Kogo bał się Bartoszewski? - Wojciech Reszczyński
Wojciech Reszczyński
W wywiadzie dla niemieckiego "Die Welt" Władysław Bartoszewski zapytany, czy w czasie okupacji obawiał się swoich sąsiadów, odpowiedział: "Mieszkałem w domu pełnym inteligencji, przy ul. Mickiewicza 37, piętro drugie. Ale jeśli ktoś się bał, to nie Niemców. Jeżeli funkcjonariusz zobaczył mnie na ulicy i nie było polecenia aresztowania, nie miałem się czego bać. Ale gdy sąsiad Polak zauważył, że kupiłem więcej chleba niż normalnie, wtedy musiałem się bać". Wypowiedź Władysława Bartoszewskiego oburzyła bardzo wiele osób, między innymi panią Marię Konopkę-Klein, która od urodzenia aż do zakończenia Powstania Warszawskiego mieszkała w Warszawie na Żoliborzu Oficerskim przy pl. Inwalidów.
W wywiadzie dla niemieckiego "Die Welt" Władysław Bartoszewski tylko w części zanegował kłamliwe i szkodliwe dla Polski i Polaków tezy książki Jana T. Grossa "Złote żniwa". Powiedział mianowicie, że "to bezwstydne bogacenie się Polaków nie miało rasistowskiego tła". A więc jednak bogaciliśmy się kosztem Żydów, ale nie jako antysemici. W tym samym duchu wspierania Grossa w jego tezach o winie polskich sąsiadów jest wypowiedź Bartoszewskiego dla tego niemieckiego tygodnika o sąsiadach Polakach z Żoliborza, których należało się bać.
Pamiętam Bartoszewskiego
Może nie wszyscy wiedzą, że ul. Mickiewicza przechodzi przez pl. Inwalidów, a obok Żoliborza Oficerskiego był jeszcze Żoliborz Urzędniczy i powstały nieco później Żoliborz Dziennikarski.
Żoliborz Oficerski zbudowany został na gruntach należących do państwa przez spółdzielnię, którą powołali oficerowie Wojska Polskiego w latach 20. Obejmował ulice między placem Słonecznym a placem Inwalidów. Osiedle nawiązywało do podobnych dzielnic w angielskich miastach, charakteryzujących się udanym połączeniem zabudowy miejskiej i ogrodowo-parkowej. Wśród najbardziej znanych mieszkańców byli m.in. gen. Marian Kukiel i gen. Stefan Grot-Rowecki. Obaj mieszkali przy ul. Śmiałej, równoległej do ul. Mickiewicza. Mieszkańcami Żoliborza byli także: gen. Władysław Bortnowski (ul. Forteczna 7), gen. Stanisław Sosabowski (ul. Hauke-Bosaka 11), płk Artur Oppman, piewca starej Warszawy, znany jako Or-Ot, a także prezydent Warszawy Stefan Starzyński.
Pani Maria Konopka-Klein urodziła się w 1932 roku, jest więc o 10 lat młodsza od Władysława Bartoszewskiego. Mimo że w czasie okupacji była jeszcze dzieckiem, pamięta Bartoszewskiego. Przypomina sobie także sąsiadów, z którymi musiał się on spotykać na ulicy, na klatce schodowej, niewykluczone, że w ich mieszkaniach.
Rodzina pani Marii Konopki-Klein mieszkała w kamienicy przy pl. Inwalidów 4/6/8, na pierwszym piętrze, pod 11. Była to duża reprezentacyjna kamienica z użytkowymi lokalami na parterze, apteką, cukiernią Pomianowskiego, sklepem spożywczym państwa Łukaszewskich i restauracją.
Ojciec pani Marii, Józef Konopka, był radcą w Najwyższej Izbie Kontroli Państwowej. Był legionistą w stopniu majora, w stanie spoczynku. W czasie okupacji pełnił funkcję administratora domu, oczywiście społecznie.
Władysław Bartoszewski, nim przeprowadził się na Żoliborz do nowoczesnej jak na tamte czasy kamienicy, mieszkał wraz z rodzicami przy ul. Bielańskiej, a potem przy ul. Chłodnej 42, tuż obok getta. Po jego zamknięciu musieli się stamtąd wyprowadzić, gdyż dom znajdował się na pograniczu dzielnicy żydowskiej. Wtedy wynajęli dwupokojowe mieszkanie na Żoliborzu, właśnie przy ul. Mickiewicza 37.
Bartoszewski bardzo często przychodził do kamienicy przy pl. Inwalidów 4/6/8, gdzie mieszkała rodzina pani Marii Konopki-Klein, w odwiedziny do pani Magryciny. Z jej córką Zofią ożenił się przed powstaniem lub w czasie powstania.
W korowodzie pamięci
Na trzecim piętrze tejże kamienicy mieszkała pani Bronisława Chmarzyńska z synkiem. Kapitan Jan Chmarzyński przed wojną pracował w Oddziale II Sztabu Głównego WP (dwójka) jako kierownik Referatu Ofensywnego, ekskluzywnego (3-osobowego) Wydziału Wywiadowczego na kierunku wschodnim. 5 września 1939 r. kapitan Chmarzyński został przeniesiony do brytyjskiej misji łącznikowej jako oficer łącznikowy. W czasie okupacji pani Chmarzyńska była wielokrotnie nachodzona przez gestapo, które wypytywało ją o męża. Po wojnie kapitan Chmarzyński ściągnął do Londynu żonę i syna.
Na drugim piętrze, nad Konopkami, mieszkała pani Maria Dąbrowska. Jej mąż, kapitan, zaginął na wojnie. Według ówczesnej nieoficjalnej wersji został zamordowany w Katyniu. Obok Konopków mieszkali państwo Jastrzębscy. Pan Jastrzębski był emerytowanym generałem jeszcze z czasów carskich. Uciekł z Rosji po rewolucji. Pani Maria Jastrzębska uczyła pannę Konopkównę francuskiego. W kamienicy mieszkał też doktor Jacyna z rodziną. A w suterenie, na pierwszej klatce mieszkali państwo Chraniukowie. On był szewcem, mieli kilkoro dzieci. Po wojnie pan Chraniuk miał sklep obuwniczy przy ul. Mickiewicza. Dozorcą domu przy pl. Inwalidów 4/6/8 był pan Jan Okoń, powszechnie uważany za bardzo przyzwoitego człowieka. Po wojnie państwo Okoniowie powrócili na stare miejsce i też objęli dozorcostwo.
Rodzina Konopków przyjaźniła się z rodziną Igielskich, która mieszkała przy ul. Mickiewicza (na odcinku w kierunku ul. gen. Zajączka). Pan Igielski był przed wojną radcą w ministerstwie, jego żona była lekarką, mieli czworo dzieci. Na początku wojny Igielski został aresztowany przez Niemców i najprawdopodobniej w 1941 r. zamordowany. Żona otrzymała typowe wówczas zawiadomienie, że zmarł na zapalenie płuc.
Znajomymi Konopków byli też państwo Topolińscy, którzy mieszkali nieopodal, w al. Wojska Polskiego. Pan Topoliński był profesorem uniwersyteckim, jego żona, o czym wiedziały oczywiście tylko osoby z nimi zaprzyjaźnione, była pochodzenia żydowskiego. Szczęśliwie wojnę przeżyła.
W czasie okupacji, wspomina pani Maria Konopka-Klein, niektórzy sąsiedzi z kamienicy gromadzili się popołudniami, np. w mieszkaniu jej rodziców, i czytali podziemne gazetki i ulotki. W wielu domach Żoliborza Oficerskiego mieszkały rodziny bez mężczyzn, same kobiety z dziećmi i ludzie starsi. Mężczyzn w sile wieku wojna wygnała z domów. I tylko nieliczni powrócili.
Po powstaniu pani Maria, podobnie jak tysiące warszawiaków, w tym Władysław Bartoszewski, znalazła się w obozie przejściowym w Pruszkowie. Po wojnie wraz z rodzicami zamieszkała w Krakowie, tak jak Władysław Bartoszewski.
Hołd cichym bohaterom
Przypominając nazwiska tych osób, pani Maria Konopka-Klein upomina się o dobrą pamięć o nich i wszystkich innych, uczciwych i oddanych Polsce mieszkańcach Żoliborza. Większość już nie żyje lub rozproszyli się po świecie i nie mogą się sami bronić.
Władysław Bartoszewski swoją nieprzemyślaną, nieodpowiedzialną wypowiedzią dla niemieckiego pisma "Die Welt" zdeprecjonował Polaków, którzy w czasie okupacji zdali egzamin z narodowej solidarności.
Władysław Bartoszewski bardziej bał się polskich sąsiadów niż Niemców, a przecież los Polaków został przesądzony w rozkazie uruchamiającym niemiecką akcję AB (Ausserordentliche Befriedungsaktion), w wyniku której w 1940 r. wymordowano lub zesłano do obozów koncentracyjnych setki tysięcy Polaków, w tym także jego - do KL Auschwitz. Został aresztowany 19 września 1940 roku. Wyprowadzono go z posesji przy ul. Słowackiego 35/43 na Żoliborzu. W tej samej akcji aresztowano w Warszawie i wywieziono do Auschwitz 2 tys. mężczyzn. Wspomina Bartoszewski (szkoda, że nie w wywiadzie dla "Die Welt"): "Z domu, w którym mieszkałem w Warszawie, wywieziono do KL Auschwitz czternastu mężczyzn. Z tych czternastu zmarło jedenastu, a trzech zostało zwolnionych. Z jednego domu...". Więc jeśli byli oni z tego samego domu, w którym mieszkał Bartoszewski, to byli to jego sąsiedzi. I jak on stali się ofiarami. Nie mogli być donosicielami, których należało się bać.
I jeszcze jedna drażliwa kwestia z cytowanej na wstępie wypowiedzi Władysława Bartoszewskiego. Zawiera się w niej jakaś mimowolna pochwała dla niemieckiego porządku i hitlerowskiej "przewidywalności", która polegała jego zdaniem na tym, że aresztowanie następowało tylko na rozkaz. "Jeżeli funkcjonariusz zobaczył mnie na ulicy i nie było polecenia aresztowania, nie miałem się czego bać". Brzmi to bardzo dziwacznie, jak i to, że hitlerowców nazywa "funkcjonariuszami". Przecież można było być aresztowanym na ulicy ni stąd ni zowąd, napotkawszy niemiecki patrol. Albo w czasie łapanki; ofiarami byli wówczas przypadkowi przechodnie. Pani Maria Konopka-Klein w czasie okupacji chodziła do szkoły Sióstr Zmartwychwstanek przy ul. Krasińskiego. I był taki zwyczaj, że siostry dzwoniły do rodziców uczennic, żeby powiadomić, że dziecko bezpiecznie dotarło do szkoły. Było to robione z obawy właśnie przed łapankami. Zaś okupacyjny czarny chleb, na który mieli patrzeć z zawiścią w oczach sąsiedzi Bartoszewskiego, był - podobnie jak inne towary - na kartki. A jeśli ktoś niósł coś lepszego, np. bułki, musiał to kupić chyba na czarnym rynku.
Władysław Bartoszewski otrzymał wiele nagród i wyróżnień z całego świata. Ale jedno z tych wyróżnień zwraca szczególną uwagę, zwłaszcza w kontekście jego szokujących wypowiedzi. Jest to złoty medal Towarzystwa im. Gustawa Stresemanna przyznany mu w Moguncji w 1996 r. jako ministrowi spraw zagranicznych. Gustaw Stresemann kształtował politykę zagraniczną Niemiec w latach 1923-1929. Był też ministrem spraw zagranicznych. Nigdy nie pogodził się z klęską swego kraju w czasie pierwszej wojny światowej i dążył do rewizji wschodniej granicy Niemiec. Jego celem było m.in. odzyskanie dla Niemiec Gdańska, utworzenie "polskiego korytarza" i zmiana granicy Polski na Górnym Śląsku na rzecz Niemiec. Był nieprzejednanym wrogiem Polski i Polaków.
Byłoby lepiej, gdyby Władysław Bartoszewski zastanawiał się nad tym, co mówi, szczególnie dla prasy niemieckiej. Nie raniłby uczuć Polaków i nie stawiałby siebie w złym świetle.
Autor jest komentatorem w Programie 3. Polskiego Radia SA.
- Zaloguj się, by odpowiadać
5 komentarzy
1. Niedawno
Niedawno jeden ze zwolenników PO tłumaczył mi, że Bartoszewski jest bohaterem, ktory będzie czczony na zawsze. Może i będzie, ale chyba nie za wszystkie wypowiedzi..
2. Jak słyszę od kogoś,
że straszny dziadunio - to "wielki bohater" i "autorytet moralny", to przewraca mi się wszystko w żołądku.
Za całokształt - mogę nazwać tę personę tylko niemieckim (czy tylko?) sługusem - a tym samym - antypolakiem. I jest w tej postawie przez lata konsekwentny - "do bólu".
Reszta - to ściema.
Totalna, bezczelna ściema "salonu".
Dla tubylców - Irokezów.
Selka
3. Selka
jeżeli prawdą są sformułowane pod jego adresem pytania i oskarżenia o współpracę z Niemcami to wszystko robi się logiczne.
4. Mial sie czego bac
Wojciech Kozlowski
5. Poseł Teofil Bartoszewski i
Poseł Teofil Bartoszewski i 17 milionów chrzestnego
Poseł Teofil Bartoszewski przywłaszczył majątek wart 17 ...
Sprawę pokaźnego majątku rzekomo przywłaszczonego przez Teofila Bartoszewskiego Marcin Wójcik opisał w reportażu dla "Dużego Formatu".
Andrzej Ciechanowiecki, który wyemigrował z PRL w 1958 roku, zdążył
jeszcze zostać ojcem chrzestnym urodzonego w 1955 roku Władysława
Teofila Bartoszewskiego - dziś posła na Sejm RP z ramienia PSL. - Pan
myśli, że ojcem Władka był Władysław Bartoszewski? Biologicznie tak, ale
w każdej innej sferze był nim Andrzej Ciechanowiecki. Zaprosił go do
Anglii, zapłacił mu za studia w Cambridge. Umarł załamany. Odkrył, że
jego chrześniak, duchowy syn, oszukał go i podstępem przejął majątek - mówi znajomy Ciechanowieckiego w reportażu DF.
Jak Władysław Teofil Bartoszewski przywłaszczył majątek ojca chrzestnego
Na początku lat 80. Teofil Bartoszewski jedzie do Anglii na
zaproszenie swojego ojca chrzestnego. Relacje między nimi są tak dobre,
że Ciechanowski - majętny i poważany w środowisku marszand sztuki - robi
z Teofila swojego pełnomocnika. Bartoszewski miał lokować środki
zgromadzone na koncie fundacji Ciechanowskiego "Non Omnis Moriar", w
inwestycjach we wschodniej Europie. Według rozmówców Wójcika, właśnie
wtedy miało dojść do przestępstwa.
>>>Tak mieszka Bartoszewski. Harfa w cenie LUKSUSOWEGO samochodu [POLITYCY OD KUCHNI]
- W latach 2005-2006 Teofil kupił na swoją spółkę trzy mieszkania w
stanie deweloperskim na Żoliborzu, w jednym apartamentowcu, każde po
około 200 metrów kwadratowych, wydał na to prawie 5 milionów złotych z
konta prywatnej fundacji Ciechanowieckiego Non Omnis Moriar. Wykończenie
i wystrój kosztowały dodatkowe 2 miliony, również z konta fundacji.
Oczywiście Ciechanowiecki wiedział, że pieniądze idą z fundacji, bo tak
miało być, ale nie wiedział, że właścicielem stała się nie fundacja, ale
spółka (Teofila Bartoszewskiego - red.), o której istnieniu nie
wiedział - mówi bohater reportażu DF.
O oszustwie ojciec chrzestny Bartoszewskiego dowiedział się
przypadkiem. Ciechanowiecki prosił wpierw, aby mieszkania z powrotem
wróciły do fundacji Non Omnis Moriar, jednak Bartoszewski odmawiał i w
końcu sprzedał mieszkania. W 2013 sprawa trafiła do sądu. Wartość
dochodzonego majątku została w procesie określona na 17 milionów
złotych. Oprócz wspomnianych mieszkań, Teofil miał
przywłaszczyć pięć obrazów, dwa wazony chińskie i milion funtów.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl