Władza, która boi się tulipanów - Andrzej Maciejewski, ekspert z Instytutu Sobieskiego

avatar użytkownika Maryla

Trudno nie dostrzec niekonsekwencji Donalda Tuska, który najpierw wysyła przekaz, że bezsprzecznie ufa Rosjanom, a potem się z tego wycofuje

Władza, która boi się tulipanów

Z Andrzejem Maciejewskim, ekspertem z Instytutu Sobieskiego, rozmawia Paulina Jarosińska

Rok po katastrofie smoleńskiej Polacy tłumnie przyszli na Krakowskie Przedmieście oddać hołd ofiarom katastrofy smoleńskiej. 10 kwietnia mogło być nawet 100 tysięcy osób na Trakcie Królewskim. W całej Polsce ludzie gromadzili się na Mszach Świętych w intencji ofiar tragedii, z własnej woli przychodzili na groby. Jak Pan zdefiniowałby ten społeczny fenomen?
- Postrzegam te wydarzenia w kategoriach takiego nieposłuszeństwa obywatelskiego na to, jak wygląda śledztwo w sprawie wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Społeczeństwo nie jest należycie informowane na ten temat, a przecież ma pełne prawo się tego domagać. Przekłada się to w sposób oczywisty na generalny stosunek do obecnego rządu. Otóż rząd nie jest wiarygodny w sprawie Smoleńska. Ogromna część społeczeństwa, mimo że jego głos nie jest słyszany w mediach - on w ogóle nie dociera do rządzących - pokazała, że chce partycypować jako społeczeństwo obywatelskie w życiu publicznym. Ludzie zbierający się na Krakowskim Przedmieściu tego dnia udowodnili, że są świadomymi obywatelami. Mało tego, dali wyraz temu, iż nie chcą być oszukiwani, nie chcą dłużej pozostawać poza nawiasem debaty publicznej.

Wobec czego sprzeciw wyrażają rzesze Polaków, jak widzimy - już coraz głośniej?
- Przede wszystkim chciałbym zauważyć, kto "zapracował" na ten społeczny sprzeciw. Otóż gdyby nie głęboka indolencja rządu Donalda Tuska, gdyby nie szereg jego szkodliwych decyzji i zaniedbań, dziś sytuacja mogłaby wyglądać zgoła inaczej. Przez ostatni rok siano w mediach, a właściwie wałkowano fałszywy obraz przyczyn katastrofy. Dopóki nie ma żelaznych dowodów, nie można zamykać jakichś wątków. Obywatele czują, więcej - mają świadomość, że coś jest głęboko nie w porządku w tej całej sytuacji i nie godzą się na to status quo. Mam takie wrażenie, że społeczeństwo dojrzało przez ten rok. Ludzie, którzy rok po katastrofie przyszli na Krakowskie Przedmieście, już nie tylko pragnęli uczcić ofiary katastrofy, ale przede wszystkim próbowali (skutecznie) zamanifestować swój głos - głos niepokoju o własne państwo. To wszystko, co dzieje się wokół katastrofy w Smoleńsku, egzemplifikuje styl rządzenia obecnej władzy w Polsce. Mamy bowiem do czynienia z szeregiem niedomówień i takich kłamstewek, które próbowano sprzedać ludziom. Po rocznicy katastrofy widać wyraźnie, że jest spora część społeczeństwa mówiąca "nie" i niebojąca się tego. I co istotne, dotyczy to nie tylko katastrofy smoleńskiej, ale - jak powiedziałem - wielu spraw. Poza tym trudno nie dostrzec niekonsekwencji Donalda Tuska, który najpierw wysyła przekaz, że bezsprzecznie ufa Rosjanom, a potem się z tego wyłamuje w dość pokrętny sposób. Ten przekaz, złożony właśnie z szeregu kłamstewek, zrodził w ludziach w naturalny sposób sprzeciw i nieufność.

Prorządowe media powtarzały, że na Krakowskim Przedmieściu było "kilka tysięcy ludzi"...
- Gdzieś nawet usłyszałem, że było ich tysiąc...

A przecież pod samym pomysłem Pomnika Światła podpisało się kilkanaście tysięcy osób. Widzimy więc, jak ogromna była determinacja, aby zbagatelizować obchody na Krakowskim Przedmieściu i zdeprecjonować kilkadziesiąt tysięcy obywateli naszego kraju.
- W relacjach telewizyjnych mogliśmy dostrzec dwa konteksty. Z jednej strony próbowano pokazać, że istnieje "dobra" część społeczeństwa, szanująca obecną władzę. Jest to część, która przyszła na Powązki. Natomiast ta druga strona Polski, taka trochę dziwna, o nie do końca zrozumiałych motywach działania, spotkała się, jak zwykle, na Krakowskim Przedmieściu, zbojkotowała oficjalne obchody, trochę pokrzyczała, wymachiwała flagą i zasadniczo usiłowała zrobić jakąś zadymę. W ten właśnie sposób zbudowano dwie narracje, które splotły się w jedną. Według niej jest oczywiste, kto dzieli Polskę, kto rozpętuje wojnę polsko-polską. Miał być ład, miało być pojednanie, a tu "tamci" znów szykują rebelię.

Czołowi komentatorzy życia publicznego w ostatnim programie Tomasza Lisa nie ukrywali swojej dezaprobaty (dość eufemistycznie rzecz ujmując) dla rocznicowym marszów. Stwierdzili właściwie zgodnym chórem, że na Krakowskim Przedmieściu spotkali się wyznawcy idola - Jarosława Kaczyńskiego. Nikt nie wziął pod uwagę tego, że spotkała się tam po prosta pewna wspólnota - ludzie o podobnych poglądach i podobnej wizji Polski...
- To, że Polacy spotkali się na Krakowskim Przedmieściu i śpiewali hymn, trzymając flagi biało-czerwone, a nie biegali z krzykiem na ustach, rzucając koktajle Mołotowa, gdzie popadnie, oznacza, iż Polacy chcą mieć demokrację. Wyrażać swoje poglądy na ulicy, ponieważ w głównych mediach nie mają na to szans. Już niebawem pewnie przez Warszawę znów przejdzie parada równości, i ci, którzy dzisiaj w arogancki sposób odnoszą się do wielotysięcznego tłumu z Krakowskiego Przedmieścia, odbierając mu możliwość uczestniczenia w debacie, w przypadku parady promującej zgoła inny światopogląd przyklasną i stwierdzą, że jest demokracja i każdy ma prawo wyrażać swoje zdanie. Polacy niezgadzający się z obecną władzą są w takim rozdaniu oszołomami - taką właśnie antydemokrację sączy się w mediach. Publicyści robią dokładnie to samo. Mamy do czynienia z próbą wprowadzenia tylnymi drzwiami, trochę po kryjomu, jednostronnego, ograniczonego i okrojonego obrazu rzeczywistości. Jeśli chodzi o przywództwo, to najbardziej uderzające jest to, że próbuje się wykreować wizerunek Jarosława Kaczyńskiego jako tego, który rządzi silną, wręcz agresywną ręką, jest prawie jak Łukaszenko, natomiast Donald Tusk jest łagodny i spokojny - to on jest rzekomo prawdziwym liderem. To są dwa nieprawdziwe wizerunki. Media nie mają zamiaru pokazywać rzetelnie wydarzeń. Narzucają jedyną słuszną interpretację wyselekcjonowanych faktów.

Powiedział Pan o procesie deprecjonowania sporej części społeczeństwa. Symboliczną walką z tą niechcianą grupą ludzi było gaszenie zniczy, wyrzucanie kwiatów, sprzątanie tulipanów składanych w hołdzie Marii Kaczyńskiej...
- To wszystko przywołuje głębokie czasy PRL i zachowanie milicjantów... Od takich skojarzeń nie sposób uciec. Nasuwają się one automatycznie. To żenujący przykład absolutnego braku wyczucia. Mam wrażenie, że ciągle jako państwo tkwimy w poprzednim ustroju, że urzędnicza mentalność w ogóle się nie zmieniła. Nie ma nawet woli, aby szacunek, należny każdemu człowiekowi, wreszcie się pojawił i zagościł na stałe. To paradoks, ale - jak widać - nawet tulipan może wzbudzać strach. Krótko mówiąc: ta władza boi się tulipanów. One bowiem więcej mówią o Polsce niż armia polityków.

Dziękuję za rozmowę.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110416&typ=po&id=po15.txt

Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika gość z drogi

1. Mam wrazenie,ze walczą z nami

jak Faktycznie z Niechcianą Grupą
Władza boi sie tulipanów,tak jak bali się trzydziesci lat temu...gdy układaliśmy Zakazane Kwiaty
u Zamordowanych Górników,Robotników i Kapłanów.........
Re Naszego Dziennika,ostatnio zabrakło GO w moim kiosku., "dużym Miescie."....a więc ludzie czytają.......pozdr :)

gość z drogi