Boksersko-bandycka ferajna - II
Splatanie sie boksu z zachowaniami rozciagajacym sie od watpliwych moralnie do przestepstw w sensie kodeksu karnego nierzadko zaczyna sie od poczatku kariery mlodych piesciarzy. Jedna z przyczyn sa zrodla rekrutacji do tego sportu. Z pewnoscia nie sa to tak zwane klasy i warstwy wyzsze, dominuja srodowiska biedniejsze i mniej wyksztalcone. Kiedys bywalo biednie na granicy glodu. Nie sa to grzeczne chlopaczki, ideal kazdej mamusi.
Przytocze tylko dwie sytuacje z czasow mojego wczesnego boksowania. W ramach Pucharu Polski PZB juniorow jezdzilo sie do sasiednich miast wojewodzkich: Poznania, Szczecina, Bydgoszczy, Gdanska, Zielonej Gory. Jednak centrum bylo w Koszalinie i glowna trasa podrozy w moim przypadku byl odcinek kolejowy Szczecinek-Koszalin. Jednodniowa dita wynosila 36 zl, co pozwalalo na zjedzenie zupy pomidorowej i bigosu na dworcu kolejowym i troche jeszcze zostawalo. Do dzis pozostal mi sentyment do tych dwoch dan. Jem w ciemno bez wzgledu na kuchnie.
Pewnego razu nasza druzyna wracala do Szczecinka i zwyczajowo, nie kupilismy biletow. Stalismy na korytarzu i podszedl do nas konduktor. Powiedzielismy mu co i jak. On jednak grzecznie obstawal przy swoim i zapowiedzial, ze za jakis czas do nas wpadnie. Jeden z naszych glupkow, oczywiscie z zawodowki, wpadl na pomysl by wyrzucic kolejarza z pociagu. Akurat takie przypadki w owym czasie bywaly i w niektorych lepetynach rodzil sie taki wzor postepowania. Opieprzylem durnia i zaproponowalem, ze przeciz kazdy jakas zlotowke czy dwie ma w kieszeni i mozemy zrobic zrzutke. I tak bylo. Zebralismy zlotych dziesiec, konduktor probowal sie lagodnie targowac, ale mu nie wyszlo i obie Wysokie Strony byly ukontentowane.
Druga sytuacja miala charakter scisle ekonomiczny bez najmniejszego pierwiastka brutalnosci. Otoz, w czasie meczu z reprezentacja woj. bydgoskiego kiedy odbywaly sie walki kolegow z lzejszych wag, ja z ciezszym kolezka, ktory tez czekal na swoja kolej, zauwazylismy, ze drzwiczki dosc wysokich szafek typowych dla szatni sportowych, daja sie odchylic nawet dosc znacznie. W srodku bylo z osiem nowiutkich, wprost ze sklepu, pilek do gry w pilke reczna. Nalezaly do "Plomienia" Koszalin, albo "Gwardii" Koszalin bo tylko te dwa kluby mogly byc gospodarzami pieknej, nowiutkiej hali sportowej. Podzielismy sie sprawiedliwie z kolega. Pierwsza pilke sprzedalem komus z chlopakow Bydgoszczy, ktorzy jechali do Pily i dalej. Trzy pozostale uplynnilem w sklepie sportowym zachowujac proporcje pol na pol. Ekspedienci sklepowi nie mieli oporow przed paserka w tym i innych znanych mi przypadkach.
To byla niewinna, juniorska zabawa. Z seniorami bylo inaczej, tam dominowal rozboj i ludzie szli do wieznia. Nasz wpojskowy klub WKS "Lechia" Szczecinek od zawsze walczyl o II lige. W grupie zwykle byli "Czarni" Slupsk (po powstaniu woj. slupskiego mieli I lige), "Plomien" Koszalin, marynarze z Ustki (moze "Korab") i jeszcze jacys inni, ktorych nie pamietam. Tak czy inaczej, taki mecz byl w miasteczku duzym wydarzeniem, a zawodnicy cieszyli sie duza popularnoscia. Poza pilkarzami z naszego klubu i "Darzboru" nikt tam sie nie liczyl. W druzynie malo bylo miejscowych. Dominowali zolnierze odbywajacy zasadnicza sluzbe wojskowa. Kolej rzeczy byla nastepujaca - jezeli ktos za bardzo pil lub inaczej grzeszyl, to wysylano go z I-ligowej WKS "Legii" Warszawa do II-ligowego WKS "Zawisza" Bydgoszcz. Jezeli i tam podpadl to trafial prosto do nas. W ten to sposob zespol mielismy niezly, biorac pod uwage okolicznosci, choc nie brakowalo tzw. elementu. Akurat w 1965 r. "Lechia" blysnela w historii boksu koszalinskiego. Na 20-lecie OZB Koszalin w mediach wymieniano najlepszych zawodnikow 20-lecia. Wsrod szesciu nazwisk znalazlem sie i ja (dostalem w nagrode elegancka, bezowa walizke podrozna) plus dwoch seniorow z klubu. Ja zdobylem brazowy medal na Mistrzostwach Polski w Lodzi, oni, tez brazowe medale na Mistrzostwach Polski w Nowej Hucie. Szczegolnie cenny byl sukces Trynkiewicza w wadze muszej. W drodze do medalu pokonal ktoregos z mocnych wowczas braci Olechow, olimpijczykow. By wprowadzic w nastroj, dodam anegdote. Ten Trynkiewicz zostal powolany do druzyny narodowej w meczu z Kuba, ktorej mozliwosci wtedy jeszcze w Polsce nie znano. Wystawiono wiec druzyne Polska B. No i Kubanczycy sprawili naszym lanie. Trynkiewicza pobil mlodziutki szesnastolatek o nazwisku Romero.Jednak nie da sie zrobic poprawki, nasz kolega w przeddzien wyjazdu na mecz zostal znaleziony w nocy w parku nad jeziorem, kompletnie pijany.
Przytocze tez dwie sytuacje dotyczace seniorow. Ja bylem wtedy juz seniorem stacjonujacym w plutonie sportowym naszego klubu. Pierwsza, drastyczniejsza, objela dwoch kolegow. Swoim zwyczajem, pobili jakichs dwoch facetow wieczorem w parku. Pech chcial, ze byli to przyjezdni prokuratorzy z Koszalina. Nasza druzyna zostala oslabiona o dwoch zawodnikow na dwa lata. Druga sytuacja zostalem zaskoczony noca. Na pluton wpadly "kanary" i wyrzucily nas przed brame, gdzie byla dyzurka oficera dyzurnego i areszt. Ustawili nas odzianych jedynie w spodenki i koszulki w szeregu skierowano w nas duzym reflektorem. Nastepnie pojawil sie jakis tajniak i niskiego wzrostu dziewczyna ubrana w skorzana kurtke. Jak sie pozniej okazalo, byla to slynna na plutonie prostytutka "Mycha", o ktorej nie mialem pojecia z czasow w cywilu. Ta para szla powoli wzdluz szeregu i niewiasta mowila: "Pan Janusz, nie...Pan Rysiek... nie, Pan Zbyszek, tak!" No i aresztowali chlopaka. Imienia "Edward' nie wymienila, bo nie mogla mnie znac.
Trzeba powiedziec, ze trzon druzyny chjodzil regularnie do kilku knajp i zabieral ludziom rozne przedmioty. Fanty sprzedawali paserom. Kiedys dusilem sie ze smiechu, kiedy moj kolega z ulicy "naprawial" zdobyczny zegarek. Swoja droga, ten moj rownolatek boksowal pozniej w ktorejs z walbrzyskich druzyn gorniczych. Raz chybil i wlanal piescia w metalowy slupek ringowy. Reke zlamal, doatal paralizu i musial jezdzic na wozku. Musial pic i zdenerwowana zona zarznela go nozem w domu. Musial byc pechowy, bo wczesniej porzucila go 16-letnia narzeczona. Uciekla wraz cyrkiem zlaczywszy sie z takim artysta, ktory w niebiesko-zlotym stroju skakal spod kopuly namiotu cyrkowego ("skok smierci") zginal mu ojciec-kolejarz w czasie zderzenia dwoch pociagow na dworcu kolejowym w Szczecinku. Gdyby nie byla tak ponura sprawa, to nazwalby kolege Jonaszem. Ten to kolega rozebral wadliwy zegarek i przy pomocy ulamanego widelca, noza i czegos tam jeszcze, skladal czesci w calosc. Nawet kilka z nich mu pozostala jako nadwyzka. Zas wianuszek kolegow siedzial na lozkach pilnie komentuac z nadzieja cala operacje. O roznych wydarzeniach na miescie, ktorych bylismy jako druzyna sprawcami, nie napisze, bo byloby jakos tak glupio.
O sobie tez nie bede sie rozpisywal. Wspomne tylko, ze dwa razy swisnelo mi kolo ucha. Za kazdym razem z powodu jednego ciosu. W obu przypadkach ofiary fiknely, ale niestety pozostawalo na twarzy dlugie rozciecie, co uznawano, krzywdzac mnie, za uderzenie kastetem. Oddychalem z ulga, gdy listonosz po pewnym czasie przynosil zawiadomienie o umorzeniu sprawy.
No i to koniec spowiedzi dokonanej w imie okrzyku: "Za Karola!"
- Tymczasowy - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz