Wolę nogi...

avatar użytkownika Morsik

Od dziecka czułem awersje do roweru. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego toto, co ma cienkie kółka utrzymuje równowagę pod warunkiem pedałowania. Kiedy w szkole wtłoczono mi nieco fizyki, na fascynację tą diabelską maszyną było za późno. Do dziś wolę nogi. Nie mogę również zrozumieć amatorów narciarstwa – uważam, że zakładanie na nogi protez czyni ze sprawnego człowieka osobę niepełnosprawną. Wolę nogi. Tyle wstępu.

Zamach na 96 Polaków – w tym Prezydenta – spowodował to, że zaczęły do mnie docierać różne informacje z dziedziny lotnictwa. Ponieważ nie mam z tą problematyką żadnego związku zawodowego to, co dociera analizuję „na chłopski rozum” i proszę o wybaczenie, jeśli jakieś głupoty w rozważaniach się znajdą.

Dochodzę bowiem do wniosku, że samolot to urządzenie, które jest wciąż w fazie doświadczalnej i nikt – nawet konstruktorzy – nie wiedzą, czy toto wystartuje, będzie leciało i czy wyląduje. Bo popatrzcie na same procedury lądowania. Każde lotnisko jest inne i pilot musi przed wylotem zapoznać się z warunkami tam panującymi. Jeśli już do niego doleci to musi załogę i samolot „zestroić” z obsługą wieży kontrolnej „na gębę”. Dodatkowo jedni używają stóp, inni metrów, a może jeszcze inni łokci, piędzi a w murzynii to chyba nawet szerokości liścia bananowca. Przecież to jest chore! Myślę, że gdyby te tabuny światowych Lemingów, które dają zarabiać krocie towarzystwom lotniczym, przemieszczając się bez wyraźnego celu między kontynentami, wiedziały jak odbywa się to lądowanie „na gębę”, toby w życiu na pokład takiej piekielnej maszyny nie wsiadły! Ale nie wiedzą, bo te „procedury” wychodzą na światło dzienne dopiero wtedy, jak w katastrofie zginie Very Important Person.

Powyższe przyszło mi do głowy po „odczytaniu” przez Rosjan tzw. czarnych skrzynek, które mają rejestrować parametry lotu i głosy z kabiny pilotów. Jestem elektronikiem z 40. Letnim stażem w zawodzie – bez przerwy. Niejedną dziedzinę tej branży przepracowałem w teorii i praktyce. Mam w doświadczeniu budowanie nadajników morskich, sterowanie maszyn papierniczych, serwisowanie komputerów (dużych) i tzw. pecetów. Mam też doświadczenie w konstruowaniu i serwisowaniu układów sterowania automatyki przemysłowej. Wnętrze „czarnej skrzynki” z samolotu zobaczyłem pierwszy raz po katastrofie rządowego Tupolewa pod Smoleńskiem i ten widok wprawił mnie w nieopisane zdumienie. Jakiś kawałek prymitywnego magnetofonu z kilkoma głowicami, który przypomniał mi lata młodości, w których robiłem dla szarpidrutów, ze starych magnetofonów szpulowych, kamery pogłosowe.

Ponieważ, jako się rzekło, samolot to urządzenie, które jest wciąż w fazie doświadczalnej, uważam, że „czarne skrzynki” nie są instalowane po to, by mogły „świadczyć” o przyczynach katastrofy czy wypadku, tylko po to, żeby dać konstruktorom i producentom dane do poprawiania tego, czego w warunkach naziemnych sprawdzić się nie da. Skoro tak, to dlaczego – u diabła – instalują w samolotach takie badziewie, które dane mi było zobaczyć po katastrofie pod Smoleńskiem?

Jest już XXI wiek i elektronika oraz automatyka dysponuje tak inteligentnym sprzętem, tak odpornymi materiałami na jakiekolwiek zniszczenie, które już dawno wyeliminowało wszelką mechanikę w urządzeniach rejestrujących parametry nawet nieelektryczne. Zamiast taśmy magnetycznej mamy od dawna pamięci nieulotne, które z powodzeniem są stosowane w pralkach i kuchenkach mikrofalowych. Co nam tu się wciska!

Wciska nam się, że nie można zrozumieć odgłosów w kabinie – nie można ich wyłowić z szumu? To w jakim poziomie hałasu pracuje załoga?! Lot z Europy do Australii trwa blisko 48 godzin, choć z 2. przerwami, to załoga pracująca w takim hałasie, który nie pozwala na wyłowienie rozmów dostałaby - z przeproszeniem damskich uszu – pierdolca!

„Czarna skrzynka” to urządzenie rejestrujące, do którego podłączone są odpowiednie czujniki z newralgicznych miejsc (sterowanie lotem, podwoziem, silnikami, warunki pogodowe, wysokości, położenie geograficzne i głosy z kabiny) i ma służyć konstruktorom i ewentualnie śledczym badającym przyczyny wypadku. Takich „skrzynek” jest najmniej dwie – zwykle więcej. Jeśli zatem jest to urządzenie na bazie starego magnetofonu ZK240 to ja już drugi raz na pokład żadnego samolotu nie wsiądę. Wolę nogi!

PS. Mam pytanie retoryczne do pana montażysty Wiśniewskiego: skąd Pan wiedział, że to pomarańczowe ubłocone coś tam to właśnie „czarna skrzynka”? Czy widział Pan przed tą katastrofą jakąś „czarną skrzynkę”? Czy może ktoś „kazał” Panu poczekać w hotelu na odpowiedni sygnał i kazał „znaleźć” właśnie tą „czarną skrzynkę”, której przy innych katastrofach eksperci szukają czasami tygodniami? Jakoś tak się porobiło, że ta akurat wypadła z samolotu prosto pod nogi operatora kamery. Poza tym każda "czarna skrzynka" powinna wysyłać sygnał radiowy, który ułatwi jej odnalezienie. Wolę nogi…

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz