Kod kulturowy (dziedziczna cytadela finansjery)
Tak na marginesie wybryku dwóch "ekstrawaganckich" i "odważnych" "chłopaków" z jednej z sieczkowych stacji radiowych naszła mnie refleksja, że mamy tutaj do czynienia z czymś, co można nazwać "kodem kulturowym". A więc zestawem symboli, skojarzeń, także poziomem empatii, kultury osobistej, oczytania, erudycji. Z czymś, co się akceptuje patrząc na ten świat i powtarza, odpowiednio to wzbogacając. Czymś, do czego się przyznajemy, co przyjmujemy jako część swojej obecności w sferze publicznej i posługujemy się w kontaktach międzyludzkich. Myślę, że spokojnie możemy mówić o różnych kodach kulturowych, a nie wahałbym się wysunąć tezy o dwóch kulturach, które współistnieją w ramach jednego społeczeństwa. Gdzieś tam obok siebie, jedna bardziej, druga mniej obecna w przestrzeni publicznej. Jedna mająca do zaoferowania całe bogactwo tradycji, postaw, zachowań, języka itp., druga majaca do zaoferowania wyłącznie cynizm i kpinę i tymi "wartościami" objaśniająca sobie (a co gorsza innym) złożoną rzeczywistość.
Mam aktualnie to szczęście (tak, szczęście, bo bardzo to pomaga wzbogacić moją optykę) obcować na codzień z przedstawicielami kodu kulturowego (kultury?), który jest też kodem kulturowym panów Wojewódzkiego i Figurskiego. Mogę też próbować sklecić pewne uogólnienia, pokusić się o pewne syntezy oraz próbować bawić się w prognozowanie reakcji na poszczególne wydarzenia (na ogół bezbłędnie).
Nie miejsce tu na jakieś pogłębione syntezy, na te może kiedyś przyjdzie czas, ale sądzę, ża parę cech charakterystycznych, parę sformułowań, parę klisz i kalek można dosyć dobrze wpisać w ten kod - wspólny dla mojego otoczenia i panów Wojewódzkiego i Figurskiego.
Na pewno należy do nich łatwość kpienia sobie z tego, co w kodzie kulturowym właściwym naszej cywilizacji jest przemiotem szczególnej ochrony. Smierć i związany z nią ból na przykłąd. Co znaczą dla rzeczonych panów - już wiemy. A dla ich współwyznawców? Ano w 2005 roku, po podwójnym zwycięstwie wyborczym braci Kaczyńskich (przepraszam za osobistą refleksję: nadal nie mogę uwierzyć w to, że już nie ma i nie będzie "braci Kaczyńskich") w sobie właściwy kod kulturowy wpisywali się pytaniem "czy można się tak ucieszyc z wygranych wyborów, że dostanie się zawału serca?" Innym przejawem było pastwienie się nad... chorobą matki obu braci. Gdy jeszcze żył Prezydent, głośno szydzono: "o, mamusia umrze, to będzie żałoba narodowa". Jeszcze nie wiem, jaka będzie reakcja na wybryk "młodych dzienikarzy" (wszakże jeszcze "Gazeta Wyborcza" nie dała wykładni, na razie jesteśmy na etapie zrzucania winy za katastrofę na Lecha Kaczyńskiego i jego Kancelarię), ale sądząc po rozbawieniu, z jakim towarzystwo wymieniało się "dowcipami" na temat zmarłej pary prezydenckiej (w rzeczywistości nie były to żadne dowcipy a najobrzydliwsze fekalia umysłowe, jakie może z siebie wydać zdrowy na umyśle osobnik) będzie wielkie oburzenie na... "PiS-owców", którzy chcą wprowadzić cenzurę. Nic to, że dwa tygodnie temu jak za panią matką za Gazetą Wyborczą szumieli oburzeniem na Pospieszalskiego i TVP, którzy wpuszczali na antene treści niekonsulotwane z Ministerstwem Prawdy.
Drugi przejaw kodu - specyficzny język, jakim się posługuje to towarzystwo. Jeśli ktoś posługuje się innym kodem kulturowym, to na brzmienie słowa "Jarek" może mieć różne skojarzenia. Oni mają tylko jedno... Wszystko w sosie szyderstwa. Dodajmy tu jeszcze niejakiego Kuźniara, czołowego klauna kanału TNV24, który był do tego stopnia wyćwiczony, że nawet niby pełen szacunku zwrot "pan prezydent" potrfiał wycedzić z takim szyderstwem w głosie, że za kazdym razem ręka sama mi wędrowała do pilota, żeby wykurzyć tego typa z mojego ekranu
Rzecz trzecia: stosunek do osób starszych. "Mohery" i "kapcie" - nie inaczej. Nie wiem, czy panowie mający pięćdziesątkę na karku (co prawda mentalnie pozostajcy w okolicach gimnazjum, i to kiepskiego, ale wiek się liczy metryką, nic na to nie poradzimy) nie podcinają trochę gałęzi, naj której siedzą, ale tym się nie przejmujmy. Liczy się "młodość", liczy się "power", liczy się nowoczesność. I dlatego wprawdzie najfajniejszy jest Tusk, ale jak on nie może, to fajniejszy jest "Radek", bo taki młodzieżowy. "Bronek" nie, bo on ciągle tylko o tych powstaniach, historii, o nie!.
I na koniec - rzecz czwarta. Nie przejdzie im przez gardła słowo "kapłan" czy nawet "ksiądz". "Klecha", "czarny", "kler". I nic więcej. I niejaki "Rydzyk" - nie trzeba dodawać, że nic dobrego na jego temat nie wolno powiedzieć, ani nawet pomyśleć. Nałózmy na to "skrzywdzony" przez KRRiT Polsat, który musiał się długo tłumaczyć z wybryku kolejnej "ikony" tamtej kultury, do którego szczuł ją jeden z dziś wspominanych delikwentów.
Tak to mniej więcej wygląda, popatrzmy raz jeszcze: łamanie wszelkich tabu, które uznawane są w naszej kulturze, kod językowy pełen szyderstwa, pogarda dla osób starszych, zajadła nienawiść do Kościoła). A wszystko to ostentacyjnie podlane (bo jakze inaczej) gęstym sosem ignorancji, braku erudycji, nieoczytaniem. I to w każdej dziedzinie. Od gramatyki języka polskiego przez podstawowe terminy prawne (takie zupełnie z życia codziennego), faktografię historyczną (na poziomie podstawówki, no, tej sprzed genialnej reformy rządu Ruzka) aż po kwestie, nazwałbym to, "religioznawcze" (są to ludzie chrzczący dzieci i święcący pokarmy a jednocześnie ze zdziwieniem zapytujący w Popielec "ojej, a czy ja powinienem wyjąć kiełbaskę z kanapki?" - oczywiście sami sobie szybko odpowiadają "nie, bez przsady").
I tak to w skrócie wygląda, przyznam wszakże, że nie bardzo wiem, co z tym robić. Ktoś powie: walczyć, przekonywać, wskazywać ścieżki myślenia. Tak, też tak kiedyś uważałem, ba, nawet wykazywałem raz po raz, co logika i zwykłe fakty każą sądzić o różnych powielanych przez nich mitach. I miałem wrażenie, że to działa, aż... pojawiał się kolejny artykuł na gazeta.pl czy onecie - i koniec. Działać przestawało. Więc dałem sobie spokój, rytualnie tylko na kolejne "rewelacje" w rodzaju "zatrudniania aktorów przez Pospieszalskiego" wzruszam ramionami i nie podzielam oburzonego podniecenia. Nie ma co się kopać z koniem.
Ale jestem, mimo wszystko, optymistą. Optymistą, bo kropla drąży skałę. Wystarczy spojrzeć na filmy z czasów PRL-u, jeszcze nawet z przełomu lat 80. i 90. Zwróciliście Państwo uwagę, że w filmach tych, jeśli pojawia się ciąża, która może oznaczać jakieś kłopoty, naturalnym jest pytanie "czy chcesz urodzicto dziecko"? Wtedy "spędzanie" płodu wydawało się zwykłą antykoncepcją, no może odrobinę spóźnoną. Dziś mamy jedną z przyzwoitszych ustaw w Europie w tym względzie (chociaż w swoim czasie, kiedy temat został podniesiony przez marszałka Jurka podpisywałem zgodne z jego postulatami apele i projekty) i dominujące w społeczeńśtwie przekonanie, że - nawet jeśli nie jest ona idealna, to nie należy jej "liberalizować". Oni po śmierci Jana Pawła II nie puszczali tych homilii, w których mówił do nas o tych sprawach, i to dobitnie, ale ta kropla skałę wydrążyła. Jestem też optymistą, bo na własne oczy widziałem tych ludzi na Krakowskim Przedmieściu i na Żwirki i Wigury, gdy przejeżdżał kondukt. I nie ma możliwości, żeby tam byli sami aktorzy. I żeby wszystkim im gażę wypłacił Jan Pospieszalski. Jednak jest nas sporo.
I tak sobie myślę, że nawet jeśli w tych wyborach coś pójdzie nie tak i pan (Brrrrrr!)onisław Komorowski zostanie tym prezydentem, to przecież przypomnijmy sobie, jak to było 30 lat temu: najpierw przyjechał Papież i się, Polacy, policzyliśmy, potem, w lipcu 1980 przeszła przez Polskę fala strajków, której kulminacja nastąpiła w sierpniu - a raczej Sierpniu. A w tzw. międzyczasie, w marcu 1980 roku, miały miejsce wybory do Sejmu PRL, w których Pierwszy Sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej tow. Edward Gierek uzyskał w okręgu nr 25 w Sosnowcu 99,97% oddanych głosów. Pozostaję optymistą, bo po pierwsze - Komorowski i tak tylu głosów nie dostanie, a po drugie, po każdym marcu, czerwcu, lipcu przychodzi sierpień, a ten, w co głęboko wierzę, będzie nasz.
http://cytadela.salon24.pl/176256,kod-kulturowy
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz