Dziś prawdziwych kajzerek już nie ma.
Dziecięciem będąc kupowałem na pobliskim placu w małej budce paluchy słone, kajzerki chrupiące, chleb "Rybka' czy też obwarzanki. Nie muszę chyba tłumaczyć różnicy między pieczywem sprzed lat kilkudziesięciu, a dzisiejszą ofertą piekarni. Co prawda niektóre, a właściwie coraz więcej ma swojej ofercie pieczywo tak jakby naturalne, chleby wiejskie, staropolskie, kresowe, ale kudy im do świeżego wiejskiego chleba posmarowanego masłem z maselnicy, czy polanego świeżą śmietaną i posypane cukrem wyjętego z pieca chlebowego przez moją babcię czy ciotkę i naznaczonego krzyżem prze nóż.
Lata temu dzieci z miast nie specjalnie chciały jeździć do rodziny mieszkającej we wsi. W mieście było więcej atrakcji, koledzy i koleżanki. A tam krowy, kury i obornik w polu. Ja z pewnych względów byłem częstym gościem w domu moich dziadków położonym w uroczej wsi. I starałem się odnaleźć tam atrakcyjne zajęcia. A to z kuzynostwem wyzyneło się krowy w pole, a to ją poddoiło troszkę, czy też budowało domek na wierzbie rosochatej.
Dorabiało się do kieszonkowego biorąc udział w sianokosach, wykopkach, zbiorze maku, tytoniu i nabijaniu tytoniu na tyczki. A to wszystko okraszone jazdą na furmance, skokami na siano w stodole czy skręcaniu cygar z liści dębowych. Pilnując krów na wypasie graliśmy w zechcyka ( gra karciana inaczej 66 ) lub obieraca i ustalaliśmy co kto kupi jak wygra w Toto - Lotka, a w pobliskich gliniankach zażywaliśmy kąpieli urozmaiconej przez pijawki. Kozikiem strugało się gałęzie na proce i łuki. Tym samym kozikiem grało się w pikuty. Uczył się człowiek robienia prawdziwego bata, powożenie furmanką, układał dachówkę u sąsiada, który stawiał nową stodołę. Od czasu do czasu było wesele, stypa, mecz piłkarski, czy też zawody - kto kamieniem trafi w lampkę wagonu towarowego. Obok wsi przebiega linia kolejowa, też ważna atrakcja. Nie mówiąc o konkursach kolędników, przy opijaniu sukcesy broniliśmy honoru miastowych pijąc spirytus ze szklanki, a uwierzcie nie było to łatwe.
W Klubie Wiejskim nie mieliśmy czego szukać, tam rządziła starszyzna. By móc zasiąść przy stoliku do konsumpcji "mózgojeba" typu "Uśmiech Sołtysa" należało u Pani Klubowej wypożyczyć szachy lub co najmniej warcaby by rozkoszować się jabolem w oparach Sportów i Klubowych. A my grasowaliśmy w sadach sąsiadów, bo nic tak nie smakuje jak Malinówka z „Grandy”. Pierwsze uczucia na sianku w stodole, nieśmiałe podszczypywanie miejscowych piękności, obżarstwo na czereśniach.
I niedzielne obiady w ogrodzie. Wtedy na stole pojawiał się prawdziwy wiejski rosół z młodego kogutka z ziemniakami ( dziś rzadko serwowany ) lub z domowym makaronem. A do dziadka ( który nie był rolnikiem, przez pewien czas prowadził sklep ) zaglądali chłopi ze wsi i radzili się go w sprawach ostatecznych. Gdy Amerykanie wylądowali na Księżycu, dziadek skwitował to krótko, pic na wodę i fotomontaż. Był chyba jednym z pierwszych twórców teorii spiskowej o fikcyjnym lądowaniu na księżycu. Prędzej by uwierzył w to, że siedzi tam Twardowski. Pamiętam niedzielne wyjście do kościoła. Istna rewia mody. Panowie w garniturach, a dziadek wyróżniał się garniturem w cienkie prążki, spodnie z manszetami, przysłanym przez jego brata z Anglii, gdzie po przebyciu szlaku wojennego z Armią Generała Andersa zamieszkał. Zdarzało się, iż wstawiony organista improwizował niczym Ivo Pogorelić.
Przed elektryfikacją wsi szło się spać z kurami po kolacji przy lampie naftowej i po wysłuchaniu opowieści dziadka o wojnie polsko-bolszewickiej, a ojca o partyzantce. Człowiek był młody, głupi i nie pomyślał by to wszystko spisać, pozostała tylko to co w pamięci.
Po dziesiątkach lat znowu bywam na wsi, ale czegoś brakuje, a właściwie kogoś. To łapie za gardło piękne uczucie jakim jest nostalgia zaprawioną szczyptą melancholii. Brakuje Dziadka, Babci, Taty i wielu członków rodziny, którzy już nie żyją. I wieś już nie ta sama, jedna krowa i koń na krzyż, czasem pogada się z ciotką, zerwie papierówkę i zaduma nad przemijaniem pięknego, prostego świata. Ja mogłem go poznać, a naszym dzieciom urządza się wycieczki na wieś, by zobaczyły prawdziwą kurę, ale to nie dla nich, taka kura nie znosi Kinder-niespodzianki.
Drzewiej ( piękne słowo ) na kilka wsi przypadał jeden kowal i zespół grajków, remiza i orkiestra strażacka - jakże pięknie, choć często i gęsto fałszując grali na pogrzebach. Jak wieś bogata to kowala miała swojego. W dzisiejszej epoce globalizacji rządzi Bumbox marki Sony i Lady Ga-Ga, ew. Disco Polo. Byłem kiedyś na weselu "góralskim" i o zgrozo zespół tam przygrywający do tańca składał się z dwóch młodziaków i ich sampli, tak wyglądał "góralski zespół weselny".
Na szczęście w moje wsi i w moim sadzie pozostały piękne kilkudziesięcioletnie drzewa owocowe, prawdziwie polskie, złota i szara reneta, antonówka, śliwki, gruszki, orzechy i stare malwy i piwonie pod oknami. Są też pole ze pękatymi kłosami i makiem, gdzie można paść na plecy, by chłonąć nozdrzami wiejskość jedyną i niepowtarzalną z oczami zatopionymi w naszym błękitnym, polskim niebie.
I tylko ludzi coraz mniej, nie licząc tych z miasta, oni przyjadą, pokoszą w sobotę, pogrillują i tyle ich.
Ale to nie jest to wiejskie życie jakie ja pamiętam. I nie czas bezlitosny temu winien, to wszystko przemija w imię źle rozumianego postępu i rozwoju cywilizacji.
Wszystkim tym, którzy czują i kochają „Naszą Piękną Polską Wieś”, a może nawet ją nam przywracają.
P.S. Żyje jeszcze kilku miejscowych weteranów i było mi dane czasem po północy usłyszeć „Pierwszą Brygadę” w ich nieco podchmielonym wykonaniu, ale płynącą prosto z ich serc. Niestety niedawno zamknięto ostatnią knajpę we wsi i wieczorami mogę sobie już tylko posłuchać międzywsiowych psich rozmów, a czasem nawet się do nich włączyć jak...
A teraz ze starej beczki.
- jwp - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. Piekne wspomnienie.
Dzięki.
Ja też nic nie zapisałam...
Selka
2. Selka
Na szczęście coś tam jeszcze w głowie siedzi i w sercu gra.
Pozdrawiam
JWP