Tydzień temu, gdzieś przed godziną 20-tą do mojego przyjaciela zadzwonił telefon. Gdy odebrał, usłyszał panią o słodkim głosie, która przedstawiła się jako przedstawicielka jednego z ośrodków badania opinii publicznej robiącego sondaż przedwyborczy. Nie dokończyła jednak swojej wstępnej tyrady:
- Najpierw przestańcie kłamać ćwoki – warknął kumpel i odłożył słuchawkę.
Następnego dnia tłumaczył mi się z tego wybuchu:
- Ja im poświęcę te 5 minut, a potem moim głosem sobie będą gębę wycierać w Tefałenie i wciskać ludziom, że 56% wyborców chce głosować na tego niezgułę Komorowskiego. Nie będę alibi dla tych manipulacji – argumentował.
Trudno mi było się z tym niezgodzić, bo i w moim odczuciu wszelkie oficjalne sondaże, którymi jesteśmy bombardowani z roku na rok tracą wszelkie znamiona wiarygodności. Stwierdziłem, że chyba bym zrobił tak samo i zapomniałem o tej rozmowie.
Do czasu.
Wczoraj, bowiem, gdy wieczorkiem buszowałem po notkach w Salonie24 zatrzymałem się przy tekście Ortodoksa „Z sondażami jest naprawdę coś nie tak...” http://ortodoks.salon24.pl/191285,z-sondazami-naprawde-jest-cos-nie-tak, a dokładnie przy komentarzu Seawolfa:
60% odmawia odpowiedzi.
To i tak wyniki tych, którzy nie rzucili sluchawką, ani grubym słowem!
http://ortodoks.salon24.pl/191285,z-sondazami-naprawde-jest-cos-nie-tak#comment_2725025
Kurde – pomyślałem – być może właśnie na tym polega ten myk. I pomimo, że sama teza zgadzała się z moim niedawnym doświadczeniem to jednak sugerowany przez Seawolfa odsetek odmawiających wydał mi się poważnie niewiarygodny. Dziś rano postanowiłem, więc rzecz sprawdzić.
Tak się składa, że jedna z moich klientek jest Project Managerem w jednej ze znanych sondażowni. Siedząc, więc i rozkoszując się kawą wykonałem dziś rano do niej telefon.
- Pani Agnieszko – mówię – interesuje mnie metodyka wyborczych sondaży telefonicznych, czy to jest tajemnica jak to robicie?
- O, to zależy, o co Pan będzie pytał – uśmiechnęła się przez słuchawkę.
- Jak to jest z tymi odmowami na pytania, to są jawne informacje?
- Oczywiście, zawsze podajemy w wynikach.
- I? Jaki to jest odsetek?
- Różnie, zależy od okresu, rodzaju wyborów i różnych innych zmiennych.
- A teraz, w wyborach prezydenckich? Tak średnio...
- Udzielenia odpowiedzi na pytanie o preferowanego kandydata odmawia zazwyczaj od 1% do 6% respondentów.
- Tylko?
- Tylko.
- Zaraz, Pani Agnieszko a ile osób odkłada słuchawkę zanim ankieter zada to pytanie?
- No niestety sporo. Jeżeli ludzie przerywają rozmowę to zazwyczaj przed rozpoczęciem badania.
- W fazie, gdy ankieter się przedstawia?
- Tak.
- I jak to klasyfikujecie?
- Normalnie, jako nieprzyjęcie połączenia.
- Jako odmowa udziału w badaniach?
- Nie. Jako nieprzyjęcie połączenia. Trudno klasyfikować przerwanie połączenia przed badaniem jako odmowę udzielenia odpowiedzi.
- Czyli co? Traktujecie to podobnie jakbyście się w ogóle niedodzwonili.
- Tak. Nie mamy innego wyjścia, bo badanie nawet się nie rozpoczęło. Po prostu ankieter wykręca kolejny numer. Naszymi respondentami są tylko Ci, którzy wzięli udział w badaniu.
- A jak duży jest odsetek tych, do których nie możecie się dodzwonić lub, którzy rzucają słuchawką na początku?
- A tego Panu nie mogę powiedzieć, ale to wielki problem wszystkich firm badających opinię publiczną.
- Przekracza 50%?
- ...
- No Pani Agnieszko, wykręcacie do ludzi numer za numerem, czy z większością z nich udaje się porozmawiać czy nie.
- Różnie, są różne pory dnia i różne okoliczności...
- Ale...?
- Z większością się raczej nie udaje porozmawiać.
- Czyli podawana w wynikach grupa respondentów to ci, co w ogóle przystąpili do ankiety?
- Tak. I to tak musi być. Bo my nie wiemy czy danej osoby nie ma, czy nie może rozmawiać, czy nie odebrała osoba przypadkowa, czy dzwonimy nie w porę... Nie możemy interpretować braku możliwości rozmowy jako braku preferencji. A co tak Pana interesuje ta sprawa?
- Tak, staram się zrozumieć – lekko (bo nie do końca) skłamałem. Aha, Pani Agnieszko, a można zapytać czy ludzie klną do słuchawki?
- Ci, którzy dadzą się namówić na badanie zazwyczaj są grzeczni.
- A Ci, co rzucają słuchawką na początku?
- Zazwyczaj są niezbyt grzeczni. I muszę Panu powiedzieć, że nasi ankieterzy naprawdę muszą być cierpliwi i twardzi. Naprawdę wymaga odporności wykonanie kilkudziesięciu zimnych telefonów.
- Zdaję sobie sprawę. A jak z waszą trafnością?
- Oj, podpuszcza mnie Pan, no przecież wiadomo, że jesteśmy w czołówce.
- Wiem wiem, dziękuję.
W zasadzie, tą rozmowę przepisaną dosyć na gorąco powinienem pozostawić bez komentarza. Ale uznałem, że komentarz jest konieczny – chociażby ze względu na dobro mojej klientki. Cóż, nie jestem taki głupi, by podawać na blogu prawdziwe imię Project Managerki Znanej Sondażowni. Pani Agnieszka nie ma w rzeczywistości na imię Agnieszka. Rozmowa nasza tez z pewnością nie była nagrywana, zajmuję się, bowiem prywatnymi sprawami tej pani, więc i zadzwoniłem na prywatną komórkę.
A co do konkluzji:
Moim zdaniem właśnie dotknęliśmy rozwiązań dwóch tajemnic. Wyjaśniła się tajemnica tak wysokich słupków poparcia dla Bronisława Komorowskiego i PO. Trudno mi, bowiem sobie wyobrazić, że Ci rzucający słuchawka i mówiący ankieterowi do słuchu to zwolennicy liderów sondaży. Zazwyczaj jednak są to ludzie sondażami wkurzeni, przekonani o ich nierzetelności i wykorzystywaniu do prorządowego marketingu politycznego. A jeżeli tak, to większość rzucających słuchawką to zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego, Janusza Korwina-Mikke, Marka Jurka lub Kornela Morawieckiego, którzy nie maja zamiaru brać udziału w tej szopce. Siłą rzeczą sondaże omijane wielkim łukiem przez zwolenników tych kandydatów muszą ich bardzo poważnie niedoszacowywać. Zwolenikom więc tych kandydatów dobrze radze w ogóle się publikowanymi w telewizjach sondażami nie sugerować i robić swoje.
Myślę, że dużo rzadziej słuchawką rzucą zwolennicy SLD i Grzegorza Napieralskiego, gdyż oni cieszą się z rosnących słupków poparcia swojego kandydata i z pewnością wiele zrobią by podczas takiego badania dołożyć swoje trzy grosze. Tu wynik może być więc bardziej wiarygodny, o tyle, że nie zaniżony, a zawyżony na tej samej zasadzie co Komorowskiego, ino w mniejszej skali. Zwolennikom letniego Grzesia radzę zatem leciec na wybory, by nie obudzili się (wraz z samym Grzesiem) z ręką w nocniku.
A jeśli tak jest to musimy aktualnie obserwować absolutny rozjazd wyników sondaży z rzeczywistością (to ta druga zagadka).
Zobaczcie, jaki to naturalny proces: im więcej sondaże się mylą (a skala pomyłek z roku na rok drastycznie rośnie) – tym częściej są odbierane przez społeczeństwo jako narzędzie manipulacji, czym bardziej stają się narzędziem manipulacji i kreacji telewizyjnej oczekiwanych przez media postaw – tym większe powodują zniechęceni tych, przeciwko którym ta manipulacja się odbywa, czym więcej zniechęconych i zirytowanych tym mniej ich udziału w badaniach ergo tym jeszcze większa niewiarygodność sondaży. Sytuacji nie poprawia fakt, że z przyczyn czysto biznesowo-marketingowych ośrodki badania opinii nie chwalą się ile zaliczyli „pudeł” telefonicznych i jak duża ilość potencjalnych respondentów miało gdzieś ich sondaż już w pierwszych 5 sekundach rozmowy. Wybory to żniwa dla sondażowni i żadna działająca na tym rynku firma nie będzie sobie w takim okresie strzelać w stopę, gadając zbyt wiele o swojej kuchni i podważając w rozmowie z potencjalnym klientem zaufanie do swoich badań. Wszyscy, więc będą klepać o 3% błędzie statystycznym i ujmować w dziale NIE WIEM/ODMOWA ODPOWIEDZI tylko tych ankietowanych, do których udało się dodzwonić i którzy nie zachowali się tak jak ten mój przyjaciel na górze notki. Żniwa są, więc kasę trzeba kosić. Tym bardziej ostro i agresywnie im bardziej jest zagrożenie, że po wyborach życie zweryfikuje (po raz kolejny, lecz teraz jeszcze bardziej) te całe wyniki sondaży, i wyjdzie wielka dupa blada, brzemienna w braku zleceń przez kolejne parę miesięcy – póki nie zaczną się nowe wybory i klienci nie zapomną. Te kilka miesięcy to będzie kubeł zimnej wody dla społeczeństwa, naiwnych dziennikarzy i wielu polityków, którzy uwierzyli we własna propagandę i nie zauważyli że sondaże z narzędzia demokracji stały się jedynie zabawką statystyczną ciekawą dla socjologów, topologów i znawców metody.
Ale, że klienci w końcu zapomną tą kolejna kosmiczną porażkę – to pewne. Bo po pierwsze: nie maja wyjścia, gdyż innych niż istniejące sondażowni nie ma, a po drugie: wielu klientom już dawno przestało zależeć na otrzymywaniu prawdy. Też przecież nie są głupi, jeżeli jest narzędzie, którym - pod pozorem obiektywizmu - można manipulować opinią publiczną i wciskając swój kit kreować rzeczywistość, to dlaczego nie?
Liczy się efekt! Co nie?!
ŁŁ
Ps. Zapomniałem jeszcze coś poradzić zwolennikom Bronisława Komorowskiego.
Kochani, nie przejmujcie sie tym wpisem, to kolejne pisowskie gęganie, spoko jedźcie do Gdyni na Open'er.
napisz pierwszy komentarz