieszone kursy wywiadowczo-dywersyjne do Schodni pod Moskwą. Po miesiącu 44 ochotników podzielono na kilkuosobowe grupy, w których mieli być przerzucani na tyły oddziałów niemieckich.
Końcowy etap szkolenia odbywał się w już w składzie poszczególnych grup i był uzależniony od charakteru przydzielonych zadań. Jako pierwszy zakończył go pięcioosobowy zespół dowodzony przez Arciszewskiego. Po uroczystym pożegnaniu w Moskwie grupę przetransportowano drogą lotniczą do Kijowa, skąd wieczorem 16 sierpnia 1941 roku na pokładzie samolotu Li-2 wyruszyła ona w stronę okupowanej Polski.
Nocny lot trwał kilka godzin. Przez błąd w nawigacji popełniony przez sowiecką załogę skoczków desantowano nie w okolicach Włoszczowy, gdzie Arciszewski miał znajomych, lecz o przeszło 150 kilometrów dalej, w niewielkiej wsi Zofiówka koło Bełchatowa, znajdującej się już w granicach Rzeszy. Z samolotu najpierw wyrzucono zasobnik z radiostacją. Chwilę później wyskoczyli członkowie grupy. Jeden z nich, Zbigniew Romanowski, tak wspominał tę noc: „Ponieważ skakałem jako pierwszy, miałem obowiązek pilnować zasobnika, a tymczasem znalazłem się znacznie poniżej wszystkich spadochronów. Lecąc ku ziemi, widziałem w świetle Księżyca pięć kołyszących się nade mną czasz, ale pod którą z nich był zasobnik, tego już nie mogłem określić […] W pewnej chwili dobiegł mnie gdzieś z dołu turkot furmanki. Wiedziałem o zakazie poruszania się nocą, a więc mogli to być Niemcy. Donośne «wio, psiakrew» od razu mnie uspokoiło. Ziemi wyraźnie nie widziałem. W nocy wygląda szaro, z nieco tajemniczymi białymi plamami. Nie czułem też odległości i tylko dzięki temu, że cały czas trzymałem nogi złączone, nie za mocno rąbnąłem w rżysko”.
Wkrótce po wylądowaniu Romanowski rozpoczął poszukiwania radiostacji i pozostałych kolegów. Po paru minutach udało się zebrać wszystkich członków grupy z wyjątkiem Jerzego Ziółkowskiego, który przy lądowaniu skręcił nogę i na dodatek został zaatakowany przez psy z wioski. Po zamaskowaniu spadochronów grupa ukryła się w niewielkim zagajniku i rozpaczliwie próbowała za pomocą map ustalić swoją pozycję. Zasobnik udało się odnaleźć dopiero około godziny piątej nad ranem. Łut szczęścia sprawił, iż grupa Arciszewskiego wylądowała w polskiej wsi. Sąsiednie miejscowości były już w tym momencie zasiedlane przez Niemców ze wschodniej Europy.
ŁĄCZNOŚĆ Z MOSKWĄ
Dzięki pomocy mieszkańców wsi grupa przekroczyła granicę. Na jednym z postojów radiotelegrafista bezskutecznie próbował nawiązać łączność. Brak elektryczności wymuszał korzystanie z akumulatorów samochodowych, ale nie zdały one egzaminu. Wkrótce udało się jednak załatwić odpowiedni lokal w Piotrkowie Trybunalskim. Największym wyzwaniem było przewiezienie radiostacji. Trefny ładunek ukryto w wozie strażackim, który bez większych przeszkód dojechał do celu. Transport większego pakunku nie wzbudził podejrzeń u samych strażaków wykorzystujących niemieckie przepustki do szmuglowania żywności do miasta. Byli przekonani, że wiozą kolejną porcję towaru.
Po zainstalowaniu radiostacji i podłączeniu jej do zasilania sieciowego udało się nawiązać łączność z Moskwą. W lokalu zamieszkał jedynie radiotelegrafista Mickiewicz. Pozostali członkowie grupy zajmowali się organizowaniem siatki oraz zbieraniem cennych danych.
Najlepszym źródłem informacji okazali się dla grupy Arciszewskiego kolejarze pracujący w kluczowych węzłach Generalnego Gubernatorstwa. Z czasem siatka informatorów sięgnęła wszystkich szlaków tranzytowych na wschód. Oprócz typowego liczenia eszelonów i spisywania danych z listów przewozowych grupa pozyskiwała inne, z pozoru błahe informacje. Na przykład pracownica niemieckiego punktu zaopatrzenia na stacji w Przemyślu codziennie dostarczała wiadomości o liczbie wydanych racji żywnościowych. W ten sposób niezwykle precyzyjnie określano ilu żołnierzy przewija się przez węzeł kolejowy.
Ze względu na rozwój siatki i wzrost liczby przekazywanych informacji należało zmienić dyslokację radiostacji. Grupa przerzuciła więc nadajnik do stolicy. Po wielu zmianach lokali Arciszewskiemu ostatecznie udało się wynająć domek w Świdrze. Późną jesienią 1941 roku pod Warszawą wylądował kolejny skoczek, Jacek Meyer, który dostarczył następną radiostację. W początkach maja 1942 roku sowiecka centrala wysłała jeszcze jednego łącznika, Bogdana Citowicza, który przywiózł ze sobą dwie radiostacje. Arciszewski odesłał Citowicza do Piotrkowa, skąd ten miał nadawać samodzielnie. W tym momencie grupa dysponowała czterema radiostacjami i trzema wyszkolonymi radiotelegrafistami.
Po wielu zmianach lokalizacji główna radiostacja, podlegająca bezpośrednio Arciszewskiemu, została ostatecznie umieszczona w wynajmowanym domku w Józefowie koło Otwocka. Oprócz radiotelegrafisty Jerzego Mickiewicza w lokalu stale przebywał Bogusław Kopka, który uczył się obsługi radiostacji. Członkowie grupy podchodzili do zasad konspiracji dość lekkomyślnie. Dowódca bardzo często przebywał razem z radiotelegrafistą. Wiele do życzenia pozostawiał też wygląd poszczególnych członków grupy. Jerzy Ziółkowski wspominał, jak wybrał się kiedyś do Warszawy, by zdobyć nowe lampy do radia: „Wciskam się do przedziału, kładę paczkę na półce i zajmuję ostatnie wolne miejsce. «Panie oficer, napij się i pan za wolność!». Niedobrze, widocznie po bryczesach i butach z cholewami poznał, że nie zajmuję się szmuglem”.
BŁĘDY KONSPIRACJI
Najpoważniejszym błędem było jednak nieprzestrzeganie elementarnych zasad maskowania radiowego. Podczas jednego z seansów łączności Jerzy Mickiewicz nadawał z niewielkimi przerwami przez prawie 36 godzin.
Ostatnim dniem działalności grupy był 27 lipca 1942 roku, kiedy to gestapo wraz z żandarmerią otoczyło dom w Józefowie. Jako pierwszy obławę zauważył Bogusław Kopka, który wyskoczył na zewnątrz budynku i otworzył ogień w stronę Niemców. Dzięki temu udało mu się zbiec. Pozostali członkowie grupy, w tym Arciszewski i Krupowicz, zostali ciężko ranni. Radiotelegrafista w ostatniej chwili popełnił samobójstwo.
Wiadomość o wpadce wkrótce dotarła do pozostałych członków siatki. Ziółkowski zdołał przedostać się do Piotrkowa i ostrzec Meyera, który przekazał drogą radiową do Moskwy informacje o akcji gestapo. Lokal w Piotrkowie został natychmiast ewakuowany, jednakże sam Meyer złamał kolejną żelazną zasadę konspiracji i po kilku dniach powrócił na miejsce, aby zabrać jakieś rzeczy. W bramie natknął się na gestapo. W trakcie szamotaniny padły strzały. Meyer zginął trafiony w brzuch. W tym samym czasie Niemcy zlikwidowali komórkę w Rzeszowie, gdzie aresztowali Bogdana Citowicza i innych współpracowników.
W ten sposób grupa została niemalże doszczętnie rozbita. Po trzymiesięcznym śledztwie prowadzonym w Krakowie Citowicza rozstrzelano, a pozostałych członków grupy zesłano do obozów koncentracyjnych. Przesłuchania Arciszewskiego trwały znacznie dłużej. Gestapowcom nie udało się go jednak zwerbować. 11 maja 1943 roku wyprowadzono go z Pawiaka i rozstrzelano w dopalających się ruinach warszawskiego getta.
Podsumowując działalność oddziału Arciszewskiego, należy podkreślić jego wysoką skuteczność, docenioną nawet przez samych Niemców. Po dokładnym zrewidowaniu lokalu, w którym funkcjonowała radiostacja, gestapo zabezpieczyło 538 haseł, książkę szyfrową oraz gotowe do wysyłki w eter materiały. Po rozszyfrowaniu i porównaniu zdobytych podczas akcji danych z innymi źródłami Niemcy z przerażeniem stwierdzili, iż Arciszewski dysponował kompletnym obrazem ruchów wojsk.
Rozbicie grupy było dla sowieckiego dowództwa dotkliwą stratą. Szybko jednak została nadrobiona. Kolejne oddziały skoczków, tym razem wysyłanych pod egidą Polskiej Partii Robotniczej, z powodzeniem przejęły zadania Arciszewskiego i jego ludzi. W przeciwieństwie do szkolonych naprędce ochotników z obozu w Kozielsku nowi skoczkowie byli już profesjonalistami i sprawdzonymi komunistami. Również zadania, które mieli wykonać, wybiegały daleko poza zwykłe zbieranie danych wywiadowczych.
Wojnę przeżyło trzech spadochroniarzy z grupy Arciszewskiego: Zbigniew Romanowski, Stanisław Wiński i Jerzy Ziółkowski. W PRL byli bohaterami. W 1971 roku w Zofiówce i Piotrkowie Trybunalskim z wielką pompą obchodzono 30. rocznicę lądowania grupy.
08.11.2010 09:13 Adam Kaczyński
http://www.polska-zbrojna.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=10209:sowiecki-cznik&catid=116:historia&Itemid=145
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Takich sowieckich jednostek NKWD było więcej...
Jedną z nich był...
Oddział NKWD jako "Polski Batalion"
W skład tradycji jednostek Wojska Polskiego kustosz Muzeum WP zaliczył także tzw. Polski Samodzielny Batalion Specjalny (PSBS) — specjalny oddział utworzony przez NKWD w celu rozpoznawania polskiego podziemia niepodległościowego.
Żołnierze PSBS zrzucani byli za linią frontu z Niemcami, gdzie zajmowali się głównie rozpoznawaniem struktur polskiego podziemia. Od maja do września 1944 roku wysłano 12 grup wywiadowczych i dywersyjnych w łącznej sile 296 ludzi.
Powołany pod nadzorem obywatela sowieckiego i komunistycznego bandyty Stanisława Radkiewicza[ii] — PSBS był zalążkiem wojskowych oddziałów Resortu Bezpieczeństwa Publicznego przy PKWN, czyli zalążkiem komunistycznych band mordujących polskich patriotów. Szkoleniem tego oddziału zajmowali się sowieccy specjaliści z NKWD, a niektórzy z nich objęli potem w nim stanowiska dowódcze.
Pisałem o tym w notce:
"Bandyci z NKWD patronują 1. Pułkowi Specjalnemu Komandosów"...
Andy — serendipity