Polska nie ma żadnych przyjaciół wśród silnych państw i polityków świata -Ewa Thompson w ARCANA

avatar użytkownika Maryla

Amerykańska literaturoznawca, profesor Rice University w Houston, redaktor naczelna kwartalnika „The Sarmatian Reviev”, odpowiada na ankietę w ostatnim numerze Dwumiesięcznika z 2010 roku. Pytania dotyczyły Europy Wschodniej po 2010 roku, zostały zadane także Januszowi Bugajskiemu, Janowi Kieniewiczowi, Andrijowi Portnowowi, Romanowi Szporlukowi i Piotrowi Eberhadtowi.

Czternaście tez A. D. 2010

1.   Nie widzę kluczowych zmian w polityce międzynarodowej w ostatnich paru latach. Próba Obamy ubicia interesu z Rosją kosztem Europy Środkowej i Wschodniej nie udała się, ale wartość tzw. tarczy dla Polski byłaby niewiele większa, niż gwarancje Anglii i Francji w 1939 roku. USA ma horrendalne problemy z zadłużeniem, będącym w znacznej mierze wynikiem wplątania się w wojny z muzułmanami. 20 września b.r. brytyjski dziennik „Financial Times” rozważał możliwość bankructwa euro, czyli początek końca Unii Europejskiej. Scylla i Charybda zawsze czyhają. Mimo to amerykańska ulica (jak również amerykańska klasa polityczna) widzą politykę jako pasmo ciągłe i nie mające przewidywalnego końca, bo nic w polityce nie jest na zawsze.

2.   Liczenie na amerykańskich przyjaciół było i jest nieporozumieniem. Polska nie ma żadnych przyjaciół wśród silnych państw i polityków świata. Tak jak kiedyś Irlandczycy, Polacy mogą liczyć tylko na siebie samych. Sympatie polskiej diaspory do Polski ważą zero w polityce amerykańskiej, bo ta diaspora politycznie nie istnieje. Polska była i jest pionkem, bez którego Stany Zjednoczone mogą się obejść po upadku komunizmu—co nie znaczy, że jeśli kiedykolwiek dojdzie do nowych spięć pomiędzy USA a Rosją, Polska nie zostanie znów użyta przy pomocy pochlebstw, gwarancji pomocy i wsparcia finansowego (pamiętamy te miliony dolarów dla Solidarności, które jak głosi legenda Bronisław Geremek wiózł w walizce do Polski). To prawda, że lepszy rydz niż nic, ale trzeba zdawać sobie sprawę z istotnego stanu rzeczy. Polakom wciąż wystarczy powiedzieć: „Bardzo szanujemy naród polski, jego długoletnią walkę o wolność, jego cierpienia i rolę w pokonaniu komunizmu”, a już są gotowi uwierzyć, że mają w mówcy przyjaciela.

3.   Lepiej jest należeć do UE niż do niej nie należeć, ale ekscytowanie się tym, że prof. Buzek jest przewodniczącym Parlamentu EU, pani X ambasadorem EU w Korei Południowej, zaś zakopiańskie oscypki wreszcie uzyskały status unikatowego produktu—jest wyrazem tej samej przedszkolnej mentalności, o której wspomniałam wyżej. Waga Polski w UE jest musza. Od czasu do czasu prof. Zdzisław Krasnodębski pisze w polskiej prasie o tym, jak się traktuje Polaków w Niemczech. Należy nagłasniać te skandale, ale ludzie ubodzy są zwykle traktowani lekceważąco zagranicą, a zwłaszcza w Niemczech. Tak będzie do chwili, gdy percepcja Polski jako kraju słabego się zmieni (jeżeli się zmieni). Zanim to nastąpi, Polacy będą musieli przełknąć niejedno upokorzenie ze strony niemieckiej. Należy jednak rozróżnić pomiędzy militarnym Drang nach Osten a upokorzeniem na płaszczyźnie prestiżu. Nie zanosi się na to, aby Niemcy znów zaczęli angażować się w wojenki. Są na to zbyt zamożni i obserwują ich Wielcy Zagraniczni Bracia, nie mówiąc już o demograficznym niżu Teutonów i wzroście etnicznych mniejszości na terytorium Bundesrepubliki. Niemieckie Lebensraum na Wschodzie pozostanie długo jeszcze wspomnieniem i marzeniem, raczej niż celem. Zaś tych, którym nie podoba się fakt finansowania przez Niemców think tanków i prasy w Polsce, prosiłabym o publiczne ujawnienie alternatywnych źródeł kapitału.

