"Pawle, poznaj- to jest ppłk Tobiasz" (Wojciech Wybranowski)

avatar użytkownika Maryla

Miały być tajemnicze spotkania z zagadkowym Aleksandrem Lichockim i desperackie „podjęcie gry" przez Bronisława Komorowskiego w celu obrony praworządności w Polsce. Jest „gra", ale nie z przestępcami- ale ze służbami. Gra, którą rozpoczęło spotkanie: Komorowski, Tobiasz, Bondaryk i Graś.

Tajna narada, której fakt Komorowski przemilczał w prokuraturze. Rozgrywka, która miała na celu zdyskredytowanie członków Komisji Weryfikacyjnej WSI i przygotowywanego przez nich aneksu- w którym, jak obawiał się Komorowski- mogły znaleźć się informacje znacznie bardziej niebezpieczne dla jego kariery niż te o „banku Palucha". A także, jako odpłata dla płk Tobiasza- zdyskredytowanie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i zablokowanie druku jego książki o nieprawidłowościach w WSI.

Fakt owego zaskakującego „plenum" ujawnił w trakcie prokuratorskiego przesłuchania Leszek Tobiasz. Jego informacje potwierdził uczestniczący w owej naradzie poseł Paweł Graś.

 Nie tylko pułkownik Leszek Tobiasz w prokuraturze, ale również klubowy kolega Bronisława Komorowskiego- poseł Paweł Graś w rozmowie z „ND" składają wyjaśnienia, które jednoznacznie wskazują- Bronisław Komorowski skłamał w swoich zeznaniach, a cała historia rzekomej „afery korupcyjnej" ma zupełnie inny początek niż przedstawiał to sam marszałek Sejmu.

Dlaczego Tobiasz, zdecydował się „sypać" Komorowskiego, nie wiadomo- może chroni własną skórę, może nie został wynagrodzony tak jak miał, a może sprawa idzie dużo szerzej i ma na celu utrącenie nie tylko Komisji Weryfikacyjnej WSI, ale również- powstrzymanie prezydenckich aspiracji samego "Komora"?  Dlaczego zdecydował się rozmawiać z „ND" i potwierdzić zeznania Tobiasza- poseł Paweł Graś? On sam mówi „ Nie chciałem brać w tym udziału" i dodaje- „Nie wykluczam, że Sumliński został wkręcony".  Obszerniej na ten temat jest w sobotnim „ND", tam też rozmówka z Pawłem Grasiem(PO), który potwierdza zeznania Tobiasza i przyznaje, że uczestniczył w tajnym spotkaniu z płk Leszkiem Tobiaszem zorganizowanym przez Bronisława Komorowskiego.

To właśnie Komorowski, jak mówi poseł Graś- przedstawił mu pułkownika Leszka Tobiasza. A na długo przed oficjalnym zawiadomieniem ABW przez Komorowskiego, Bondaryk odbył poufną rozmowę z Tobiaszem.

Pozwolę sobie tylko krótko podsumować. Przesłuchiwany w lipcu Bronisław Komorowski zeznawał, że spotkał się z nim Aleksander Lichocki, który rzekomo miał opowiadać o możliwości dotarcia do aneksu z raportu z likwidacji WSI. Później - dwukrotnie- miał spotkać się z ppłk Leszkiem Tobiaszem- ten miał przekazać wiadomość o „korupcji", wreszcie- poinformować o sprawie Pawła Grasia, swojego klubowego kolegę a ten przekonał go by zawiadomił ABW. Jednak jak wynika z zeznań Tobiasza potwierdzonych przez posła Pawła Grasia- historia przebiegała zupełnie inaczej.

Nie spotkanie Bronisława Komorowskiego z Aleksandrem Lichockim, ale ściśle tajna narada marszałka Bronisława Komorowskiego (PO), szefa ABW- Krzysztofa Bondaryka, wiceszefa spec-komisji Pawła Grasia (PO) i ppłk Leszka Tobiasza, negatywnie zweryfikowanego oficera WSI rozpoczęła działania, które później próbowano maskować pod pretekstem śledztwa w sprawie rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI

Jak zeznawał 7 października Leszek Tobiasz, i co potwierdza również Paweł Graś-

 To Bronisław Komorowski zorganizował spotkanie z udziałem negatywnie zweryfikowanego ppłk WSI Leszka Tobiasza- dziś, jak wszystko wskazuje- nadal pracownika służb specjalnych. A także Krzysztofa Bondaryka, szefa ABW, do niedawna członka Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej i posła Pawła Grasia (PO) wiceszefa spec-służb. To nie po serii spotkań z Tobiaszem i Lichockim Komorowski zawiadamia ABW. Po zakończeniu tajnej narady Bondaryk osobiście zabiera Tobiasza na „szczerą rozmowę" do siedziby Agencji. Podlegli mu funkcjonariusze wszczynają działania operacyjne wobec członków Komisji Weryfikacyjnej Wsi i dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Dopiero kilka tygodni później, Komorowski oficjalnie kontaktuje się z ABW. Jeszcze była kwestia formalnego zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa, i tak dalej.."- tłumaczy Graś. A to wskazuje, że wcześniej po tajnej naradzie, o której nawet słowem nie wspomniał Komorowski w prokuraturze składając fałszywe zeznania, na polecenie Bondaryka prowadzono „nieformalne", a więc nielegalne działania wobec członków Komisji Weryfikacyjnej WSI

I można by pewnie tłumaczyć-, że Komorowski chciał zasięgnąć opinii swojego kolegi Krzysztofa Bondaryka, zwanego też w niektórych środowiskach „Jubilerem" ( to zapewne po bracie) i speca od spec służb Pawła Grasia. Byłoby to normalna sytuacja, do zaakceptowania.

Ale mamy do czynienia z sytuacją, w której Komorowski kłamał zeznając w prokuraturze i tłumacząc się przed opinią publiczną z charakteru i zakresu kontaktów z oficerami WSI. Mamy również do czynienia ze śledztwem, które opiera się na zeznaniach jednej osoby- negatywnie zweryfikowanego oficera WSI Leszka Tobiasza, prowadzącego nielegalną operację wobec hierarchy Kościoła. I mamy wreszcie do czynienia z tajną naradą mającego podstawy obawiać się publikacji aneksu Komorowskiego, niezwykle dyspozycyjnego Bondaryka i żywo zainteresowanego zablokowaniem publikacji tak aneksu jak i książki Sumlinskiego - Leszka Tobiasza.

Trzech macherów, którzy w sprawie bynajmniej - „niezainteresowanymi" nie są i ich rola, kłamstwa marszałka potwierdzają tezę- całą sprawa jest wyłącznie operacją służb specjalnych, która miała zdyskredytować Komisję Weryfikacyjną WSI i Antoniego Macierewicza, a przy okazji „utrupić" ( jak nie dowodami, to pomówieniami) zbyt „wściubiającego nos w sprawki WSI" dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego

http://wybranowski.salon24.pl/101232,index.html

Etykietowanie:

15 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. PROTOKÓŁ PRZESŁUCHANIA PRZEZ PROKURATURĘ BRONISŁAWA KOMOROWSKIEG

warto sobie przypomnieć i samemu ocenic http://www.blogmedia24.pl/node/2148

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. Tajemnice wojskowej bezpieki - Leszek Żebrowski

Nov 7th, 2008 11:30 pm

Spośród wszystkich instytucji oraz jawnych i tajnych służb komunistycznych w Polsce po 1944 r. najbardziej tajemniczą i najmniej znaną do dziś pozostaje Główny Zarząd Informacji, zwany potocznie Informacją Wojskową. O ile doskonale wiemy, jak zbrodnicza i okrutna była bezpieka “cywilna”, o tyle bezpieka “wojskowa”, czyli IW, pozostaje w cieniu. Powstanie IPN niewiele zmieniło w tym zakresie - nie ma całościowych badań tej instytucji, brak jest poważnych, analitycznych opracowań i monografii. Trudno to sensownie wytłumaczyć, skoro jest przecież zapotrzebowanie społeczne na zbadanie skrywanych zakamarków Polski Ludowej, a badanie wszystkich zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu jest naszym obowiązkiem.

Początek IW można liczyć od powołania zalążków tej służby w Wojsku Polskim, tworzonym w Związku Sowieckim na polecenie Stalina, pod komendą ppłk./gen. Zygmunta Berlinga. Został on 31 lipca 1939 r. usunięty z WP w związku z głośną sprawą obyczajową, w wojnie obronnej udziału nie brał. Aresztowany przez Sowietów, szybko przeszedł na stronę wroga, podczas gdy jego koledzy trafili do Katynia i innych miejsc okrutnej kaźni. Po utworzeniu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS został powołany do służby, ale po ich ewakuacji do Iranu pozostał w sowieckiej ojczyźnie. Za dezercję był skazany na degradację do stopnia szeregowca i na karę śmierci za zdradę. Dopiero Sowieci w 1943 r. awansowali go do stopnia pułkownika, następnie generała “WP”.

Informacja Sowiecka
Pierwszy rozkaz organizacyjny dotyczący Informacji wyszedł 14 maja 1943 roku. O ile późniejsza bezpieka była swoistym “państwem w państwie” (podlegała bowiem władzom partii komunistycznej), o tyle organa Informacji od początku były obcym ciałem, gdyż zwierzchnictwo nad nimi sprawowali ich sowieccy przełożeni. Była to więc służba całkowicie sowiecka i odgórnie obsadzona przez obywateli sowieckich. Do 1945 r. wszelkie rozkazy i pisma sporządzano w języku rosyjskim, dla ułatwienia pracy, aby nie było potrzeby wykonywania polskich tłumaczeń. Na jej czele stał oficer sowiecki płk Piotr Kożuszko.
Pierwszym dokumentem normatywnym IW był prawdopodobnie “Regulamin o Zarządzie Informacji przy Naczelnym Dowódcy Wojska Polskiego i jego organach” z 30 września 1944 roku. Został zatwierdzony przez gen. Michała Rolę-Żymierskiego. Jest to dokument w całości napisany po rosyjsku (”ściśle tajny”) i Żymierski też podpisał go alfabetem rosyjskim. Wszyscy podejrzani i aresztowani pod zarzutem prowadzenia “wrogiej działalności” przeciwko ZSRS mieli być natychmiast przekazywani kontrwywiadowi sowieckiemu “Smiersz”. A była to kategoria bardzo niejasna, ponieważ praktycznie każdego można było podciągnąć pod taką działalność.

Wszechobecna i wszechwładna
Wraz z postępującą rozbudową “ludowego” WP bardzo szybko rozrastała się Informacja, która z założenia miała być służbą kontrwywiadowczą w wojsku. Jako taka powinna być całkowicie apolityczna, ale nałożono na nią szereg zadań związanych z realizacją ideologii “walki klas” oraz rozbudowano ją nie tylko w jednostkach wojskowych, ale także w Korpusie Bezpieczeństwa Publicznego (KBW) i Wojskach Ochrony Pogranicza (WOP). Przez szereg lat istniał nawet tzw. Wydział Wojskowy przy Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli mówiąc wprost - przy komunistycznej cenzurze.
Informacja Wojskowa mogła dosłownie wszystko - każdy jej funkcjonariusz mógł dokonywać rewizji, zatrzymania i aresztowania dowolnej osoby. Mógł interesować się życiem osobistym każdego obywatela, jego powiązaniami rodzinnymi i towarzyskimi, życiem prywatnym i zawodowym. Miał prawo werbowania w prawie nieograniczonym zakresie agentury i współpracowników. Co ciekawe, agentem mógł zostać nawet oficer w stopniu generała, choć taki werbunek musiał zatwierdzić minister obrony narodowej.
Istniał specjalny wykaz kategorii “osób podejrzanych”, który był stale rozszerzany, przez co zainteresowania organów Informacji obejmowały coraz większy krąg obywateli. Tylko część tych uprawnień była określona przez przepisy regulaminowe - większość wynikała z ich całkowitej bezkarności i faktycznej odpowiedzialności wyłącznie przed sowieckimi zwierzchnikami. I choć formalnie w kręgu zainteresowania powinni być tylko wojskowi wszystkich rodzajów broni, to przez rozpracowywanie ich rodzin, krewnych i znajomych wojskowa bezpieka mogła represjonować dosłownie wszystkich. Miała zresztą przeznaczony własny aparat śledczy i operacyjny oraz własne areszty i więzienia.
Była więc jeszcze jednym narzędziem represji komunistycznego państwa. Jej nazwa budziła taką grozę, że stalinowscy więźniowie wspominają, jak modlili się po ich aresztowaniu przez IW, aby zostali przekazani w łapy UB, uważając, że tak będzie dla nich lepiej!

“Spolszczenie”, czyli odruszczenie
Doktor Zbigniew Palski, znakomity badacz dziejów tej instytucji, napisał: “W latach 1943-1944, 100% stanowisk w Informacji obsadzonych było przez oficerów radzieckich. Pierwsza grupa Polaków napłynęła w połowie 1944 r. - było ich najprawdopodobniej 17, objęli jednak stanowiska tłumaczy i protokolantów”. Od tego czasu następuje dalszy napływ oficerów LWP do Informacji Wojskowej (której formalne nazwy, struktura organizacyjna i podporządkowanie służbowe zmieniały się aż do 1957 r., czyli do jej formalnego przekształcenia w Wojskową Służbę Wewnętrzną (WSW)). Oficerowie sowieccy powoli odchodzą, zwalniając miejsce dla oficerów “polskich”, co jest pojęciem bardzo względnym z uwagi na ich pochodzenie. Na przykład w sierpniu 1945 r. na stanowiska zastępców szefa Głównego Zarządu Informacji powołani zostali oficerowie “polscy”: płk Anatol (Natan) Fejgin i płk Eugeniusz Zadrzyński (obaj pochodzenia żydowskiego). W grudniu 1945 r. płk Piotr Kożuszko został odwołany do Związku Sowieckiego, a na jego miejsce przyszedł płk Jan Rutkowski (przedwojenny komunista pochodzenia żydowskiego). Także jego następca, płk Stefan Kuhl, był pochodzenia żydowskiego, jak również szefowie czterech z pięciu wydziałów (oddziałów). I tak: Wydziałem I kierował płk Aleksander Kokoszyn, Wydziałem II - płk Ignacy Krzemień, Wydziałem III - płk Jerzy Fonkowicz, Wydziałem IV - płk Władysław Kochan, i Wydziałem V - ppłk Wincenty Klupiński. Z wyżej wymienionych tylko płk Kochan był pochodzenia polskiego. Czyli spolszczenie polegało wyłącznie na formalnym odruszczeniu.
Ciekawe są ustalenia dr. Z. Palskiego odnośnie do narodowości kadry kierowniczej organów Informacji w latach 1945-1956: “Przeanalizujmy jeszcze odsetek oficerów polskich narodowości żydowskiej zajmujących kierownicze stanowiska w organach. Wymienione wcześniej zasadnicze stanowiska kierownicze zajmowało w latach 1945-1956 30 oficerów polskich narodowości żydowskiej (16,9%). Stanowiska wyłącznie szefowskie (łącznie z zastępcami szefów GZI) zajmowało 17 oficerów tej narodowości (18,7%). Stanowiska kierownicze w GZI (z zastępcami włącznie) zajmowało 16 oficerów polskich narodowości żydowskiej (20,8%), zaś bez zastępców (lecz z zastępcami szefów GZI) 9 oficerów tej narodowości (22,5%)”. Nietrudno zauważyć, że ten odsetek wyraźnie rósł w miarę badania coraz wyższych szczebli dowódczych tej służby. W dodatku w tych statystykach nie jest uwzględniana narodowość oficerów sowieckich, a przecież nie byli to wyłącznie Rosjanie.

“Nie matura, lecz chęć szczera”
Z uwagi na uwarunkowania ideologiczne kadra kierownicza organów Informacji nie musiała charakteryzować się specjalistycznym przygotowaniem zawodowym do tego rodzaju pracy, jaką był kontrwywiad, specjalnymi predyspozycjami umysłowymi czy statusem wykształcenia. Liczył się przede wszystkim staż w ruchu komunistycznym, całkowita lojalność wobec przełożonych i bezwzględność wobec “wrogów klasowych”. Z tej racji najcięższe zbrodnie mogły być bezkarnie popełniane przez funkcjonariuszy Informacji, ponieważ to oni stanowili rdzeń “ludowej władzy” i cieszyli się ogromnym zaufaniem ze strony swych sowieckich przełożonych. Ale przedwojennych kadr było za mało w stosunku do potrzeb, zresztą nie tylko do obsadzania etatów w Informacji. W związku z tym już od 1945 r. trwało szkolenie (początkowo bardzo pobieżne, później bardziej rozbudowane) na potrzeby tej służby. Latem 1945 r. powołano więc Szkołę Oficerów Informacyjnych (OSInf.) dla wychowania kadr niezbędnych do obsady wszystkich etatów, a tych było coraz więcej. Rekrutowano do niej przede wszystkim słuchaczy Oficerskiej Szkoły Polityczno-Wychowawczej, ściśle wyselekcjonowanych nie tyle pod kątem inteligencji i wyników w nauce, ile czystości klasowej i oddania władzy ludowej. Oficerowie Informacji musieli być bowiem przede wszystkim lojalni i całkowicie posłuszni. Nie byli od samodzielnego myślenia, mieli tylko fanatycznie wykonywać zadania nałożone na nich przez przełożonych. Jednocześnie wyrabiano w nich poczucie bezkarności i ogromnej władzy, jaką ich obdarzyła partia komunistyczna.

Ilość i “jakość”
Jeden z absolwentów OSInf., kpt. Mierosławski, przesłuchiwany w 1957 r. na fali ówczesnej “odwilży”, zeznał: “Mówiono zawsze, że informacja to zbrojne ramię partii i nikomu nie podlega. Podkreślano, że nie podlega Ministrowi Obrony Narodowej”. Komendantami i wykładowcami tejże szkoły byli oficerowie sowieckiego kontrwywiadu Smiersz, którzy też wszczepiali swoim uczniom zasadę, że bicie podejrzanych jest jedną z głównych metod uzyskiwania wartościowych zeznań. Zastępca szefa GZI płk Anatol (Natan) Fejgin mawiał wprost, że “d… nie szklanka”, i nakazywał tak postępować z osobami przesłuchiwanymi, zarówno mężczyznami, jak i kobietami, które były dodatkowo upokarzane przez rozbieranie od naga i bicie przez kilku oficerów naraz.
IW jest jednak mniej znana niż bezpieka “cywilna”, gdyż była od niej znaczniej mniej liczna, a więc i nie tak widoczna. W listopadzie 1945 r. były to 1244 etaty, w 1947 r. już 2371 etatów, w roku 1952 - 3272, w 1953 r. - 4130. Do tego oczywiście dochodziła “obsługa”, czyli plutony ochrony, pracownicy kontraktowi itp. Była to więc służba wprawdzie kilkakrotnie mniejsza niż aparat MBP, ale też zapisała się w pamięci jej więźniów jako wyjątkowo okrutna i bezwzględna. Nic dziwnego, skoro wykształceniem poniżej średniego legitymowało się około 90 procent funkcjonariuszy! Tak było w zasadzie do końca formalnego istnienia IW. Nie przeszkadzało to jednak osobom jakże często ograniczonym umysłowo zajmować wysokich stanowisk i bardzo szybko awansować w hierarchii. Dla przykładu: Władysław Kochan, w 1945 r. zaledwie chorąży, w 1947 r. był już podpułkownikiem; Ignacy Krzemień (Ignacy Berger-Ruderman) w 1944 r. kapitan (stopień prawdopodobnie z wojny domowej w Hiszpanii, gdzie był komisarzem politycznym batalionu w “XIII Brygadzie Międzynarodowej”), w 1945 r. został pułkownikiem; Stefan Kuhl, w 1944 r. zaledwie chorąży, w 1946 r. już pułkownik; Naum Lewandowski, w 1945 r. kapitan Armii Czerwonej, dwa lata później już pułkownik; Mieczysław Notkowski (Mojżesz Kipersztein), w 1944 r. chorąży, w 1945 r., w 1950 r. już major; Stefan Sarnowski (Stefan Zylbersztejn), w 1945 r. chorąży Armii Czerwonej, w 1948 r. major; Jerzy Szerszeń, podporucznik Armii Czerwonej w 1945 r., w 1948 r. już podpułkownik. Były to kariery niezwykłe i niczym - poza oczywiście zasługami dla Smiersza i IW - nieuzasadnione.

Czesław Kiszczak: “Na kafelki!”
Warto kilka słów poświęcić także na to, co jest istotą osławienia Informacji Wojskowej, a co pozostaje w głębokim cieniu zbrodni popełnionych przez UB. Archiwa IW były najpilniej strzeżoną tajemnicą w Polsce Ludowej oraz - co jest niezrozumiałe - także po 1989 roku. Ogromną ich część, bo prawie 90 procent, zdążyli zniszczyć wychowankowie i zaufani funkcjonariusze gen. Czesława Kiszczaka. Ostatni szef Wojskowej Służby Wewnętrznej (taką nazwę przybrała w 1957 r. IW) gen. Edmund Buła zdołał jednak wszystko zmikrofilmować i osobiście przekazać do… Moskwy, władzom sowieckiego wywiadu GRU. Za ten czyn został skazany na niewysoki wyrok (oczywiście w zawieszeniu). Na skutek tego dawni funkcjonariusze oraz ich rozległa agentura mogą spać spokojnie, cieszą się przywilejami rodem z PRL, wysokimi stopniami wojskowymi, odznaczeniami, ogromnymi emeryturami.
Trzeba zatem przypomnieć, że uchwałą sejmową z 1994 r. Informacja Wojskowa została potępiona jako formacja zbrodnicza. Dlaczego? Może kilka małych przykładów nieco otworzy nam oczy.
Jedna z kobiet, przesłuchiwana w tzw. sprawie zamojsko-lubelskiej, zeznawała w 1956 r.: “(…) pamiętam, że w jednym pokoju było kilku oficerów, którzy kazali mi się rozebrać do naga (…). Jeden oficer pytał mnie, a gdy ja nie mogłam udzielić takiej odpowiedzi, jakich żądano, drugi oficer kazał mi wyciągnąć przed siebie ręce i bił mnie po rękach jakąś linią czy listwą. Następnie ktoś zakneblował mi usta żakietem czy swetrem i gdy leżałam na krześle, twarzą do krzesła, inni oficerowie w niesamowity okrutny sposób bili mnie po całym ciele jakąś deską czy szczapą drewnianą (…). Po tym biciu byłam również kopana po ciele, a oficerowie szturchali mnie w obite miejsca i ironicznie pytali, czy boli. Proceder bicia mnie w ten sposób, nagiej i wyszydzanej oraz oglądanej, powtarzał się kilkakrotnie”. Poddawano ją też innym wymyślnym torturom, a gdy chciała pić, dawano jej spluwaczkę, żeby napiła się “wody”. Nic dziwnego, że po takim śledztwie trafiła do szpitala psychiatrycznego.
W liście do redakcji “Naszej Polski” z 27 marca 2001 r. (po znanym wywiadzie gen. Kiszczaka dla “Gazety Wyborczej” z 6 marca 2001 r.) pani M. Wojciechowska napisała: “Porucznika Czesława Kiszczaka ‘poznałam’ na początku 1948 r. Jak się sam przedstawił: ‘czy wiesz, w czyich rękach się znajdujesz, w rękach kontrwywiadu!’ Znajdowałam się wówczas w podziemiach Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego złapana na nielegalnym przekroczeniu granicy polsko-niemieckiej, posądzona o szpiegostwo. W czasie przesłuchań (było to chyba III p.) przychodzili wyżsi oficerowie rosyjscy i pytali: ‘czy już mówi?’. Ponieważ nic nie mówiłam, po całodziennym przesłuchaniu (konwejer) por. Cz. Kiszczak wysłał mnie na noc do karceru, bez okien, pryczy, napełnionego powyżej kostek wodą. W Głównym Zarządzie Informacji Wojska Polskiego stosowano straszne metody śledcze, bicie, kopanie, a byli tam Białorusini, Rosjanie i Żydzi (…). Po przejrzeniu teczek przesłuchiwanych, żywych i straconych, znalazłoby się wiele protokołów przesłuchań z podpisem por. Cz. Kiszczaka”. Zapewne niewiele uda się już znaleźć w związku z dokonanymi zniszczeniami z okresu tzw. transformacji ustrojowej. Ale to nie znaczy, że nic już nie ma.
W 1952 r. Zbigniew Kucharski, wówczas ppor. piechoty w 18. DP w Ełku, chciał wziąć potajemnie ślub kościelny (oficjalnej zgody przełożonych przecież by nie dostał). Ktoś go zauważył, jak wchodził na plebanię, ktoś doniósł i zaczął się jego wieloletni dramat. Został aresztowany przez UB, następnie przekazano go Informacji Wojskowej. Tak to wspominał: “Na drugi dzień przyjechał po mnie kapitan Czesław Kiszczak, szef Wydziału Informacji w Ełku (…). Kiszczak powiedział dwa słowa: na kafelki. (…) przez ponad dwa miesiące mnie przesłuchiwali (…). Jedzenie w aluminiowej misce kładli mi na ziemię, żeby mnie upodlić i porównać do psa. Nie widziałem światła dziennego ponad dwa miesiące”. Z. Kucharski jako “wróg klasowy” został skazany na sześć lat więzienia. Sprawiedliwości nigdy nie doczekał, choć zmarł w 1993 roku. W 1996 r. prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej poinformował wdowę po nim, że nie dopatrzył się “elementów niesłusznej represji politycznej w stosunku do oskarżonego” i w związku z tym “dalsza korespondencja w przedmiotowej sprawie (…) pozostanie bez odpowiedzi”. I pozostała. Czy to tylko głęboka niewiedza aparatu nowego (?) wymiaru sprawiedliwości wojskowej po 1989 roku? Tego nie wiemy… Wiemy natomiast, że redaktor naczelny “Gazety Wyborczej” uznał Kiszczaka za “człowieka honoru”, co oburzyło nawet wierne kręgi czytelników jego gazety. Podobnie jak (nie)zrozumiałe fetowanie gen. Wojciecha Jaruzelskiego.

“Wolski”, “Kazimierczak” i inni
Może pewnym przyczynkiem do zrozumienia takich fenomenów będzie sprawa agentury Informacji Wojskowej, która nie była tak liczna jak agentura bezpieki, ale gatunkowo, owszem, jest o czym mówić. Całkiem niedawno ujawniono przecież, że bardzo cennym agentem Informacji był… Wojciech Jaruzelski, i to już od 1946 r., a więc praktycznie od początku swej oszałamiającej kariery w komunistycznym wojsku. Miał po prostu dwie twarze - na zewnątrz oficer liniowy, później oficer polityczny, a tak naprawdę - agent IW, który działał pod pseudonimem “Wolski” i był bardzo wysoko (zapewne niebezpodstawnie) oceniany przez swych oficerów prowadzących. Według niepotwierdzonych pogłosek (na podstawie szczątkowej dokumentacji enerdowskiej Stasi) jednym z nich miał być późniejszy… gen. Kiszczak, co też może w jakiś sposób tłumaczyć jego karierę przy Jaruzelskim.
W pewnym sensie trudno się dziwić Jaruzelskiemu, że wybrał taką drogę. W okresie stalinowskim aż jedna piąta korpusu oficerskiego “ludowego” Wojska Polskiego została zwerbowana przez organa IW, w tym bardzo wielu wyższych oficerów! Ówczesny por. Jaruzelski w 1946 r. nie był zatem osamotniony…
Jednym z cennych agentów IW w sądownictwie stalinowskim był sędzia Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie (z racji swej dyspozycyjności i innych zasług był oddelegowany do Najwyższego Sądu Wojskowego) kpt. Stefan Michnik. W 1949 r. zgłosił się ochotniczo do służby wojskowej, pisząc w podaniu: “Będąc członkiem PZPR i ZMP, pracą swą w Odrodzonym Wojsku Polskim pragnę przyczynić się do zbudowania socjalizmu w Polsce. (…) Podczas mego pobytu w ZSRR, widząc, jak naród radziecki walczy o swą niepodległość, doszedłem do przekonania, że tylko taki ustrój jest zdolny do walki o życie, o lepsze jutro. Pragnę też, aby w Polsce zapanował taki ustrój”. Miał bardzo dobre referencje - jego rodzice działali w II RP w zdelegalizowanej, terrorystyczno-agenturalnej Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy (KPZU), która nie uznawała suwerenności i niepodległości Polski. W 1950 r. doszło do zwerbowania Stefana Michnika przez IW. Oficer, który dokonał werbunku, zaznaczył w jego charakterystyce: “Wyglądem swoim, jak i zachowaniem podchorąży M[ichnik] w ogóle nie daje po sobie poznać semickiego pochodzenia, tak że fakt ten w żadnym razie nie będzie wpływał ujemnie na pracę agenturalną”. Pod pseudonimem “Kazimierczak” S. Michnik został rezydentem, któremu podlegało kilku agentów.

