O
stracie najbliższych osób w katastrofie pod Smoleńskiem oraz wizji
prezydentury z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim rozmawia Andrzej
Grajewski.
Jak Pana znam, jeśli ktoś Pana uderzy, to przecież mu Pan odda.
– Wiele razy nie oddawałem, choć byłem boleśnie uderzany. Nie chcę jednak do tego wracać.
Czy jest szansa na przełom w stosunkach z Rosją?
– Polska powinna mieć dobre relacje ze wszystkimi sąsiadami, także
z Rosją. Sygnały, jakie stamtąd płyną, są pozytywne, ale powtórzę to,
co niedawno mówił nawet premier Tusk: pozytywnie oceniam słowa, ale
czekam na czyny.
Jeśli uda się Panu wygrać, co stanie się z PiS?
– Jestem przekonany, że partia będzie się dalej rozwijała.
Niekoniecznie, pozbawiona Pana przywództwa może się podzielić. Przecież Pan, jako prezydent, nie będzie mógł być szefem partii.
– Nie tylko, że nie będę szefem, ale nawet zrezygnuję z członkostwa w PiS.
Pozostanie jednak pokusa, aby pociągać tam jakieś sznurki.
– W minionych latach niektórzy gospodarze Pałacu Prezydenckiego
próbowali tego z dość marnym skutkiem. Nie sądzę, abym był bardziej od
nich utalentowany pod tym względem. Jeśli zostanę prezydentem, nowi
ludzie wezmą za partię odpowiedzialność i będą działać na własny
rachunek.
Wyobraża Pan sobie dobrą współpracę z gabinetem premiera Tuska?
– To jest istota mojej wizji prezydentury, aby tam, gdzie jest to
możliwe, łączyć, a nie dzielić. Wierzę, że wielu polityków wszystkich
opcji politycznych także głęboko przemyśli, jakie oczekiwania społeczne
były artykułowane w tygodniach po katastrofie. Jeśli dojdzie do mego
wyboru, to będzie to także czytelny sygnał, jakiej prezydentury chce
większość Polaków.
Po co więc chce Pan być prezydentem?
– Moim głównym celem będzie przełamanie tej wielkiej niemożliwości,
która na wielu odcinkach paraliżuje zmiany w kraju oraz pozbawia nas
możliwości osiągania sukcesu w wymiarze europejskim, narodowym i
indywidualnym. O stracie najbliższych osób w katastrofie pod
Smoleńskiem oraz wizji prezydentury z prezesem PiS Jarosławem
Kaczyńskim rozmawia Andrzej Grajewski. Czym dla Pana była strata brata, bratowej, wielu przyjaciół?
– Nie chciałbym mówić o sprawach osobistych.
Polacy jednak chcą znać nie tylko Pana poglądy, ale i emocje.
– Powiem więc tylko to, co każdy zrozumie. To wszystko było dla
mnie straszliwym szokiem. Stratą, której rozmiaru nadal jeszcze nie
potrafię opisać.
O czym Pan pomyślał, gdy min. Sikorski zadzwonił do Pana z informacją o katastrofie?
– W momencie gdy w słuchawce usłyszałem ministra Sikorskiego,
poczułem, że stało się coś strasznego. Niestety, potwierdziło się.
Wówczas pojawiły się u mnie dwie myśli. Pierwsza, że muszę uratować
matkę, a więc zrobić wszystko, aby w tym momencie nie dowiedziała się,
co się wydarzyło. Pojechałem natychmiast do niej do szpitala. Telefon
otrzymałem w momencie, gdy i tak się tam wybierałem. Drugą myślą było,
że jeszcze dziś muszę polecieć do Smoleńska.
To z powodu opieki nad matką nie było Pana w tym samolocie?
– Tak. Tylko dlatego mnie tam nie było. Stan zdrowia matki jest
taki, że któryś z nas powinien stale być przy niej, prezydent zaś
musiał lecieć do Katynia. Gdyby nie jej choroba, byłbym w tym
samolocie.
Co zobaczył Pan w Smoleńsku?
– Dzięki wielkiej pomocy grupy przyjaciół, szybko się tam dostałem.
Na miejscu katastrofy zobaczyłem przerażający widok. Na przestrzeni
kilkuset metrów rozrzucone były większe i mniejsze fragmenty samolotu.
