58. rocznica śmierci generała Augusta Emila Fieldorfa "Nila" "Nil desperandum" - wczoraj i dziś
Nie wystarczyło zabić generała Augusta Emila Fieldorfa "Nila". Trzeba go było jeszcze w chwili śmierci upokorzyć, bo nie umierał jak oficer, od kuli przed plutonem egzekucyjnym, lecz na szubienicy, jak pospolity przestępca. Do dziś nieznane jest miejsce jego pochówku, żaden z uczestników zbrodni sądowej nie poniósł też kary, choć kilkoro z nich żyło jeszcze długo po roku 1990.
Jak co roku przypominamy w "Naszym Dzienniku" kolejną rocznicę śmierci gen. bryg. Augusta Emila Fieldorfa "Nila" - zastępcy komendanta głównego Armii Krajowej, zamordowanego na podstawie "wyroku" wydanego "w imieniu Rzeczypospolitej" (!) przez sowiecki sąd w Polsce, złożony z funkcjonariuszy sądowych narodowości żydowskiej. Śmierć nastąpiła we wtorek, 24 lutego 1953 r., o godzinie 15.00 w więzieniu mokotowskim.
Trzeba tę śmierć stawiać nieustannie przed oczyma Polaków, ponieważ okoliczności "sprawy generała 'Nila'" wskazują na wolę oprawców, by tę śmierć "celebrować", by z niej uczynić ostrzeżenie dla tych Polaków, którzy w walce o "Świętą Sprawę" narodowej niepodległości nie wahali się przeciwstawić potężnej machinie kontroli, inwigilacji i deprawacji, budowanej dla umocnienia dominium sowieckiego w Polsce.
Pierwsze i najważniejsze z tych ostrzeżeń brzmiało: Polacy, porzućcie nadzieję. Liczy się tylko lojalność wobec Związku Sowieckiego. Nie będzie żadnych postaw "neutralnych". Kto nie jest z nami, jest przeciw nam. Oto na waszych oczach zabijemy waszego generała, wybitnego oficera, wielkiego Polaka. I nie będzie miało żadnego znaczenia to, że był bohaterem konspiracji antyniemieckiej w czasie wojny. Umrze, ponieważ odmówił współpracy z władzą sowiecką w Polsce, a takich sytuacji ta władza nie toleruje.
Napisali w aktach sprawy, że "Nil" nie nadaje się do "resocjalizacji", ponieważ już w roku 1920 "walczył z młodym państwem radzieckim". Za to go zabili, a nie za rzekome akcje dywersyjne Armii Krajowej na tyłach wojsk sowieckich przeciwko tym wojskom skierowane. Przedtem pytali go w śledztwie, jaki jest jego stosunek do Związku Sowieckiego. Był zbyt dumny, by się tłumaczyć przed śledczymi w służbie sowieckiej. Powiedział, że jest do Sowietów uprzedzony po tym, co widział i przeżył. Nie nadawał się do "resocjalizacji" i do życia w państwie Bieruta. W państwie Gomułki też by się nie odnalazł.
"Moje miejsce jest w kraju"
Kiedy generał "Nil" umierał, młodzież studencka w Polsce miała za obowiązkową lekturę, niezależnie od kierunku studiów, tłumaczoną z rosyjskiego "Historię Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików)", gdzie o bolszewickim marszu "przez trupa Polski" na zachód Europy pisano, że to "najazd jaśniepanów polskich na kraj radziecki". Więc on, "jaśniepan" z kolejarskiej polskiej rodziny, musiał umrzeć, bo stanął wraz z innymi na drodze tego pochodu.
Nie wystarczyło zabić generała. Trzeba go było jeszcze w chwili śmierci upokorzyć, bo przecież nie umierał jak oficer, od kuli przed plutonem egzekucyjnym, lecz na szubienicy, jak pospolity przestępca. Upokorzono jego i cały niepokorny Naród. Sowieci nie życzyli sobie na terenie zdominowanej Polski ludzi, którzy mogliby dla Polaków - zwłaszcza tych młodych - stanowić wzór do naśladowania. Nawet jeśli nie uprawiali już konspiracji, nie prowadzili czynnej walki z nowym okupantem. Sama ich obecność wśród nas była niebezpieczna. Okupanci znali historię Polski, szczególnie historię polsko-rosyjskich zmagań o niepodległość kraju, i pamiętali, że pogrzeb generałowej Sowińskiej, wdowy po bohaterze Powstania Listopadowego, był jednym z impulsów do Powstania Styczniowego. Generałowa nie prowadziła żadnej działalności niepodległościowej. Niebezpieczne było samo to, że BYŁA. I on też chciał BYĆ. Nie na londyńskim bruku, by słuchać żalów i złorzeczeń: "Biada nam, zbiegi, żeśmy w czas morowy lękliwe nieśli za granicę głowy"... On chciał być TU, w Łodzi czy w Warszawie, bo tu stawiano przed "sądami" i skazywano na śmierć jego podkomendnych. Bo tu umierali niedawno najmłodsi z nich - żołnierze spod znaku "Zośki" i "Parasola". "Głos mu drżał ze wzruszenia, kiedy mówił o nich"... - wspominała później Janina Fieldorfowa, żona generała. "Zaczęłam się bać, zdawałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie mu grozi w kraju, gdzie szaleje bezpieka, a byli akowcy są tropieni, aresztowani, 'likwidowani'. Błagałam, żeby się starał przedostać za granicę. Nie chciał. 'Moje miejsce jest w kraju. Tutaj są moi harcerze, moi ludzie, nikt nie powie, że uciekałem przed niebezpieczeństwem'"...
A przecież byli tacy, co uciekali, i nie mieliśmy im tego za złe. Można bowiem wymagać od człowieka godnej postawy, ale nie można żądać heroizmu. On się wykuwa w modlitwie i w zawierzeniu Bogu. Oparciem dla niego staje się ta najważniejsza, najszlachetniejsza nić życia, ale nie życia za wszelką cenę.
"Drugiego lutego 1953 roku ostatni raz widziałam Emila. 'Czy wiesz, dlaczego mnie skazali? Bo odmówiłem współpracy z nimi. Pamiętaj, żebyś nie prosiła ich o łaskę. Zabraniam tego'!".
I jeszcze jeden zapis-świadectwo:
"28 marca 1957 roku. Wczoraj zjawił się Lichtszajn Chaim, żeby opowiedzieć o swoim zetknięciu się z Emilem na Mokotowie (...). 'Panie muszą być dumne z takiego męża i ojca. Takich było na Mokotowie może dziesięciu, a może i tylu nie było'"...
Polska Antygona
Mieliśmy niezwykłe szczęście w ostatnich latach, bo mogliśmy słuchać do końca głosu córki generała "Nila" - Marii Fieldorf-Czarskiej. Broniła dobrej pamięci ojca, zabiegała o sprawiedliwość. Była jak Antygona po latach. Tych, którzy ją znali osobiście, porywała entuzjazmem i radością życia - niespotykanymi u ludzi starszych. Miała nieustającą nadzieję na dobrą przyszłość Polski - contra spem, na przekór życiowym doświadczeniom i tragedii rodziny. Tę nadzieję nadwerężyła - ale nie skruszyła - tragedia smoleńska, bo pani Maria nie wierzyła w wypadek. Odeszła od nas w niedzielę, 21 listopada 2010 roku. Wcześniej rozpoczęła wielkie dzieło w postaci Sztafety Pokoleń - symbolicznego przekazu wartości, którymi się kierowało pokolenie dziewcząt i chłopców Armii Krajowej - współczesnej polskiej młodzieży. Pożegnaliśmy ją na Powązkach. Uczyła nas dzielności, odwagi w obronie czci i honoru Narodu Polskiego. Uczyła nas uporu w dochodzeniu do prawdy, która wyzwala, uczy i uszlachetnia.
Niech zapłoną dziś światła na symbolicznym grobie generała "Nila", jego żony Janiny i córki Marii na warszawskich wojskowych Powązkach. Niech się dziś przy nim zameldują ostatni, odchodzący już żołnierze Armii Krajowej i ich młodzi następcy. Niech płoną światełka pamięci w naszych sercach.
Panie Generale, Polska pamięta o Tobie i o Twoich Bliskich. Polska nie pogrąży się w beznadziei. Powtarzamy za Tobą nieśmiertelne słowa Horacego: "Nil desperandum"!
Piotr Szubarczyk, IPN Gdańsk
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110224&typ=my&id=my03.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz