Serdecznie dziękuję p. Sowińcowi za inspirację i zachętę.



Chciałbym zacząć od przypomnienia tekstu,
jakim GW uczciła rocznicę zakończenia II WŚ cztery lata temu. Zdaje
się, że stosunkowo niewiele osób go pamięta - choć udało mi się znaleźć
fragmenty podane dwa tygodnie temu na  forum blogmediów przez nielubiegazety2.



Artykuł trzeba przeczytać w całości. Nie sposób wybrać najmocniejszych fragmentów - szkoda niemal każdego akapitu.



Najpierw o niezwykłej krucjacie zwykłego Rosjanina.


Armia Czerwona nie pochowała do
dziś 4 mln swych poległych w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Anatolij
Skworcow sam "podnosi" i chowa poległych w podmoskiewskim lesie. Do
dziś pochował już 4 tys. żołnierzy


Skworcow nie będzie
dziś świętował. Pojedzie do lasu, by - jak mówi - "podnosić" żołnierzy
poległych tam w dużej bitwie w grudniu 1941 r. (...)

 

Ten 50-letni cieśla szuka poległych w bitwie pod
Kremionkami od kilku dekad. Zaczął chodzić bobrować po lasach w
poszukiwaniu broni, amunicji i pamiątek. Ale wszędzie natykał się na
czaszki, ludzkie kości. - W grudniu 1941 r. Armia Czerwona zatrzymała
tu idące na Moskwę oddziały niemieckie. Wtedy była straszna zima -
opowiada. - Mróz do minus 40 stopni, ogromne śniegi. Pod Moskwą ginęły
całe dywizje. Ludność cywilna uciekła, zabitych nikt nie chował.

(...)

 

Skworcow dostał oficjalną zgodę na poszukiwanie
szczątków żołnierzy dopiero pod koniec lat 80.: - W 1988 r. z kolegami
założyliśmy oddział poszukiwaczy Pamiat. Jeździmy po lasach za własne
pieniądze, a kiedy nazbieramy dość ludzkich kości, władze za darmo dają
nam trumny.



Pamiat przez 17 lat odnalazła i pochowała 4 tys. żołnierzy Armii
Czerwonej. Ale w okolicy Kremionek w grudniu 1941 r. zginęło 10 tys.
Rosjan, trzeba więc jeszcze odszukać szczątki 6 tys. żołnierzy - całą
dywizję.



- Skąd wiecie, że ci, których chowacie, to Rosjanie, a nie Niemcy? - Z
tym nie ma problemu - odpowiada Anatolij. - Niemcy mają metalowe żetony
identyfikacyjne. Przy nich jest zawsze mnóstwo rzeczy, nożyki, latarki,
zapalniczki, okucia butów, puszki. A nasi nie mają przy sobie nic,
rzadko który szedł do walki w butach, większość miała walonki. Tylko
raz przy naszym żołnierzu znalazłem małą puszkę konserw. I nasi nie
mieli metalowych żetonów, tylko plastikowe pojemniczki, w których
powinna być kartka z nazwiskiem żołnierza i jego domowym adresem. Ale
tych kartek z reguły w pojemnikach nie ma. Z tych 4 tys., których
"podnieśliśmy", zidentyfikowaliśmy tylko 96.

 

A czy następny fragment nie przypomina Sz. Publiczności relacji z
miejsca katastrofy pod Smoleńskiem, które usłyszeliśmy ostatnio np. w
Misji Specjalnej?

 

Skworcow weźmie dziś z sobą, jak zawsze, prawie
dwumetrową stalową pikę zakończoną małą nakrętką. - Wbijam ją w
miejscach, gdzie jest jakiś dołek, ślad po leju albo okopie. Tam, gdzie
w piasku zgniły ludzkie zwłoki, zostaje kilka centymetrów pulchnej
ziemi. Tępo zakończona pika przez takie miejsce przechodzi lekko, bez
oporu. I tam trzeba kopać - tłumaczy Anatolij.

 

(...)


W niektórych miejscach ci, co
przeżyli, zbierali trupy i wrzucali do lejów czy okopów. Jeśli mieli
czas, zwłoki przykrywali gałęziami. W wielu miejscach polegli zostali
tam, gdzie zginęli. - Zgnili na ziemi, do dziś wszędzie pod ściółką
można znaleźć ludzkie szczątki - mówi Skworcow. - Kiedy jeszcze jako
chłopak chodziłem do lasu, żal mi się zrobiło tych żołnierzy. Nam
przecież powtarzali w szkole hasło "Niczego i nikogo nie zapomnimy ". A
oni tak, na ziemi, bez mogił. Pierwszego człowieka pochowałem, kiedy
jeszcze nie miałem dziesięciu lat.

 

Co o tym mówili eksperci wojskowi i politycy?

 

Mieliście 60 lat pokoju, dlaczego ich nie
pochowaliście? - pytam Wiktora Litowkina, niezależnego eksperta
wojskowego w Moskwie. - Były przecież czasy Stalina, Chruszczowa,
Breżniewa, było potężne imperium i wielomilionowa armia chlubiąca się
zwycięstwem nad Niemcami. Dlaczego nikt nie pozbierał tych kości?



Litowkin nie ukrywa złości: - Bo w naszej armii człowiek nigdy się nie
liczył i do dziś się nie liczy! Może zgnić pod płotem i nikt się o
niego nie zatroszczy! Mijają kolejne huczne rocznice, przez plac
Czerwony maszerują kolejne defilady, dowódcy dekorują się medalami, a
30 km od Kremla leżą po lasach ludzkie szczątki.
(...)


Generałowie przypominają
sobie o poległych przed rocznicami i wtedy dużo obiecują. A potem
zapominają. I sumienie ich nie gryzie - uważa Ludmiła Aleksiejewa,
znana działaczka demokratyczna. - Mój ojciec zginął w 1942 r. pod Rusą,
gdzie Niemcy wybili całą naszą II Armię, bo Stalin dał jej obłąkany
rozkaz przebicia się do oblężonego Leningradu. I kości tych ludzi do
dziś walają się na ziemi. Jak mogę, wspomagam ochotników, którzy
szukają szczątków żołnierzy w tamtych lasach. Daję im pieniądze, bo
wiem, że jeśli nie oni, to nikt nigdy nie znajdzie mojego ojca.

 

A skąd się wziął ogólny szacunek 4 milionów niepogrzebanych? Jak się
okazuje, to szacunek bardzo, bardzo konserwatywny - z ust "oficjalnych
czynników":




Minister obrony Rosji Siergiej Iwanow w wywiadzie
dla "Rossijskiej Gaziety" przyznał, że do dziś nie pochowano "nieco
mniej niż 4 mln" żołnierzy Armii Czerwonej zabitych w czasie Wielkiej
Wojny Ojczyźnianej. Dodał jednak z dumą, że w ostatnich latach udało
się odszukać i pochować szczątki 47 tys. poległych.

 

Jak ten szacunek ma się do rzeczywistości?


To wstyd i hańba - przyznaje historyk Jurij
Afanasjew. - Ale to nie tylko wynik niedbałości czy lekceważenia
jednostki ludzkiej. Stalin celowo pozostawił niepochowane setki tysięcy
poległych pod Moskwą, Nowgorodem Wielkim, Sankt Petersburgiem czy
Smoleńskiem. Starał się ukryć prawdziwą cenę, jaką zapłacił nasz naród
za to zwycięstwo.



Stalin powiedział tuż po wojnie, że ZSRR stracił w niej 7 mln ludzi. -
Gdyby po wojnie zbierano zwłoki z pól bitewnych, szybko okazałoby się,
że to bezczelne łgarstwo - mówi Afanasjew. - Dopiero Chruszczow, który
zdemaskował Stalina, powiedział o 20 mln ofiar. Dziś oficjalnie mówi
się u nas o 27 mln zabitych, ale są historycy, którzy obliczają, że
wojna w rzeczywistości pochłonęła ponad 40 mln obywateli Związku
Radzieckiego.

 

No, redaktorze Radziwinowicz, wykazaliście się wówczas
reakcjonizmem, zoologiczną nienawiścią do Kremla i całkowitym brakiem
rewolucyjnej czujności. To przez takich jak wy do dziś króluje
nieufność i pokutują rozmaite teorie spiskowe. Jak można było takim
tekstem czcić tak sławetną rocznicę?

 

Ale wróćmy do zwłok poległych w "Wielkiej Ojczyźnianej". Warto przypomnieć,

co się działo, kiedy Polska czy Estonia zaczynały się nieśmiało zabierać do demontażu pomników - nie grobów! - sołdatów Krasnoj Armiej:

Dziennik "Kommiersant" napisał, że Polska
przystępuje do wojny z pomnikami. Według ministra spraw zagranicznych
Rosji Siergieja Ławrowa NATO i UE dopuszczają do profanowania grobów
żołnierzy radzieckich. Przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych
rosyjskiej Dumy Konstantin Kosaczow chce aby polski sejm zrezygnował z
ustawy dekomunizacyjnej a zwierzchnik Cerkwi prawosławnej w Rosji,
patriarcha Aleksij II ze zgrozą zauważył, że Polska i Estonia obrażają
poległych żołnierzy radzieckich.

 

A co dokładnie w tym samym czasie z pomnikami i grobami robiono pod samą Moskwą? Oto

kolejny tekst Radziwinowicza z GW, tym razem z kwietnia 2007:


Gazety moskiewskie od kilku dni próbują
wyjaśnić, dlaczego miejscowe władze postanowiły wyrzucić prochy
bohaterów z mogiły w podstołecznych Chimkach tuż obok szosy łączącej
Moskwę z lotniskami Szeremietiewo I i Szeremietiewo II. 
 Oficjalnie chodzi o to, że w tym miejscu
szczególnie intensywnie pracują tirówki, które bez szacunku dla
zmarłych zaśmiecają mogiłę - jak to określono w oficjalnym dokumencie -
"odpadkami swej działalności". Wyrzucić ich stamtąd się nie da, bo tuż
obok jest posterunek milicji, która, jak ironizuje Radio Echo Moskwy,
"kryszuje" tirówki, czyli za pieniądze zapewnia im ochronę.



Mieszkańcy Chimek nie wierzą ani w opowieści o prostytutkach, ani w
obietnice miejscowych urzędników poszerzenia trasy o całe 100 metrów,
które dziś dzielą ją od mogiły. Zdaniem Anatolija Baranowa, który
namawiał sąsiadów do udziału w proteście przeciw rozkopywaniu grobu,
władze wyciągają ręce po zajętą przez mogiłę cenną przydrożną działkę.
Chcą tam zbudować biurowiec.



- Mam dokument, który potwierdza, że chodzi właśnie o to - zapewnia Baranow.



Protesty mieszkańców Chimek nic nie dały i pod koniec ubiegłego
tygodnia mogiłę lotników rozryła koparka. Znalezione kości robotnicy
wrzucili do plastikowego worka.



Kiedy telewizje rosyjskie we wszystkich serwisach informacyjnych mówiły
o "świętokradczym znieważeniu" pomnika żołnierza radzieckiego w
Tallinie, reporterzy gazety "Nowe Izwiestia" próbowali ustalić, co się
stało ze szczątkami lotników z Chimek. Jak się okazało, część kości
robotnicy zostawili w ziemi na miejscu, gdzie była rozkopana mogiła.



Gdzie jest reszta, nie wiadomo. Aleksander Daniłowski, rzecznik
administracji Chimek, zapewnił dziennikarzy, że zostały one z pietyzmem
przewiezione i przekazane do kostnicy w pobliskiej Schodni. Pracownicy
kostnicy z kolei przysięgali, że szczątków lotników nikt im nie
przywoził. A robotnicy, którzy przy rozkopanej mogile pakowali kości do
worka, z reporterami rozmawiać nie chcieli.

 

Tłumaczyć się natomiast będzie sześciu młodych
aktywistów partii komunistycznej - milicja aresztowała ich za udział w
akcji protestacyjnej.



- W Chimkach na pociąg odprowadzali nas miejscowi. Jako eskorta, bo
ktoś ostrzegł, że tutejsza milicja spróbuje nas aresztować. A
milicjanci przyszli po nas dopiero w pociągu. Bez wyjaśnień bili nas w
wagonie. Najbardziej oberwało się 15-letniej Maszy Koljadzie, która
nieprzytomna, ze wstrząsem mózgu trafiła do szpitala - opowiadał
dziennikarzom Paweł Tarasow, który po biciu w pociągu ma kontuzję
kręgosłupa.



Koljada, Tarasow i czterej ich koledzy mają w najbliższą środę stanąć
przed sądem oskarżeni o udział w nielegalnej demonstracji, zakłócenie
porządku publicznego i czynny opór stawiany przedstawicielom władzy.

 

Zarówno w Tallinie, jak i w Krakowie, kiedy likwidowano pomniki
okupacji, szczątki żołnierzy przeniesiono starannie na cmentarz
wojskowy.

 

Kiedy jeszcze mieszkałem w Polsce i bywałem na krakowskich
Rakowicach 1/2 listopada, zawsze widziałem świeczki na grobach
krasnoarmiejców na przyległym cmentarzu wojskowym. Sam też tam wtedy
chadzałem.

 

Teraz proszę przeczytać raz jeszcze sławetny apel sprzed kilku dni.
I ocenić samodzielnie alarm o rzekomym braku szacunku dla grobów
Czerwonej Niezwyciężonej w Polsce.

 

Jedynym nieprzyjemnym zaskoczeniem było dla mnie nazwisko
Dutkiewicza. W pozostałych wypadkach nie mogłem mówić o utracie
szacunku, bo nie bardzo miałem co tracić.

http://czepiec.salon24.pl/179914,jak-o-zwloki-poleglych-w-ii-ws-dba-sie-...