Widać było też leżące między nimi rzeczy osobiste. Obok tego miejsca
ustawiono trzy puste trumny i przy nich zobaczyłem zwłoki brata. Dla
Rosjan była to identyfikacja, ale ja pojechałem tam nie po to, aby go
identyfikować, ale zobaczyć. Teraz tylko tyle chcę o tym powiedzieć.
Ból jest we mnie, a nie na użytek kampanii wyborczej.
Rosjanie jednak bardzo uroczyście pożegnali Prezydenta RP w Smoleńsku, a później zgotowano mu niezwykłe powitanie w Warszawie.
– To prawda. Nie zmienia to faktu, że moim, ale także osób mi
towarzyszących, pierwszym odruchem w Smoleńsku było zabrać ciało Leszka
natychmiast do Polski. Dostrzega Pan nową jakość w życiu publicznym?
– Wszystko, co się ostatnio wydarzyło, pokazało, że w Polakach jest wiele dobra i gotowości do poszukiwania tego, co wspólne.
Demokracja to jednak także stałe różnienie się, spór, przedstawianie różnych racji.
– Dobrze, że mówi to przedstawiciel mediów, gdyż do niedawna każdą
próbę innego definiowania interesów społecznych przedstawiano nieomal
jako zamach na demokrację. Demokracja to także konieczność podejmowania
działań w interesie całej wspólnoty narodowej. Jest wielka liczba
zadań, które trzeba wykonać wspólnie. Wymienię tylko kilka najbardziej
ważnych i palących: reforma służby zdrowia, unowocześnienie polskiej
wsi, ograniczenie ciągle wielkiej strefy ubóstwa materialnego. Różnice
majątkowe są naturalne, ale u nas liczba ludzi ubogich, znajdujących
się na marginesie, jest niepokojąco wielka. To także kwestia likwidacji
wszystkich ograniczeń, które hamują ludzką inicjatywę i
przedsiębiorczość. Jedną z podstawowych kwestii jest równy dostęp do
oświaty. Gdy o to nie zadbamy, utrwalimy model społeczeństwa nierównych
szans. Wreszcie jest także polska aktywność intelektualna i nasz udział
w światowej wymianie myśli. To tylko niektóre z kwestii, jakie powinny
być rozwiązywane wspólnie, bez względu na taką czy inną opcję
polityczną. Do tego dochodzi to, co się tak mocno teraz wyraziło –
ogromna potrzeba prawdy w życiu publicznym. Potrzeba odwołania się do
korzeni, szacunku dla przeszłości, a także wartości rodzinnych. I
jeszcze jedna uwaga. Gdybyśmy po 1989 r. koncentrowali się na tym, co
nas różni, to niczego nie udałoby się nam zbudować. Są takie momenty w
historii, gdy trzeba przeszkody pokonywać wspólnie. Wydaje mi się, że
właśnie teraz jest taki moment.
A „prawi Polacy” to tylko ci którzy będą głosować na Pana czy PiS?
– Oczywiście, że nie. W żadnym razie nie było moją intencją dokonywanie takiego podziału.
Wielu jednak te słowa tak interpretowało.
– Powinny być interpretowane z dobrą, a nie złą wolą. Nie dzielę
Polaków na gorszych, bądź lepszych ze względu na wybory polityczne,
jakich dokonują. Nikomu nie odbieram prawa do patriotyzmu.
Pana przeciwnicy straszą, że IV RP powraca. Ten projekt jest nadal aktualny?
– O IV RP pierwszy napisał w 1996 r. Rafał Matyja. Do publicznej
debaty to pojęcie wprowadził Paweł Śpiewak, późniejszy poseł Platformy.
Jest to więc pojęcie wieloznaczne, które wyrażało pewien klimat
społeczny, jaki powstał z pragnienia odrzucenia tego wszystkiego, co
ujawniło się wraz z aferą Rywina. Później obrosło w wiele znaczeń,
nieraz opacznie rozumianych. Dzisiaj do tego nie wracamy. Ale jeśli
mnie Pan zapyta, czy w Polsce trzeba coś zmienić, naprawić państwo,
wykorzystując ten wielki propaństwowy odruch, którego w ostatnich
tygodniach byliśmy świadkami, to oczywiście odpowiem, że trzeba to
zrobić. Trzeba pozytywnie zmieniać naszą rzeczywistość. Nie chcę jednak
powrotu do starych sporów.
Jak Pana znam, jeśli ktoś Pana uderzy, to przecież mu Pan odda.
– Wiele razy nie oddawałem, choć byłem boleśnie uderzany. Nie chcę jednak do tego wracać.
Czy jest szansa na przełom w stosunkach z Rosją?
– Polska powinna mieć dobre relacje ze wszystkimi sąsiadami, także
z Rosją. Sygnały, jakie stamtąd płyną, są pozytywne, ale powtórzę to,
co niedawno mówił nawet premier Tusk: pozytywnie oceniam słowa, ale
czekam na czyny.
Jeśli uda się Panu wygrać, co stanie się z PiS?
– Jestem przekonany, że partia będzie się dalej rozwijała.
Niekoniecznie, pozbawiona Pana przywództwa może się podzielić. Przecież Pan, jako prezydent, nie będzie mógł być szefem partii.
– Nie tylko, że nie będę szefem, ale nawet zrezygnuję z członkostwa w PiS.
Pozostanie jednak pokusa, aby pociągać tam jakieś sznurki.
– W minionych latach niektórzy gospodarze Pałacu Prezydenckiego
próbowali tego z dość marnym skutkiem. Nie sądzę, abym był bardziej od
nich utalentowany pod tym względem. Jeśli zostanę prezydentem, nowi
ludzie wezmą za partię odpowiedzialność i będą działać na własny
rachunek.
Wyobraża Pan sobie dobrą współpracę z gabinetem premiera Tuska?
– To jest istota mojej wizji prezydentury, aby tam, gdzie jest to
możliwe, łączyć, a nie dzielić. Wierzę, że wielu polityków wszystkich
opcji politycznych także głęboko przemyśli, jakie oczekiwania społeczne
były artykułowane w tygodniach po katastrofie. Jeśli dojdzie do mego
wyboru, to będzie to także czytelny sygnał, jakiej prezydentury chce
większość Polaków.
Po co więc chce Pan być prezydentem?
– Moim głównym celem będzie przełamanie tej wielkiej niemożliwości,
która na wielu odcinkach paraliżuje zmiany w kraju oraz pozbawia nas
możliwości osiągania sukcesu w wymiarze europejskim, narodowym i
indywidualnym.
1 komentarz
1. Chcę budować wspólnotę
http://goscniedzielny.wiara.pl/index.php?grupa=6&cr=3&kolej=0&art=127443...
rozmowa z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim
O
stracie najbliższych osób w katastrofie pod Smoleńskiem oraz wizji
prezydentury z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim rozmawia Andrzej
Grajewski.
Jak Pana znam, jeśli ktoś Pana uderzy, to przecież mu Pan odda.
– Wiele razy nie oddawałem, choć byłem boleśnie uderzany. Nie chcę jednak do tego wracać.
Czy jest szansa na przełom w stosunkach z Rosją?
– Polska powinna mieć dobre relacje ze wszystkimi sąsiadami, także
z Rosją. Sygnały, jakie stamtąd płyną, są pozytywne, ale powtórzę to,
co niedawno mówił nawet premier Tusk: pozytywnie oceniam słowa, ale
czekam na czyny.
Jeśli uda się Panu wygrać, co stanie się z PiS?
– Jestem przekonany, że partia będzie się dalej rozwijała.
Niekoniecznie, pozbawiona Pana przywództwa może się podzielić. Przecież Pan, jako prezydent, nie będzie mógł być szefem partii.
– Nie tylko, że nie będę szefem, ale nawet zrezygnuję z członkostwa w PiS.
Pozostanie jednak pokusa, aby pociągać tam jakieś sznurki.
– W minionych latach niektórzy gospodarze Pałacu Prezydenckiego
próbowali tego z dość marnym skutkiem. Nie sądzę, abym był bardziej od
nich utalentowany pod tym względem. Jeśli zostanę prezydentem, nowi
ludzie wezmą za partię odpowiedzialność i będą działać na własny
rachunek.
Wyobraża Pan sobie dobrą współpracę z gabinetem premiera Tuska?
– To jest istota mojej wizji prezydentury, aby tam, gdzie jest to
możliwe, łączyć, a nie dzielić. Wierzę, że wielu polityków wszystkich
opcji politycznych także głęboko przemyśli, jakie oczekiwania społeczne
były artykułowane w tygodniach po katastrofie. Jeśli dojdzie do mego
wyboru, to będzie to także czytelny sygnał, jakiej prezydentury chce
większość Polaków.
Po co więc chce Pan być prezydentem?
– Moim głównym celem będzie przełamanie tej wielkiej niemożliwości,
która na wielu odcinkach paraliżuje zmiany w kraju oraz pozbawia nas
możliwości osiągania sukcesu w wymiarze europejskim, narodowym i
indywidualnym.
O stracie najbliższych osób w katastrofie pod
Smoleńskiem oraz wizji prezydentury z prezesem PiS Jarosławem
Kaczyńskim rozmawia Andrzej Grajewski.
Czym dla Pana była strata brata, bratowej, wielu przyjaciół?
– Nie chciałbym mówić o sprawach osobistych.
Polacy jednak chcą znać nie tylko Pana poglądy, ale i emocje.
– Powiem więc tylko to, co każdy zrozumie. To wszystko było dla
mnie straszliwym szokiem. Stratą, której rozmiaru nadal jeszcze nie
potrafię opisać.
O czym Pan pomyślał, gdy min. Sikorski zadzwonił do Pana z informacją o katastrofie?
– W momencie gdy w słuchawce usłyszałem ministra Sikorskiego,
poczułem, że stało się coś strasznego. Niestety, potwierdziło się.
Wówczas pojawiły się u mnie dwie myśli. Pierwsza, że muszę uratować
matkę, a więc zrobić wszystko, aby w tym momencie nie dowiedziała się,
co się wydarzyło. Pojechałem natychmiast do niej do szpitala. Telefon
otrzymałem w momencie, gdy i tak się tam wybierałem. Drugą myślą było,
że jeszcze dziś muszę polecieć do Smoleńska.
To z powodu opieki nad matką nie było Pana w tym samolocie?
– Tak. Tylko dlatego mnie tam nie było. Stan zdrowia matki jest
taki, że któryś z nas powinien stale być przy niej, prezydent zaś
musiał lecieć do Katynia. Gdyby nie jej choroba, byłbym w tym
samolocie.
Co zobaczył Pan w Smoleńsku?
– Dzięki wielkiej pomocy grupy przyjaciół, szybko się tam dostałem.
Na miejscu katastrofy zobaczyłem przerażający widok. Na przestrzeni
kilkuset metrów rozrzucone były większe i mniejsze fragmenty samolotu.
Widać było też leżące między nimi rzeczy osobiste. Obok tego miejsca
ustawiono trzy puste trumny i przy nich zobaczyłem zwłoki brata. Dla
Rosjan była to identyfikacja, ale ja pojechałem tam nie po to, aby go
identyfikować, ale zobaczyć. Teraz tylko tyle chcę o tym powiedzieć.
Ból jest we mnie, a nie na użytek kampanii wyborczej.
Rosjanie jednak bardzo uroczyście pożegnali Prezydenta RP w Smoleńsku, a później zgotowano mu niezwykłe powitanie w Warszawie.
– To prawda. Nie zmienia to faktu, że moim, ale także osób mi
towarzyszących, pierwszym odruchem w Smoleńsku było zabrać ciało Leszka
natychmiast do Polski.
Dostrzega Pan nową jakość w życiu publicznym?
– Wszystko, co się ostatnio wydarzyło, pokazało, że w Polakach jest wiele dobra i gotowości do poszukiwania tego, co wspólne.
Demokracja to jednak także stałe różnienie się, spór, przedstawianie różnych racji.
– Dobrze, że mówi to przedstawiciel mediów, gdyż do niedawna każdą
próbę innego definiowania interesów społecznych przedstawiano nieomal
jako zamach na demokrację. Demokracja to także konieczność podejmowania
działań w interesie całej wspólnoty narodowej. Jest wielka liczba
zadań, które trzeba wykonać wspólnie. Wymienię tylko kilka najbardziej
ważnych i palących: reforma służby zdrowia, unowocześnienie polskiej
wsi, ograniczenie ciągle wielkiej strefy ubóstwa materialnego. Różnice
majątkowe są naturalne, ale u nas liczba ludzi ubogich, znajdujących
się na marginesie, jest niepokojąco wielka. To także kwestia likwidacji
wszystkich ograniczeń, które hamują ludzką inicjatywę i
przedsiębiorczość. Jedną z podstawowych kwestii jest równy dostęp do
oświaty. Gdy o to nie zadbamy, utrwalimy model społeczeństwa nierównych
szans. Wreszcie jest także polska aktywność intelektualna i nasz udział
w światowej wymianie myśli. To tylko niektóre z kwestii, jakie powinny
być rozwiązywane wspólnie, bez względu na taką czy inną opcję
polityczną. Do tego dochodzi to, co się tak mocno teraz wyraziło –
ogromna potrzeba prawdy w życiu publicznym. Potrzeba odwołania się do
korzeni, szacunku dla przeszłości, a także wartości rodzinnych. I
jeszcze jedna uwaga. Gdybyśmy po 1989 r. koncentrowali się na tym, co
nas różni, to niczego nie udałoby się nam zbudować. Są takie momenty w
historii, gdy trzeba przeszkody pokonywać wspólnie. Wydaje mi się, że
właśnie teraz jest taki moment.
A „prawi Polacy” to tylko ci którzy będą głosować na Pana czy PiS?
– Oczywiście, że nie. W żadnym razie nie było moją intencją dokonywanie takiego podziału.
Wielu jednak te słowa tak interpretowało.
– Powinny być interpretowane z dobrą, a nie złą wolą. Nie dzielę
Polaków na gorszych, bądź lepszych ze względu na wybory polityczne,
jakich dokonują. Nikomu nie odbieram prawa do patriotyzmu.
Pana przeciwnicy straszą, że IV RP powraca. Ten projekt jest nadal aktualny?
– O IV RP pierwszy napisał w 1996 r. Rafał Matyja. Do publicznej
debaty to pojęcie wprowadził Paweł Śpiewak, późniejszy poseł Platformy.
Jest to więc pojęcie wieloznaczne, które wyrażało pewien klimat
społeczny, jaki powstał z pragnienia odrzucenia tego wszystkiego, co
ujawniło się wraz z aferą Rywina. Później obrosło w wiele znaczeń,
nieraz opacznie rozumianych. Dzisiaj do tego nie wracamy. Ale jeśli
mnie Pan zapyta, czy w Polsce trzeba coś zmienić, naprawić państwo,
wykorzystując ten wielki propaństwowy odruch, którego w ostatnich
tygodniach byliśmy świadkami, to oczywiście odpowiem, że trzeba to
zrobić. Trzeba pozytywnie zmieniać naszą rzeczywistość. Nie chcę jednak
powrotu do starych sporów.
Jak Pana znam, jeśli ktoś Pana uderzy, to przecież mu Pan odda.
– Wiele razy nie oddawałem, choć byłem boleśnie uderzany. Nie chcę jednak do tego wracać.
Czy jest szansa na przełom w stosunkach z Rosją?
– Polska powinna mieć dobre relacje ze wszystkimi sąsiadami, także
z Rosją. Sygnały, jakie stamtąd płyną, są pozytywne, ale powtórzę to,
co niedawno mówił nawet premier Tusk: pozytywnie oceniam słowa, ale
czekam na czyny.
Jeśli uda się Panu wygrać, co stanie się z PiS?
– Jestem przekonany, że partia będzie się dalej rozwijała.
Niekoniecznie, pozbawiona Pana przywództwa może się podzielić. Przecież Pan, jako prezydent, nie będzie mógł być szefem partii.
– Nie tylko, że nie będę szefem, ale nawet zrezygnuję z członkostwa w PiS.
Pozostanie jednak pokusa, aby pociągać tam jakieś sznurki.
– W minionych latach niektórzy gospodarze Pałacu Prezydenckiego
próbowali tego z dość marnym skutkiem. Nie sądzę, abym był bardziej od
nich utalentowany pod tym względem. Jeśli zostanę prezydentem, nowi
ludzie wezmą za partię odpowiedzialność i będą działać na własny
rachunek.
Wyobraża Pan sobie dobrą współpracę z gabinetem premiera Tuska?
– To jest istota mojej wizji prezydentury, aby tam, gdzie jest to
możliwe, łączyć, a nie dzielić. Wierzę, że wielu polityków wszystkich
opcji politycznych także głęboko przemyśli, jakie oczekiwania społeczne
były artykułowane w tygodniach po katastrofie. Jeśli dojdzie do mego
wyboru, to będzie to także czytelny sygnał, jakiej prezydentury chce
większość Polaków.
Po co więc chce Pan być prezydentem?
– Moim głównym celem będzie przełamanie tej wielkiej niemożliwości,
która na wielu odcinkach paraliżuje zmiany w kraju oraz pozbawia nas
możliwości osiągania sukcesu w wymiarze europejskim, narodowym i
indywidualnym.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl