katastrofa tupolewa cz II
Katastrofa tupolewa cz. 2
Na początek kilka uwag nie związanych z moim zawodem
1. Dzień wczorajszy w telewizji upłynął pod znakiem czytania i komentowania treści czarnej skrzynki – a raczej jej kopii. Pan premier podjął decyzję że udostępni rodakom komplet wypowiedzi nagranych na taśmie magnetofonowej. Po dokument udał się do Moskwy minister spraw wewnętrznych. Pan marszałek zwołał radę bezpieczeństwa, która miała orzec – czy należy społeczeństwu udostępnić treści zawarte w dokumencie.
Dopiero wieczorem – i to późnym dowiedzieliśmy się, że to co przywiózł z takimi honorami minister i nad czym pochylała się część rady bezpieczeństwa to pierwsza wersja odczytu w ogóle nie podpisana przez stronę polską.
Ciekawe – prawda?
2. Znaczna część publicystów i innych dyskutantów pochylająca się nad nieaktualnym dokumentem skupiała się na tym co i kiedy powiedział prezydent, oraz na tym po co w kabinie pilotów znajdował się generał Błasik.
3. Poza tym część z nich suchej nitki nie pozostawiała na załodze. Że słabo wyszkolona, że niezgrana, że dopiero drugi czy trzeci raz lecieli ze sobą , że musieli się bać obecności generała w kabinie, że kapitan statku miał stopień wojskowy kapitana, a drugi pilot stopień majora.
Ad 1 – wolę się nie wypowiadać. Zrobią to za mnie inni.
Ad 2. Co do prezydenta. Z treści odczytanej kopii taśmy wynika tylko tyle, że nie podjął decyzji. Ludzie – oględnie mówiąc – niechętni prezydentowi krzykną: „na pewno potem kazał im lądować” Chciałbym zwrócić uwagę że równie uprawnione jest twierdzenie, że zastanawiał się jedynie nad tym co robić w przypadku gdyby pogoda nie zezwoliła na lądowanie. Podobno przygotowanie lotnisk zapasowych pozostawiało wiele do życzenia.
Co do gen. Błasika. Znowu część społeczeństwa przyjmuje do wiadomości tylko jedną wersję: „generał był tubą prezydenta i siedział tam po to, żeby na rozkaz głowy państwa zmusić opornych pilotów do lądowania.
Otóż przyjmę roboczo, że takie tłumaczenie jest uprawnione. Ńiemniej równie uprawnione są i inne tłumaczenia. Na przykład:
– Generał – sam pilot lubił latać z widokiem – do przodu. Ja, od sześćdziesięciu lat kierowca, kiedy jadę autobusem też lubię obserwować drogę i pcham się do pierwszych rzędów.
W kabinie tupolewa jest 5 foteli z pasami, a załoga czteroosobowa. Generał nikomu miejsca nie zajmował.
– Generał był podobno zaprzyjaźniony z kapitanem Protasiukiem. Kapitan mógł go po prostu towarzysko zaprosić.
– Nie można wykluczyć, że na dzień lub dwa przed prezydenckim lotem generał został zaproszony przez kogoś bardzo wysoko postawionego w rządzie i tam poproszono generała żeby zajął miejsce w kabinie i roztoczył parasol ochronny nad pilotami w przypadku ewentualnej ingerencji prezydenta.
– Tak samo prawdopodobne jest, że prezydent dowiedziawszy się, jaka jest pogoda w Smoleńsku scedował decyzję o lądowaniu na generała.
Wszystkie te warianty są równoprawne. Dlaczego roztrząsany jest tylko jeden?
Ad 3. Straszny obraz załogi wyłania się z zeznań rozmówców pani Olejnik, pana Rymanowskiego et consortes. A są to „koledzy” po fachu, dziennikarze fachowych czasopism i inni. Panie generale Skalski – pan się chyba w grobie przewraca. Zastraszeni, zestresowani, niedouczeni – bo nie trenowali w Rosji, bojący się własnego dowódcy… Kto takich wymyślił. Jacy piarowcy wpadli na taki pomysł, żeby ich tak przedstawiać. Przecież – gdyby oni byli tacy jak ich przedstawiają najbardziej znani dziennikarze to już od dwóch miesięcy ludzie odpowiadający w Polsce za wojsko powinni zostać zdymisjonowani i odpowiadać za to, że taką załogę wysłali z prezydentem. A oni ciągle na stołkach. Czy tu w ogóle ktoś za coś odpowiada?
Na szczęście oni – lotnicy tacy nie byli. To dzielni ludzie, którzy w moim już teraz najgłębszym przekonaniu zostali zamordowani z zasadzki.
W moim poprzednim wpisie miałem szereg luk, które udało się wypełnić, jeżeli informacje które do mnie dotarły są prawdziwe.
Tworzą one jednak tak spójny obraz katastrofy, że niejako skutki – które wszak znamy weryfikują informacje wejściowe. Tak się gra w moim fachu.
Przechodzimy do techniki
Najpierw przedyskutuję z kapitanem statków powietrznych sprawę urwania się jednego z silników.
Pan kapitan sugeruje, że mógł on być przyczyną katastrofy. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ten silnik na zdjęciu pomyślałem to samo. Powoli jednak zacząłem zmieniać zdanie. To, panie kapitanie wiedza na temat tego co się stało w lesie Kabackim nieuchronnie skierowała nas obu na tę ścieżkę. Wtedy polscy inżynierowie i naukowcy bezbłędnie rozszyfrowali tę zagadkę i jakoś nie bali się drażnić Rosjan. Kibicowałem im z daleka z wypiekami na twarzy.
Z przykrością odrzuciłem koncepcję urwania silnika. Powinien być huk, ogień, a pierwszy odgłos z zewnątrz to był trzask łamanych drzew. Silnik oderwał się później i jak przypuszczam to on był zabójcą wielu ludzi na pokładzie.
Moim zdaniem wszystko zaczęło się w momencie włączenia autopilota kiedy samolot był jeszcze – jak to nazwałem w poprzednim wpisie – „na bezpiecznym kursie”.
(Właśnie tej informacji mi wcześniej brakowało).
Z tego co wiem autopilot współpracujący z gps-em jest sługą dwóch panów. Jednym jest satelita, drugim żywy pilot. Konstruktorzy takiego urządzenia musieli raz na zawsze określić który z nich jest ważniejszy. Jak sądzę za ważniejszego uznali żywego pilota.
Czy ten „bezpieczny” kurs zaprowadziłby ich na lotnisko? Przypuszczam, że tak. Ale jeszcze powyżej wysokości decyzyjnej dzieje się coś dziwnego. Nagle dwukrotnie wzrasta składowa pionowa prędkości. Do tego, żeby się zorientować, że to nastąpiło nie trzeba przyrządów, nie trzeba oczu. Czujniki ma zamontowane nasze ciało. Najlepszym czujnikiem jest styk ciała z fotelem. Ale są i przyrządy. Pokazują 10 metrów w dół na sekundę. Wszyscy milkną, słychać jedynie komunikaty o wysokości i zapewnienie wieży, ze samolot jest na ścieżce. Co robi pilot – nie wiemy. Na wysokości 80 m drugi pilot mówi – odchodzimy. Kapitan milczy. Ok. 10 sekund po kolejnym okrzyku TAWSa kapitan wyłącza autopilota (Na raty!!!) zmienia położenie sterów i ręcznie przestawia dźwignię na pełen gaz. (Te ostatnie informacje mam chyba ze źródeł rosyjskich i pochodzą z czarnej skrzynki. Oczywiście nie tej z głosami. Wymagają weryfikacji). Dlaczego pilot postępuje tak dziwnie? Przecież dysponuje urządzeniem, które pozwala jednym przyciskiem wyzwolić te wszystkie czynności.
Jest już za późno. Samolot wprawdzie idzie do góry, ale zderza się z pierwszym drzewem. Przypuszczam, że gdyby kapitan 8 sekund wcześniej wpadł na pomysł jak zneutralizować zablokowanego autopilota wszyscy oni byliby wśród nas. Przypuszczam jednak również, że ten ostatni zryw nie był przewidziany. Samolot miał się rozbić tak jak leciał ku ziemi z prędkością 10m/sek.
Ja nic więcej nie mam do powiedzenia. Wygląda mi to na zastosowanie meaconingu. Tyle że podobno meaconing nie blokuje autopilota. Ale może go zmodyfikowali.
Być może gdzieś popełniłem błędy. Być może mam jakieś niewłaściwe informacje. Proszę o sprostowania.
Andrzej Wilczkowski
- Andrzej Wilczkowski - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. Panie Andrzeju
dochodzenie prowadzą blogerzy, zamiast prokuratury. Do czego to doszło w tej III RP odzyskanej.
Wygląda to na zastosowanie meaconingu - wiele osób rozważa taką mozliwość.
Dzisiaj w TVP1 rozważano:
Błąd wieży mógł być przyczyną katastrofy
http://fronda.pl/news/czytaj/blad_wiezy_mogl_byc_przyczyna_katastrofy
To wieża kontrolna w Smoleńsku może odpowiadać za tragedię prezydenckiego Tu 154 – ustalili reporterzy „Wiadomości” TVP 1. Z ich wyliczeń wynika bowiem, że to pracownicy wieży mogli podać nieprawidłowe dane.
Z przedstawionych wyliczeń wynika, że wieża podała, iż samolot jest bliżej pasa startowego, niż było w rzeczywistości. Do takich wniosków doprowadziły dziennikarzy prędkości samolotu.
Ze stenogramów wynika, że każde ostatnie dwa kilometry samolot pokonuje średnio w 22 sekundy, a to oznacza, że po kolejnych 22 sekundach powinien dotrzeć do pasa startowego. Tymczasem po 20,6 sekundach rozbija się prawie kilometr przed nim. Oznaczałoby to, że samolot ostatnie dwadzieścia sekund leciał z prędkością 173km/h. Wydaje się to niemożliwe, bo podejście do lądowania wykonał lecąc około 300km/h. Jest druga możliwość – błędne wskazania z wieży.
Zdaniem ekspertów, załoga na podstawie komend z wieży mogła uważać, że dolatuje do pasa startowego. – To, że uderzyli w drzewo w odległości 1100 m może sugerować, że byli przekonani, że w tym miejscu powinien być pas lotniska. Pytanie, jak przebiegało naprowadzanie ze strony kontrolera rosyjskiego? I czy w sposób właściwy pokierował on lotem naszego samolotu? Bo wynika z tego, że tak jakby tego kilometra zabrakło – mówi Krzysztof Zalewski, dziennikarz miesięcznika „Lotnictwo”.
TPT/TVPInfo/Rp.p
Pozdrawiam serdecznie
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. inna wersja
10.25.05,8 - 044 - ... Dwa APM-y są, bramkę zrobili, tak że możecie spróbować ...
10.29.17,5 - 044 - A ... Jeszcze jedno... APM-y są oddalone od progu pasa jakieś 200 metrów.
10.29.24,8 - 2P - Dzięki
10.29.27,0 - 2P - APM-y rozstawili.
10.29.29,6 - 2P - Od progu pasa 200 metrów.
10.35.04,6 - W - Reflektory [dzienne] (прожектора по-дневному) z lewej, z prawej na początek pasa.
10.35.11,3 - 2P - Zrozumiałem.
Tak wyglądają mobilne APM-y:
[zdjęcie w komentarzu romank]
-----------------------------------------------------
Żaden fałszywy sygnał GPS, Meaconing ...
Jak widać wystarczyłoby zaświecić pilotom w innym miejscu i znaleźliby się tam gdzie łąka i drzewa, na kilometr przed pasem.
http://cerber.salon24.pl/189473,dwa-apm-y-sa-bramke-zrobili-tak-ze-mozec...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. @Maryla
Mi też się to wydaje najbardziej prawdopodobne.Stąd spokój Protasiuka przy obniżaniu się samolotu poniżej 80m.On zwyczajnie myślał, że ląduje.
Pierwsze przekleństwo pada w momencie jak już wiedzieli ,że to muka.
Nie przeszkadza to jednak "elitom" wierzyć w najmniej prawdopodobną wersję i uważać ją za jedyną słuszną.Sprzedawczyki!