O co chodzi w wojnie polsko-polskiej?

avatar użytkownika UPARTY

Dwie szkoły myślenia, dwie logiki.

Po dwóch całkiem osobnych, alternatywnych obchodach rocznicy katastrofy smoleńskiej media nie tylko znowu zaczęły więcej pokazywać pana Palikota w repertuarze własnym, tak jakby znowu zaczął się on im bardziej podobać ale też zaczęły publikować niejako naukowe uzasadnienie konieczności pozbawienia praw politycznych Pisaków.
Najpierw Pan Kuczyński był łaskawy stwierdzić, że część społeczeństwa (w tym ja) musi być pozbawiona wolności, bo jeśli wszyscy będą wolni, to on i jego środowisko będzie się czuło zniewolone. Jest wiec rzeczą oczywistą, że do tego nie dopuszczą. Dzień, czy dwa później pan Markowski, politolog, stwierdził publicznie, że należy zdelegalizować Pis, bo jest partią antysystemową, nie powinna więc taka partia korzystać z „gwarancji systemowych”.
Spróbujmy więc dokonać syntezy tych trzech postaw. Pan Kuczyński twierdzi, że jeśli będzie miał te same prawa co ja, jeśli w Polsce dojdzie do równouprawnienia obywateli, to on będzie się czuł zniewolony! Czym?
Pan Markowski z kolei mówi, że Pis jest antysystemowy, bo nie tyle dba o jak największy procent wyborców a o to by mieć jak największą liczbę zwolenników. Można by się zapytać co za różnica, przecież większa liczba zwolenników to większy procent elektoratu. Nie można jednak założyć, że Pan Markowski jest tak głupi, że tego nie wie, bo jest on człowiekiem wybitnie inteligentnym , dobrze wykształconym i pochodzi z dobrze wykształconej rodziny. O co więc mu chodzi?
I do tego Pan Palikot, który uważa, że J. Kaczyński chce siłą wymieć konstytucyjne organa władzy w Polsce! Gdzie ta „siła”?
Ale jeżeli przyjmiemy, że ci trzej panowie mówią uczciwie co myślą i że jest to spójne i logiczne, to wyłania nam się nam istota konfliktu ideologicznego będącego przyczyną wojny polsko-polskiej.
Jeżeli bowiem założymy, że jeżeli dzielą oni podzielą ludzi na elitę i motłoch, to wtedy ich wypowiedzi są spójne i logiczne. Bo elita tylko wtedy jest wolna, gdy motłoch nie może jej kontrolować i nie każe jej działać w innym, niż własnym, interesie. Jeśli elita musi realizować interes publiczny to znaczy, że jest nim spętana. Racja stanu ogranicza ludzi uprawiających politykę - to oczywiste. Ale Oni są „Onymi”, czyli nie nami, bo być politykami wolnymi od tego ograniczenia. Nie chcą się zastanawiać „po co robić karierę, jeśli w zamian za parę groszy traci się wolność, którą ma motłoch”!
Kto więc ma reprezentować interesy motłochu? Nikt, bo te mają nie być brane pod uwagę. Czyli jeśli ja będę miał prawa polityczne, to zniewolę nimi nie tylko Kuczyńskiego ale i Palikota oraz Markowskiego!
I tu dochodzimy do problemu demokracji. Bowiem elita musi być mniejszością, czyli w nigdy, w żadnych wyborach pod własnym sztandarem nie zdobędzie władzy. Musi więc działać pod cudzym sztandarem, pod sztandarem jakiejś części motłochu, bo tylko motłoch ma sztandary.
Każdy więc, kto chce władzy w oparciu o realizację rzeczywistych interesów motłochu lub jego części jest człowiekiem groźnym dla systemu. Nie groźny jest człowiek taki jak Rokita czy Tusk, bo oni zwiedzili już tyle partii politycznych, że na pewno bardziej związani są ze swoimi kolegami politykami niż jakimikolwiek wyborcami. A co robi Kaczyński – nie stara się wygrać najbliższych wyborów a buduje formację, czyli wprowadza interes motłochu na salony! To formacja społeczna jest siłą, której zdaniem Palikota chce użyć Kaczyński do zmiany systemu i za to jego zdaniem powinien pójść siedzieć.
Pan Warzecha kilka dni temu raczył zauważyć, że po 10 kwietnia 2011 roku salon zaczął się bać. Ja tak nie myślę.
Przytaczane artykuły to raczej ostatnie poważne ostrzeżenia pod adresem Pis i Kaczyńskiego. Moim zdaniem salon, czyli elity, nie mają jeszcze poczucia realnego zagrożenia. Po pierwsze nie wiadomo, czy Kaczyńskiemu uda się zebrać wystarczająco duża grupę zwolenników by osiągnąć samodzielne zwycięstwo wyborcze, po drugie nie wiadomo czy uda mu się przypilnować liczenia głosów i po trzecie jeśli będą wybory pójdą źle, to Sąd Najwyższy zawsze może orzec ich niezgodność z konstytucją, zwłaszcza jeśli będą dwudniowe. Ta bowiem mówi o dniu wyborów a nie o dniach.
Tak więc na razie elita nie ma poczucia realnego ryzyka utraty władzy, nie ma więc i strachu przed tym. Oni nie boją się niepewnej przyszłości, im się wydaje, że „jeszcze nigdy tak nie było, by jakoś nie było”.
Czemu więc grożą użyciem siły wobec Kaczyńskiego? Bo jeśli on zbuduje do końca swoją formację, to te wszystkie zbiegi obrócą się przeciw nim. Jeśli elektorat to formacja społeczna, to jest jemu wszystko jedno ile razy ma pójść do urn, jeśli natomiast elektorat to „pospolite ruszenie”, to ponowne jego zwołanie w krótkim czasie może być trudne.
Te trzy groźby były jednak wielkim błędem.
Gdy rok temu postanowiłem zacząć zbierać głos w sprawach publicznych, by tym wzmocnić naszą formację zdawałem sobie sprawę, że najważniejsze co powinienem zrobić to pokazać, że nasze elity są naszym największym problemem. Gdybym ja sam chciał stwierdzić, iż celem sensem istnienia naszych elit jest zniewolenie narodu, to musiałbym napisać książkę grubą jak Trylogia - a jak oni zaczęli o tym mówić, to wystarczył dwustronicowy artykulik.
I to jest bardzo pozytywne.
Teraz apel do wszystkich mieszkańców Warszawy. Chodzimy na spacery na Krakowskie Przedmieście. Byłem tam wczoraj i widziałem dzielnych ludzi z namiotem w ręku. Oni muszą mieć świadomość, że są wśród ludzi im życzliwych. Jeśli ktoś może sobie na to pozwolić, to proponuje również skorzystać z usług baru Przekąski -Zakąski, gdzie gromadzą się tarasowcy po to by ich ekscesy „nie miały początku”. Oni nakręcają się w tym barze . Jeśli nie będzie w nim atmosfery do tego, to się nie nakręcą. Ja nie mówię, żeby z nimi dyskutować, ja tylko zachęcam do okazywania im baraku akceptacji, do milczącego „karcenia ich wzrokiem”, gdy przed wyjściem na ulicę zaczynają w barze pluć na moher i kaczystów. To wystarczy. Jak nie ma początku to nie ma i kontynuacji. Jeśli natomiast pewnego dnia zebrała by się nas tam większa gromada i odśpiewała np. Pierwszą Brygadę, to może udało by się ich usunąć aż do lokalu Krytyki Politycznej na rogu Świętokrzyskiej i Nowego Światu. W barze Przekąski -Zakąski serwują również wodę mineralną i soczki. Nie trzeba więc się tam koniecznie alkoholizować.
Dla nas „grupa trzymająca namiot” jest niezwykle ważna. Chodzi o to, że my chcąc być wolni musimy dokonywać „racjonalizacji zauważonych faktów”. To jest fundament naszej logiki! Ich propaganda opiera się zaś na tym, że wmawiają nam, iż nie wiemy na co patrzymy, że nie widzimy a odnosimy „subiektywne wrażenia”. Nie mamy więc co racjonalizować, bo nie da się zracjonalizować czegoś tak ulotnego jak wrażenie. Mówią nam też, że widzimy tylko wycinek świata realnego, czyli, że nie widzimy nic.
Natomiast ci „z namiotem w ręku” twierdzą odwrotnie, że to co zobaczyli, te fakty dotyczące katastrofy smoleńskiej, które są pewne jak wzrost Gosiewskiego, nie mieszczą się w narracji elity i domagają się jej zmiany. Czyli domagają się tego by narracja elit była zgodna z tym, co każdy może zobaczyć. Chcą zmusić elity do uzgodnienia ich narracji, z poglądami motłochu. Mówiąc językiem Kuczyńskiego chcą zniewolić elity! Jeśli zrobią to raz choćby raz, to zrobią to na stałe. Na Krakowskim Przedmieściu można wygrać wolność w sumie małym kosztem. Soczek za 6 złotych, nawet niech będzie za 10, ale tyle nie kosztuje, to nie dużo za wolny kraj.

napisz pierwszy komentarz