Polska jest o wiele słabsza, niż oficjalnie przynajmniej twierdzi polska klasa polityczna i intelektualiści. Np. odwiedzający zagraniczne uniwersytety Polacy wciąż są postrzegani jako obca ciekawostka (Skąd Pani jest? Z jakiego stypendium Pan korzysta? Czy to Pana pierwszy u nas pobyt??), a nie jak partnerzy (Jak Wy to robicie w Waszym kraju? Jak Wy to rozwiązujecie na Waszych uniwersytetach? Czy mógłby Pan nas tego nauczyć?). W związku z tym, jakiekolwiek plany bycia graczem w sprawach międzynarodowych są w tej chwili planami na wyrost. Ten fakt powinien budzić przerażenie Polaków i stymulować ich do aktywności; tak się dzieje, ale wśród nikłego procentu ludności.

4.   Na papierze Unia Europejska jest dobrowolnym związkiem państw, broniących swoich interesów w świecie; ale jest również mega-urzędem, wystawiającym licencje na wszelkiego rodzaju sprawy bytowe. Wprawdzie Nicholas Sarkozy pokazał niedawno, co o tym sądzi, ale Francja jest krajem silnym, zaś Polska słabym, i nawet gdyby znalazł się ktoś u steru polskiego państwa, kto by chciał zrobić w Polsce to, co Sarkozy zrobił we Francji z Romami, zakrzyczeliby go nie tylko Wielcy Bracia z Zagranicy, ale i rodzimi karierowicze. Narzucanie Polsce obcych kulturowo praw i przepisów jest realnym problemem, wziąwszy pod uwagę podatność polskich urzędników państwowych na sugestie, presje, groźby czy dyndające marchewki. Wbrew alarmistom z utopijnej wysepki sądzę jednak, że jest to problem drugorzędny.

5.   Rosja, jeżeli się zmienia, to bardzo powoli, i wątpię, czy w wieku XXI-ym zmieni się zasadniczo. Ponieważ nie znam kulisów „śledztwa” smoleńskiego, mogę jedynie prowizorycznie opiniować o polityce polskiego rządu. Uderza mnie, jak wszystkich na prawicy, uniżoność, z jaką władze RP odnoszą się do swojego wschodniego sąsiada. Pamiętam stwierdzenie Sikorskiego sprzed paru lat, że gazociąg na dnie Bałtyku podobny jest do paktu Mołotow-Ribbentrop. Jakże polski rząd spokorniał od tego czasu! Nie wiem, czy masowe wyciszenie polityków PO w stosunku do Rosji jest rezultatem braku energii (chroniczna choroba polskich elit), szantażu jednostkowego lub grupowego, czy po prostu wynikiem nieudolności dygnitarzy, którzy są dyletantami w polityce. W Rosji zaś plany zainicjowane przez Putina zaczynają owocować na forum międzynarodowym. Jak zwykle Polacy dali się zaskoczyć, bo taka właśnie jest różnica pomiędzy amatorami i fachowcami w polityce: ci pierwsi myślą o następnym miesiącu czy roku, ci drudzy myślą kategoriami dziesiątków lat—że przypomnę Iwana Kalitę, Iwana Groźnego, Piotra Wielkiego—oni wszyscy mieli pomysły i warianty pomysłów na pokolenia. Podobnie dzisiaj, gdy Putin snuje plany na długą metę, polscy politycy chełpią się tym, że interesuje ich tylko „tu i teraz”.

6.   A więc, połączenie krótkowzroczności z uniżonością z polskiej strony, długofalowe plany z rosyjskiej. Terytorialna i kulturowa kleptomania Rosji pozostaje najważniejszym chyba zagrożeniem dla Polski wśród tych, o których publiczna dyskusja ma sens. Groźba uzależnienia energetycznego jest w 2010 roku problemem pierwszorzędnym. Nie wykluczyłabym prób szantażu ze strony Rosjan: Coś tam wiecie o wypadkach smoleńskich, podpisujcie traktat taki, jaki wam dajemy, lub spodziewajcie się nieoczekiwanego wycieku... Rosjanie bawią się Polakami jak kot myszką. Liczenie na rosyjskich „braci Słowian” (niestety ten pogląd czasem wyskakuje i na prawicy, i na lewicy) to rasizm nie lepszy od hitlerowskiego, który ludzi oceniał na podstawie pochodzenia, nie zaś na podstawie kultury, do której świadomie i z własnej chęci należą. Stopniowe wchłonięcie polskiej tożsamości przez Rosję oraz skurczenie się tożsamosci katolickiej w centrum Europy jest jednym z niebezpieczeństw ekonomicznego uzależnienia. Nie zapominajmy o kultywowaniu wrogości do katolicyzmu w kraju Putina, tej wrogości, która zamykała klasztory i szkoły katolickie w zaborze rosyjskim, niszczyła grecki katolicyzm Ukraińców i Białorusinów, a dzisiaj redukuje katolicyzm do statusu „nowej”, nieznanej przedtem w carstwie rosyjskim religii. Jeżeli zachowanie tożsamości jest priorytetem Polaków—a powinno nim być, jako że podpada pod instynkt samozachowawczy, nakazujący bronić swojej tożsamości—Rosja pozostaje najważniejszym potencjalnym agresorem w stosunku do Polski. Energiczna praca propagandowa Rosjan zagranicą (w Teksasie, gdzie mieszkam, wychodzi pismo „Nasz Tiechas”; w mieście Vancouver w Kanadzie, dokąd jeżdżę na wakacje, wychodzi pismo „Nasz Wankuwier” itd.) są elementami tej promocji tożsamości rosyjskiej, która w krajach ościennych i słabszych może za parę pokoleń zaowocować rozszerzeniem granic. Sceptykom przypominam, że podbój Syberii, rozpoczęty przez Iwana Groźnego i zakończony przez Piotra Wielkiego, był w wiekach XVI–XVII-ym tajemnicą państwową, za zdradzenie której płaciło się śmiercią.

7.   Wiąże się z tym polski stosunek do tzw. Kresów. Jest rzeczą oczywistą, że w interesie Polski leży niezawisłość Ukrainy, Białorusi i Litwy, i że należy tę niezawisłość popierać w tych skromnych ramach, na jakie Polaków stać. Polska ma jednak ograniczone możliwości rzeczywistego oddziaływania na losy sąsiadów, a i sami Ukraińcy, Białorusini i Litwini prowadzą swoją politykę nie biorąc pod uwagę interesów Polski. Zgadzam się z opinią Bartłomieja Sienkiewicza, że ci intelektualiści, którzy z troską pochylają się nad rolą Polski w utrzymywaniu byłych ziem Rzeczpospolitej w kręgu cywilizacji zachodniej, cierpią na brak poczucia realizmu. Trzeba wreszcie wysnuć wnioski z faktu, że wschodni sąsiedzi chcieli by jak najszybciej uwolnić się od pamięci o tym, że Polska władała „ich” ziemiami przez parę stuleci; argumenty o multikulturaliźmie wcale do nich nie przemawiają. Jako obywatelka amerykańska miałam niejednokrotnie okazję stwierdzić, że pod nieobecność Polaków mówią i piszą inaczej, niż na spotkaniach z Polakami (są oczywiście wyjątki). Ta melancholijna sympatia, którą wielbiciele Kresów darzą polskie tam pamiątki, jest im obca. Im szybciej Polacy uwolnią się od nałogu marzeń o Kresach, tym lepiej.

Piękna tradycja republikańska wieków XVI-go i XVII-go oraz wyrosłe na glebie katolicyzmu polskie umiłowanie wolności, którego nie znają ani Rosjanie ani Niemcy, i za które tak wielu Polaków oddało życie, to słuszny przedmiot dumy. Warto tę tradycję i miłość do wolności kultywować i utwierdzać w pamięci każdego pokolenia, ale trzeba je oddzielić od nostalgii po Kresach. Nie mówiąc już o tym, że wywieranie wpływu na innych to trochę jak szczęście: nie może byc celem samo w sobie, bo jest produktem ubocznym innej działalności. Wpływa się na innych przez wzbogacanie i umacnianie swojego kraju, nie zaś przez przedkładanie sąsiadom kulturowych ofert.

8.   Losy Polski zależą od tego, jaką siłę ekonomiczną potrafią wypracować jej obywatele, jak wielu polskich uczniów wybierze matematykę raczej niż psychologię, politechnikę raczej niż wyższą szkołę nauk społecznych; jaką wiedzą posługiwać się będą polscy dyplomaci, jakimi osiągnięciami będą mogli się pochwalić polscy naukowcy, rolnicy, przemysłowcy i bankierzy (oby ci ostatni wreszcie się pojawili!). Jeżeli PKB będzie rósł, jeżeli polskie elity zdobędą się na poświęcenie dla kraju i mądrość —z pewnością wpływ Polski na sąsiadów będzie znaczny. Pożądane jest to, co wzmacnia konkurencyjność i niezawisłość ekonomiczną, demograficzną i kulturową Polski. Jeżeli Polska stanie się silnym państwem, jednocześnie zachowując swoją tożsamość (umiłowanie wolnosci, katolicyzm oraz wielowiekowa tradycja akceptacji mniejszości religijnych i bezwyznaniowych), wszystko inne będzie jej przydane. Są tysiące sposobów, aby uczestniczyć w budowie silnego państwa. Odkurzenie koncepcji pracy organicznej i pracy u podstaw jest jak najbardziej właściwe.

9.   Od lat obserwuję brak zainteresowania polskiej inteligencji światem cyfr. O ile mi wiadomo, tragikomedia sprzedaży stoczni gdańskiej i szczecińskiej, wiele afer korupcyjnych oraz obecny stan rokowań z Rosjanami w sprawie gazu nie poddane zostały tak zwanemu investigative reporting i nie stały się tematem rozmów przy stole kuchennym. Rozumiem, gdzie Rzym, gdzie Krym. Ale brak również zainteresowania rachunkowością i cyframi. Założyłabym się, że niewielu analityków spraw polskich zna cyfrowe szczegóły likwidacji RosUkrEnergo, losy gazociągu Jamal-Europa, koszta potencjalnej zmiany właściciela 684 kilometrów gazociągu będącego obecnie własnością Europolgazu, czy ekonomiczne dane projektu Nabucco. Czy Ministerstwo Spraw Zagranicznych zadbało o obserwatorów konkurencyjnego dla Nabucco projektu ABRI, namierzonego na gaz azerbajdżanski i przesyłanie go w skroplonej formie do Rumunii? Albo o fachowców, śledzących finansową politykę Rosji w stosunku do Arktyki? Ten brak zainteresowania sprawami gospodarczymi i wstydliwość w stosunku do pieniędzy jest moim zdaniem pozostałością czasów, gdy sprawami kapitałowymi zajmowali się Żydzi, zaś jaśnie pan dziedzic jeździł zagranicę uczyć się Oświeceniowej ideologii— raczej niż stolarki, jak Piotr Wielki. Chętnie bym widziała amerykanizację Polski w tej dziedzinie. Mentalność amerykańska nie stroni od spraw kapitałowych, chce wiedzieć, kto co finansuje, ceni dyskusje na te tematy.

10. Życie symbolami nie posuwa Polski naprzód. Tak żyła patriotyczna mniejszość w wieku dziewiętnastym, gdy Polski nie było. Ale teraz „trwanie” przy symbolach raczej niż konkretna działalność na rzecz przekonywania wyborców czy rozszerzenia zasięgu patriotycznej polityki mija się z celem. Szacunek dla obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu nie zmienia faktu, że narracja krzyżowa odsuwa Polaków od rzeczywistości i kontynuuje przyzwyczajenia z czasów, gdy nie było Polski, lecz jedynie symbole, kościoły, pomniki, cierpienie, podczas gdy gospodarka, instytucje społeczne i zewnętrzna reprezentacja były w rękach ludzi, z polskim patriotyzmem nie mających nic wspólnego. Sprawa krzyża jest polską konfrontacją z „realną demokracją”, tzn. z tym, czym w XXI-ym wieku są względnie wolne wybory i względnie swobodny nabór kandydatów na urzędy. W „realnej demokracji” wygrywa ten, kto ma więcej środków na kampanię wyborczą, kto wystawi lepszego mówcę, nauczy kandydata grać na często nieświadomych oczekiwaniach i życzeniach elektoratu. Kwestia znalezienia odpowiednich słów, zdjęć, otoczenia, pogody, a nawet biurka i stojących na nim kwiatów. Dlatego właśnie Churchill zauważył, że demokracja to okropny system do chwili, gdy się go porówna z innymi systemami władzy. Wydaje mi się, że polska prawica zamyka oczy na brzydotę i niesprawiedliwości demokracji, marząc jednoczesnie o rycerzu na białym koniu i zwierając szyki wokół symboli.

11. Ci, którym nie podobają się wyniki wyborów, mają dwa wyjścia. Albo pracować w pocie czoła na swoich kandydatów, perswadować, dzwonić, narażać się, albo pogodzić się z tym, że Polska ma takich właśnie rządzących, jakich ma, bo obywatele też są tacy, jacy są. I zająć się, jak Kornel Morawiecki przed swoim niefortunnym doszlusowaniem do prezydenckich kandydatów, pracą na rzecz Polski w swoim zawodzie. To jednak wymaga wewnętrznej zgody, że będzie się szeregowcem, a nie generałem.

12. Ponieważ Polacy są dyletantami w polityce, a i zagraniczni „pomocnicy” też mają swoje interesy—obie liczące się w Polsce partie zostały zapędzone niejako w kozi róg, z coraz węższym polem do manewru. Po tych słowach, które z obu stron padły, trudno będzie o kompromis. Uderza iście mongolska pycha dygnitarzy PO w stosunku do pokonanego PiSu: o takiej pysze w życiu politycznym USA nie mogło by być mowy. Oba polityczne obozy w Polsce powielają sytuację z listopada 1830 roku, gdy pułk konny strzelców gwardii Wincentego Krasińskiego bronił Konstantego bardziej zażarcie, niż pułki rosyjskie, podczas gdy domniemany wódz powstania generał Chłopicki ukrywał się w Pałacu Prymasowskim. O Belweder walczyła garstka podchorążych, zaś ubogiej rolniczej większości te rozgrywki były najzupełniej obojętne. Używając słów Jana Kucharzewskiego, PO przenika „instynkt powoju, obwijającego się dokoła obcego berła”, zas PiS pozwala sobie na przedkładanie „honoru Polaków” nad „dobro narodu”. Oba obozy liczą na zagranicę – tak, jak liczyli na nią powstańcy oraz obrońcy status quo w 1830 roku. „Obłąkana nienawiść” powstańców do siebie nawzajem (że znów zacytuję Kucharzewskiego), której źródłem był i jest resentyment, widoczna jest i dziś po obu stronach politycznej barykady. „Zdrobnienie życia publicznego do poswarów osobistych” (223–4) widoczne było wtedy i teraz:

To doktrynerstwo Niemojowskiego, który zdawał się mniemać, iż pierwszym i najpilniejszym skutkiem rewolucyi powinno być wytworzenie w Kongresówce jakiegoś modelowego ustroju konstytucyjno-reprezentacyjnego, nie stanowiło objawu bynajmniej wyjątkowego. Gdy przeglądamy dyariusze sejmowe z 1831 roku, zdumiewa nas, przeraża ten spokój uroczysty, ta baczność na formy legalne, ta rozwlekłość obrad, owe mowy, mowy o wszystkiem bez końca. Już na pierwszem posiedzeniu dnia 19 stycznia, gdy na porządku stoi paląca kwestya dalszego bytu powstania . . . na samym wstępie sesyi zabiera głos jeden z posłów w sprawie nielegalnego rzekomo aresztowania deputowanego Lubowidzkiego...

 Jan Kucharzewski, „Maurycy Mochnacki”, Warszawa-Kraków, Gebethner i Ska, 1910, str. 148.
Ortografia oryginału.

13. Miarą amatorszczyzny, królującej na polskiej prawicy jest fakt, że tak łatwo daje się sprowokować. Byle Nikodem Dyzma rozpętuje burzę. A przecież właściwą reakcją na prowokacje jest „zabicie milczeniem”, a nie wcieranie raniących słów w świadomość społeczną. 4 września 2010, BBC podała informację, że były premier Wielkiej Brytanii Tony Blair został obrzucony butelkami i butami w momencie, gdy wchodził do księgarni w Dublinie, gdzie miał podpisywać egzemplarze swojej książki. Demonstranci wykrzykiwali niewybredne słowa. Tony Blair nie zwrócił na nie uwagi, wszedł do księgarni, podpisał książki i wyszedł. Potem zas nie komentował i nie oburzał się na protestujących.

14. Wiem, ze PiS trudno nazwać prawicą w sensie zachodnim. Ale tak tę partię nazywam ze względu na to, że na polu obyczajowym jest to partia zachowawcza i tożsamościowa – a silna tożsamość kulturowa to cecha wszystkich partii chadecko-prawicowych w Europie. PiSu flirt z socjalizmem składam na karb specyfiki postkomunistycznego kraju. Wciąż mam nadzieję, że partia ta zaakceptuje strategię „dużego namiotu” i że pojawi się w niej wielonurtowość taka, jaka istnieje w dwóch wielkich partiach w USA. Bez tego PiS nie stanie się efektywnym graczem. Czy polskie resentymenty i pedanteria, oraz zagraniczne interesy pozwolą na tego rodzaju rozwój? Krótkowzroczność prawicy może sprawić, że w miarę osłabiania się PiSu rosnąć będzie SLD lub jego odnogi, i za paręnaście lat dwupartyjność w Polsce sprowadzać się będzie do PO-SLD, z PiS-em wielkości obecnej SLD. I powróci sytuacja sprzed pół wieku, gdy rządzący dzielili się na „beton” i „liberałów”.

Ewa Thompson, Rice University

 

Tekst został opublikowany na Portalu za zgodą Wydawnicywa ARCANA

http://www.portal.arcana.pl/Polska-nie-ma-zadnych-przyjaciol-wsrod-silnych-panstw-i-politykow-swiata-pisze-ewa-thompson-w-dwumiesieczniku-arcana-nr-96,588.html

Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika Maryla

1. Prof. Thompson: Polska jest

Prof. Thompson: Polska jest krajem postkolonialnym. Gdy się jest skolonizowanym, traci się głos

Polska to postkolonia. Naszą historię zawłaszczyło imperium

W świecie ludzkim, w przeciwieństwie do Bożego, liczą się przede wszystkim dwie rzeczy: siła i prestiż. Naród skolonizowany traci i siłę, i prestiż. Naród postkolonialny dostaje szansę na odbudowę swojej siły i prestiżu – mówi PCh24.pl prof. Ewa Thompson, badacz m.in. zjawiska postkolonializmu w Europie Środkowej.

Czy III RP jest – jak twierdzą rządzący dziś politycy PO – największym sukcesem polskich elit od czasów jagiellońskich?

Takie sformułowanie niczego nie wyjaśnia. Mówiąc o „najlepszej Polsce od czasów jagiellońskich” wkraczamy w dziedzinę subiektywnych odczuć. To jest zupełnie inna kategoria myślowa. Z odczuciami trudno jest dyskutować, bo nie sposób jest dowieść, że są prawdziwe lub nieprawdziwe.

Czym więc jest obecnie Polska? Może kondominium, albo kolonią lub postkolonią?

Należałoby tu przywołać słownikowe definicje terminów takich jak kolonia czy kondominium. Otóż aby kwalifikować się do tych kategorii, należy podpisać odpowiednie umowy poddańcze, których postkomunistyczna Polska nie podpisywała. Nie można więc o Polsce mówić jako o kolonii czy kondominium, chyba że w sensie przenośnym.

Ale ta przenośnia jest nieco jaskrawa, i nie powinna być nadużywana. Natomiast kategoria postkolonializmu – wziąwszy pod uwagę militarną okupację sowiecką w latach 1945–1989 i spowodowane przez nią straty gospodarcze, społeczne i polityczne – jest jak najbardziej na miejscu. Polacy, na przestrzeni dwóch pokoleń rządzeni przez wyznaczonych przez Moskwę namiestników, żyjący w strachu sowieckiej militarnej interwencji, gdy się wreszcie uwolnili od okupacyjnej armii, stali się postkolonią––ekonomiczną, polityczną, kulturową.

Oczywiście są różne postkolonie i różni kolonizatorzy, dlatego Polska różni się kulturowo, ekonomicznie i politycznie od Algierii, Irlandii czy Indii.

Francja, obchody 70-lecia desantu na Normandię. Prezydent Hollande wymienił wszystkie narody, które przyczyniły się do zwycięstwa nad Niemcami w czasie II wojny światowej. O Polakach nawet się nie zająknął. Za to słowa uznania skierował pod adresem Armii Czerwonej. Dlaczego możni tego świata znów o nas zapomnieli?

Historia i osiągnięcia podbitego narodu zostają albo zapomniane, albo przypisane zwycięskiemu narodowi. Tak więc niepamiętanie o wkładzie Polaków w zwycięską wojnę z Trzecią Rzeszą, przypisywanie Kopernikowi narodowości niemieckiej zaś Włodzimierzowi Spasowiczowi, Wacławowi Niżyńskiemu czy Mikołajowi Przewalskiemu narodowości rosyjskiej, to rutynowe nieprawdy, a głosiciel takich nieprawd może nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że mówi nieprawdę. Imperium bowiem „zagarnia” i uważa za swoje osiągnięcia dorobek ludów kolonizowanych. Jeżeli naród nie odzyska niezawisłości, korekta tego rodzaju fałszerstw staje się praktycznie niemożliwa. Jak Polska może wrócić do niezawisłości? Korekta zależy od sukcesów rozwojowych byłej kolonii oraz od natężenia „prywatnej inicjatywy” obywateli, których te fałszerstwa powinny oburzać i którzy powinni podejmować indywidualne wysiłki przeciwstawienia się temu.

Wbrew przekonaniom wielu Polaków po prawej stronie politycznego spectrum, względnie niewiele mogą tu zrobić polskie instytucje, jakkolwiek pisanie listów do prasy i instytucji zagranicznych w wypadkach rażącego odbiegania od prawdy to oczywiście elementarny obowiązek polskich konsulów za granicą. W społeczeństwach demokratycznych jednak osiąga się więcej przez spontaniczne i liczne protesty prywatne niż przez zajmowanie oficjalnego stanowiska przez placówki dyplomatyczne. Na przykład w opisanym przez Pana przypadku Hollande’a, listy protestacyjne obywateli francuskich pochodzenia polskiego lub Polaków zamieszkałych we Francji odniosłyby lepszy skutek, niż protest ambasady, który byłby uznany za nietaktowne „czepianie się”.

I tu trzeba stwierdzić, że Polaków zdolnych, majętnych i chętnych do podejmowania tego rodzaju prywatnych inicjatyw wciąż jest za mało. Po dziesięciu pokoleniach mordowania tych najdzielniejszych i w sytuacji niesłychanego zubożenia społeczeństwa, ludzie boją się wystąpić z szeregu, boją się podjąć ryzyko „podkładania się” w nieosobistej sprawie.

Ale nie jest też bardzo źle –– Polaków wciąż jest dużo, nie dało się ich tak do końca wytrzebić, istnieją ludzie odważni. W wielu wypadkach z satysfakcją obserwuję wystąpienia Polaków na forum publicznym w różnych częściach świata. Jeżeli Polsce uda się zachować niezawisłość, wielkie fałszerstwa historii, takie jak np. wizja Europy mająca swoje źródło w Kongresie Wiedeńskim, zostaną skorygowane przez polskich i niepolskich historyków. Ale na to trzeba paru pokoleń i sporo pieniędzy.

Należy również pamiętać, że żyjemy w społeczeństwie ludzkim a nie Bożym. Na civitas Dei mamy nadzieję, podczas gdy historia ludzkiego królestwa jest wielkim strumieniem niesprawiedliwości, z których tylko część zostanie nazwana po imieniu w narracji historycznej świata. Nie da się tego strumienia zawrócić o 180 stopni czy nawet nadać mu prawidłowej nazwy, choć naturalnie należy robić, co jest w naszej mocy, by go nieco skorygować. W królestwie ludzkim możemy liczyć głównie na to, co sami zrobimy, aby umniejszyć niesprawiedliwości—które jednak będą i pozostaną.

A polski dorobek, wkład Polski w Europę zostały zapomniane?

Tak, polska narracja została w znacznej mierze przekłamana w czasie rozbiorów, które trwały przez sześć pokoleń, a potem w okresie sowieckiej kolonizacji, która trwała dwa pokolenia. Gdy się jest skolonizowanym, traci się głos.

I tu dochodzimy do jądra problemu. W świecie ludzkim – w przeciwieństwie do Bożego – liczą się przede wszystkim dwie rzeczy: siła i prestiż. Naród skolonizowany traci i siłę, i prestiż. Naród postkolonialny dostaje szansę na odbudowę swojej siły i prestiżu. Nie dzieje się to automatycznie––to jest praca na kilka pokoleń. Pamiętając, że tak jest, należy więc angażować się w ten proces nie łudząc się, że wygramy na sto procent, choć można o tym oczywiście marzyć.

Narody postkolonialne, jeżeli znajdą w sobie dość determinacji aby się rozwijać, muszą rosnąć w siłę ekonomiczną, demograficzną, kulturową. Nie po to, aby podbijać sąsiadów czy forsować swoje interesy w krajach słabszych, ale po to, aby mieć możność obrony swoich obywateli, swoich granic i tożsamości. W wypadku Polski, aby realizować te wartości, w imię których tak wielu Polaków i Polek żyło i umierało w ciągu ostatnich kilku stuleci. To jest elementarny obowiązek wobec tych, którzy złożyli za te wartości ofiarę życia. Nie wypełniamy tego obowiązku li tylko przez lamenty nad sytuacją w polskiej polityce. Raczej należy kreować środki, przy pomocy których można na tę sytuację wpływać.

Polska tymczasem zaniedbuje inwestycje w naukę. Jaki wielki ma to wpływ na promowanie dorobku polskiej kultury i historii za granicą?

Przypomina mi się tu epizod z życia Jana Pawła II, zaraz po wybraniu go na papieża. Otóż gdy zlecił budowę pływalni w Watykanie, niektórzy szemrali, że jest to niepotrzebny luksus nowego Ojca świętego. Na co Wojtyła odpowiedział tak: „Zbudowanie basenu kosztować będzie o wiele mniej, niż zorganizowanie i opłacenie nowego konklawe”.

Trzeba umieć rozróżnić pomiędzy luksusem dla luksusu, a tym, który zapobiega o wiele większym wydatkom. Podobnie trzeba rosnąć w siłę nie dlatego, aby być numerem jeden, ale dlatego, że będąc numerem jeden ma się możliwości zrobienia więcej dobrego. Zdaję sobie sprawę, że tu wkraczamy na grząski teren odczuć, ale ponieważ prowadzimy dyskusję w kręgu katolickim, zakładam, że od czasu do czasu można się posłużyć terminem takim jak „dobro” bez konieczności definiowania go. Człowiek majętny może np. fundować stypendia dla niezamożnych uczniów, zakładać instytucje niezależne od państwa, finansować katolickie pismo czy inwestować w naukę. Tak więc jestem zwolenniczką hasła „Bogaćcie się!” To prawda, że używał go Bucharin w okresie NEP-u, ale zupełnie inny sens tego hasła znajdujemy w dystrybucjonizmie Chestertona.

Odradzałabym tu pedanterię, z którą przeciwnicy kapitalizmu atakują tego rodzaju hasła twierdząc, że to, co się obecnie nazywa kapitalizmem, nie sprzyja duchowemu rozwojowi człowieka. Należy pamiętać, że żyjemy w królestwie ziemskim a nie Bożym, i że musimy szukać najkorzystniejszej metody pomnożenia naszych talentów w świecie nas otaczającym, a nie w świecie naszych marzeń. Wybrzydzając na współczesny kapitalizm i zamykając się w okopach św. Trójcy postępowalibyśmy jak ten sługa, który ukrył swój talent w ziemi, bo nie chciał brudzić sobie rąk niepewnymi transakcjami. Indywidualne bogacenie się wzmacnia polski prestiż zagranicą.

Co robić, by popularyzować polski dorobek kulturalny, by Chopin przestał być uważany za francuskiego kompozytora?

Rosnąć w siłę! Mieć ambicję bycia najlepszym w świecie w swoim zawodzie. Mierzyć wysoko. Zachęcać swoje dzieci, aby mierzyły wysoko. Przygotowywać je do roli przywódczej. Polacy mają tendencję do ustępowania na krok przed zwycięstwem, w imię błędnie pojmowanej chrześcijańskiej pokory: nie chcę być pierwszy, niech to pierwsze miejsce zajmie ktoś inny.

Wielkie zmiany będą miały miejsce tylko wtedy, gdy Polska i Polacy zdobędą międzynarodowy prestiż za sukcesy w rozwoju gospodarczym, za wynalazczość, wytrwałość, dzieła artystyczne, które przemówią do każdego. Istnieje sprzężenie zwrotne pomiędzy takimi osiągnięciami i statusem międzynarodowym Polski. Wiemy, że są ośrodki władzy i nacisku, które wciąż widzą Polskę jako bękarta Traktatu Wersalskiego. Swoimi osiągnięciami anulujemy takie poglądy. Wierzę w polską wolę zaistnienia.

W Polsce myśli się kliszami zachodniego „postępu”. Jeśli wstydzimy się naszych symboli i tradycji kładąc je na ołtarzu zachwytu nad zachodnią „nowoczesnością”, to jesteśmy obecnie zdolni do tego, by promować oryginalność i piękno naszej kultury?

Tłem Pana pytania jest przekonanie, że świat powinien być sprawiedliwy, czy raczej, że jeżeli będziemy głośno krzyczeć, to świat nam jakoś nasze krzywdy wyrówna. Otóż nie wyrówna. Rachunku krzywd na tym świecie nikt nam nie wyrówna, trzeba tej prawdzie spojrzeć w oczy i powstrzymywać się od odruchowego nieomal pokazywania, jak to Polaków los źle potraktował. Zgoda. Trudno się od tego powstrzymać. Ale trzeba się przyzwyczaić do myśli, że głośnie krzyczenie o tym, jaka dzieje się nam niesprawiedliwość, w większości wypadków zostanie zignorowane. Produktywną odpowiedzią na niesprawiedliwość jest robienie swego i osiąganie swego. Głośna korekta fałszerstw jest jak najbardziej na miejscu – stąd jestem na przykład pełna uznania dla p. Macieja Świrskiego i prowadzonej przez niego Reduty Dobrego Imienia. Ale eksponowanie klęsk – nawet jeżeli są to szlachetne klęski, jak Powstanie Warszawskie – ma inny wydźwięk w Polsce, a inny np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie szlachetne klęski się nie liczą. Nasi bohaterowie mają formować nas i przez nas mają być doceniani; nie da się na tym etapie znajomości historii w Europie i świecie podzielić się w pełni ich bohaterstwem z innymi.

W Polsce nawet współczesnej można się chwalić wieloma rzeczami, od wciąż niedocenianych i niereklamowanych osiągnięć polskiego katolicyzmu, przez studentów z Politechniki Białostockiej, którzy zbudowali nagrodzonego w międzynarodowym konkursie marsjańskiego łazika, po wyniki nastolatków w światowych rankingach zdolności poznawczych. Mieszam tu kategorie świeckie i duchowne po to, aby podkreślić, że w przeciwieństwie do tych drugich nikt właściwie nie zajmuje się rozgłaszaniem w świecie tych pierwszych. Na przykład piękna i różnorodności polskich katolickich kościołów lub tego, w jaki sposób są w Polsce traktowani są ci najmniejsi, najbardziej niepełnosprawni, dwudziestolatkowie ważący piętnaście kilo, ci, którymi opiekują się siostry zakonne w Łodzi, Ełku czy Niegowie-Samarii. Byłam, widziałam, to są rzeczy unikalne, w porównaniu np. z „magazynowaniem” czy wręcz eutanazją niepełnosprawnych w Stanach Zjednoczonych.

To, do jakiego stopnia dany kraj jest cywilizacyjnie zaawansowany, mierzy się tym, jak są w nim traktowani ci najsłabsi i najbardziej bezbronni. W takim rankingu Polska stanęłaby bardzo wysoko. To tylko jeden z wielu przykładów, z których można być prawdziwie dumnym. Ale gdzie są świeccy, biskupi czy księża podający takie rzeczy do światowej wiadomości?

Rozmawiał: Krzysztof Gędłek

Read more: http://www.pch24.pl/polska-to-postkolonia--nasza-historie-zawlaszczylo-i...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl