Klich nie chce mówić, jak naciskał na pilotów - osobiście zalecił zmianę trasy lotu i lotniska docelowego z Ganji na Tbilisi 12
Niekończąca się opowieść o naciskach na pilotów w trakcie tzw. incydentu gruzińskiego ma jeszcze jednego bohatera. Jak ustalił "Nasz Dziennik", poproszony o konsultacje minister obrony narodowej Bogdan Klich osobiście zalecił zmianę trasy lotu i lotniska docelowego z Ganji na Tbilisi 12 sierpnia 2008 roku. Informacje o tym znajdują się w aktach z postępowania Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Tego istotnego szczegółu nie znajdziemy jednak w sporządzonej dopiero w lutym br. notatce kpt. Grzegorza Pietruczuka, udostępnionej mediom przez Departament Kadr Ministerstwa Obrony Narodowej. Dlaczego służby prasowe MON nie zebrały wszystkich danych i nie udzieliły wyczerpującej informacji, uwzględniającej także rolę szefa resortu w procesie nacisków, o które oskarżany jest wyłącznie Lech Kaczyński?
Przez ponad dwa lata Bogdan Klich ani w jednym wystąpieniu nawet się nie zająknął na temat swojego udziału w łańcuchu decyzji podejmowanych w trakcie słynnego prezydenckiego lotu do Gruzji. A miałby o czym opowiadać. Konkluzja z analizy materiałów prokuratorskich jest taka: albo żadnych nacisków nie było i wszczęto normalną procedurę niezbędną do ewentualnej korekty planu lotu, albo naciski były i szef MON publicznie przyzna się do swojej w nich roli, bo w rozmowie z szefem Sztabu Generalnego WP gen. Franciszkiem Gągorem rekomendował zmianę trasy lotu wbrew stanowisku załogi.
Relacje kpt. Grzegorza Pietruczuka, dowódcy załogi Tu-154M, dotyczące tzw. incydentu gruzińskiego nie ukazują pełnego obrazu wydarzeń z 12 sierpnia 2008 roku. Co więcej, spisana w tym roku notatka Pietruczuka - na wyraźne polecenie gen. Artura Kołosowskiego, szefa Departamentu Kadr MON - została efektownie udramatyzowana. W odróżnieniu od lakonicznego meldunku pilota z 2008 r. sugeruje, że Lech Kaczyński nie tylko naciskał na załogę, ale także odgrażał się wyciągnięciem konsekwencji wobec nich za niewykonanie polecenia lotu do Tbilisi.
Jak już informował "Nasz Dziennik", sprawa nacisków na załogę Tu-154M w rzeczywistości nie jest tak jednoznaczna, jak sugeruje to notatka kpt. Pietruczuka. W relacji tej brakuje chociażby informacji, że na decyzję prezydenta Kaczyńskiego dotyczącą wydania polecenia lotu do Tbilisi wpływ miała postawa ambasadora Gruzji w Warszawie, który towarzyszył polskiej delegacji i sugerował, że jest w stanie telefonicznie załatwić wszelkie formalności z wykonaniem takiego lotu, czego faktycznie nie zdołał uczynić. W relacjach nie ma także informacji dotyczącej całego procesu podejmowania decyzji o przebiegu lotu. Tymczasem z akt postępowania prokuratorskiego wynika, że po wydaniu polecenia lotu do Tbilisi przez Lecha Kaczyńskiego w tej sprawie czynione były liczne konsultacje - nie tylko z płk. Tomaszem Pietrzakiem, szefem 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, który w rozmowie z prezydentem poparł decyzję załogi odmawiającej lotu do Tbilisi, ale też z Dowództwem Sił Powietrznych, Sztabem Generalnym Wojska Polskiego oraz ministrem obrony narodowej.
Generał Krzysztof Załęski, zastępca dowódcy Sił Powietrznych, meldował 12 sierpnia 2008 r. do bezpośredniego przełożonego gen. Andrzeja Błasika: "po krótkiej konsultacji z dowódcą 36. SPLT warunków wykonania lotu oraz istniejącego zagrożenia w obszarze powietrznym Gruzji, jak i mając świadomość, kto jest na pokładzie samolotu, postanowiłem skonsultować powyższą decyzję z pierwszym zastępcą, a następnie z szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego". Generał Załęski wyraźnie zaznaczył, że w tej sprawie szef Sztabu Generalnego WP Franciszek Gągor rozmawiał z Bogdanem Klichem, szefem MON, a po "potwierdzeniu decyzji przez pierwszego zastępcę, a następnie przekazaniu mu przez szefa SG również decyzji ministra obrony o wykonaniu lotu zgodnie z życzeniem Prezydenta RP, przekazałem polecenie ustne potwierdzone odręcznym pismem do dowódcy 36. SPLT".
W czasie trwania konsultacji gen. Załęski przekazał na pokład samolotu - ministrowi Władysławowi Stasiakowi - informację, że załatwiane są zgody na przelot do Tbilisi oraz by delegacja nie czekała w Simferopolu na ustalenia, ale udała się zgodnie z planem do Ganji. Ten etap podróży miał dać sztabowi w kraju czas na załatwienie niezbędnych zezwoleń na przelot do Tbilisi. Załodze informacja dotycząca właśnie czynionych ustaleń nie została przekazana.
Analizując bieg wydarzeń z 12 sierpnia 2008 roku, Wojskowa Prokuratura Okręgowa uznała, że rozkaz gen. Załęskiego należy rozumieć w kontekście przebazowania samolotu. Jak zaznaczył w swojej konkluzji prokurator ppłk Kazimierz Haładaj, celem rozkazu gen. Załęskiego było "spowodowanie wdrożenia przez dowódcę JW2139 procedur mających na celu wykonanie lotu z Ganji do Tbilisi zgodnie z obowiązującymi w tym zakresie procedurami".
Jednak zebrany w aktach materiał uprawnia twierdzenie, że w czasie kiedy życzenie prezydenta było przedmiotem analiz w Polsce, jeszcze przed wydaniem rozkazu załodze przez gen. Załęskiego, problem został rozwiązany na pokładzie samolotu w Simferopolu. Prezydent zgodził się z argumentacją załogi, sugestiami swoich ministrów oraz płk. Krzysztofa Olszowca, szefa ochrony, którzy odradzali lot do Tbilisi i Lech Kaczyński polecił wykonanie lotu zgodnie z planem - do Ganji. W efekcie gen. Załęski w meldunku ocenił, że decyzja załogi była odpowiedzialna.
Tymczasem wszelkie formalne uzgodnienia na przelot z Ganji do Tbilisi zostały poczynione 13 sierpnia 2008 roku. W tym też dniu wpłynęło z Kancelarii Prezydenta RP oficjalne zapotrzebowanie na wykonanie lotu z Tbilisi do Warszawy, a w związku z tym konieczne było przebazowanie maszyny z Ganji do Tbilisi. W tym kontekście wydaje się więc uprawnione twierdzenie, że prokuratorska interpretacja rozkazu gen. Załęskiego (z 12 sierpnia) mogła zostać sporządzona niejako po fakcie - mając na uwadze przebieg wydarzeń z 13 sierpnia. Za taką tezą przemawia również relacja gen. Załęskiego, który meldując: "mając świadomość, kto jest na pokładzie samolotu", wyraźnie sugerował, że lot do Tbilisi miałby się odbyć z VIP-ami na pokładzie. Tę świadomość - podobnie jak i zagrożeń związanych z lotem - musiał mieć także Bogdan Klich, szef MON, z którym konsultowana była trasa przelotu, a jednak zadecydował, by wydać załodze rozkaz wykonania lotu "zgodnie z życzeniem" prezydenta RP. Szef resortu obrony, który dysponował pełnymi informacjami na temat sytuacji w Gruzji, zgodził się z oceną prezydenta i widział możliwość lotu do Tbilisi. O tych decyzjach szefa resortu obrony - będących przecież także formą nacisku na załogę - nie poinformowali jednak ani Departament Kadr MON, który upublicznił tylko notatkę pilota rzekomo w odpowiedzi na zainteresowanie mediów sprawą, ani też służby prasowe MON, które w odpowiedzi na pytania mediów powinny były wydać precyzyjny komunikat na temat wydarzeń z 12 sierpnia 2008 roku.
O wyjaśnienie wątpliwości dotyczących incydentu poprosiliśmy rzecznika prasowego ministra Bogdana Klicha. Wczoraj otrzymaliśmy zapewnienie, że zostanie dla nas przygotowane możliwie precyzyjne stanowisko ministra dotyczące jego roli w procesie decyzyjnym związanym z incydentem gruzińskim.
Marcin Austyn
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110319&typ=po&id=po04.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Klich,
ten pan ma wiele na sumieniu...........i nic.......zero odpowiedzialności.....
nieprzemakalny,nietykalny......Dlaczego
czy niemieckie fundacje maja na to taki wpływ...........i Moc...........?
gość z drogi