Salon odrzuconych czyli dalej od polityki
tu.rybak, wt., 16/11/2010 - 16:56
Dalej od polityki. Slogan jak slogan. Wynika z ogólnego zniechęcenia do polityków panującego w kraju. Ta niechęć do polityków ma źródła w prowadzonej walce politycznej. Rządzący chcą za wszelką cenę zniszczyć opozycję, ta zaś ma mniejsze szanse, gdyż pozbawiona jest medialnego parasola ochronnego.
Tuskowi udało się, przy pomocy tzw. wyważonych dziennikarzy, zrzucić z siebie i swojej partii odium wszelkiego zła - wytworzono atmosferę dwóch stron winnych. Fakty mówią co innego (żeby się skupić tylko na znanych aferach lub na wyjaśnianiu katastrofy pod Smoleńskiem), ale w ogólnym rozrachunku wszyscy politycy są źli. Wyważony dziennikarz zawsze znajdzie zakrwawione ręce po obu stronach. Ba, nawet morderstwo w biurze PIS w Łodzi okazało się być zamachem na Niesiołowskiego (PO) lub w najgorszym razie na cała klasę polityczną...
Nawet niepowodzenia gospodarcze rządu są winą złej opozycji, bo nic konstruktywnego nie proponuje.
Celowość takiej polityki wewnętrznej jest uzasadniona pragnieniem jak najdłuższego utrzymania się przy władzy. Tak długi okres popularności Tusk (poprzedni premierzy "zużywali się" dużo szybciej) zawdzięcza nie tylko walce z opozycją, ale umiejętnie wprowadzanej regule dwóch złych. Dzięki temu ludzie są w stanie rozłożyć ciężar żalów na dwie szale. Co widać w sondażach. Po trzech latach z rządów niezadowolonych jest 56 proc. społeczeństwa. Bez reguły dwóch złych sądzę, że Tusk miałby podobne wyniki jak Buzek pod koniec rządów (ponad 70 proc. niezadowolonych).
Pytanie co dalej można poświęcić w obronie władzy? Skuteczne zniechęcanie do polityków doprowadzi do katastrofalnie małej frekwencji w najbliższych wyborach parlamentarnych...
Jeśli zaś chodzi o wybory samorządowe...
Polityka dwóch złych zostaje wykorzystana również przez (różnych od PIS) oponentów PO. Trochę niezauważone zostało powstanie niebywałego dziwolągu jakim jest Wspólnota Samorządowa (w trzech wymiarach: krajowa, bezprzymiotnikowa i z dodaną nazwą np. dzielnicy).
Gdyby się przyjrzeć kandydatom wspólnot, to wielu z nich (nie znam wszystkich list i życiorysów) ma doświadczenie partyjne. Byłe lub aktualne. Jest ono starannie ukrywane.
Chociaż - ludzka głupota nie zna granic: zabierzmy władzę partiom pisze z programie kandydatka i dodaje, że jest sekretarzem jakiegoś oddziału SD.
Innych samorządowiec jest byłym członkiem SKL, PC lub aktualnym PO, a zamieszczone na własnej stronie zdjęcie z Tuskiem tłumaczy, że to nie oznacza jego partyjności...
Wielu zaś było radnymi z list partyjnych, którzy dziś wysokie pozycje na listach potracili. O prezydentach miast pisała ostatnio Rzeczpospolita wskazując ilu z nich utraciła PO (a raczej ilu się pozbyła).
Ten zaciąg działaczy nazwałbym Salonem Odrzuconych. Potencjał naturalnej chęci władzy zauważyli politycy z pierwszych stron gazet: Piskorski i Dorn. Obaj zawarli porozumienia z ww. wspólnotami i udzielają im nienachalnego poparcia.
Salon Odrzuconych otoczył się amatorami w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Ktoś musi tworzyć listy, oferować ciekawe życiorysy, dawać głosy na listy i dorzucać się do wspólnej skarbonki wyborczej komitetu.
Chociaż niektóre życiorysy są abstrakcyjne: skończyłem technikum gastronomiczne, kilka lat byłem w Anglii a teraz prowadzę sklep na rogu...
Dołączając do tego odtwarzanie się układu typu sitwowego na prowincji (wspólnota małych osobistych interesów w rodzaju ja z tobą ty ze mną) otrzymujemy czarny obraz wyborów samorządowych.
Wydaje się, że jedynym wyjściem jest właśnie głosowanie na partie, ich programy i ich kandydatów.
Strach pomyśleć coby się działo z dużym miastem gdyby prezydentem został bezpartyjny kandydat wspólnoty samorządowej! Bez zaplecza, bez programu i przełożenia w radzie stałby się szybko zakładnikiem leżących nieco dalej sił politycznych (aktualnych lub byłych).
Podsumowując te zbyt długie rozważania: należy wybierać nie Salon Odrzuconych a normalne partie polityczne.
Wszak po to one istnieją...
Tuskowi udało się, przy pomocy tzw. wyważonych dziennikarzy, zrzucić z siebie i swojej partii odium wszelkiego zła - wytworzono atmosferę dwóch stron winnych. Fakty mówią co innego (żeby się skupić tylko na znanych aferach lub na wyjaśnianiu katastrofy pod Smoleńskiem), ale w ogólnym rozrachunku wszyscy politycy są źli. Wyważony dziennikarz zawsze znajdzie zakrwawione ręce po obu stronach. Ba, nawet morderstwo w biurze PIS w Łodzi okazało się być zamachem na Niesiołowskiego (PO) lub w najgorszym razie na cała klasę polityczną...
Nawet niepowodzenia gospodarcze rządu są winą złej opozycji, bo nic konstruktywnego nie proponuje.
Celowość takiej polityki wewnętrznej jest uzasadniona pragnieniem jak najdłuższego utrzymania się przy władzy. Tak długi okres popularności Tusk (poprzedni premierzy "zużywali się" dużo szybciej) zawdzięcza nie tylko walce z opozycją, ale umiejętnie wprowadzanej regule dwóch złych. Dzięki temu ludzie są w stanie rozłożyć ciężar żalów na dwie szale. Co widać w sondażach. Po trzech latach z rządów niezadowolonych jest 56 proc. społeczeństwa. Bez reguły dwóch złych sądzę, że Tusk miałby podobne wyniki jak Buzek pod koniec rządów (ponad 70 proc. niezadowolonych).
Pytanie co dalej można poświęcić w obronie władzy? Skuteczne zniechęcanie do polityków doprowadzi do katastrofalnie małej frekwencji w najbliższych wyborach parlamentarnych...
Jeśli zaś chodzi o wybory samorządowe...
Polityka dwóch złych zostaje wykorzystana również przez (różnych od PIS) oponentów PO. Trochę niezauważone zostało powstanie niebywałego dziwolągu jakim jest Wspólnota Samorządowa (w trzech wymiarach: krajowa, bezprzymiotnikowa i z dodaną nazwą np. dzielnicy).
Gdyby się przyjrzeć kandydatom wspólnot, to wielu z nich (nie znam wszystkich list i życiorysów) ma doświadczenie partyjne. Byłe lub aktualne. Jest ono starannie ukrywane.
Chociaż - ludzka głupota nie zna granic: zabierzmy władzę partiom pisze z programie kandydatka i dodaje, że jest sekretarzem jakiegoś oddziału SD.
Innych samorządowiec jest byłym członkiem SKL, PC lub aktualnym PO, a zamieszczone na własnej stronie zdjęcie z Tuskiem tłumaczy, że to nie oznacza jego partyjności...
Wielu zaś było radnymi z list partyjnych, którzy dziś wysokie pozycje na listach potracili. O prezydentach miast pisała ostatnio Rzeczpospolita wskazując ilu z nich utraciła PO (a raczej ilu się pozbyła).
Ten zaciąg działaczy nazwałbym Salonem Odrzuconych. Potencjał naturalnej chęci władzy zauważyli politycy z pierwszych stron gazet: Piskorski i Dorn. Obaj zawarli porozumienia z ww. wspólnotami i udzielają im nienachalnego poparcia.
Salon Odrzuconych otoczył się amatorami w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Ktoś musi tworzyć listy, oferować ciekawe życiorysy, dawać głosy na listy i dorzucać się do wspólnej skarbonki wyborczej komitetu.
Chociaż niektóre życiorysy są abstrakcyjne: skończyłem technikum gastronomiczne, kilka lat byłem w Anglii a teraz prowadzę sklep na rogu...
Dołączając do tego odtwarzanie się układu typu sitwowego na prowincji (wspólnota małych osobistych interesów w rodzaju ja z tobą ty ze mną) otrzymujemy czarny obraz wyborów samorządowych.
Wydaje się, że jedynym wyjściem jest właśnie głosowanie na partie, ich programy i ich kandydatów.
Strach pomyśleć coby się działo z dużym miastem gdyby prezydentem został bezpartyjny kandydat wspólnoty samorządowej! Bez zaplecza, bez programu i przełożenia w radzie stałby się szybko zakładnikiem leżących nieco dalej sił politycznych (aktualnych lub byłych).
Podsumowując te zbyt długie rozważania: należy wybierać nie Salon Odrzuconych a normalne partie polityczne.
Wszak po to one istnieją...
- tu.rybak - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. @Rybaku ;)
NAJLEPSZA RECENZJA następnej partii windy:
Pawel Szychalski
Dorobek palantów z tzw. frondy w PiS:
10 listopada byli partią z 35% poparciem.
16 listopada są stowarzyszeniem z 15 członkami!
...R E W E L A C J A !
Sukces parti palikota to przy nich pikuś!
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. ojej, niech będzie stowarzyszenie
nie pierwsze i nie ostatnie. Jakoś nie pałam sympatią do Kluzik-Rostowskiej czy Migalskiego. Trzeba umieć się rozstawać. A oni nie umieli.
Jak to pisał (cytował) ostatnio Ziemkiewicz: nigdy nie ma się drugiej okazji, żeby zrobić pierwsze wrażenie
3. o chorobie samorządów
m.in. układach pisze właśnie Wildstein w "Rz":
http://www.rp.pl/artykul/565351_Wildstein--Choroba---samorzadow-.html
4. i jeszcze dwa odnośniki
to a propos mojego wpisu i wpisu (i dyskusji pod) Franka (http://blogmedia24.pl/node/40624)
o przeszłości kandydata: (http://gugulskim.blogspot.com/2010/11/trudna-lustracja-burmistrza-piasec...)
i o zmianie wewnętrznej kandydata: (http://gugulskim.blogspot.com)