Dużo się zmieniło przez 30 lat, nieprawdaż?
igorczajka, pon., 30/08/2010 - 06:39
"To było dokładnie 30 lat temu. Wieczorem 27 sierpnia dotarłem do bramy nr 2 Stoczni Gdańskiej, wówczas imienia Lenina, i zobaczyłem drewniany krzyż otoczony modlącymi się ludźmi, pod którym paliły się dziesiątki zniczy i świec.
Następnego ranka przeszedłem przez furtkę obok słynnej bramy, która tonęła w kwiatach okalających portret Jana Pawła II i pod którą zbierały się w ciągu dnia setki, tysiące, a w końcu dziesiątki tysięcy mieszkańców Trójmiasta. Przepustkę otrzymałem bez problemu, w przeciwieństwie do ekip „Trybuny Ludu” i TVP, których nie wpuszczono, „bo kłamią”. Przepustka to był wąski skrawek papieru, na którym wypisano ręcznie moje nazwisko oraz tytuł pisma („Tygodnik Demokratyczny”) i który podstemplowano pieczątką Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Po miesiącu podpisał ją Lech Wałęsa, którego poprosiłem o to na jego pierwszej w Warszawie konferencji prasowej...
To było najbardziej niepozorne świadectwo akredytacji, wyjątkowo chałupniczo wykonana przepustka, jaką otrzymałem w karierze dziennikarskiej. A jednocześnie chyba każdy, kto ją otrzymał, przeczuwał, że trzyma w ręku przepustkę do historii. Był to zarazem glejt całkowitego bezpieczeństwa, gwarantujący pomoc, życzliwość i serdeczność prostych ludzi, zwanych wcześniej przez szeptaną, partyjną propagandę „robolami”, którym zależy tylko na kiełbasie.”
Dużo się zmieniło przez te 30 lat. Dziś już nikt nikogo nie nazywa „robolem, któremu zależy tylko na kiełbasie, najlepiej na koszt państwa”, nieprawdaż? Dziś nie ma prasy, która kłamie. Człowiek nie jest odarty ze swojej godności i nie musi się niczego wstydzić. Może chodzić po ulicy z podniesionym czołem obojętnie czy ma na głowie bejsbolówkę czy moherowy beret. Obojętnie czy ma pod pachą Gazetę Wyborczą czy Nasz Dziennik – jest równoprawnym obywatelem z pełnią praw, gwarantowanych wolnością słowa. Może bez obaw modlić się w dowolnym miejscu i dowolnym wyznaniu, co gwarantuje mu konstytucja. Ma dostęp do wszelkich informacji o stanie państwa i systemów monitorujących poczynania władzy.
***
„Rzeczy prawdziwe, to znaczy zgodne z rzeczywistością, to znaczy autentyczne, dzieją się na ogół wówczas, kiedy jest spełniona wola zbiorowa i są wyrażone ludzkie treści, i gdy nie musi się postępować wbrew społecznym odczuciom i pojęciom. Wtedy ludzie chętnie przychodzą sami, nie trzeba ich spędzać ani obstawiać, tuby i kordony stają się wówczas zbędne. Przychodzą na miejsce swojej prawdy, która ma naturalność światła dziennego. Tego wieczoru [...] ludzie przyszli [...] i obejrzeli siebie. Wielotysięczny tłum zobaczył siebie, utwierdził się w poczuciu własnej obecności. Tłum [...] niekierowany z zewnątrz, [...] przyszedł ze wszystkich dzielnic tylko dlatego, że chciał być tutaj. Po co – po to, żeby popatrzyć i zobaczyć. Tak samo ja po to tutaj przyszedłem. Jednakże sam fakt równoczesnego przybycia tysięcy ludzi bez wezwania już był mocno zastanawiający. Odzwyczajono ich od tego, że są żywym ogółem, uczyniono wiele, aby ich przekonać, że stanowią bierną masę, której ruchami się steruje. Przyszli tu [...] nie uświadamiając sobie, że swoim przybyciem przeprowadzili dowód własnego istnienia.
[...] Jeślibym miał określić jednym słowem moje przeżycia na widok tego, czemu się przyglądam od kilku dni, powiedziałbym: zdumienie. Nie tym jedynie, że nad placem Zwycięstwa dominują krzyże, i nie tylko, że władza milczy, jakby schowana przed narodem. Zdumiewa najbardziej myśl, że swoją prawdę naród tak umiejętnie chronił i przechowywał. Tak długo i tak umiejętnie. Nasuwa się ciężkie podejrzenie. Czy nie za pochopnie sądziło się tę masę, widząc w niej bezwład i słabość lub dopatrując się w jej zniewoleniu codzienną wegetacją – braku zasobów duchowych.”
Powyższy fragment to zapis dziennika Kazimierza Brandysa, fragmenty rozdziału „1979. Czerwiec”, opisującego refleksje w okolicach warszawskiej wizyty Papieża. Jakże różny jest ten zapis od dzisiejszych doświadczeń, nieprawdaż? Dzisiaj ludzie nie muszą się widzieć, żeby móc się policzyć, mogą manifestować swoje poglądy i swobodnie je dyskutować w powszechnie dostępnych medialnych kanałach przepływu informacji, na których kształt sami mają wpływ. Nikt nie stara się nawet wmawiać komukolwiek, że szara masa tłumów jest bezwolnym bydłem, które podlega sterowaniu jakiś ciemnych sił. Obywatele kraju nad Wisłą są pełnoprawnymi podmiotami korzystającymi ze swoich praw do brania udziału w kształtowaniu życia własnej zbiorowości.
W przeciwieństwie do Polski gierkowskiej, nie ma żadnego niebezpieczeństwa że przyszłe pokolenia będą spłacały długi zaciągane przez rządzących tu i teraz, wszak system społecznej kontroli działa bardzo dobrze. Gospodarka rozwija się bez przeszkód a drobni przedsiębiorcy nie są traktowani jak gierkowscy badylarze, lecz zgodnie ze stanem faktycznym jak najwyższe dobro tego kraju, które ma największy udział w wytwarzaniu PKB. Nie ma żadnych barier rozwoju dla biznesu, a pracownicy są traktowani jak podmiotowi partnerzy, bez których zaangażowania ten rozwój byłby niemożliwy.
***
Zastanawia tylko dlaczego w tych jakże sprzyjających, pogodnych i pożądanych okolicznościach co chwila wychodzą na powierzchnię jakieś dziwne pomruki niezadowolenia...
„"TVP", "Bazylika" czy "Precz z TVN" - takie okrzyki rozległy się na Rynku Głównym, gdy na telebimach trwała transmisja TVN. Zgromadzeni przed telebimem ludzie domagali się w ten sposób włączenia obrazu z telewizji publicznej, a nie TVN. Część osób chciała oglądać obraz bazyliki, tymczasem w TVN trwały rozmowy komentatorów. - Chcieliśmy oglądać bazylikę i trumny prezydenckiej pary, a nie rozmowy dziennikarzy. Przyjechaliśmy tu z daleka, by uczestniczyć w pogrzebie, a oglądamy rozmowy w studiu - tłumaczył nam mężczyzna stojący przed telebimem w okolicach ul. Szewskiej. Gdy wygaszono telebimy, na Rynku rozległy się oklaski.”
Następnego ranka przeszedłem przez furtkę obok słynnej bramy, która tonęła w kwiatach okalających portret Jana Pawła II i pod którą zbierały się w ciągu dnia setki, tysiące, a w końcu dziesiątki tysięcy mieszkańców Trójmiasta. Przepustkę otrzymałem bez problemu, w przeciwieństwie do ekip „Trybuny Ludu” i TVP, których nie wpuszczono, „bo kłamią”. Przepustka to był wąski skrawek papieru, na którym wypisano ręcznie moje nazwisko oraz tytuł pisma („Tygodnik Demokratyczny”) i który podstemplowano pieczątką Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Po miesiącu podpisał ją Lech Wałęsa, którego poprosiłem o to na jego pierwszej w Warszawie konferencji prasowej...
To było najbardziej niepozorne świadectwo akredytacji, wyjątkowo chałupniczo wykonana przepustka, jaką otrzymałem w karierze dziennikarskiej. A jednocześnie chyba każdy, kto ją otrzymał, przeczuwał, że trzyma w ręku przepustkę do historii. Był to zarazem glejt całkowitego bezpieczeństwa, gwarantujący pomoc, życzliwość i serdeczność prostych ludzi, zwanych wcześniej przez szeptaną, partyjną propagandę „robolami”, którym zależy tylko na kiełbasie.”
[ źródło: http://www.rp.pl/artykul/527860.html ]
Dużo się zmieniło przez te 30 lat. Dziś już nikt nikogo nie nazywa „robolem, któremu zależy tylko na kiełbasie, najlepiej na koszt państwa”, nieprawdaż? Dziś nie ma prasy, która kłamie. Człowiek nie jest odarty ze swojej godności i nie musi się niczego wstydzić. Może chodzić po ulicy z podniesionym czołem obojętnie czy ma na głowie bejsbolówkę czy moherowy beret. Obojętnie czy ma pod pachą Gazetę Wyborczą czy Nasz Dziennik – jest równoprawnym obywatelem z pełnią praw, gwarantowanych wolnością słowa. Może bez obaw modlić się w dowolnym miejscu i dowolnym wyznaniu, co gwarantuje mu konstytucja. Ma dostęp do wszelkich informacji o stanie państwa i systemów monitorujących poczynania władzy.
***
„Rzeczy prawdziwe, to znaczy zgodne z rzeczywistością, to znaczy autentyczne, dzieją się na ogół wówczas, kiedy jest spełniona wola zbiorowa i są wyrażone ludzkie treści, i gdy nie musi się postępować wbrew społecznym odczuciom i pojęciom. Wtedy ludzie chętnie przychodzą sami, nie trzeba ich spędzać ani obstawiać, tuby i kordony stają się wówczas zbędne. Przychodzą na miejsce swojej prawdy, która ma naturalność światła dziennego. Tego wieczoru [...] ludzie przyszli [...] i obejrzeli siebie. Wielotysięczny tłum zobaczył siebie, utwierdził się w poczuciu własnej obecności. Tłum [...] niekierowany z zewnątrz, [...] przyszedł ze wszystkich dzielnic tylko dlatego, że chciał być tutaj. Po co – po to, żeby popatrzyć i zobaczyć. Tak samo ja po to tutaj przyszedłem. Jednakże sam fakt równoczesnego przybycia tysięcy ludzi bez wezwania już był mocno zastanawiający. Odzwyczajono ich od tego, że są żywym ogółem, uczyniono wiele, aby ich przekonać, że stanowią bierną masę, której ruchami się steruje. Przyszli tu [...] nie uświadamiając sobie, że swoim przybyciem przeprowadzili dowód własnego istnienia.
[...] Jeślibym miał określić jednym słowem moje przeżycia na widok tego, czemu się przyglądam od kilku dni, powiedziałbym: zdumienie. Nie tym jedynie, że nad placem Zwycięstwa dominują krzyże, i nie tylko, że władza milczy, jakby schowana przed narodem. Zdumiewa najbardziej myśl, że swoją prawdę naród tak umiejętnie chronił i przechowywał. Tak długo i tak umiejętnie. Nasuwa się ciężkie podejrzenie. Czy nie za pochopnie sądziło się tę masę, widząc w niej bezwład i słabość lub dopatrując się w jej zniewoleniu codzienną wegetacją – braku zasobów duchowych.”
[ źródło: http://www.rp.pl/artykul/527857.html ]
Powyższy fragment to zapis dziennika Kazimierza Brandysa, fragmenty rozdziału „1979. Czerwiec”, opisującego refleksje w okolicach warszawskiej wizyty Papieża. Jakże różny jest ten zapis od dzisiejszych doświadczeń, nieprawdaż? Dzisiaj ludzie nie muszą się widzieć, żeby móc się policzyć, mogą manifestować swoje poglądy i swobodnie je dyskutować w powszechnie dostępnych medialnych kanałach przepływu informacji, na których kształt sami mają wpływ. Nikt nie stara się nawet wmawiać komukolwiek, że szara masa tłumów jest bezwolnym bydłem, które podlega sterowaniu jakiś ciemnych sił. Obywatele kraju nad Wisłą są pełnoprawnymi podmiotami korzystającymi ze swoich praw do brania udziału w kształtowaniu życia własnej zbiorowości.
W przeciwieństwie do Polski gierkowskiej, nie ma żadnego niebezpieczeństwa że przyszłe pokolenia będą spłacały długi zaciągane przez rządzących tu i teraz, wszak system społecznej kontroli działa bardzo dobrze. Gospodarka rozwija się bez przeszkód a drobni przedsiębiorcy nie są traktowani jak gierkowscy badylarze, lecz zgodnie ze stanem faktycznym jak najwyższe dobro tego kraju, które ma największy udział w wytwarzaniu PKB. Nie ma żadnych barier rozwoju dla biznesu, a pracownicy są traktowani jak podmiotowi partnerzy, bez których zaangażowania ten rozwój byłby niemożliwy.
***
Zastanawia tylko dlaczego w tych jakże sprzyjających, pogodnych i pożądanych okolicznościach co chwila wychodzą na powierzchnię jakieś dziwne pomruki niezadowolenia...
„"TVP", "Bazylika" czy "Precz z TVN" - takie okrzyki rozległy się na Rynku Głównym, gdy na telebimach trwała transmisja TVN. Zgromadzeni przed telebimem ludzie domagali się w ten sposób włączenia obrazu z telewizji publicznej, a nie TVN. Część osób chciała oglądać obraz bazyliki, tymczasem w TVN trwały rozmowy komentatorów. - Chcieliśmy oglądać bazylikę i trumny prezydenckiej pary, a nie rozmowy dziennikarzy. Przyjechaliśmy tu z daleka, by uczestniczyć w pogrzebie, a oglądamy rozmowy w studiu - tłumaczył nam mężczyzna stojący przed telebimem w okolicach ul. Szewskiej. Gdy wygaszono telebimy, na Rynku rozległy się oklaski.”
[ źródło: http://krakow.gazeta.pl/krakow ]
- igorczajka - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz