Państwo jako przeżytek? Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska
To Polacy przez 200 lat domagali się posiadania własnego państwa i to ta wspólnota polityczna i narodowa jest dziś odpowiedzialna za jego kształt i sprawność
Państwo jako przeżytek?
Zawsze można - liberałom to by się pewnie spodobało - rozpisać przetarg na zarządzanie terytorium III RP. "Do Wisły" wygraliby pewnie Niemcy, a "od Wisły na wschód" - Rosjanie. Ale jeśli takiego przetargu nasi liberałowie nie rozpiszą, nie mamy innego wyjścia, jak budować polskie państwo.
Miniony rok, nie tylko z powodu upokarzającej bezradności polskiego państwa wobec katastrofy smoleńskiej, przypomniał nam o ważnej, nigdy nieprzeprowadzonej debacie nad zakresem kompetencji i odpowiedzialności struktury władzy zwanej potocznie państwem. Janusz Korwin-Mikke i jego uczniowie, którzy swoje poglądy uważają za modelowe dla prawicy, postulują ograniczenie uprawnień państwa do poziomu nocnego stróża. Nie wiem, czy zgodziliby się z tym Rosjanie, Niemcy czy Francuzi, ale dla części moich rodaków, a na pewno dla części naszych elit, państwo jest czymś w rodzaju kłopotliwego przeżytku.
Przyczyny tej zdumiewającej postawy tkwią w przeszłości. Do dzisiaj bowiem nie ustaliliśmy podstawowej sprawy, czy PRL była, czy nie była polskim państwem. Bo jeśli była, to wielu uważa, że trzeba III Rzeczpospolitą ograniczyć tak dalece, by w niczym nie przypominała PRL. Ale jeśli PRL polskim państwem nie była, to nasze zadanie jest zupełnie inne. Musimy swoje państwo dopiero zbudować, uprawomocnić i powierzyć mu kompetencje pozwalające zapewnić bezpieczeństwo i rozwój społeczno-gospodarczy wszystkim obywatelom, a przede wszystkim narodowej wspólnocie Polaków. Przypominam o tej najważniejszej wspólnocie, ponieważ to Polacy przez dwieście lat (licząc zabory i PRL łącznie) uporczywie domagali się prawa do posiadania własnego państwa i to ich zasługą jest jego odzyskanie w 1918 i w 1989 roku.
I to ta wspólnota polityczna i narodowa jest dzisiaj odpowiedzialna za kształt, kompetencje oraz sprawność swojego państwa.
Obywatele potrzebują bowiem nie tylko nocnego stróża, lecz także struktury zapewniającej im bezpieczeństwo w ciągu dnia, gdy np. nadciąga fala powodziowa. Kiedy pociągi jeżdżą, jak chcą, w kolejce po zdrowie stoi się coraz dłużej, bezrobocie rośnie, dzieci rodzi się coraz mniej, a przestępcy różnego kalibru nie boją się ani policji, ani kary, to racjonalne żądania obywateli o zmianę tej sytuacji kierowane są - słusznie - do władz państwa.
Polska jest jedna
Własne państwo mamy po to, by płacąc podatki - nie haracz, tylko obywatelską składkę na jego rzecz - oczekiwać, że wypełni swoje zadania; "zapewnienie bezpieczeństwa narodowego i osobistego obywateli, elementarnego bezpieczeństwa socjalnego, bezpieczeństwa zdrowotnego, podstawowych przesłanek dla rozwoju rodziny, (...) bezpieczeństwa obrotu gospodarczego i podstawowych warunków dla rozwoju gospodarki (...) wykonywanych zarówno w mieście, jak i na wsi. Polska jest jedna i wszystkie środowiska muszą mieć możliwość awansu i rozwoju" (z orędzia Lecha Kaczyńskiego po objęciu urzędu Prezydenta RP 23 XII 2005 r.).
Tak widział państwo tragicznie zmarły w smoleńskiej katastrofie prezydent śp. Lech Kaczyński. Wśród wielu nonsensownych zarzutów kierowanych pod jego adresem był także ten o "lewicowość" w postrzeganiu państwa. Może więc warto przypomnieć, co myślał o państwie, by pokazać, jak nie tylko niesprawiedliwe, lecz także niemądre były to zarzuty.
W wystąpieniu 3 marca w Belwederze na konferencji "Państwo jako wyzwanie" Lech Kaczyński wspominał 1990 r. i tworzenie ustawy o policji, kiedy to nie udało się wrócić do przedwojennej nazwy "policja państwowa" i poważnie rozważano przepis, który policjantowi zakazywał legitymowania obywatela na ulicy. Jak mówiono, "policja jest opresorem, państwo jest opresorem, zdobyliśmy wolność, a więc opresję należy zlikwidować". Tak jakby ruch "Solidarności" marzył o likwidacji polskiego państwa.
Zmarły tragicznie prezydent w liście z okazji 70. rocznicy powstania Polskiego Państwa Podziemnego (27 IX 2009 r.) sformułował swoją wizję państwa tak: "państwo jest dla narodu wartością najwyższą. Wiemy, że osłabić, zdeformować, odebrać państwo znaczy wyrządzić narodowi jedną z największych krzywd. I że żadna namiastka nie może zastąpić tej gwarancji bezpieczeństwa i suwerenności, tej szkoły samodzielności i odpowiedzialności, tego źródła dumy, jakim jest własne państwo".
Kiedy czytam wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego o państwie, uświadamiam sobie, jak wielu "celebrytów" powinno prosić swoich rodaków o wybaczenie, bo swoim szyderstwem i kpiną "zablokowali" możliwość poznania i przedyskutowania prezydenckich refleksji. Oczywiście wiem, że "celebryci" o wybaczenie nigdy nie poproszą, musimy więc poradzić sobie z tym sami.
Socjologowie powiadają, że państwo to najwyższa zorganizowana władza w społeczeństwie. Jeśli władza "zorganizowana", to nie narzucona (!) przez np. sąsiadów lub zbrojny zamach stanu. Dalej, jeśli państwo to władza w (!!!) w społeczeństwie, to nie nad (!!!) nim, co oznacza, że trzeba ją zorganizować tak, by obywatele mieli możliwość wyłaniania, kontrolowania, opiniowania i odwoływania tej władzy. System polityczny, który to umożliwia, zwiemy demokracją. PRL nie była naszym własnym państwem, nie była państwem rządzonym demokratycznie, nie mieliśmy na rządzących tym państwem takiego wpływu jak władze ZSRS. Tak więc budowa sprawnego własnego państwa jest wciąż zadaniem do wykonania.
Nasze państwo jest słabe, a ostatnie lata pokazały, że jego słabość obejmuje nawet tak podstawową funkcję jak zapewnienie obywatelom bezpieczeństwa. Dobrym przykładem jest, niestety, porwanie i zamordowanie Krzysztofa Olewnika. Mimo tylu lat śledztwa, mimo pracy komisji sejmowej wciąż nie znamy wszystkich sprawców i wciąż docierają do nas nowe, zaskakujące fakty o skandalicznym działaniu policji i prokuratury. Tak jakby w naszym państwie nie było profesjonalnych, odważnych i uczciwych funkcjonariuszy, zdolnych do rzetelnego prowadzenia śledztwa i postawienia sprawców przed sądem. Co więcej, odnoszę niepokojące wrażenie, że mamy "za to" zbyt wielu nieprofesjonalnych, nieuczciwych i tchórzliwych ludzi, którzy są w stanie nie dopuścić do ujawnienia prawdy.
Mam nadzieję, że polskie państwo, niezależnie od raportu MAK, w kwestii ustalenia przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem okaże się bardziej sprawne, uczciwe i odpowiedzialne. I to pomimo dotychczasowych kompromitujących błędów. W większym stopniu liczę na ludzi niż na państwo, ale wciąż mam nadzieję.
Państwo nieobecne
Słabość naszego państwa jest poważna, bo jej źródło tkwi w mentalności elity politycznej wywodzącej się z opozycji solidarnościowej. To do niej należał obowiązek przebudowy państwa. Nie mam pretensji do elit postpeerelowskich, bo one, moim zdaniem, nie były ani zdolne, ani chętne do przeprowadzenia tej zmiany. PRL to było ich (!) państwo, nie miały powodu ani go zmieniać, ani usprawniać, bo i po co. Przecież zapewniało im komfort niekontrolowanej władzy nad społeczeństwem.
Nazywamy słabością państwa to, co jest w gruncie rzeczy jego nieobecnością, czy raczej uchylaniem się od wypełniania podstawowych funkcji. Ekipa Platformy Obywatelskiej sprawia wrażenie, jakby uznała tę sytuację za normalną i zgodnie ze swoistym sposobem rozumienia liberalizmu postanowiła pozostawić krajowe sprawy ich własnemu biegowi, a w polityce zagranicznej płynąć w "głównym nurcie". Co w praktyce oznacza, że nadal nie mamy państwa, które swoje zobowiązania wobec własnych obywateli wykonuje sprawnie i skutecznie.
Nasze przyszłe emerytury zależą od dzisiejszych decyzji rządu, a także od publicznych mediów, które bądź zablokują uczciwą debatę o tym, czym grozi pozostawienie OFE bez zmian, bądź do niej dopuszczą. To państwo odpowiada za uczenie lub nieuczenie najnowszej historii w polskich szkołach, to państwo albo przeznaczy pieniądze na poprawę infrastruktury zapewniającej bezpieczeństwo na terenach zalewanych przez powódź, albo już niedługo, po raz kolejny będziemy oglądać w mediach ludzkie dramaty i wspierać z własnych kieszeni ludzi pozbawionych dobytku.
Cena bierności
Jak donosi prasa, polskie państwo staje dzisiaj przed nową, dość niespodziewaną próbą. Na Śląsku zaistniały dwa pozornie niemające ze sobą żadnego związku wydarzenia. Pierwszym jest zdobycie przez Ruch Autonomii Śląska trzech mandatów w Sejmiku Województwa Śląskiego. Liderzy tego ruchu utrzymują, że polskie państwo (ich zdaniem, była nim PRL!) jest odpowiedzialne za zbrodnie, represje i ograniczanie praw "narodu śląskiego", co zwalnia zwolenników RAŚ z lojalności wobec RP, dając zarazem prawo do żądania autonomii.
Drugie wydarzenie także sięga czasów PRL. To wtedy, nacjonalizując własność, władze PRL uznały roszczenia spółek (tylko!) zagranicznych i za 40 mln USD wykupiły wszystkie 172 akcje przedwojennej Giesche. Tym samym akcje te straciły wartość. Ale nasze państwo (czyli III RP) dopuściło do wycieku tych akcji (czy sprawcy pozostaną jak zwykle nieznani?) oraz - w 2005 roku - do sądowej reaktywacji (?) spółki Giesche SA, która dzisiaj domaga się przyznania jej prawa do przejęcia na własność - bagatela - jednej trzeciej Katowic.
Jak długo jeszcze będziemy płacić cenę za brak własnego państwa w czasach PRL i za ogromne zaniedbania w jego odbudowie po 1989 roku?
Autorka jest socjologiem, pracownikiem Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, przewodniczącą Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110212&typ=my&id=my03.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz