Dziwna data
Andrzej Wilczkowski, ndz., 21/11/2010 - 23:33
Dziś nie będzie nic o polityce.
Takie sobie wspomnienia z odległej mojej prywatnej przeszłości.…
8. 11. W Stanach Zjednoczonych to Dzień Dziękczynienia.
Dla mnie to również ważna data.
W roku 1968 w tym właśnie dniu rzuciliśmy cumy i statek Gorlice zaczął nas wieźć w kierunku Aleksandrii. Tak zaczynała się wielka przygoda afrykańska kiedy to Łódzka Wyprawa w Góry Etiopii przez dwa kraje w stanie wojny – Egipt i Sudan przedzierała się do kraju przeznaczenia – gdzie też nie było bezpiecznie. .
8.11 w roku 1973 po lecie spędzonym na Spitsbergenie skąd wróciłem dobre dwa miesiące wcześniej poczułem się bardzo źle podczas wykładu. Dokończyłem go jednak, ale w dwa dni później leżałem już w szpitalu z zawałem.
W 1989 roku tegoż dnia wylądowałem na lotnisku Kennedyego w Nowym Jorku z zaproszeniem na stypendium Instytutu Piłsudskiego w kieszeni.
Taka to dziwna data.
No właśnie. Wróćmy jednak do pobytu w szpitalu. Leżałem w separatce przyglądając się pilnie, jak kropla po kropli spływa płyn z butelki i myślałem, że to właśnie ostatnie krople mojego życia. Przypominała mi się jednocześnie – krok po kroku – piękna skalna droga na zachodniej ścianie Żabiego Mnicha, którą robiłem dwadzieścia lat wcześniej.
I właściwie o niczym innym nie potrafiłem myśleć. W nocy wszystko wyglądało źle. Rano już było dobrze i znów wchodziłem na Żabiego Mnicha, ale w końcu wlazłem i zupełnie nie było co robić. Nudno, jakbym łyżką z talerza szuflował barszcz, z którego już wcześniej wyjadłem uszka. Kroplówka działała, poczucie zagrożenia znikło.
Dalsze dni upływały w coraz lepszej atmosferze, bo dokwaterowano mi do pokoju towarzysza niedoli, którym był nobliwy profesor urologii. Wprawdzie się nie widzieliśmy, bo leżeliśmy w układzie „tandem” Ale rozmowy były długie i ciekawe. Zrobiło się znacznie weselej.
Któregoś dnia przyszedł w odwiedziny Aldek, przyjaciel naszej rodziny, wilniuk tak jak moja żona, a „po profesji” urolog, tak jak i mój współlokator.
Rozmowa po jakimś czasie zeszła na upadek obyczajów wśród młodzieży, nad czym profesor bardzo ubolewał. Zobaczyłem wtedy w oczach przyjaciela figlarne błyski.
– Paaanie proofesorze – zaczął, zaciągając z wileńska znacznie intensywniej niż zwykle. – Słyszałem, że przed wojną w Warszawie pewien student medycyny wynajmował wóz meblowy, dziewczynki i kapelę cygańską, zapraszał kolegów i jeździł z tym wszystkim po mieście robiąc za przeproszeniem burdel na kółkach. Czy to czasem nie pan profesor?.
Nastąpiła chwila ciszy. – Taak, – znowu cisza – Taak, to byłem ja. Ale przyznajcie, w tym był chociaż jakiś pomysł...
– Oni dziś też mają świetne pomysły – skwitował Aldek – ale nie mają tyle pieniędzy.
No i zmieniliśmy temat.
Ale zrobiło się jeszcze weselej.
Takie sobie wspomnienia z odległej mojej prywatnej przeszłości.…
8. 11. W Stanach Zjednoczonych to Dzień Dziękczynienia.
Dla mnie to również ważna data.
W roku 1968 w tym właśnie dniu rzuciliśmy cumy i statek Gorlice zaczął nas wieźć w kierunku Aleksandrii. Tak zaczynała się wielka przygoda afrykańska kiedy to Łódzka Wyprawa w Góry Etiopii przez dwa kraje w stanie wojny – Egipt i Sudan przedzierała się do kraju przeznaczenia – gdzie też nie było bezpiecznie. .
8.11 w roku 1973 po lecie spędzonym na Spitsbergenie skąd wróciłem dobre dwa miesiące wcześniej poczułem się bardzo źle podczas wykładu. Dokończyłem go jednak, ale w dwa dni później leżałem już w szpitalu z zawałem.
W 1989 roku tegoż dnia wylądowałem na lotnisku Kennedyego w Nowym Jorku z zaproszeniem na stypendium Instytutu Piłsudskiego w kieszeni.
Taka to dziwna data.
No właśnie. Wróćmy jednak do pobytu w szpitalu. Leżałem w separatce przyglądając się pilnie, jak kropla po kropli spływa płyn z butelki i myślałem, że to właśnie ostatnie krople mojego życia. Przypominała mi się jednocześnie – krok po kroku – piękna skalna droga na zachodniej ścianie Żabiego Mnicha, którą robiłem dwadzieścia lat wcześniej.
I właściwie o niczym innym nie potrafiłem myśleć. W nocy wszystko wyglądało źle. Rano już było dobrze i znów wchodziłem na Żabiego Mnicha, ale w końcu wlazłem i zupełnie nie było co robić. Nudno, jakbym łyżką z talerza szuflował barszcz, z którego już wcześniej wyjadłem uszka. Kroplówka działała, poczucie zagrożenia znikło.
Dalsze dni upływały w coraz lepszej atmosferze, bo dokwaterowano mi do pokoju towarzysza niedoli, którym był nobliwy profesor urologii. Wprawdzie się nie widzieliśmy, bo leżeliśmy w układzie „tandem” Ale rozmowy były długie i ciekawe. Zrobiło się znacznie weselej.
Któregoś dnia przyszedł w odwiedziny Aldek, przyjaciel naszej rodziny, wilniuk tak jak moja żona, a „po profesji” urolog, tak jak i mój współlokator.
Rozmowa po jakimś czasie zeszła na upadek obyczajów wśród młodzieży, nad czym profesor bardzo ubolewał. Zobaczyłem wtedy w oczach przyjaciela figlarne błyski.
– Paaanie proofesorze – zaczął, zaciągając z wileńska znacznie intensywniej niż zwykle. – Słyszałem, że przed wojną w Warszawie pewien student medycyny wynajmował wóz meblowy, dziewczynki i kapelę cygańską, zapraszał kolegów i jeździł z tym wszystkim po mieście robiąc za przeproszeniem burdel na kółkach. Czy to czasem nie pan profesor?.
Nastąpiła chwila ciszy. – Taak, – znowu cisza – Taak, to byłem ja. Ale przyznajcie, w tym był chociaż jakiś pomysł...
– Oni dziś też mają świetne pomysły – skwitował Aldek – ale nie mają tyle pieniędzy.
No i zmieniliśmy temat.
Ale zrobiło się jeszcze weselej.
- Andrzej Wilczkowski - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. Szanowny Panie Andrzeju
"w tym był chociaż jakiś pomysł... " ale realizowany za własne pieniądze i na własną odpowiedzialność.
Dzisiaj "za przeproszeniem burdel na kółkach" robi się na cudzy koszt, z gwarancją bezkarności.
Ale historia uczy, że w końcu trzeba płacić rachunki.
Pozdrawiam serdecznie
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Zdrowia zyczymy!
Cala Blogmedia!
Ludzi stworzono by sie kochali. Przedmioty by je uzywac. Swiat dzis jest w chaosie, bo ludzie kochaja przedmioty a drugiego czlowieka uzywaja jak przedmiot.
3. Panie Andrzeju
Przyłaczam się do Spiskowego.
Pozdrawiam każdym słowem
4. świetne
jak u Uniłowskiego, takich tematów i teraz nie brakuje, tylko literatów brak