Credo prezydenta - prof. Zdzisław Krasnodębski

avatar użytkownika Maryla

Z prof. Zdzisławem Krasnodębskim, socjologiem i filozofem społecznym, wykładowcą Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, rozmawia Małgorzata Goss

Po katastrofie w Lesie Katyńskim media pokazują nieprzerwany ciąg materiałów filmowych na temat działalności prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego zagranicznych wizyt, spotkań. Był on obecny we wszystkich ważnych dla Polski sprawach...
- Czułem się związany z tym wielkim projektem, który nazwaliśmy IV Rzecząpospolitą, a który dzisiaj dla wielu jest synonimem wszystkiego, co negatywne. Ta prezydentura była rzeczywiście aktywna zwłaszcza w pierwszym okresie. W ostatnim czasie, przypomnę, prezydentowi rząd zabrał samolot... Coś takiego nigdy nie zdarzyło się prezydentom Wałęsie czy Kwaśniewskiemu. Od wyborów w 2007 r. celem partii rządzącej było ograniczenie roli głowy państwa. Atakowano Lecha Kaczyńskiego jako osobę, ale jednocześnie był to atak na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej, próba zmiany Konstytucji, żeby nie Naród, lecz Zgromadzenie Narodowe wybierało głowę państwa. Na koniec wypowiedź pana premiera, że prezydentura to tylko "żyrandole i zaszczyty, i pałac", i w gruncie rzeczy nic więcej... Zanim do tego doszło, prezydent Lech Kaczyński prowadził bardzo intensywną politykę europejską. Miał swoich przyjaciół politycznych i sojuszników, należeli do nich m.in. prezydent Litwy Valdas Adamkus, prezydent Czech Vaclav Klaus. O poparcie ze strony głowy naszego państwa zabiegali i Nicolas Sarkozy, i kanclerz Niemiec Angela Merkel. Pamiętam symboliczne spotkanie przywódców europejskich na granicy francusko-niemieckiej, gdy wspólnie szli przez most i była tam taka charakterystyczna scena, kiedy Angela Merkel objęła ramieniem prezydenta Kaczyńskiego, i szli tak razem... Prezydent na czele pochodu przywódców europejskich! Telewizja niemiecka, która nie była mu przychylna, pokazywała tę scenę bardzo dokładnie. Niestety, nie można było tego obejrzeć w polskich mediach.

Niechęć i niesłychana agresja wobec prezydenta Kaczyńskiego ujawniła się nazajutrz po wyborach w 2005 r. i trwała właściwie do końca.
- Pamiętam okładkę jednego z tygodników z nagłówkiem: "Jak on to wygrał...". Charakterystyczna była też okładka przed wyborami w 2007 r.: "Tusku, musisz!". W mediach wszędzie na świecie przeważa nastawienie liberalno-lewicowe. Pamiętam, jak Helmut Kohl był atakowany przez media niemieckie, zanim został okrzyknięty "ojcem narodu", ojcem niemieckiego zjednoczenia. Należy jednak odróżniać krytykę w mediach, która jest czymś naturalnym, od ordynarnych napaści. Trzeba powiedzieć sobie jasno i otwarcie: to, co się w Polsce działo, nie zdarza się w żadnym cywilizowanym kraju!

Prezydent chciał wzmocnić międzynarodową pozycję Polski.
- Po pierwsze, walczył o równorzędność Polski w stosunkach z krajami starej Unii, o uznanie, że Polska nie jest "małym krajem" i ma swoje prawa. Po drugie, budował pozycję Polski w regionie. Prowadził politykę Jerzego Giedroycia, z którą obecna ekipa zerwała. To jedna z największych, a niezauważanych przez przeciętnego obywatela zmian. Polska polityka zagraniczna została przeorientowana w ciągu kilku ostatnich lat. My się wycofujemy z regionów, gdzie byliśmy obecni! W gruncie rzeczy jesteśmy sprowadzani do roli małego państwa, które jest podporządkowane mocarstwom.
Od lat dużo czasu spędzam za granicą. Uważam, że nasze państwo ze swoją historią i tradycją jest niedoceniane w UE i na świecie. Walka o podmiotowość Polski stanowiła istotę polityki prezydenta Kaczyńskiego. To był najlepszy prezydent po 1989 r., z najambitniejszym programem politycznym. Żałuję tylko, że nie miał takiego talentu komunikowania się ze społeczeństwem jak Ronald Reagan. Chciał dać Polakom pewność siebie, uzmysłowić, że zakończyliśmy pewien etap, i nie jesteśmy już krajem postkomunistycznym, nie jesteśmy krajem, który ma siedzieć cicho i słuchać. Przystępujemy do czegoś większego, chcemy zająć właściwe miejsce w Europie.

Lech Kaczyński z natury był skromnym człowiekiem, ale gdy reprezentował Polskę, "głowę nosił wysoko".
- On wiedział, że reprezentuje majestat i ciągłość Rzeczypospolitej. Nie traktował prezydentury jako "funkcji na dziś". Nie traktował społeczeństwa jedynie w sensie zbiorowości tu i teraz żyjących ludzi. Nie rozumował w kategoriach "polityki sondażowej", że ot, coś dzisiaj się podoba, a za tydzień już nie.

Nawiązywał do ciągłości dziejów jako sztafety przeszłych, obecnych i przyszłych pokoleń...
- O to właśnie chodzi. Dla niego to była "Polska, która istnieje w dziejach". My przeminiemy, ona będzie, jak była przed nami. Prezydent miał ogromne poczucie zobowiązania wobec Polski, wobec ludzi, którzy zginęli np. podczas Powstania Warszawskiego, którzy walczyli, cierpieli, marzyli o Niepodległej. Takie podejście było niezwykle mocne w "Solidarności" i w stanie wojennym. Trudno uwierzyć, że tak wielu o tym zapomniało, tak wielu ówczesnych przywódców "Solidarności" od tego odeszło, wolało dostosować się do świata - nędznego, doraźnego - uważając tamto podejście za zbyt ambitne, zbyt śmieszne. Prezydent trwał przy tych wartościach, choć go wyśmiewano... Dlatego, gdy ktoś pyta, czym sobie Lech Kaczyński zasłużył, aby spoczywać na Wawelu wśród królów, odpowiadam: wiernością Rzeczypospolitej! