Przepraszam Pana, Panie Prezydencie (Barbara Fedyszak-Radziejowska)

avatar użytkownika Maryla

Czy udostępnienie dokumentów o katyńskiej zbrodni oraz rezygnacja z portretów Stalina w czasie parady zwycięstwa byłyby możliwe bez smoleńskiej tragedii?Minął miesiąc od tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Katastrofa lotnicza w Smoleńsku stała się wstrząsem w tak wielu wymiarach naszego życia, że pełne zrozumienie tego, co się stało, zajmie nam miesiące, a może lata.

Lekcja, którą właśnie przerabiamy, jest trudna, gorzka i bardzo bolesna. Już wiemy, że rząd suwerennego państwa, członka UE i NATO musi (?) wobec Rosji przyjąć postawę bezradnego petenta, a wobec własnych obywateli – iluzjonisty, zapewniającego, że rosyjskie śledztwo toczy się sprawnie i w pełnej współpracy z polskimi prokuratorami. Tyle tylko, że na miejscu katastrofy wciąż poniewierają się dokumenty, zdjęcia i fragmenty odzieży ofiar oraz szczątki samolotu. Wiemy o tym, bo zwykli obywatele (a nie dziennikarze lub przedstawiciele polskiego państwa) pojechali do Smoleńska zapalić znicze i po powrocie nie schowali zebranych przedmiotów do szafy, lecz zmusili dziennikarzy do pokazania ich w telewizji. Wtedy zaczął działać rząd i Rosjanie ogrodzili teren. Premier zamierza wysłać do Smoleńska archeologów, a nie prokuratorów. Jeśli oczywiście zgodzą się na to władze Rosji. Obywatele, którym zawdzięczamy te działania, zwani są w mediach „wycieczkowiczami”.

Dowiedzieliśmy się także, że 70 lat, które minęły od katyńskiej zbrodni, to za mało, by prawda o niej pojawiła się na ekranach ogólnodostępnej, rosyjskiej telewizji bez szczególnego, politycznego powodu. Dopiero lotnicza katastrofa, w której ginie polski Prezydent z małżonką, posłowie, ministrowie, generałowie, rodziny zamordowanych oficerów oraz prezesi i przewodniczący ważnych instytucji publicznych, powoduje zmianę. Czy udostępnienie w internecie i przekazanie marszałkowi Komorowskiemu dokumentów o katyńskiej zbrodni oraz rezygnacja z portretów Stalina w czasie majowej parady zwycięstwa byłyby możliwe bez smoleńskiej tragedii? Czy zapowiadane pojednanie polsko-rosyjskie ma czy nie ma związku z czerwcowymi wyborami, w których startują kandydaci niekoniecznie tak samo szanowani przez rosyjskie władze?

Lekcja, której właśnie udzielają nam rosyjscy i europejscy politycy, zdaje się zapowiadać powrót do selekcjonowania suwerenności państw. Jedni mają do niej prawo, inni – niekoniecznie. Podobnie jest z głoszeniem poglądów, jedne mają w Polsce rację bytu, inne – nie. Do mediów wraca natrętny ton pouczania, co w III RP można myśleć, mówić i odczuwać. Taka samowolka światopoglądowa, jak ta, relacjonowana spod Pałacu Prezydenckiego przez J. Pospieszalskiego i zapisana na taśmie filmowej przez E. Stankiewicz (film „Solidarni 2010”) nie może się przecież więcej powtórzyć. Sama wysoka Rada Etyki Mediów zabrała głos, sugerując dziennikarzom lepszy dobór rozmówców i bardziej stonowany komentarz. Pamiętam, jakim szokiem dla widzów przyzwyczajonych do „dobrze dobranych” i „stonowanych” rozmówców telewizji PRL były dokumentalne relacje ze strajkujących zakładów pracy. Robotnicy mówili normalnym językiem dokładnie to, co myśleli. Ale wtedy dokonywała się zmiana. A teraz, jak widać, żadnych zmian się nie przewiduje. Chociaż mówią o nich wszyscy: politycy, dziennikarze,
eksperci, komentatorzy.

Mówią, ale najwyraźniej ich nie chcą. Dziękuję więc tym wszystkim obywatelom mojego kraju, którzy tuż po katastrofie swoją liczoną w dziesiątkach tysięcy obecnością na Mszach żałobnych, na trasach przejazdu, na ulicach i placach wymusili na mediach zmianę tonu. Dzięki nim wyjęto ukryte w szufladach filmy i zdjęcia prezydenckiej pary, pokazujące ich sympatyczne twarze i wzruszające zachowania. Oglądalność wymagała ustępstw na rzecz żałobnych tłumów. Ale ten czas najwyraźniej mija.

Spróbuję zatrzymać go kilkoma słowami o Lechu Kaczyńskim, zdecydowanie najlepszym prezydencie III Rzeczypospolitej. Jego prawnicze wykształcenie, działalność w opozycji, doświadczenia związkowca, samorządowca, urzędnika i polityka wszechstronnie przygotowały go do roli prezydenta. Miał w swoim dorobku pełnienie funkcji senatora i posła RP, ministra w Kancelarii Prezydenta Wałęsy (odszedł, gdy uznał współpracę za niemożliwą), prezesa Najwyższej Izby Kontroli, ministra sprawiedliwości, prezydenta Warszawy i w końcu Polski.

Swoją bardzo konkretną, spójną i przekonującą wizję Polski suwerennej, podmiotowej, prowadzącej politykę zagraniczną zgodną z tym, co podobno „wszyscy” wyczytali w paryskiej „Kulturze”, miał odwagę – tylko on – realizować. Chciał państwa przyjaznego i służebnego wobec obywateli, a nie kolesiów skorumpowanych polityków. Był człowiekiem solidarności przez małe i duże S, a to oznaczało życzliwość i zwyczajną dobroć okazywaną ludziom, brak dystansu wobec rozmówców oraz konsekwentny sprzeciw wobec prywatyzacji służby zdrowia, likwidacji mediów publicznych oraz wprowadzenia podatku liniowego.

Był przykładem patrioty, który we Francji, Niemczech, USA i Rosji jest czymś naturalnym, ale w Polsce, z niezrozumiałych powodów, przeszkadza. Chciał demokracji wolnej od deformacji rodem z PRL, dlatego działał na rzecz otwarcia archiwów, lustracji i dekomunizacji struktur państwa. Należałam do jego zwolenników, ale dzisiaj mam wyrzuty sumienia – nie potrafiłam, jak wielu innych jego przyjaciół i sympatyków, sprawić, by czuł nasze poparcie, bez którego nawet wybitny prezydent nie jest w stanie skutecznie realizować swoich politycznych planów. W imieniu tych, którzy, podobnie jak ja, nie potrafili zatrzymać tej obrzydliwej fali kłamstw i insynuacji – przepraszam Pana, Panie Prezydencie.

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

 

http://goscniedzielny.wiara.pl/index.php?grupa=6&cr=1&kolej=0&art=1273578443&dzi=1104708891&katg=

 

Etykietowanie:

2 komentarze

avatar użytkownika Nico031

1. Przepraszam Pana, Panie Prezydencie

.......którzy, podobnie jak ja, nie potrafili zatrzymać tej obrzydliwej fali kłamstw i insynuacji – przepraszam Pana, Panie Prezydencie.

Do tych ludzi , należałem i ja bo media nie pozwoliły nam poznać prawdziwego oblicza Pana Prezydenta ... najlepszego Prezydenta jakiego Polska miała ... poznałem Go dopiero po tragedii ... teraz mamy dług do spłacenia

"Na każdym kroku walczyć będziemy o to , aby Polska

Polską była, aby w Polsce po Polsku się myślało"/ kardynał Stefan Wyszyński- Prymas Polski/

avatar użytkownika Maryla

2. Już nie przeszkadza - Zdzisław Krasnodębski

http://www.rp.pl/artykul/461351_Juz_nie_przeszkadza.html


Najbardziej dotkliwe obelgi, drwiny, poniżające
wyzwiska sypały się na Prezydenta RP. Pomiatano Nim w sposób
bezprzykładny, nękano Go bezustannie – pisze filozof społeczny



źródło: Rzeczpospolita

Od
dłuższego czasu planowałem napisanie dla „Rzeczpospolitej” artykułu, w
którym chciałem uzasadnić, dlaczego będę głosował na Lecha Kaczyńskiego
i dlaczego uważam Go za dobrego prezydenta, za najlepszego, jakiego
mieliśmy od 1989 roku. Wiedziałem, jakie będą reakcje tak wielu ludzi
Mu niechętnych – że to oczywiste, bo to pisze pisowiec, lizus, oszołom
od ojca Rydzyka, wyrzucony z UW za głupotę, ideolog IV RP, któremu
szkoda sutych apanaży, członek Honorowego Komitetu Wyborczego Lecha
Kaczyńskiego w 2005 r. Także tego ostatniego określenia używano jako
obelgi.

Obelgi były zaszczytem

Od paru lat
spadały na nas wyzwiska – na tych wszystkich, którzy nie chcieli
przyłączyć się do chóru wylewających pomyje na głowę Prezydenta,
przystąpić do walki z kaczyzmem, dołączyć się do zbożnego czynu
dożynania watah. Tak jakby nie było o wiele łatwiej płynąć z głównym
nurtem, pisać do „GW” i odcinać kupony od poglądów wytartych w
powszechnym obrocie. Nie, wcale się nie skarżę. Te obelgi były
zaszczytem. Dzisiaj wiem, że są największym zaszczytem, jaki mnie
spotkał w życiu.

Znacznie potężniejsze razy spadały na
współpracowników Prezydenta i polityków PiS, także takich, których
kiedyś Platforma chciała mieć w swoim szeregu, jak Grażyna Gęsicka. Nie
mogę zapomnieć, jak uszargano Annę Fotygę, która chciała służyć
Prezydentowi, realizować jego politykę najlepiej jak umiała. Można się
było nie zgadzać z tymi celami, ze sposobami ich realizacji. Ale drwiny
dotyczyły sposobu bycia, wyglądu. Znamy także odwrotne przypadki –
wystarczyło się odciąć od Prezydenta i jego brata, by znowu zostać
uznanym za subtelnego intelektualistę, by wznosić się w rankingach
zaufania, by odzyskać godność i urodę.

Był
konserwatywnym socjalistą czy socjalnym konserwatystą, łączącym
patriotyzm z wrażliwością społeczną i umiarkowanym konserwatyzmem
obyczajowym

Najbardziej dotkliwe obelgi, drwiny,
poniżające wyzwiska posypały się na Prezydenta RP. Pierwsze spadły od
razu po Jego wyborze. Nie oszczędzono także początkowo Jego Małżonki,
zanim postępowe panie Jej nie polubiły. Pomiatano Prezydentem w sposób
bezprzykładny, nękano Go bezustannie. Nie dbano o godność najwyższego
przedstawiciela Rzeczypospolitej. Pamiętamy zabierany samolot,
pamiętamy pomniejszanie rangi urzędu, który sprawował, przy pomocy
usłużnych prawników i dziennikarzy.

Pamiętamy wszystkie te
haniebne: „nie potrzebuję tu pana prezydenta”, „jaki zamach, taki
prezydent” i „durnia mamy za prezydenta”, „trup na wrotkach”.
Wyśmiewano się z Jego nazwiska – typowego, szacownego polskiego
nazwiska – wyśmiewano się w Polsce, jakby to nie była już Polska, jakby
to było miejsce na Polenwitze lub Polish jokes. I liczono dni, jakie
pozostały do końca Jego prezydentury.

Zgromadzonym przed
telewizorami Polakom cynicznie wmawiano, że ważniejsze niż ideowość są
przekleństwa bezdomnego Huberta, od którego rozpoczęła się era
„nowoczesnego PR” w Polsce, „Borubar”, „Irasiad”, przekręcony szalik
czy flaga. Ekscytowano się „małpkami” wypijanymi przez zapraszanego
dzień w dzień, wieczór w wieczór i promowanego w partii rządzącej
przedstawiciela polskiego motłochu. Sam premier wyrażał się ciepło o
tym wspaniałym PR-owskim pociągnięciu. (por. dzieło „Ja, Palikot”,
Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2010, s. 155)

Tyrady o małpce

Czołowi
politycy przekraczali granicę przyzwoitości, krzycząc: „Były prezydent
Kaczyński”, popisując się piskliwymi tyradami o dyplomatołkach i małpce
Fiki Miki. Bo ani studia na najlepszej uczelni, ani dobra przeszłość,
choćby opowiedziana tysiąc razy, nie ochronią przed obsunięciem się do
poziomu motłochu. Niezawisłe sądy RP orzekały, że nazwanie prezydenta
chamem nie jest obrazą, a jednocześnie skazywały doradcę prezydenta na
kary za opisywanie powszechnie znanych poglądów słynnego na świecie
obrońcy wolnego słowa i innych wolności.

Gdy dzisiaj patrzymy na
prezydenturę Lecha Kaczyńskiego, trudno wydestylować z potoku brudu
rzeczowe argumenty mogące uzasadnić tę falę nienawiści. Mówiono, że to
prezydentura partyjna. Żartobliwe powiedzenie, że „misja została
wykonana”, traktowano jako dowód, mimo że wszyscy wiedzieli, że relacje
między braćmi nie miały charakteru podległości.

Oburzano się,
że zwleka z podpisaniem traktatu lizbońskiego, chociaż zapowiadał, że
go podpisze wtedy, gdy decyzję podejmą Irlandczycy. Bo tak jak w
polityce wewnętrznej, także w polityce europejskiej Lech Kaczyński
chciał, by nie było równych i równiejszych, tych, którym wolno
wszystko, i tych, którym z góry przeznaczono miejsce poślednie.
Sprawiedliwość, równe prawa dla słabszych i wolna, bezpieczna Polska –
to było jego credo. Był w gruncie rzeczy konserwatywnym socjalistą czy
socjalnym konserwatystą, łączącym patriotyzm z wrażliwością społeczną i
umiarkowanym konserwatyzmem obyczajowym. Nie był antyeuropejski.

Gdy
zostawał prezydentem, nie miał wielkiego doświadczenia
międzynarodowego. Szybko się jednak uczył, bo mimo braku talentów
językowych był wyjątkowej klasy umysłem. Z początku był bardzo
zdziwiony tym, jak silne są interesy narodowe w Europie i jak mocno
trzeba ich bronić. Chciał zadbać o pozycję swego, naszego kraju – nie
inaczej niż Angela Merkel, o której zawsze wyrażał się ciepło i z
uznaniem, o interes Niemiec, i jak Nicolas Sarkozy, o którym mówił z
uśmiechem, że na pewno przewyższa go ekscentrycznością, o interes
Francji.

Inni mieli mu za złe, że w ogóle traktat negocjował i że
nań przystał. Ale Lech Kaczyński był realistą, wiedział, że Polska nie
może pozostać wyizolowana. Niestety, dla Jego Polski, Polski
równouprawnionej, podmiotowej, niewyrzekającej się swojej tożsamości,
Polski ambitnej, zrobiło się ostatnio bardzo mało miejsca. W Europie
coraz wyraźniejsza jest dominacja wielkich państw. Stany Zjednoczone
coraz mniej interesują się Europą Środkową, rezygnując nie tylko z
tarczy nad Polską, lecz także zabierając ochronny parasol znad głowy
jej prezydenta.

Niektórzy zaczęli trzeźwieć

Lech
Kaczyński był coraz bardziej osamotniony. Niedawno doszło do zwrotu na
Ukrainie, coraz bardziej zagrożona jest Gruzja, ale pojawiły się znaki,
że coś się zmienia. W niedzielę odbyły się wybory na Węgrzech, w
których wygrał Fidesz. W Wielkiej Brytanii ogłoszono wybory, w których
konserwatyści, sojusznicy PiS z Parlamentu Europejskiego, mogą odnieść
zwycięstwo.

W Polsce zaczęło rosnąć zaufanie dla Prezydenta.
Ostatni sondaż przed Jego śmiercią pokazywał dziewięcioprocentowy
spadek poparcia dla kandydata PO i siedmioprocentowy wzrost poparcia
dla Lecha Kaczyńskiego. Mnożyły się sygnały, że Polacy, że znaczna ich
część zaczyna trzeźwieć, zaczyna powoli dostrzegać rzeczywistość. Za
pół roku sytuacja Polski mogła być zupełnie inna. Śmierć Prezydenta
przekreśliła te nadzieje.

Lecha Kaczyńskiego przedstawiano za
granicą jako nacjonalistę i człowieka o skrajnych poglądach. Nigdy nim
nie był. Kochał swoją rodzinę – tu nie było żartów i nie było
„przebacz”. I kochał Polskę – tu też nie było żartów, nie było
„przebacz”. Wiedział, że przeznaczenie postawiło Go na urzędzie w
skomplikowanej sytuacji, na czele narodu zdezorientowanego. Był
człowiekiem idei i wartości, nie taniej popularności. Był oryginałem.

Był
nieśmiały i uparty, niereformowalny i nieustawialny. Zupełnie też
niemedialny, często nieporadny przed kamerą, choć dzisiaj widzimy, że
także w mediach można było go pokazywać inaczej. Potrzebował ciepła i
przyjaźni, choć bywał – co zrozumiałe – nieufny i impulsywny. Był
naprawdę wielkim człowiekiem. Nie potrzebowałem Jego śmierci, by to
widzieć. I nie piszę tego dlatego, że się poniewczasie wzruszyłem i
przyłączam do chóru zawodowych płaczek.

Nie znam innego
przypadku współczesnego polityka, którego poglądy przedstawiane byłyby
tak nieadekwatnie i niesprawiedliwie, w sposób tak zdeformowany. W
Niemczech, i nie tylko w Niemczech, próbowano nawet zrobić z niego
antysemitę, choć, jak wiemy, było wręcz przeciwnie i Jego ciepłe
uczucia dla Żydów powodowały dystans u Polaków żywiących atawistyczne
uprzedzenia.

Przedstawiano Go jako homofoba. Ale fakt, że to
właśnie Guido Westerwelle był tym politykiem niemieckim, który nie mógł
powstrzymać łez i że po swej pierwszej, inauguracyjnej wizycie w
Warszawie był wobec polskiego Prezydenta pełen przyjaźni i szacunku,
mówi sam za siebie.

Trzeci bliźniak

Najgorsze
rzeczy spotykały Go jednak od rodaków, którzy teraz Go opłakując,
czują, że zostali oszukani i wzbiera w nich gniew i wstyd. Zawsze
obawiałem się, że Jego prezydentura może zakończyć się tragicznie.
Bałem się, że spotka Go los podobny do losu prezydenta Narutowicza, że
znajdzie się jakiś intoksowany i indoktrynowany szaleniec, który będzie
chciał zakończyć ten „obciach”. Spotkał Go jednak inny los.

Elity
III RP nienawiść do Niego siały świadomie i z premedytacją. Niedawno u
czołowego dziennikarza, przedstawiciela ulizanego i zarazem agresywnego
konformizmu, dominującego w polskich mediach elektronicznych,
wyczytałem znamienną opinię: „A to obrażał się na profesora
Bartoszewskiego, a to nie zaprosił Michnika na uroczystości z okazji
Marca ,68, a to pomstował na (inna sprawa, że czasem słusznie) media.
To sprawiło, że większość Polaków widzi w Nim raczej prezydenta
jednopartyjnego, ideologicznego i uosabiającego małość wielu ludzi z
jego zaplecza niż wielkość Rzeczypospolitej.”

Ale Lech
Kaczyński nie zapraszał tych osób nie tylko dlatego, że spotykały Go
obelgi od obu tych autorytetów, ale dlatego, że głęboko nie zgadzał się
z ich projektami Polski – takiej Polski, w której generał Kiszczak może
uchodzić za człowieka honoru, a Anna Walentynowicz ma dogorywać w
zapomnieniu, i takiej Polski, która ma się zachowywać jak brzydka panna
na wydaniu i pozwalać na rewizję europejskiej historii przez sąsiadów.

Razem
z Prezydentem zginęli ludzie, którzy byli nadzieją polskiej polityki:
Władysław Stasiak, Grażyna Gęsicka, Tomasz Merta, Aleksander Szczygło.
Zginął Janusz Kochanowski, który podczas ostatniej rozmowy opowiadał mi
o tym, jak jego i jego rodzinę zaczęły nękać odpowiednie instytucje.
Zginął Janusz Kurtyka, o którego nękaniu wiedziała cała Polska. Zginęła
Anna Walentynowicz, która przeżyła i próbę otrucia w 1981 roku, i stan
wojenny, i lata zapomnienia w III RP. Ich wszystkich łączył jeden
wspólny rys – byli ludźmi idei, a nie kariery. Byli państwowcami.
Niestety już nie zabiorą głosu, by wyjaśnić, o co im chodzi, o co
chodziło Prezydentowi.

Teraz już nie będzie przeszkadzał. Nie ma człowieka, nie ma problemu.

I
gdy już nie ma problemu, nagle pokazano nam człowieka – jakiegoś innego
Lecha Kaczyńskiego. Okazało się, że był jeszcze trzeci bliźniak. Nie
nieudacznik, który napisał pracę doktorską o Leninie wtedy, gdy inni
walczyli o wolność, nie zaciekły, zapiekły polityk, ale człowiek
wielkiego serca i umysłu, choć skromnej postury. Teraz przez ekrany
telewizorów przesuwają się zastępy tych usłużnych gadających głów,
które nigdy nie potrafią zamilknąć i zawsze się pchają do pierwszego
rzędu. Teraz jego dawni koledzy z opozycji pokonali amnezję i
przypominają sobie wspólne czasy, choć jeszcze niedawno nie potrafili
wykrztusić ani jednego życzliwego słowa.

Grubej kreski nie będzie

A
od tych, którzy przy Nim stali i pozostali, wymaga się, by milczeli, by
odkreślili przeszłość grubą kreską, by się pojednali, by nie zakłócali
atmosfery żałoby. Ale ich – naszym – obowiązkiem wobec Niego i Nich
jest mówić. Grubej kreski tym razem nie będzie.

I wy miejcie
odwagę, pozostańcie sobą. Już zaczęliście dzielić łupy i dobierać się
do szaf. Zróbcie kolejne „Szkło kontaktowe”, wyśmiejcie tę śmierć,
wypijcie małpki. Zaproście Palikota i Niesiołowskiego. Krzyczcie:
„cham” i „dureń”, i „były prezydent Lech Kaczyński”. Wyśmiewajcie i
drwijcie. Bądźcie sobą. Gardzę wami. Jestem dumny, że Go znałem.

Autor
jest profesorem Uniwersytetu w Bremie i Uniwersytetu Kardynała Stefana
Wyszyńskiego w Warszawie oraz współpracownikiem „Rzeczpospolitej”

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl