„Nie można doprowadzać do sojuszu ołtarza z tronem”ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski (FRONDA)
O obecnym stanie relacji Kościoła i państwa z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim rozmawia Robert Jankowski.
Jak według Księdza kształtują się obecnie relacje państwo-Kościół w kontekście ostatnich decyzji związanych z pominięciem na stanowisko biskupa polowego Wojska Polskiego ks. Sławomira Żarskiego a mianowaniem na nie bp. Józefa Guzdka?
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski*: Cała ta sytuacja jest bardzo niebezpiecznym sygnałem, pokazującym, że władza państwowa, która jest w tej chwili reprezentowana przez jedną partię polityczną, będzie ingerowała w wewnętrzne sprawy Kościoła. Zbesztanie przez prezydenta Komorowskiego ks. Żarskiego unaoczniło, że jest to daleko idący krok, bo to nie władza państwowa ocenia kazania.
Od śmierci bp. Płoskiego minęło już prawie osiem miesięcy, pojawiły się problemy nie ze strony kościelnej, ale ze strony państwowej i doszło do zablokowania prawie że pewnej już kandydatury ks. płk. Żarskiego, który jest do tej funkcji najbardziej kompetentny. To jest specyficzna funkcja, gdzie ksiądz duchowny, a tym bardziej biskup - niezależnie od swoich kwalifikacji moralnych czy duszpasterskich - powinien posiadać znajomość wojska. Arcybiskup Głódź znał wojsko, bo jako kleryk służył w nim dwa lata, bp Płoski tym bardziej, bo służył w ordynariacie. Natomiast teraz na stanowisko biskupa polowego desygnowano ks. bp. Guzdka, który nigdy nie miał kontaktu z wojskiem. Dodam, że osobiście znam bp. Guzdka, bo razem zaczynaliśmy studia teologiczne w seminarium duchownym w roku 1975 i wówczas bardzo wielu kleryków zostało powołanych do służby wojskowej, w tym również i ja. Natomiast bp Guzdek do wojska nie trafił i teraz jawi się to jako paradoks, że człowiek, który nawet jako kleryk tej służby wojskowej nie odbył, jest powoływany na stanowisko biskupa polowego. Przy tym wszystkim chciałem dodać, że oceniam bp. Guzdka dobrze – jest dobrym biskupem, organizatorem, człowiekiem bardzo oddanym Kościołowi, natomiast jego mankamentem jest zerowa znajomość wojska i tej problematyki. Tu widzę ogromny problem.
Co może Ksiądz powiedzieć o postawie prezydenta Komorowskiego w tej całej sprawie?
Należy przypomnieć, że w czasach PRL władza komunistyczna ingerowała w nominacje, wiele z nich blokowała, wielu kandydatów zgłaszanych przez Stolicę Apostolską nie zostało biskupami, bo byli przez tę władzę kontrowani. A tu chyba po raz pierwszy od chwili zawarcia w 1993 roku konkordatu między Stolicą Apostolską a niepodległą Polską mamy tak ewidentną ingerencję władzy państwowej. Bardzo źle to świadczy o prezydencie, który z jednej strony bardzo mocno podkreśla, że jest katolikiem, ale z drugiej strony w tym przypadku okazał się działaczem partyjnym. Decyzje te zostały przeprowadzone po linii partyjnej. I tutaj jest właśnie to niebezpieczeństwo, że jedna partia skupia w swoim ręku wszystkie funkcje, tak polityczne, jak i administracyjne. Społeczeństwu to źle rokuje, ale rokuje również źle Kościołowi, bo mogą pojawiać się kolejne ingerencje.
Czyli można powiedzieć, że wybór ks. bp. Guzdka na biskupa polowego jest wyborem „proplatformerskim”?
Oczywiście. Nie ma co ukrywać, że całe środowisko ks. kard. Stanisława Dziwisza jest absolutnie powiązane z jedną partią i trwa to już wiele lat. Zresztą kard. Dziwisz nigdy nie krył swojego poparcia dla tej jednej partii. Środowisko, którym otacza się ks. kardynał, to są praktycznie sami zwolennicy Platformy Obywatelskiej. Tutaj mamy bardzo kuriozalną rolę, jaką odgrywają w otoczeniu kardynała obaj bracia Rasiowie – Dariusz, który jest sekretarzem kardynała, i Ireneusz, który jest posłem i szefem Platformy w Małopolsce. Doszło już do takiego skandalicznego działania, że poseł Raś, wykorzystując funkcję swojego brata, wysyłał nawet listy do wszystkich małopolskich proboszczów, starał się ingerować w wiele wewnętrznych spraw, więc nie ma wątpliwości, że również wybór bp. Guzdka to ukłon w stronę tego konkretnie środowiska kościelnego, które popiera Platformę. Nie znam poglądów, jakie osobiście ma bp Guzdek, nigdy z nim o tym nie rozmawiałem, natomiast całe środowisko Kurii krakowskiej jest sojusznikiem PO.
Chcę również powiedzieć o jeszcze jednej niepokojącej rzeczy – dochodzi do dziwacznego „desantu” krakowskiego w Warszawie. To dziwne, że nagle dwie najważniejsze funkcje biskupie w Warszawie – na ul. Miodowej i przy ul. Długiej w Katedrze Polowej – pełnią bardzo dobrzy koledzy z czasów seminaryjnych, wywodzący się z tego samego środowiska. Co więcej, bp Guzdek zastąpił na stanowisku bp. Nycza, gdy ten w 2004 roku został przeniesiony do Koszalina. Chcę podkreślić, że uważam obu biskupów za pozytywne osoby, nie neguję ich wartości ani uczciwości, ani przyjaźni, jaka między nimi jest. Dochodzi natomiast do kuriozum, że tylko z Krakowa może ktoś pełnić funkcję w Warszawie. Może to wywołać wiele niesnasek w obrębie duchowieństwa, tak jakby nie było gdzie indziej dobrych duchownych, tylko w Krakowie. I mówię to jako rodowity krakowianin. Bo jako krakowianin powinienem się z tego cieszyć, ale wiem, jakie mogą być niesnaski między duchownymi z Krakowa i z Warszawy. Osobiście uważam, że bp. Guzdkowi będzie bardzo trudno, to ogromnie ciężkie zadanie. Pierwsza sprawa to taka, że - jak podkreślałem wcześniej – jest to osoba nie znająca wojska i nigdy nie mająca z nim nic wspólnego, a druga sprawa to kwestia przyjścia z Krakowa. I myślę, że Kościół zrobił tu jakąś bardzo dziwną rzecz. Naturalną rzeczą było mianowanie osoby, oczywiście według uznania stolicy Apostolskiej, która byłaby związana z wojskiem. Należy przypomnieć, że przez bataliony kleryckie w latach 60., 70. i 80., przewinęło się ponad 4 tys. księży, w tym kilkunastu biskupów. Tak więc nawet, tak jak abp. Głódź, można było wybierać ich spośród kapłanów, którzy byli w wojsku; to jest cała paleta różnych, bardzo zacnych postaci w Episkopacie.
Główny powód mianowania bp Guzdka to chęć zablokowania możliwości awansu ks. płk. Żarskiego na biskupa i nominowania go na biskupa polowego.
Swego czasu na opisanie Kościoła w Polsce ukuto pojęcie podziału na „Kościół toruński” i „Kościół łagiewnicki”. „Kościół toruński” w tym opisie miał się nam kojarzyć z konserwatyzmem, Radiem Maryja, PiS-em i wręcz pewną ksenofobią, natomiast „Kościół łagiewnicki” z otwartością, nowoczesnością, kard. Dziwiszem. Czy istnieje w tej chwili w Polsce Kościół „pisowski” i „platformerski”?
Nie sądzę. Podział Kościoła w Polsce na „toruński” i „łagiewnicki” był pomysłem mojego przyjaciela, wówczas jeszcze posła PO, Jana Rokity, którego bardzo cenię, ale który użył - moim zdaniem - takiego bardzo populistycznego spojrzenia na Kościół. Trzeba pamiętać o kontekście, w jakim te słowa wówczas padły. A padły po przegranej PO w wyborach parlamentarnych w 2005 roku, kiedy kard. Dziwisz zorganizował rzecz unikalną, czyli rekolekcje dla jednego ugrupowania. Wówczas zaprezentowano mniej więcej taki obraz: mamy postępowego kard. Dziwisza, czyli „Kościół łagiewnicki” (gdyż rekolekcje zostały zorganizowane w Łagiewnikach), no i „Kościół toruński”, czyli o. Rydzyka popieranego przez PiS. To wszystko się rozpadło z chwilą, kiedy pojawił się problem lustracji. Okazało się, że te podziały są dużo głębsze i całkiem inne, akurat nie umownie na kard. Dziwisza i o. Rydzyka, ale idą po prostu w innym kierunku. I kolejne lata pokazywały, że rzeczywiście tak jest.
Jak to wygląda obecnie? Rzeczywiście, ten konflikt PO – PiS jest obecny w Kościele, faktycznie część duchownych ewidentnie popiera Platformę. Kard. Dziwisz jest takim liderem swoistego sojuszu ołtarza z tronem - to taka jego koncepcja, aby wiązać struktury kościelne z państwowymi, ale są i biskupi, którzy popierają PiS. Jednak są też inni, którzy mają inne sympatie i nie kryją tego – są biskupi, którzy głosowali na PSL, a np. abp Józef Michalik popierał z kolei Marka Jurka.
Uważam za złe, że to życie polityczne próbuje wciągnąć Kościół do swoich działań. Paradoks jest też taki, że to nie PiS, ale szczególnie Platforma podpiera się różnymi hierarchami, takimi np. jak abp Józef Życiński, czy emerytowany bp Tadeusz Pieronek. Jest to bardzo niebezpieczne.
I tu mamy znowu casus ks. Żarskiego…
Tak, jest casus ks. Żarskiego, tzn. sposób, w jaki się go pozbyto, od razu przenosząc go do rezerwy. I jeżeli to nie spotka się ze zdecydowaną reakcją władz kościelnych, to może dojść do sytuacji podobnej jak w czasach komuny, czyli do takiego testowania Kościoła, aby sprawdzić, jak dalece Kościół pozwoli sobie ingerować w swoje wewnętrzne sprawy. Później się okaże, że przykładowo będzie mianowany jakiś biskup w innej diecezji, już nie wojskowej, i będą na przykład wojewodowie składali jakieś swoje zastrzeżenia. Zaczyna to iść w kierunku praktyk komunistów i tu jest niebezpieczeństwo.
Dlaczego np. w Krakowie wybory prezydenckie wygrał Jacek Majchrowski? Dlatego, że uważano, iż jeśli wybierze się Stanisława Kracika, to w Krakowie powstanie już sojusz do kwadratu: metropolita razem z władzami miasta, które reprezentują Platformę Obywatelską. Ludzie często głosowali nie tyle na Majchrowskiego, co właśnie przeciwko temu sojuszowi.
Wśród duchowieństwa było duże zainteresowanie ostatnimi wyborami samorządowymi, moim zdaniem znacznie większe, niż wyborami parlamentarnymi, gdyż księża na co dzień mają do czynienia częściej z burmistrzami, starostami, radnymi niż z posłami. I księża mówili, że gdyby głosowali na Kracika, to już wtedy w Krakowie będzie pewne zespolenie Kościoła z partią. Wobec tego paradoks jest taki, iż głosowano na Majchrowskiego, który ma rodowód komunistyczny i wywodzi się z PZPR, ale jest większym gwarantem autonomii niż właśnie Kracik. Dochodzi do tego typu paradoksów.
Uważam, że brakuje radykalnych postaw w Episkopacie, które by przecinały tego typu sprawy, powiedzenie, że nieważne czy PiS czy Platforma. Nie można doprowadzać do takich sojuszów.
Ale wobec podziałów w Episkopacie i jego „zdemokratyzowaniu” może być to bardzo trudne…
Episkopat jest bardzo podzielony i myślę, że dawno nie był tak podzielony, jak jest w ostatnich latach. Zwłaszcza że przewodniczący Episkopatu jest nominalny, wprawdzie wybierany, ale nie ma zbytniej władzy, aby coś w tym kierunku robić. Nie chodzi tu o to, że ma się narodzić drugi kard. Wyszyński, ale o to, aby była grupa hierarchów, która jednoznacznie kieruje pewnymi sprawami. A tak wszystko się rozmyło.
Rozmawiał Robert Jankowski
*Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – historyk Kościoła, działacz społeczny, wieloletni uczestnik opozycji antykomunistycznej, prezes Fundacji im. św. Brata Alberta zajmującej się pomocą osobom upośledzonym, autor książki „Księża wobec bezpieki”, za którą w 2007 r. otrzymał Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza.
http://fronda.pl/news/czytaj/nie_mozna_doprowadzac_do_sojuszu_oltarza_z_tronem
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. Szkoda,że ludzie mie siegaja do źrodla
bo źródłem niezbędnym do oceny wielu spraw jest ten wywiad. Dziwisz wyprawia takie wolty że sie dziwisz, ale jak mówi ksiądz idzie za zapachem PO. Może nie tak nachalnie jak po powrocie z Watykanu ale jednak. Ciekaw jestem czy w swojej opini kardynal sluzy więcej Bogu czy....
2. polityka kadrowa gajowego
"Główny powód mianowania bp Guzdka to chęć zablokowania możliwości awansu ks. płk. Żarskiego na biskupa i nominowania go na biskupa polowego."
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. 19 listopada Małżonka
19 listopada Małżonka Prezydenta RP Pani Anna Komorowska złożyła wizytę w Stolicy Apostolskiej i uczestniczyła w uroczystości wręczenia insygniów kardynalskich arcybiskupowi Kazimierzowi Nyczowi oraz innym nowym członkom Kolegium Kardynalskiego. Pani Prezydentowej Annie Komorowskiej towarzyszył Szef Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Pan Jacek Michałowski.
http://www.prezydent.pl/pierwsza-dama/kronika-pierwszej-damy/art,41,udzi...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
4. Gdy cezar siada na ołtarzu... - ks. prof. Chrostowski
Nie może być tak, że władza świecka nie dopuszcza do obejmowania urzędów i godności kościelnych przez duchownych, których uznaje za niewygodnych dla siebie
Gdy cezar siada na ołtarzu...
Z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim, biblistą z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, rozmawia Bogusław Rąpała
Wielu katolików jest głęboko poruszonych i oburzonych sposobem potraktowania ks. płk. Sławomira Żarskiego przez prezydenta Bronisława Komorowskiego, który 11 listopada, po Mszy św. w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie, udzielił duchownemu ostrej reprymendy.
- Patrzę na to z ogromnym zaskoczeniem i zdziwieniem. Dziwne, że dowiedzieliśmy się o tej sprawie stosunkowo późno. Dziennikarze, którzy na co dzień śledzą każdy krok i każde słowo ważnych osobistości, nie poinformowali o incydencie od razu ani w następnych dniach. To, co się wydarzyło w zakrystii kościoła czy w drodze do niej, bo relacje są niejasne, trzeba uznać za wielki skandal. Prezydent, zwracając się do duchownego, "bo jest pułkownikiem, wojskowym", a więc podlega prezydentowi, publicznie zganił wygłoszoną przez niego homilię. A przecież w kościele, uczestnicząc we Mszy św., prezydent jest jednym z wiernych, ważnym, ale nie aż tak, by ksiądz spełniał wszystkie jego życzenia i oczekiwania. W tym zakresie podległości duchownego wobec prezydenta nie ma, bo być nie może. Duchowni nie są narzędziami budowania i wzmacniania prezydenckiego i partyjnego PR, czyli wizerunku wyrabianego na pokaz przez sowicie opłacanych specjalistów, gdyż jedną z najważniejszych powinności duchownych stanowi głoszenie Słowa Bożego. Nie chodzi wyłącznie o jego osadzenie i sens w dawnej historii, ale o odważną i rzetelną aktualizację orędzia Biblii w nawiązaniu do okoliczności i potrzeb naszych czasów, to znaczy tu i teraz. W żadnym przypadku nie pokrywa się to z prawieniem komplementów ani umizgami pod adresem władzy. Ksiądz prałat Żarski jest pułkownikiem, ale to nie duchowni potrzebują wojska i jego dywizji, lecz wojsko potrzebuje duchownych jako ludzi głoszących prawdę o Chrystusie, która pomaga i uczy, jak należy żyć.
Prezydent nie tylko publicznie zbeształ księdza pułkownika, ale swoimi naciskami spowodował, że administrator Ordynariatu Polowego nie objął stanowiska biskupa polowego Wojska Polskiego. Jak należy traktować taką ingerencję władzy świeckiej w sprawy Kościoła?
- Jeżeli rzeczywiście istnieje związek między wygłoszoną homilią, napomnieniami prezydenta w zakrystii oraz tym, że nie doszło do wcześniej przygotowywanej nominacji ks. prałata Żarskiego na stanowisko biskupa polowego, to byłby to jeszcze większy skandal. Natychmiast pojawiły się wyliczenia, ilu jest kapelanów i ile parafii wojskowych oraz ile kosztuje ich utrzymanie, co w podtekście sugeruje wzmocnienie ich zależności od ministra obrony i prezydenta, a być może nawet groźbę odgórnej reorganizacji, która ma pokazać, "kto tu rządzi". Jednak wojsko potrzebuje duchownych, bo bez nich nie sposób prawdziwie formować ludzi, którzy w najniebezpieczniejszych miejscach i w trudnych czasach służą Ojczyźnie i jej bronią. Bez księży zupełnie inaczej wyglądałaby nasza wojskowa obecność w Iraku czy w Afganistanie, a są oni tam nie dlatego, że chcą "budowania demokracji", lecz dlatego, że towarzyszą żołnierzom i przynoszą im duchowe oraz moralne wsparcie, bez którego wielu z nich by sobie nie poradziło.
Czy takie potraktowanie administratora Ordynariatu Polowego WP można odczytać jako ostrzeżenie pod adresem innych duchownych, którzy będą mieli w przyszłości odwagę krytykować niemoralne postępowanie niektórych elit politycznych i jakość życia publicznego w Polsce?
- W tej homilii znalazły się wątki zupełnie podobne do biblijnych, obecnych w Starym i Nowym Testamencie. Gdy chce się postawić wiarygodną diagnozę życia społecznego, trzeba nazywać sprawy po imieniu. Wystarczy przyjrzeć się stanowczemu nauczaniu proroków Starego Testamentu oraz dosadności słów Jezusa. Dość przypomnieć słynny epizod z VIII w. przed Chrystusem, opisany w 7 rozdziale Księgi Amosa, gdy kapłan Amazjasz, który pozostawał na usługach ówczesnego króla, strofuje proroka Amosa, że nie naucza on tego, na co król liczy i czego król się spodziewa. Odpowiedź Amosa była bardzo dosadna. Słowa księdza Żarskiego nie są tak dosadne jak te, które znajdujemy na kartach Pisma Świętego. To samo dotyczy nauczania Jezusa, który szanował ludzi, lecz surowo piętnował różne wady, zwłaszcza przywódców religijnych i politycznych. Te przykłady pokazują więc, że być może Kościół naucza dziś zbyt łagodnie i konformistycznie, że wycofał się na pozycje obronne i w związku z tym duchowny, który użyje wyrazistych sformułowań, jest atakowany i dyskryminowany. Ale zawsze tak było! Przywódcy mają wielkie zasługi dla wiary również dlatego, że często bez skrupułów mnożyli jej męczenników. Zakorzeniona w Ewangelii homilia może sprawić, że ci, którzy jej słuchają, odczuwają dyskomfort. Jednak zawarte w niej napomnienia odnoszą się do wszystkich uczestników Liturgii, łącznie z duchownymi, a także do tych, których w kościele brakuje, żyjących jak gdyby Bóg nie istniał albo pozostawał bezsilny wobec ich poczynań. Jeżeli prezydent odniósł napomnienia z homilii w Święto Niepodległości do siebie i swego politycznego zaplecza, to nie ma w tym nic złego, ale nie wolno strofować czy potępiać kapłana, który te słowa wypowiedział. Taka homilia, jeżeli wzbudziła wątpliwości czy rozterki, to dobra sposobność, by obaj - prezydent i duchowny - znaleźli trochę czasu na wspólną rozmowę i zastanowienie się, co jest prawdziwe oraz wymaga naprawy.
W homilii ks. płk Sławomir Żarski dokonał duchowej i religijnej diagnozy sytuacji w naszej Ojczyźnie.
- To nie tylko jego prawo, lecz obowiązek jako administratora Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego, którym był wtedy ks. Żarski. Obecność prezydenta i jego otoczenia jedynie wzmacnia taką potrzebę, bo nie można poprzestawać na uspokajających pochlebstwach różnej maści podlizywaczy i karierowiczów, lecz powinno się wsłuchiwać też w inne głosy, również krytyczne, pochodzące od osób rzetelnych i odpowiedzialnych, które nie liczą na zyski i karierę, ale na refleksję i uczciwe wyciąganie wniosków. Prałat Żarski powiedział, że "Polska jest budowana na antywartościach", i przypomniał słowa jednego z pierwszych premierów, że "pierwszy milion trzeba ukraść". Nadmienił, że u podstaw III Rzeczypospolitej "patriotyzm zastąpiono promowanym kosmopolityzmem, miejsce uczciwości zajęła nieuczciwość, prawdę zastąpiono kłamstwem i pomówieniami, ofiarność i poświęcenie - chciwością i pazernością, miłość - nienawiścią". Prezydent oświadczył publicznie, że jest zawiedziony i zaskoczony wypowiedzianymi słowami. Ale dlaczego? Czy dlatego, że nie są prawdziwe, czy raczej dlatego, że duchowny odważył się na diagnozę, która nie idzie po linii politycznej poprawności? Prawie zawsze jest tak, że prezydent dobiera sobie rozmówców, natomiast podczas nabożeństw w kościele ta reguła, dzięki Bogu, nie obowiązuje. Czasami także prezydent musi posłuchać czegoś, czego w swoim otoczeniu nie usłyszy, a co powinno go skłonić do zastanowienia.
Ocena naszej rzeczywistości zawarta w homilii ks. płk. Żarskiego pokrywa się z obserwacjami wielu Polaków zatroskanych stanem państwa, niszczeniem rodziny, służby zdrowia...
- Ksiądz pułkownik Żarski mówił o sprawach ogólnych, o sytuacji, jaka - wedle jego rozeznania karmionego wiarą w Boga i troską o dobro wspólne - istnieje w Polsce. Także w moim przekonaniu jego diagnoza jest słuszna. Wskazał na rozmaite płaszczyzny, na których panoszą się zło, podstęp, chciwość, podłość, buta i inne wady. Prawie codziennie dowiadujemy się o rozmaitych skandalach, a to zaledwie wierzchołek góry lodowej, bo najbardziej zakamuflowane skandale nie szybko ujrzą światło dzienne. Zaskakuje mnie, że prezydent odniósł tę diagnozę duchownego wyłącznie do siebie i swego środowiska politycznego, bo chyba na to wskazuje jego późniejsze zachowanie. Być może stanowiłoby to potwierdzenie zasady: "Uderz w stół, a nożyce się odezwą". Gdyby tak, to homilia ks. Żarskiego była tym bardziej potrzebna.
Obserwując poczynania Bronisława Komorowskiego, można odnieść wrażenie, że nie tylko nie potrafi on sentire cum Ecclesia - czuć z Kościołem, ale nie zdaje też egzaminu z zasad obowiązujących katolika w życiu publicznym...
- Prezydent w ciągu trzech poprzednich miesięcy urzędowania kilkakrotnie wypowiadał się w sprawach Kościoła i kościelnych, nie zawsze fortunnie, o czym świadczy jego wywiad dla "Gazety Wyborczej", w którym zapowiedział przeniesienie krzyża spod Pałacu Prezydenckiego. Wiemy, czym się to skończyło. Jeżeli rzeczywiście nominacja ks. Żarskiego była wcześniej przygotowywana, to skutki odwołania zasłużonego prałata i przekreślenia powziętych wobec niego planów powinny zostać naprawione przez Kościół, czyli przez osoby, które o tych sprawach informują Ojca Świętego. Nie może być tak, że władza świecka nie dopuszcza do obejmowania urzędów i godności kościelnych przez duchownych, których uznaje za niewygodnych. Ponad pół wieku temu ks. kard. Stefan Wyszyński wobec podobnych praktyk stanowczo powiedział: "Non possumus!". Tę wypowiedź przypieczętował trzema latami więzienia. Nic na tym nie stracił, przeciwnie, stał się bohaterem narodowym i przewodnikiem duchowym, dzięki któremu mieliśmy również Papieża Polaka. Gdyby nie sprzeciw Prymasa Tysiąclecia, jego odwaga i gotowość na cierpienie, na pewno nie byłoby Jana Pawła II. Nie ulega jakiejkolwiek wątpliwości, że nie tylko ogólna sytuacja w Polsce, lecz także polityka prowadzona przez prezydenta i rząd, zarówno w wymiarze zewnętrznym, jak i wewnętrznym, wymagają solidnej i pilnej diagnozy podjętej w duchu wiary i moralności chrześcijańskiej. Innej Polski niż ta, która przyjęła w 966 r. chrzest, nie było, a wierność ojcom to nasz święty obowiązek. Trzeba powiedzieć jasno, że to samo dotyczy wszystkich rządzących, z władzami politycznymi i hierarchią kościelną włącznie. Ci, którzy mają odwagę zabierać głos w sprawach wiary i moralności, muszą się liczyć z niedogodnościami i przyjąć je jako część posłannictwa, któremu powinni sprostać.
W tak krótkim czasie swego urzędowania prezydent doprowadził do usunięcia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego, pokazał ponadto, że jawnie lekceważy Magisterium Kościoła w fundamentalnej dla katolika sprawie świętości życia - opowiedział się za niemoralną procedurą in vitro.
- Bronisław Komorowski nie jest enklawą, lecz powiela błędy i słabości całego polskiego świata politycznego. Wybiórcze traktowanie nauczania Kościoła to nie tylko sprawa prezydenta i jego obozu, ale także innych ugrupowań politycznych, łącznie z Prawem i Sprawiedliwością, o czym mogliśmy się przekonać na przykładzie kilkorga z tych osób, które tę partię niedawno opuściły. Sprawy religijne, moralne i etyczne są przez zdecydowaną większość polityków traktowane na zasadzie szwedzkiego stołu: każdy wybiera sobie to, co lubi i co jest dla niego wygodne, byleby nie powodowało większych konsekwencji i było akceptowane przez sprzyjającą mu część wyborców. Natomiast to, co mniej wygodne lub wymaga stanowczego chrześcijańskiego świadectwa, bywa przemilczane albo jest wręcz kontestowane. Z takim podejściem jest dokładnie tak, jak ze szwedzkim stołem w restauracji: trzeba bardzo uważać, by wybieranych produktów nie mieszać, żeby nie zaszkodziły spożywającemu. Co się tyczy religii i moralności, to w rezultacie wybierania i łączenia tylko niektórych prawd albo ich wycinków powstaje zamieszanie i galimatias, jakaś odmiana szkodliwego światopoglądu, w którym wszystko, co zostało połączone i wymieszane, prowadzi do groźnego synkretyzmu. Ten zły przykład zatacza potem coraz szersze kręgi. Wielu ludziom wydaje się, że z wiary, moralności i etyki można uznawać i zachowywać wyłącznie to, co się im podoba, co jest wygodne, co im sprzyja oraz ułatwia życie. Reakcja prezydenta RP na homilię ks. Żarskiego może być odbierana jako egzemplifikacja tego rodzaju podejścia, które wymownie ilustruje ryzyko, jakie ono ze sobą niesie. Stoi bowiem na przedłużeniu zjawiska, które można określić jako prywatyzacja religii.
Sprowadzić wiarę i pobożność do sfery prywatności, do zakrystii, do kościoła, do terenu przykościelnego, do czterech ścian mieszkania, chciały skompromitowane w przeszłości ideologie totalitarne. Teraz te tendencje powracają?
- Jedna z pań, która w ostatnich tygodniach opuściła szeregi PiS, tak odpowiada na pytanie, czy jest osobą wierzącą: "Nie chcę o tym mówić, to moja bardzo osobista sprawa". Tak, osobista, ale to nie znaczy prywatna! Wiara bądź niewiara, ponieważ w gruncie rzeczy nie wiemy, o jaki wybór chodzi, jest jej osobistą sprawą, ponieważ każdy z nas samodzielnie dokonuje wyboru wiary w Chrystusa bądź innego. Ale dokonawszy wyboru wiary w Chrystusa, mam obowiązek dawania publicznego świadectwa o tym, kim jestem. Zdarza się, że nie stać mnie na w pełni wiarygodne i przejrzyste świadectwo wobec prawdy Ewangelii, a wtedy pamiętam, że obok drogi niewinności istnieje droga nawrócenia. Jedną z najważniejszych powinności Kościoła stanowi prowadzenie ludzi do Boga oraz budowanie harmonii między sobą i właśnie temu ma służyć całe nauczanie, w szczególny sposób adresowane do wierzących. Nieszczęście polega na tym, że osobisty wymiar wiary jest, świadomie bądź nie, mylony z prywatnym, co dochodzi do głosu w wypowiedziach wielu prominentnych osób w naszym państwie. W jednej sytuacji, gdy uznają to za sprzyjające, bo przymnaża im uznania i zaszczytów, chętnie deklarują wiarę i wystawiają twarze do kamer i fotografii, natomiast w innej, gdy trzeba ponieść konsekwencje i znieść ewentualne dolegliwości wynikające z wierności zasadom wiary, przechodzą na pozycje milczenia, kluczenia, niejasności oraz usuwania się na drugi plan albo ukrywania tego, kim są.
Skąd u obecnie rządzących polityków taka pewność siebie i buta w traktowaniu ludzi Kościoła?
- Politycy nie mogą przeceniać swoich sił, możliwości i znaczenia. Prezydenta Polski wybrała nieco ponad połowa z tej połowy Polaków, którzy poszli do urn. Bardziej obrazowo rzecz ujmując, obecnego prezydenta wybrało 27, może 28 Polaków, na 100. Wniosek jest taki, że ponad 70 osób na 100 go nie wybierało. To bardzo duży odsetek! To samo dotyczy wyborów samorządowych. Tymczasem nie widać starań ze strony prezydenta ani rządu, które miałyby na celu zaktywizowanie i pozyskanie tej drugiej połowy Polaków, która nie bierze aktywnego udziału w życiu politycznym. Co więcej, przywódcom odpowiada to, że im mniej ludzi głosuje, tym lepiej dla rządzących, bo wtedy można przeforsować swoje kandydatury. Wybiegi i fortele bywają daleko posunięte, np. gdy się ogłasza, że "bezpartyjny" kandydat cieszy się silnym poparciem tej czy innej partii. Uważam, że przy sposobności incydentu w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie z Bronisławem Komorowskim w roli głównej, byłoby dobrze, gdyby prezydent i jego doradcy spokojnie przemyśleli to, co zostało tam powiedziane, oraz podjęli wszelkie możliwe i uczciwe starania, by wybrany prezydent stawał się rzeczywiście dobrym przywódcą wszystkich Polaków. Tego rodzaju incydenty na pewno temu nie sprzyjają. Powiedziałem niedawno, że można wygrać wybory, ale przegrać prezydenturę, i to się już zdarzało, także w Polsce.
-----------
z "Naszego Dziennika"
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl