Tym razem kolejna haniebna odsłona smoleńskiej katastrofy, czyli skradzione karty kredytowe. W ciagu ostatnich dni obserwuję jak media stopniowo starają się rozmyć i zaciemnić pewne fakty, więc czuję potrzebę ich utrwalenia.

W każdym nowym newsie na ten temat stopniowej zmianie ulega "słownictwo" opisujące sposób opróżnienia ich ze środków. Pierwsze informacje były jasne i klarowne:

"z karty dokonano wypłaty GOTÓWKOWEJ w smoleńskim oddziale banku, a następnie PIENIĄDZE wydano w barach i pubach"

Obecnie przekaz ulega zaciemnieniu i najczęściej mówi się ogólnikowo o "transakcjach", "wydatkach", "płatnościach" itp.

Skupię się na informacjach najbardziej precyzyjnych, a te mówiły, że środki wypłacono w bankomacie zlokalizowanym w smoleńskim banku.

I tu pytanie: czy istnieją jakiekolwiek karty płatnicze / kredytowe / debetowe umożliwiające wypłatę GOTÓWKI bez podania kodu PIN?  Odpowiedź jest prosta: NIE ISTNIEJĄ.   Bez podania PINu możliwe są tylko transakcje bezgotówkowe, tj. płatności za towary/usługi (a i to tylko w przypadku kart "wypukłych" bo płaskie płatnicze jak Maestro i Electron nadal wymagają wprowadzenia PINu w terminalu POS sklepu) lub transakcje na odległość (internetowe lub telefoniczne), ale w żadnym z tych wypadków nie można wypłacić GOTÓWKI.

I tu drugie pytanie: skąd złodzieje znali kod PIN?  Gdyby okradli jakąś emerytkę, wstrzymałbym się z zadaniem tego pytania bo sam znam wiele przypadków babć i dziadków noszących kod PIN na karteczce razem z kartą. Jednak 47-letniego mężczyznę raczej trudno o to podejrzewać....   Ale OK, możne nie miał pamięci do cyfr, szczególnie że kart było aż trzy, co zwiększa ilość cyferek do zapamiętania.   Tylko że teraz każdy posiada telefon komórkowy i W NIM zapisuje informacje, nie na karteluszkach.  Ci sprytniejsi ważne informacje zabezpieczają (np. szyfrującym i wymagającym hasła programem typu Sejf), ci mniej obeznani z techniką przynajmniej zapisują notatkę w jakimś mniej widocznym katalogu oraz czasem dodatkowo zmylają ewentualnego złodzieja np. zapisując cyfry od tyłu lub dodając do każdej cyfry kodu jakąś liczbę.  Pan Przewoźnik był osobą młodą, więc z pewnością nie tak naiwną jak stare babcie zapisujące sobie flamastrem PIN bezpośrednio na karcie.

Zresztą to jest chyba do zweryfikowania (np. na podstawie informacji od rodziny) i mam nadzieję, że polska Prokuratura ustali czy odnalazł się jego telefon, czy był włączony, i czy mogły w nim być tego typu informacje...

I trzecie pytanie: kiedy i jak sprawcy zdobyli karty i PIN? Z podanych informacji wiemy, że pierwszej wypłaty dokonano już 80 minut po katastrofie. Skoro jedną kartę zjadł bankomat (kart było trzy a PIN najwyraźniej zdobyli tylko jeden i próbowali go kolejno ze wszystkimi kartami  --- a tak na marginesie, gdyby PINy miał zapisane to chyba wszystkie a nie jeden?  czy tylko jednego nie był w stanie spamiętać?) więc należy przyjąć, że karta z której wypłacono pieniądze nie była pierwsza, tylko co najmniej druga. A więc najpierw parę minut zeszło na próby wstukania PINu z włożoną do bankomatu pierwszą kartą.  Media podały, że w przypadku zablokowanej karty nieudanych prób było SZEŚĆ. Skoro bankomat blokuje kartę po TRZECH błędnych próbach, sprawcy musieli próbować tej karty na co najmniej DWÓCH bankomatach, co trochę czasu musiało zająć. Przyjmijmy 5 minut.

Biorąc pod uwagę to, że lotnisko jest na peryferiach, co najmniej paręnaście minut trzeba by odliczyć na dojazd do jakiegoś banku. Nie wiem jak w Rosji, ale w cywilizowanych krajach banki są raczej bliżej centrum miasta, a nie na kompletnym zadupiu przy wojskowym lotnisku.  Załóżmy dolną granicę dojazdu, powiedzmy 15 minut - pozostaje nam godzina.  Jeśli sprawcy rzeczywiście znaleźli kod PIN zapisany w komórce, to przypuszczam, że również kilkanaście minut musiało im z tym zejść bo menu telefonu było po polsku, być może trzeba go było najpierw włączyć jeśli P. Przewoźnik wyłączył go na czas lotu, a notatka z zapisanymi PINami też pewnie nie była na ekranie głównym. Powiedzmy, że odnaleźli kod po 15 minutach.  Pozostaje jakieś 45 minut.

I teraz pytanie uzupełniające do poprzedniego: kim byli złodzieje? Wiemy już że żołnierzami sił lotniczych. Ale ci dotarli na miejsce dopiero kilkanaście minut po ogłoszeniu alarmu na lotnisku, najpierw byli tam sami strażacy. Skoro alarm ogłoszono o godz. 8:56 strażacy dotarli koło 9:00 to pierwsi żołnierze pojawili się na miejscu katastrofy pewnie dopiero w okolicach 9:10 albo i później.  A to oznacza co najmniej 29 minut od chwili katastrofy. 

Jeśli odejmiemy te co najmniej 29 minut od 45 minut wyliczonych wyżej, pozostaje nam..... mniej niż 15 minut. W ciągu poniżej kwadransa od przybycia na miejsce żołnierze znaleźli i przeszukali zwłoki, zabrali karty, zabrali (bądź przejrzeli na miejscu) telefon komórkowy w celu znalezienia PINu i odeszli w kierunku banku?  IŚCIE EKSPRESOWA AKCJA, jakby tylko po to tam przybyli i nic innego nie mieli do roboty!

Ale to jeszcze nie koniec pytań. Wiemy, że karty ś.p. Pana Przewoźnika nie były jedynymi kartami skradzionymi ofiarom wypadku. Zginęły też karty ś.p. Pani Natalii-Świat oraz innych osób, w sumie podobno czterech. Więc kolejne pytanie brzmi: czy to ci sami żołnierze ukradli też karty innych osób czy też ukradli je INNI żołnierze?  Co wbrew pozorom jest istotne.

Bo jeśli byli to ci sami żołnierze, to jakim cudem mogli splądrować tak wiele zwłok w tak krótkim czasie (wyliczone powyżej <15 minut)?  Czy kogo się nie tknęli miał od razu na wierzchu karty i PINy?

A jeśli byli to inni żołnierze, to rodzą to kolejne dwa pytania.  1) czy w takim razie cały garnizon wojska to była jedna wielka złodziejska banda?  Oraz 2)  skoro różni żołnierze ukradli karty aż czterech ofiar to jakim cudem oddalili się oni z miejsca akcji ratunkowej zaraz na jej początku? Czy ruski żołnierz może sobie ot tak PORZUCIĆ  miejsce służby i pojechać w miasto szukać banku? I to całą czwórką, albo może i jeszcze większą grupą? To kto został?

Przydługo trochę wychodzi, więc trzeba zmierzać do konkluzji. A konkluzja jest taka, że - jak ze wszystkim co się tyczy smoleńskiej katastrofy - ZNÓW NIC SIĘ KUPY NIE TRZYMA.

Bo jeśli karty kradli tylko ci czterej żołnierze, to jakim cudem splądrowali w tak krótkim czasie tak wiele ofiar? Jakim cudem zaraz na początku akcji ratunkowej PORZUCILI miejsce służby i "poszli w miasto" w poszukiwaniu bankomatów?   I to AŻ CZTEREJ. Gdyby to był początek akcji to chyba raczej wysłaliby po cichu jednego czy dwóch, a nie wszyscy po prostu poszli sobie. A jeśli karty różnych osób kradły różne grupy żołnierzy to ilu ich porzuciło służbę i poszło pieniadze wypłacać? Pół brygady ratunkowej?

A może było inaczej? Może nie byli to żołnierze oficjalnej grupy "ratunkowej" tylko grupy która była na miejscu katastrofy ZNACZNIE WCZEŚNIEJ,  bezpośrednio po upadku samolotu? Bo w końcu na filmie 1:24  wyraźnie widać CAŁKIEM SPORO LUDZI przemykających się w otoczeniu wraku (szczególnie w scenach z widocznym podwoziem samolotu, za którym przechodzi cały rząd postaci) i słychać CAŁKIEM SPORO GŁOSÓW. Jeśli była to jakaś grupa "szybkiego reagowania" której zadaniem miało być "szybkie zrobienie porządku i zniknięcie"  to wtedy zupełnie nie dziwi, że na samym początku akcji ratunkowej żołnierze chodzili sobie po smoleńskich bankach zamiast być na miejscu katastrofy. Bo w takim wypadku oni już swoje zrobili - ich tam już miało później NIE BYĆ.

A jeśli złodzieje kart to ci których widać lub słychać na filmie 1:24, to w kontekście odgłosów STRZAŁÓW słyszalnych na tym filmie należałoby się zastanowić nad tym JAK zdobywali oni te karty, oraz - co może ważniejsze - JAK ZDOBYWALI DO NICH PINy.

Kolejna teoria spiskowa? Jak zwał tak zwał.  Fakt jest taki, że strzały na filmie były, że kontrowersyjne rosyjskie krzyki ("Dawaj siuda, paskuda!", "Wsie nazad!") na filmie były, że POLSKIE ZDANIA NA FILMIE SŁYCHAĆ  (co potwierdziła oficjalnie ABW i Prokuratura, a niektóre z nich jak np. zupełnie wyraźne "Uspokój się!" nawet głuchy i negatywnie nastawiony usłyszy sam, choć ten ostatni się do tego nie przyzna) a nikogo z oficjalnej polskiej delegacji w czasie kręcenia tego filmu jeszcze tam nie było, nawet Wiśniewski dobiegł później, już po syrenach gdy strażacy dojeżdżali, więc nie bardzo wiadomo kto - oprócz ewentualnie jeszcze żyjących pasażerów - miałby tam mówić po polsku.

Moim skromnym zdaniem karty (i PINy do nich) musiano kraść właśnie wtedy - parę minut po katastrofie - bo kilka-kilkanaście minut później na miejscu tragedii ROIŁO SIĘ już od polskich dziennikarzy, strażaków, a ciała Prezydenta pilnowali BORowcy (a więc byli w pobliżu i innych ciał). A 80 minut po katastrofie już ktoś czyścił konta przy bankomacie w Smoleńsku...

Tylko że wtedy rodzi się temat na kolejny artykuł: kto i po co był tak szybko na miejscu katastrofy i następnie tak szybko stamtąd zniknął. Po co byli tam ci żołnierze zanim jeszcze zawyły syreny. I dlaczego akurat na filmie nagranym w tym czasie słychać strzały i polskie zdania....

---------------

A tak na marginesie, dzisiejszy news, że trzej spośród tych czterech żołnierzy byli już karani za kradzieże i włamania jest po prostu KURIOZALNYJeśli taka jest ruska armia to co się dziwić, że Polacy (ci normalni, a nie TW Filozof) nie chcą im zniczy na mogiłach zapalać. Nie dość że pamiętamy jak gwałcili i kradli co popadło to jeszcze nam teraz SKUTECZNIE ODŚWIEŻYLI te wspomnienia.

A z drugiej strony, coś mi mówi, że ci złapani czterej kryminaliści z prawdziwymi sprawcami (bo jeśli tam była zaledwie parę minut po katastrofie jakaś grupa szybkiego reagowania to pewnie był to Specnaz) akurat niewiele mają wspólnego, ale przecież jakiś  winny zawsze się musi znaleźć, tak jak w samej katastrofie gdzie już dwa miesiące temu Rosjanie winnych znaleźli (za sterami), a teraz trwa praca nad powiększeniem grona winnych o ich dowódców,  a żeby było z pozoru obiektywnie i sprawiedliwie to się jeszcze kontrolera lotów dorzuci na pożarcie.

 

http://beholder.salon24.pl/191831,kradzione-karty-kredytowe-a-film-1-24