Szantaż smoleński. Krytyka Moskwy psuje pol.-ros. pojednanie

avatar użytkownika chinaski

Płk Edmund Klich,polski przedstawiciel przy MAK:


"Jeżeli się skonfrontuje rozmowy w kabinie pilotów z zapisami czarnych skrzynek, to widać, że kiedy Tu-154 się zniżał, piloci byli przekonani, że lecą równolegle do ziemi. W rzeczywistości szli równolegle do obniżającego się zbocza wąwozu leżącego nad lotniskiem, ale o tym nie wiedzieli, bo radiowysokościomierz pokazywał im przez pewien czas tę samą odległość od ziemi.Uważam, że kontroler, który prowadził samolot w ostatniej fazie lotu- tzn. informował pilota o wysokości maszyny na ścieżce- ostatnie komendy mógł podawać załodze na pamięć. Mógł nie widzieć samolotu na ekranie radaru. I po prostu podawał dane nie o rzeczywistym położeniu samolotu, lecz o tym, gdzie- jak wynikało z jego doświadczenia- maszyna powinna się znajdować w konkretnym momencie."

Biorąc pod uwagę powyższe, a także dostępne dokumenty (chociażby upublicznione stenogramy z tzw. czarnych skrzynek) wiemy, że polscy piloci nie byli świadomi faktycznego położenia maszyny podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku w Smoleńsku. Wiele na to wskazuje, że nawalili kontrolerzy z wieży na Siemiernyj. Mimo, iż nie widzieli Tupolewa z polską delegacją na ekranach radarów, nie poinformowali o tym jego pilotów- "w zamian"  podawali "na pamięć" wymyślone de facto wskazówki, które w konkretnym przypadku mogły nie mieć (i najpewniej nie miały) związku z rzeczywistością, powodowały istotne zagrożenie, mogły być elementem decydującym o losie pasażerów zmierzających do Katynia...Podsumowując, to nie domniemane naciski (, o których notabene nic nie wiemy, są one czystymi spekulacjami)wpłynęły na brak koordynacji, uwagi ze strony pilotów; zadecydowały błędne dane pochodzące z wieży kontrolnej smoleńskiego airport-u a także wskazania wysokościomierza (piloci, albo źle odczytali jego dane, albo wysokościomierz błędnie wsykazywał położenie TU-154).

O naciskach byłby sens (wątpliwy z resztą) dyskutować jedynie w kontekście ostatecznej decyzji o próbie wylądowania. A więc -zgodnie z ułomną teorią lansowaną przez środowiska około-rządowe-  piloci mogli się zgodzić na podejście do lądowania, wykonując rozkazy swego przełożonego- gen. Błasika (on im lądować po prostu kazał, mógł grozić konsekwencjami niewykonania rozkazu, etc.).
Rosjanie- zgodnie z tą teorią- są usprawiedliwieni, nie zamknęli lotniska w Smoleńsku z obawy przed niezadowoleniem Lecha Kaczyńskiego, znanego w Europie rusofoba. Strach przed gniewam Lecha Kaczyńskiego był większa od groźby pozbawienia polskiego prezydenta życia- w wyniku katastrofy, której ryzyko było tamtego dnia poważne.
Jak wskazałem, dyskusja o naciskach miałaby sens, gdyby na nie wskazywały jakiekolwiek dowody. Sama obecność w kabinie gen Błasika, to dowód żaden; w najlepszym wypadku możemy mówić o poszlace wymagającej weryfikacji przez jakiś konkret.

W dzisiejszej Gazecie Wyborczej (, z niej pochodzą powyżej cytowane słowa B. Klicha), na pierwszej stronie Bogdan Wróblewski analizuje ostatnie wystąpienia naszego przedstawiciela w MAK:

"Dlaczego pilot Arkadiusz Protasiuk postanowił lądować? Jako jeden z "czynników sprzyjających" tej decyzji Klich wymienia presję- Jakakolwiek by ona była, jednak był podkreślał podczas promocji swojej książki. (...)Klich dodał, że naciski na lądowanie potwierdza wspólna opinia psychologów rosyjskich i z Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej. W stresie (mgła, presja) piloci popełnili- zdaniem Klicha- błąd: "wykorzystanie w czasie podejścia do lądowania danych o wysokości lotu z radiowysokościomierza".

No właśnie, dlaczego piloci nie potrafili dobrze odczytać danych z wysokościomierza, dlaczego z błędu nie wyprowadzili ich kontrolerzy z wierzy na lotnisku Siemiernyj???
Stenogram z czarnych skrzynek, udostępniony przez Tuska opinii publicznej, wskazuje, że piloci nie zachowywali się nerwowo, byli spokojni, aż do ostatnich sekund, gdy katastrofa była już nieunikniona...Dlaczego? Czy tak zachowują się osoby będące pod niewyobrażalną presją (groźbą utraty pracy, konsekwencji służbowych, etc.)? NIE. To raczej symptom nieświadomości zagrożenia, ufności w dane podawane przez Rosjan(?).

Jeszcze jeden aspekt sprawia, że teorie o tym, iż do tragedii doprowadził L. Kaczyński swą nieustępliwością, skierowaniem gen. Błasika do kabiny pilotów z zadaniem, by doprowadził do rychłego wylądowania, biorą w łeb. Jest nim zachowanie strony rosyjskiej. Sam Klich stwierdza, że współpraca z Moskwą jest trudna:

"Oni (Rosjanie- przyp. chinaski) nie pokazali nam, jakie procedury obowiązują u nich. I dlatego 2-krotnie odmówiłem podpisania protokołu przyjęcia badań. (...)Na jednym spotkaniu bardzo ostro powiedziałem, że nie życzę sobie takiego traktowania. Niech nie próbują przedstawiać takich fatalnych materiałów, licząc że je zaakceptujemy. I że takie postępowanie obraża mnie jako fachowca.(...) My nie wiemy, jakie są procedury na tym lotnisku (lotnisku w smoleńsku- przyp. chinaski) Nie dano nam regulujących tę sprawę dokumentów. Żeby coś zbadać i ocenić musimy mieć wzorzec określający, jak powinno być."

Gdyby sprawa była jasna i oczywista, a Rosjanie nie mięli sobie nic do zarzucenia, moskiewscy decydenci nie kładliby kłód pod nogi polskim ekspertom zaangażowanym w proces wyjaśniania kulis katastrofy z 10 kwietnia. W ich interesie byłaby maksymalna otwartość, klarowność- zyskali by dzięki niej "za darmo" szacunek i uznanie opinii międzynarodowej. Coś jednak każe im olewać Polaków, przeciągać proces przekazywania dokumentacji, dowodów, nie mówiąc już o wpuszczeniu polskich badaczy na teren katastrofy czy zabezpieczeniu wraku rządowego tupolewa.

Poprzez specyficzny szantaż, wprowadzony przez ekipę premiera Tuska, przez ośrodek nowego Prezydenta- hrabiego Komorowskiego- zasadę, że każda de facto krytyka Kremla szkodzi zapoczątkowanemu procesowi normalizacji stosunków polsko-moskiewskich, wytworzono Rosjanom pełen komfort działania, dano im swoiste alibi do "olewania" sprawy smoleńskiej. Skoro Tusk zrezygnował z propozycji D. Miedwiediewa, która pojawiła się w pierwszych godzinach po katastrofie- by Polska partycypowała na partnerskich zasadach w śledztwie dotyczącym wydarzeń z 10 kwietnia, by mogła przejąć to śledztwo, dalsze poczynania Kremla dziwić nie mogą.

Wszelkie insynuacje o naciskach, próby zwalenia winy za śmierć polskiej delegacji bezpośrednio na pilotów, a pośrednio na L. Kaczyńskiego, należy oceniać biorąc pod uwagę powyższe fakty. Bez ich chłodnej interpretacji poważna dyskusja na temat przyczyn tragedii z 10 kwietnie nie ma sensu. Szkoda, że nie wiedzą (nie chcą wiedzieć) o tym wyborcy Platformy Obywatelskiej.

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz