opowieść wojenna pana Stanisława - dokończenie

avatar użytkownika Andrzej Wilczkowski

Nas zamknęli w areszcie pułkowym, maleńkie pomieszczenie, maleńkie okno, upchnęli całą kompanie. Chyba chcieli nas podusić w tym areszcie. Nie było możliwości nawet ukucnąć, opieraliśmy się jeden o drugiego. Tak dotrwaliśmy do rana.
Rano przychodzą Niemcy, jeden otworzył drzwi i cofnął się, taki smród do zaleciał. Kazali nam wychodzić, wychodziliśmy zataczając się, przytrzymując ściany. Wielu nie wytrzymało nocy, kazali ciała ułożyć pod ścianą.
Kazali nam sprzątać teren koszar, wyzbierać każde szkiełko. W tych koszarach zostaliśmy kilka dni. Przyjechał Czerwony Krzyż, mieli ze sobą kuchnie polowe. Dostaliśmy wreszcie jakieś jedzenie. Parę dni żyliśmy jak ludzie.
Ale Warszawa broniła się, i coraz więcej jeńców przybywało, wojsko chyba masowo się poddawało. Jedzenie w kuchni się skończyło, Czerwony Krzyż gdzieś odjechał, zaczął się znowu głód.
Wypędzili nas z tych koszar na taką łąkę, tam była strzelnica. Wokół strzelnicy kazali nam kopać głęboki rów, przywieźli drągi sosnowe i musieliśmy je wkopać wokoło. Na tych drągach poprzybijali drut kolczasty, i podłączyli pod prąd. Z boku zbudowali wieżyczki, na których ustawili karabiny maszynowe. Z jednego boku strzelnicy był wykopany rów, do którego można było tylko podchodzić, aby się załatwić.
Wszystkich wpędzili do tej strzelnicy, a że wojska ciągle przybywało, to było tak napchane, że staliśmy jeden przy drugim. Nie można było się położyć, wszyscy drżeli z zimna, bo noce były chłodne i przymrozki były z rana. Jedzenia nie dostaliśmy już kilka dni.
Niektórzy nie wytrzymywali i podchodzili pod druty, aby jakoś się wydostać, słychać było tylko, karabin maszynowy, i człowiek zostawał w rowie.
W śród żołnierzy, których upychali do nas byli również z mobilizacji, którzy byli już starsi, a i inni byli już skrajnie wyczerpani, to, co rano, pod druty przynosiliśmy ponad dwudziestu nieżywych. Było strasznie.
Mówili, że Warszawa jeszcze się broni, dlatego szkopy są takie nerwowe. A tu ciągle dopychają wojska, nawet cywilów, chyba z Warszawy. Wpędzają ich jak bydło strzelając pod nogi.
Wszyscy zaczęli się buntować, krzyczeć, a właściwie wrzeszczeć, i posuwaliśmy się pod druty. Niebo się zachmurzyło, i szykowało się na deszcz, a już był październik. Nasz pułkownik wszedł na wieżyczkę, i przez megafon krzyczał, żeby się uspokoić, bo Niemcy zaczną do nas strzelać. My krzyczeliśmy niech nam dadzą jeść, bo jesteśmy wojsko i jeńcy.
Puścili nam nad głowami serię z karabinu maszynowego, wszyscy umilkli, i tak przestaliśmy do rana. Rano wyciągaliśmy nieżywych, pozwalali grzebać ich w rowie, ilu ich było nie pamiętam, ale dużo.
Nic nie jedliśmy cztery dni. Piątego dnia przywieźli cztery kuchnie polowe, oraz cztery martwe konie, i zaczęli gotować. Przywieźli trochę chleba, i gotowali kawę. Chleb był bardzo smaczny.
Ja wziąłem do ust tą koninę, nieosolone, nieprzyzwyczajony, urosło mi w ustach, nie przełknąłem. Na drugi dzień, po kromce chleba dostaliśmy, takie ździebko. I przywieźli soli. A że byliśmy wszyscy byliśmy bardzo głodni, to już jedliśmy te konie, były trochę posolone. Potem jak były nawet niedogotowane to też jedliśmy.
Zaczęli wywozić do Niemiec, codziennie był transport, osobno cywili, osobno wojsko, do pociągu ładowali chyba po tysiąc ludzi.
Któregoś dnia podchodzi do mnie kolega Kajak, on był z innego plutonu, i mówi tak: „Wiesz, co, Stasiek, jedni biorą do roboty do Skierniewic”. Jak inni to usłyszeli, zaczęli się wycofywać do tyłu, myśleli, że potem załadują ich do wagonu i do Niemiec. Ale podchodzi polski kapitan i mówi: „Chłopcy z okolic Skierniewic, jak chcą iść do roboty to mogą się zgłosić’. Porozmawialiśmy z kolegą zgłosiliśmy się. A Niemiec, który przyszedł po ludzi odliczył do dziesięciu, powiedział, że już wystarczy, i poszliśmy.
I tym sposobem wyszliśmy poza druty, dostaliśmy się do roboty.
Zaprowadzili nas za Skierniewice do Złotej, do folwarku. Było nam tam dobrze, robota nie była za ciężka, jedzenie dali, a na noc prowadzali do obozu. Od ludzi dostawaliśmy często bochenek chleba, zabieraliśmy go do obozu, żeby podzielić się z kolegami. Raz niosąc pod mundurem bochenek, przechodziliśmy koło innego obozu, za drutami zobaczyłem kolegę z mojej wsi, Janka Gromka, który stał przy drutach bardzo wynędzniały, nie zastanawiając się ani chwili, rzuciłem mu ten bochenek. Do końca życia był mi za to bardzo wdzięczny, po wojnie zostałem ojcem chrzestnym jednego z jego synów.
Później wzięli nas do Nieborowa, warunki pracy były ciężkie, zakwaterowali nas w stajni, przy koniach i źrebakach, nie chodziliśmy już do obozu. Pracowaliśmy przy zbiorze ziemniaków i buraków, oraz w stajni. Przynajmniej było, co zjeść.
Gdy robota w polu się skończyła, odesłano nas do Skierniewic, do obozu. Ale obóz już był zlikwidowany, wszystkich wywieźli do Niemiec. My mówimy, że my jesteśmy tutejsi, możemy iść do domu. Jakiś oficer gdzieś dzwonił, powiedział, że już nie będzie transportu do Niemiec, to może nas puścić do domu.
Dostaliśmy jakiś papier na drogę, i ruszyliśmy do domu.
Idąc drogą do domu, myślałem, jak tu żyć po tym wszystkim, co przeżyłem.
Ale nikt, nawet z najbliższej rodziny nie wyciągnął wniosków, z tego, co przyniosła ze sobą wojna, i nikt nie próbował nawet mnie zrozumieć, czy nawet mi współczuć.

Stanisław Witkowski


Tym wspomnieniem zamykam część pierwszą mojego skromnego wkładu do dyskusji na temat współistnienia dwóch narodów na tej samej ziemi. To trudna historia i przestrzegam przed uproszczeniami zwłaszcza tych autorów, którzy są zbyt młodzi, żeby zrozumieć wojnę. Sam już dawno doszedłem do wniosku, że nikt, kto jej nie przeżył nie zrozumie psychiki człowieka w czasie śmiertelnego zagrożenia ze strony drugiego człowieka.

Ja sam, mimo, że ją przeżyłem będę jeszcze często używał zwrotu „nie rozumiem”.
Postaram się napisać ciąg dalszy w ciągu kilku tygodni, a jak się nie uda to trudno. Są jeszcze inni świadkowie.
Każdy widział to inaczej.

Andrzej Wilczkowski.

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. Szanowny Panie Andrzeju

dziękuję i czekam na dalsze wspomnienia.
Trzeba wszystkie spisywać, aby nie odeszły z kustoszami historii.

Pozdrawiam serdecznie

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

2. Andrzej Wilczkowski

Szanowny Panie,
opowieść Stanisława Witkowskiego arcyciekawa.
Napisał Pan, że "została mi (ona)
udostępniona przez jego syna, a mojego przyjaciela Ryszarda."
Czy mógłby Pan określić kiedy i w jakich okolicznościach powstała ta relacja?