Dezinformacje o Informacji
Dziś obrońcy “etosu” Informacji Wojskowej (i jej następczyni - Wojskowej Służby Wewnętrznej) to bardzo zwarte i ściśle powiązane ze sobą środowisko. To także kręgi rodzinne i towarzyskie, co widać chociażby przy jakichkolwiek próbach dokonania bardzo spóźnionych, ale jakże koniecznych rozliczeń. I widać po kolejnych głosowaniach w parlamencie, kto jest za, a kto zdecydowanie przeciw. Szkoda tylko, że wyborcy nie zdają sobie z tego sprawy i nie widzą swych kandydatów inaczej, niż ci się sami prezentują. I nie jest to tylko wymowne milczenie, co jeszcze byłoby zrozumiałe. Dochodzi również do publicznych deklaracji, w których dzieci bardzo ciepło i całkowicie bezkrytycznie wyrażają się o takich rodzicach, a niektóre gazety usłużnie użyczają im swych łamów. Na przykład Włodzimierz Cimoszewicz, po 1989 r. gwiazda “nowej” formacji, czyli po prostu środowiska post(?)komunistycznego, którego ojciec, płk Marian Cimoszewicz, był m.in. szefem Informacji Wojskowej w Wojskowej Akademii Technicznej, wypowiedział się w “Gazecie Wyborczej”: “Mój ojciec był oficerem Informacji Wojskowej, ale ja wierzę, że był w porządku. Wyciąganie takich spraw to jest ten rodzaj draństwa, którego nie cierpię najbardziej” (”GW” z 6 lutego 1996 r.). A więc mamy “wyprać” przeszłość, bo synowi to nie w smak? W “Rzeczpospolitej” (z 4-5 czerwca 2005 r.) zrobił ze swego ojca… ofiarę medialnych publikacji: “Moja rodzina płaciła bardzo dużą cenę za to, że byłem w polityce. Ośmielam się stwierdzić, że mój ojciec umarł wcześniej z powodu brutalnych ataków na niego i na mnie”. Było to w okresie, gdy W. Cimoszewicz kandydował (początkowo ze sporymi szansami) na stanowisko prezydenta RP, czyli na najwyższy urząd w Polsce!
Oficerowie Informacji Wojskowej, oprócz ścigania (i zabijania) “wrogów klasowych”, organizowali również akcję rozpracowywania, skłócania i kompromitowania polskiej emigracji niepodległościowej w Londynie. Jednym z oficerów IW, którzy w Londynie po wojnie “filtrowali” osoby zamierzające powrócić do Polski, był znany nam już… Cz. Kiszczak (zatrudniony w ambasadzie Polski Ludowej na etacie… woźnego). Później tłumaczył się, że służył emigracji wyłącznie pomocą. Z odnalezionych ostatnio raportów wynika jednak, że w 1950 r. podpisał dokument, w którym oskarżał 220 polskich oficerów z emigracji o terroryzm i szpiegostwo! To tak miała wyglądać jego pomoc? Dzisiejsze łgarstwa oficerów Informacji nie mają granic, a byli funkcjonariusze nie mają nawet krzty wstydu. Słyszałem kiedyś publiczne wyjaśnienia jednego z nich (bodajże w randze podpułkownika), że Informacja Wojskowa służyła wyłącznie do… informowania żołnierzy. Pewnie stał taki w jednostce z doczepioną dwukierunkową tablicą: “tu kantyna”, “tu latryna”…

Ideologiczni propagandziści i pospolici złodzieje
Informacja Wojskowa organizowała również własne akcje propagandowe w celu zohydzenia dorobku Polskiego Państwa Podziemnego, etosu Powstania Warszawskiego, gloryfikacji GL i AL. Warto zajrzeć na przykład do broszury wydanej w maju 1948 r. pt. “Obóz reakcji polskiej w latach 1939-45″ (Warszawa - Główny Zarząd Informacji WP, VII Oddział, sygnowana jako: “Tajne!”, a kolejne egzemplarze były numerowane). Zredagowali ją m.in. Luna Brystygier, Juliusz Burgin, Stefan Jędrychowski, Wincenty Rzymowski, Chaim Heller, Seweryn Żurawicki (późniejszy profesor Uniwersytetu Warszawskiego, który “uczył” mnie… historii myśli ekonomicznej). Był to materiał szkoleniowy do akcji propagandowych prowadzonych głównie w wojsku.
Jeszcze jedno oblicze IW trzeba tu zaznaczyć - tak jak i inne służby tajne Polski Ludowej, IW gromadziła podczas akcji pacyfikacyjnych, przeszukań, rewizji czy pospolitych napadów tzw. fundusz operacyjny, który rozliczany był tylko częściowo. Z jego zasobów oficerowie czerpali bardzo obficie korzyści materialne, które były istotnym “dodatkiem” do oficjalnej pensji. Bez skrupułów przywłaszczano sobie również depozyty osób zatrzymanych i aresztowanych: zegarki, pieniądze (złotówki i dewizy), złoto, wieczne pióra i w ogóle wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość.
Funkcjonariusze IW nigdy nie zostali rozliczeni za swe zbrodnie. Wprawdzie w grudniu 1956 r. powołano nawet w tym celu specjalną komisję (tzw. Komisja Mazura). W raporcie wymieniono zaledwie 43 funkcjonariuszy GZI (w ogóle nie analizowano spraw ogniw terenowych), w stosunku do niektórych zalecono wszczęcie postępowań karnych. Aresztowano tylko dziesięciu, ale jeden z nich, płk Stefan Kuhl, już po godzinie został zwolniony. Wyroki otrzymali zaledwie dwaj: płk Władysław Kochan i ppłk Mieczysław Notkowski - wyłącznie “za nadużycie władzy”. Pierwszy z nich spędził w więzieniu zaledwie dwa miesiące, drugi “aż” dziewięć. Nie było degradacji i pozbawiania stopni wojskowych na szerszą skalę itp. Na tym zakończyła się “odnowa” IW, sprowadzona praktycznie do zmiany jej nazwy na WSW. Wszelkiej odpowiedzialności uniknęli funcjonariusze, którzy wyjechali do Związku Sowieckiego lub Izraela. Raport zaś nie został nawet opublikowany.

Powroty po latach: awanse i medale
O najbardziej “pokrzywdzonych”, czyli wyrzuconych ze służby, zdegradowanych itp., ich kolesie zadbali po latach, przywracając niektórych do służby wojskowej, awansując ich i odznaczając. Tak było m.in. z mjr. Józefem Kulakiem (współwinnym śmierci ppłk. Lucjana Załęskiego, szefa sztabu 3. DP w Lublinie), który 12 października 1983 r. został awansowany do stopnia podpułkownika; ppłk Eugeniusz Niedzielin (też podejrzany o morderstwo) dostał w rezerwie awans do stopnia pułkownika; ppłk Edmund Czekała (podejrzany o morderstwo) - awansowany do stopnia pułkownika 17 września 1982 r.; mjr Jan Wojda (podejrzany o morderstwo) powołany ponownie do służby wojskowej i awansowany; kpt. Benedykta Knapiuka awansowano w rezerwie do stopnia majora 30 września 1981 r.; mjr Edward Grzelak (za przestępstwa wyrzucony z IW już w 1953 r. i zdegradowany do stopnia szeregowca) 17 września 1982 r. - w haniebną rocznicę najazdu sowieckiego na Polskę - został awansowany w rezerwie do stopnia podpułkownika; kpt. Tadeusz Jurczak otrzymał awans do stopnia majora 30 września 1981 r.; mjr Jerzy Wenelczyk został awansowany do stopnia podpułkownika 27 września 1980 r., a 1 lutego 1981 r. powrócił do służby wojskowej (w WSW).
Ponadto wielu z nich zostało odznaczonych w PRL orderami i krzyżami, umieszczano ich w newralgicznych miejscach w dyplomacji, gospodarce, nauce, mediach. Przecież byli towarzyszami najbardziej zaufanymi. No i czekały ich oczywiście tłuste emerytury, bo przecież przyzwyczaili się do łatwego życia kosztem “klasy robotniczej”.

Kto o tym decydował, kto jest za to odpowiedzialny? Przecież wszystkie nici w swych rękach trzymali Jaruzelski i Kiszczak, “ludzie honoru”. Dziś owi “sympatyczni staruszkowie” migają się, jak mogą, chcąc uniknąć jakiejkowiek odpowiedzialności, a mowa o odebraniu im i ich podowładnym przywilejów materialnych powoduje, że natychmiast pojawiają się kampanie medialne w ich obronie, mędzenie o “odpowiedzialności zbiorowej”, “żądzy odwetu” i “zoologicznym antykomunizmie”. Ale jeśli coś było zoologiczne, to przede wszytkim postępowanie tych ludzi, pozbawione jakichkolwiek ludzkich odruchów. Dziś kłamią, zacierają za sobą ślady i biorą nas na litość. Czy wezmą? To tylko od nas zależy. Nie jesteśmy bowiem całkiem bezbronni - jeśli określone tytuły prasowe, stacje telewizyjne i radiowe kłamią w ich obronie, jeśli robią to określeni politycy i “autorytety moralne”, możemy z nich po prostu zrezygnować. Będzie to mieć dwojakie skutki - po pierwsze, nie będą tego robić za nasze pieniądze, po drugie zaś - przestaną zatruwać nasze umysły. Coś przecież należy się od nas ofiarom Informacji Wojskowej, dziś zapomnianym i jakże często bezimiennym.

Leszek Żebrowski

 

Za: Nasz Dziennik,  Sobota-Niedziela, 8-9 listopada 2008, Nr 262 (3279)

 

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

3. Tajna narada u Komorowskiego

Nie spotkanie Bronisława Komorowskiego z Aleksandrem Lichockim, ale ściśle tajna narada marszałka Sejmu, szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, wiceszefa sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych Pawła Grasia (PO) i ppłk. Leszka Tobiasza, negatywnie zweryfikowanego oficera WSI. Tak w rzeczywistości wyglądał początek rzekomej afery korupcyjnej w Komisji Weryfikacyjnej WSI i związanego z nią śledztwa. Fakt owej zaskakującej narady ujawnił w trakcie prokuratorskiego przesłuchania Leszek Tobiasz. Te informacje potwierdza w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" uczestniczący w owej naradzie poseł Paweł Graś. A Komorowski będzie musiał tłumaczyć się przed speckomisją, której zwołania w nadzwyczajnym trybie domagają się posłowie PiS.

Zeznania ppłk. Leszka Tobiasza, funkcjonariusza WSI, który kilka lat wcześniej był wykonawcą nielegalnej operacji prowadzonej przez Wojskowe Służby Informacyjne, udokumentowanej w teczce nadzoru szczególnego "Anioł" przeciwko hierarchom Kościoła katolickiego, a dziś jest głównym świadkiem prokuratury w sprawie rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI, są zaskakujące. Jego wyjaśnienia kwestionują prawdziwość złożonych w prokuraturze zeznań Bronisława Komorowskiego i dość wyraźnie wskazują, że cała operacja prowadzona przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego była z góry przygotowaną operacją służb specjalnych.
Podczas przesłuchania w prokuraturze 7 października br. Tobiasz przedstawił całkiem odmienną niż w trakcie lipcowych zeznań Bronisław Komorowski chronologię i charakter spotkań marszałka Sejmu z negatywnie zweryfikowanymi funkcjonariuszami WSI.
Tobiasz zeznał, że przed rozpoczęciem przez ABW i prokuraturę dochodzenia spotkał się na tajnej naradzie nie tylko z samym marszałkiem, ale również z zaproszonymi przez Komorowskiego na to spotkanie: szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem i wiceprzewodniczącym sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, a zarazem klubowym kolegą Komorowskiego Pawłem Grasiem.
- Rzeczywiście, to marszałek Komorowski przedstawił mi Leszka Tobiasza. To było krótkie spotkanie, zresztą nie zamierzałem brać w tym udziału - potwierdza w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" fakt tajnej narady poseł Paweł Graś (PO), wiceszef speckomisji.
Po tym spotkaniu, na długo przed wszczęciem oficjalnego śledztwa w tej sprawie, Bondaryk miał osobiście zawieźć Tobiasza do siedziby Agencji na rozmowę celem dalszych ustaleń. Co ustalono, nie wiadomo. Szefostwo ABW unika odpowiedzi na pytanie o udział Bondaryka w spotkaniu z Komorowskim i Tobiaszem, a także o rolę "szofera", jaką w stosunku do byłego oficera WSI miał odegrać szef ABW.
- Uprzejmie informuję, że w związku z prowadzonym postępowaniem Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w żaden sposób nie może odnosić się do nawet najbardziej sensacyjnych doniesień medialnych, dotyczących przedmiotu prowadzonego postępowania - poinformowała nas mjr Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska, rzecznik prasowy ABW.
Tymczasem sam Komorowski zeznając w lipcu w prokuraturze, przedstawił zupełnie inny przebieg sytuacji. Według marszałka Sejmu, najpierw miał on spotkać się z Lichockim, póżniej - raz lub dwa, z Tobiaszem, wreszcie z Pawłem Grasiem, który ponoć miał przekonać go, by o sprawie zawiadomił ABW. Interesowało nas - dlaczego Komorowski ukrył przed śledczymi fakt tajnego spotkania z Grasiem, Bondarykiem i Tobiaszem, wreszcie - dlaczego podaje zupełnie odmienną wersję dotyczącą samego faktu zawiadomienia ABW. Odpowiedź - jakiej udzielił nam poseł Paweł Graś - rzuca całkiem nowe światło na sprawę.
- Była jeszcze kwestia formalnego zawiadomienia - tłumaczy parlamentarzysta PO.
A to może oznaczać, że po tajnej naradzie u Komorowskiego funkcjonariusze ABW podlegli Krzysztofowi Bondarykowi - do 2003 r. członkowi Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej - prowadzili "nieformalne", a więc tym samym nielegalne działania wobec członków Komisji Weryfikacyjnej WSI: Leszka Pietrzaka i Piotra Bączka oraz dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego, zaś "zawiadomienie" Komorowskiego miało je tylko zalegalizować. To zaś, biorąc pod uwagę zainteresowanie Komorowskiego możliwością dotarcia do informacji z aneksu dotyczących jego zeznań, jakie marszałek złożył w prokuraturze, wskazuje, że cała afera jest wyłącznie prowokacją, w której rola kozła ofiarnego - podobna do roli Farmusa w "sprawie Szeremietiewa" - przypadła dziennikarzowi Wojciechowi Sumlińskiemu.
- Wcale nie wykluczam, że Sumliński został wkręcony - tak odpowiada, pytany o sprawę, Paweł Graś.
O kontakty z negatywnie zweryfikowanymi funkcjonariuszami WSI zapytaliśmy rzecznika marszałka Komorowskiego, Jerzego Smolińskiego, już 10 października. Od tamtego czasu minął już prawie miesiąc. Odpowiedzi nadal nie ma.

Komisja jednak zapyta
Chociaż Komorowski unika odpowiedzi dziennikarzom na te pytania, wygląda na to, że posłom jednak odpowiedzieć będzie musiał. W najbliższych dniach parlamentarzyści PiS złożą wniosek o zwołanie posiedzenia Komisji ds. Służb Specjalnych w trybie nadzwyczajnym. - Można by sprawę strywializować i zadać pytanie: czego boi się marszałek Komorowski? Może tego, by stanąć przed komisją i w rygorach przewidzianych regulaminem wyjaśnić, z czym mamy do czynienia. A wyjaśnienia są niezwykle istotne, tym bardziej że pan marszałek dał się złapać na kłamstwie, na takim przedstawieniu faktów, które absolutnie nie zgadzają się z zeznaniami tych oficerów WSI, którzy złożyli je pod groźbą odpowiedzialności karnej - mówi Zbigniew Wassermann, członek sejmowej speckomisji.
Posłowie PiS skorzystają z art. 152 Regulaminu Sejmu, który pozwala im na zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia komisji.
Wojciech Wybranowski

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20081108&id=po01.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

4. Nie zamierzałem brać w tym udziału

Z posłem Pawłem Grasiem (PO), wiceprzewodniczącym sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, rozmawia Wojciech Wybranowski

Podpułkownik Leszek Tobiasz zeznał w prokuraturze, że spotkał się z Panem.
- Tak, rzeczywiście. Widzieliśmy się raz. Przedstawił mi go marszałek Komorowski.

Ale Bronisław Komorowski nie powiedział podczas przesłuchania w prokuraturze o tym fakcie, przedstawił całkowicie odmienną wersję wydarzeń. W swoich zeznaniach Komorowski nie powiedział, że w spotkaniu z Tobiaszem uczestniczył również Pan i szef ABW Krzysztof Bondaryk.
- No i w czym problem?

Problem w tym, że to może oznaczać, że marszałek złożył fałszywe zeznania.
- Nie, absolutnie nie.

Przecież przemilczał ten fakt w swoich zeznaniach. Dlaczego?
- Proszę o to zapytać marszałka.

Powiedział Pan, że to Komorowski przedstawił Panu Leszka Tobiasza, negatywnie zweryfikowanego oficera WSI. Jakie wrażenie zrobił na Panu podpułkownik Tobiasz?
- To było krótkie spotkanie, ja zresztą nie zamierzałem brać w tym udziału. Nie, inaczej - uważałem, że jest to kwestia prokuratorska i w ogóle nie ma o czym dyskutować.

Marszałek Komorowski w prokuraturze powiedział, że spotkał się z Lichockim, później dwukrotnie z Tobiaszem, a następnie z Panem i to Pan namówił go do tego, by skontaktował się z ABW. Tymczasem z zeznań Tobiasza i Pana odpowiedzi wynika, że i Pan, i Bondaryk uczestniczyliście w spotkaniu z Tobiaszem i natychmiast po nim Bondaryk zawiózł Tobiasza do ABW.
- No tak, ale jeszcze była kwestia formalnego zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa, i tak dalej...

Mamy więc sytuację, w której dochodzi do spotkania Bronisława Komorowskiego, Pana oraz szefa ABW Krzysztofa Bondaryka z pułkownikiem Tobiaszem...
- Aha.

I dopiero później Komorowski spotyka się z Aleksandrem Lichockim. Można więc domniemywać, że cała rzekoma afera korupcyjna w Komisji Weryfikacyjnej WSI, w której głównym świadkiem oskarżenia jest właśnie Tobiasz, a podejrzanym redaktor Sumliński, jest "ustawiana", że żadnej korupcji nie było, a Sumliński jest niewinny?
- Przecież ja tego wcale nie wykluczam. Oczywiście, że tego nie wykluczam. Ale prokuratura jest organem, który powinien to rzetelnie zbadać. Nie zakładam, w przeciwieństwie do niektórych mediów, winy albo braku winy niektórych ludzi. Wcale nie wykluczam, że Sumliński został wkręcony. Ale to nie ja go poznałem z Lichockim, nie ja go poznałem z Tobiaszem.

Dziękuję za rozmowę.

 

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20081108&id=po02.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Kaśka.S

5. P. Marylo

Kroi się afera wieksza od tej Rywinowskiej,czy pamięta Pani post na salonie24 Clarca Novy i jak szybko znikną? Pan Marszałek ma bardzo dużo za uszami .Dla mnie to conajmniej trybunał stanu, co najmniej podkreslam. Pozdrawiam
avatar użytkownika kontrrewolucjonista

6. Afera Komorowskiego

Tu dawny koordynator służb specjalnych z PO potwierdza że Komorowski kłamie i że organizował naradę która być może była początkiem operacji służb specjalnych w celu zniszczenia Sumlińskiego i komisji weryfikacyjnej a we wszystkich mediach totalna cisza. Gdy za PiS-u jakiś ubecki funkcjonariusz mediów bez żadnych dowodów oczerniał PiS i oskarżał o wykorzystywanie służb specjalnych to nie trzeba było żadnego dowodu na poparcie tez. I tak wszystkie media prze całe miesiące tworzyły wirtualne afery. A tu mają taki bezpośredni dowód na niszczenie dziennikarza i totalne milczenie. Nawet "Rz" milczy. Ależ to środowisko funkcjonariuszy mediów jest zdyscyplinowane - lepiej jak dywizja wojska.
avatar użytkownika kontrrewolucjonista

7. Kaśka S

Nie będzie żadnej afery. Afera tak naprawdę nie jest wtedy kiedy jest tylko wtedy kiedy zaczyna się o niej mówić. Inaczej i tak wiadomo że wymiar sprawiedliwości nie zareaguje bo działa na rozkaz. Jedyne co może szkodzić politykowi to media. A te milczą i milczeć będą bo taki dostały rozkaz od swoich oficerów prowadzących.
avatar użytkownika Maryla

8. Pan Marszałek ma bardzo dużo za uszami

i dalej nikt go o to nie pyta. Co dzień wychodzi jak napuszona ropucha i pluje nam w oczy, za posrednictwem usługowych pracoweników mediów. Zaden Puczymorda nie spytał go o nieścisłości w oswiadczemiu.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Kaśka.S

9. PO

PO wiecznie rzadzic nie bedzie (przynajmniej mam taka nadzieje)niektórych rzeczy nieda se zamiesć pod dywan.Siła blogerów rosnie,przynajmniej ja mam takie zdanie. Myślę że to pisanie w sieci o podobnych sprawach ma sens,bardzo wiele moich znajomych zrezygnowało z czytania i oglądania tzw. dziennikarzy i szuka wiadomosci w necie.To powinno napawac otuchą.Zrasztą tego nauczyła nas komuna, teraz mamy blogerów, którzy pisza lepiej jak nie jeden dziennikarz a w sieci wiadomości rozchodzą się błyskawicznie,z reszta nie wiem moze jestem nadmierną optymistka??? pozdrawiam
avatar użytkownika Maryla

10. Kaśka S

Witam, blogosfera w USA jest wpływowa i opiniotwórcza, w Polsce jeszcze raczkujemy, ale rosniemy w siłę, a suma kasy przeniesiona do internetu na reklamy świadczy o tym, że internet jest coraz bardziej powszechnie uznawany za źródło informacji. ..,bardzo wiele moich znajomych zrezygnowało z czytania i oglądania tzw. dziennikarzy i szuka wiadomosci w necie.To powinno napawac otuchą.Zrasztą tego nauczyła nas komuna'... I TU JEST WŁASNIE PROBLEM - MY, PAMIETAJĄCY KOMUNE UMIEMY SZUKAC INFORMACJI, MŁODZI NIE. Przyjmuja gadajace "ałtorytety" w agenturalnych mediach za prawdę objawiona. pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

11. Wojciech Sumliński - komentarz do tekstu Wybranowskiego

SKĄD ON MIAŁ NA TO PIENIĄDZE?

Wojtek Wybranowski ma rację. Istotnie, docierają do mnie informacje, że koledzy z dwóch redakcji bardzo interesują się, z czego żyję, czym się zajmuję etc. Tematem zainteresowania jest też nasz niewykończony dom w Białej Podlaskiej. Do sprawy ustosunkuję się całościowo - szerzej- wkrótce. Spodziewam się, że wzorem tzw. Sprawy Szeremietiewa niebawem dowiem się o sobie wielu interesujących rzeczy i zobaczę w gazetach zdjęcia mojego domu w Białej Podlaskiej opatrzone podpisem:„ I skąd on miał na to pieniądze?” Zainteresowanych kolegów - bo być może nie przyjdzie im do głowy, żeby to sprawdzić - informuję, że dom został postawiony przez moich teściów w roku 2003, że jest budowany od pięciu lat na działce darowanej nam przez rodziców żony – są jej właścicielami od lat kilkudziesięciu – że aby go doprowadzić do stanu pozwalającego na zamieszkanie, moi teściowie za 200 tysięcy złotych sprzedali mieszkanie w Białej Podlaskiej, w którym mieszkaliśmy od lat trzynastu (tak jest, od lat 13 mieszkaliśmy w mieszkaniu teściów), że nawet ta kwota nie pozwoliła na doprowadzenie domu do takiego stanu, który pozwoliłby na zamieszkanie z małymi dziećmi i w efekcie moja rodzina mieszka kątem u teściów.
Reasumując – choć w najbliższym czasie spodziewam się kubła pomyj na swój temat, przed złożeniem wyjaśnień przed Sejmową Komisją ds. Służb Specjalnych na żadne zaczepki, przez wzgląd na dobro sprawy, reagować nie mogę. Wierzę, że przyjdzie czas, gdy będę mógł zareagować w sposób adekwatny do sytuacji i powiedzieć więcej. Mam nadzieję, że nastąpi to niebawem, ale jeszcze nie dziś.
Wojciech Sumliński

2008-11-08 14:50reporters03reporterwww.reporters.salon24.pl

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika nissan

12. NN Osobo szlachetna z Białej Podlaskiej,

- naprawdę czekamy na tym blogu. Odezwij się. Ktoś od dawna nadaje SOS. Dzięki. Pozdrawiam, zwłaszcza p. Wojciecha Sumlinskiego i całą Rodzinę; Pozdrawiam Marylę - serdecznie. I Z Bogiem.

 

 

Czyń lub Giń.
STEIN

avatar użytkownika Kaśka.S

13. P.Marylo

To bylo do przewidzenia że jak nie kijem go to pałką .Myślę ze to juz ostatnie podrygi w tym temacie, widac że chwytaja sie wszystkiego , tak jak w przypadku Z. Ziobry.Myslę że Pan Szeremietiew miał te cieżka sytuacje w której nie było nas blogerów i takiego dostepu do informacji ludzi ktorym sie chce interweniowac w podobnych sprawach.Te akurat sprawe monitoruje bardzo duzo zainteresowanych,innaczej nie wysylanoby tylu (dyzurnych) trolli na blogi Aleksandra Sciosa,P.Wybranowskiego,Kataryny i innych.Z resztą sam Wojciech Sumlimski wyraził wdzięcznosc ,dziekujac wszystkim internautom.Jak pisałam wczesniej jestem wielka optymistka w tej a także innych sprawach. z powazaniem
avatar użytkownika Maryla

14. Wojciech Sumlimski wyraził wdzięcznosc ,dziekujac wszystkim inte

tak, nasza akcja uratowała go od powaznego niebezpieczeństwa. Areszt wydobywczy , badając sprawę śp ks. Popiełuszko dobrze wiedział, jak działaja słuzby. pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika TW Petrus13

15. to jest pocieszająca info

i awans społeczny :),jesteśmy jak załoga "J" ;)