Jarosław Kaczyński - opis stanu rzeczy

avatar użytkownika seaman

Dopiero co przegrał wybory z kandydatem salonu, którego ugrupowanie dzierży już całą pulę – parlament, rząd, prezydenturę, wszystkie liczące się instytucje państwowe. Dzisiaj Platforma ma poparcie salonu, lwiej części opiniotwórczych mediów, formalnego i nieformalnego kierownictwa Unii Europejskiej, Moskwy, wykształciuchów i autorytetów, więźniów i lemingów, szarych zjadaczy papki medialnej i wyrafinowanych koneserów życia.

A Jacek Żakowski, uosobienie tej salonowo-medialnej kamaryli wsparcia przez cały swój program i przez wszystkie przypadki odmienia jego nazwisko, niemal na okrągło dyskutuje z rozmówcami o Jarosławie Kaczyńskim. Nie o zwycięskim Komorowskim, nie o triumfującym kanclerzu Tusku, ale o przegranym, rzekomo marnującym kolejny raz swe szanse polityku. Podobnie jest dzień w dzień i rok w rok od wielu lat we wszystkich mediach.

To jest właśnie to, co określa miarę i wagę, format i kaliber człowieka oraz męża stanu, Jarosława Kaczyńskiego. Nieważne czy mówi, czy milczy – w jego milczenie wsłuchują się równie uważnie, jak w słowa. Nieważne czy mówi prawdę lub nieprawdę ani o czym mówi - każde słowo jest ważone, oglądane, analizowane jednakowo starannie. Nie ma znaczenia, czy jest u steru władzy, czy poza nią, czy jego formalne wpływy są znaczące mniej lub bardziej albo nic nieznaczące – konsekwencje jego wypowiedzi są zawsze ważkie.

Cała plejada salonowych publicystów żywi się nienawiścią do niego: od Kuczyńskiego, Wołka, Lisa, Paradowskiej aż do drobnych urbanowych cyngli, wszyscy oni  żyją z postponowania tego człowieka. Gdyby nie on sam i strach elit III RP przed nim, Tusk skończyłby jako wicemarszałek Senatu, Lepper nigdy nie skończyłby jako wicepremier, a Mazowiecki nawet by nie zaczął. Osobiście wykreował dwóch prezydentów i co najmniej czterech premierów łącznie z sobą, założył dwie uczestniczące w rządach partie, stworzył całkowicie autorski projekt wizji państwa, które nazwano później IV RP.

Wygenerował takie emocje, że w jego krytyce dostojne autorytety zniżają się do poziomu meneli, a menele są zatrudniani przez polityków, żeby go niszczyć. Z jego powodu wybitni artyści uciekają się do politykierstwa, a politycy zniżają do poziomu wędrownych aktorów. Nawet zdeklarowani wrogowie przyznają mu wybitność i podejrzewają u niego jakiś biologicznie wbudowany talent polityczny.

Wspomniany na początku Żakowski, zakamieniały wróg Kaczyńskiego, wystawił mu kiedyś największą laurkę, jaką może otrzymać polityk od kogokolwiek:  nie jest politykiem jak inni, nie zdobywa władzy, by rządzić, chociaż możliwość rządzenia sprzyja jego celom. On chce zmieniać Polskę. Jarosław Kaczyński nie uprawia polityki, a metapolitykę. 

W swojej spektakularnej karierze ośmieszył w debacie Adama Michnika, upokorzył w wyborach Donalda Tuska, obnażył nicość autorytetów moralnych III RP. Chyba Rafał Ziemkiewicz wyraził opinię, że największym błędem salonu było odrzucenie Jarosława Kaczyńskiego – gdyby został zaasymilowany w tym towarzystwie, do dziś sprawowaliby rząd dusz w społeczeństwie.

Wszystko to prawda znana nie od dziś, a mimo to za każdym razem historia jakby zaczyna się od nowa. Dziennikarz prowadzi program, dochodzi kolejny raz do krzepiących wniosków, że Kaczyński wreszcie się skończył, że przepadł raz na zawsze, że już się nie podniesie. Radosna konkluzja jest przyklepana przez rozradowanych rozmówców, wszyscy rześcy i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku oddają się zasłużonej rekreacji. Po czym dziennikarza znowu duszą we śnie zmory, w mokrej pościeli miota się, a bladym świtem pędzi do redakcji robić program o...Kaczyńskim.

Zatrudnia się tabuny partyjnych i medialnych cyngli, żeby go opluwać, kopią go po nerach, tłuką pałami po łbie, nokautują, tańczą na jego politycznym grobie. A on, na domiar złego przygnieciony straszliwą tragedią, wstaje na nogi jak jakiś Feniks, wraca na ring i sam wymierza druzgocące ciosy.

Dzisiaj znowu nie mogą posiąść się ze zdumienia, że lekką ręką marnuje zdobyte w wyborach poparcie sondażowe. W głowie im się nie mieści, że są na świecie i w polityce rzeczy stokroć ważniejsze od sondaży i słupków. Że można mówić niepopularne rzeczy mając w rocznej perspektywie następne wybory.Tym się właśnie różni od Donka, Bronka, Władka i Tadka, że nie potrzebuje rekomendacji od kagiebisty, żeby zaistnieć.

On już wszedł do historii, mitu, encyklopedii oraz  legendy o własnych siłach i pod własną banderą. Jarosław Kaczyński - skutek i przyczyna, alfa i omega, początek i koniec w polskiej polityce, tak przynajmniej wynika, gdy przyjrzeć się z boku publicystyce politycznej.

Ten tekst to nie jest panegiryk, pean ani laurka, to jest opis aktualnego stanu rzeczy w polskiej polityce . Emocjonalność tego tekstu, motyw przewodni oraz jego intensywność są ściśle proporcjonalne do wspomnianego stanu rzeczy

Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika nielubiegazety2

1. To co napisze nie będzie nie na temat.

Jestem zwolennikiem poglądu, że kompromisy w polityce mają swoja granicę. Taką granicą jest na przykład prawda, zwłaszcza w odniesieniu do podstawowych wartości. Nie wolno w imię kompromisu zakłamywać przeszłości teraźniejszości.

Polityka zarazem powinna być skuteczna. Niech zatem osoba która zdecydowała się być politykiem pogodzi prawdę ze skutecznością. Jeżeli polityk chcąc dojść do prawdy wykonuje działania które do niej nic a nic nie przybliżają (strzelają na wiwat, dla krótkotrwałego efektu lub z innego powodu) można to krytykować.

Posłużę się przykładem Brudzińskiego. Dla mnie najważniejsze jest nie to, że Tusk nie wziął ze sobą trumny tylko, ze nie wziął dwóch kompanii wojska które pomogłyby pilnować utrudzonej Armii Czerwonej i OMON zabezpieczać teren katastrofy i kolejnej która co najmniej dbałaby by funkcjonariusze, lekarze zabezpieczający na miejscu wszelkie ślady mieli kamerdynera do wytarcia potu z czoła, ostrzeżenia, że mogą się skaleczyć ponieważ coś im się do rąk przylepiło, coś przeoczyli a nawet, przepraszam za dosłowność, poszli za nim do wychodka, by pilnować czy papieru nie braknie. To powinien być plan minimum. Tusk jako przywódca suwerennego państwa przynajmniej powinien jasno zażądać by to Rosjanie byli stroną świadczącą powyższe usługi, jeżeli już tak ich po 7 kwietnia natarło na przyjaźń i dobrosąsiedzką współpracę.

Uważam, że takie tematy powinny być zmartwieniem i troską Joja i oczywiście pytanie dlaczego tak nie było.

Problem, o którym napisałem jest tylko jednym z wielu absolutnie podstawowych kwestii określających naszą faktyczną suwerenność państwową i to niezależnie od przyczyn dla których doszło do tragedii.



Tymczasem niektórym tak bije palma, że cmokają nad chyba największym idiotyzmem jaki zdarzyło mi się ostatnio przeczytać, a mianowicie hipotezą blogera ndb2010 z jego notki Zyski zamachowców oraz geneza i przebieg zamachu. O tym już niedługo osobno.

nielubiegazety2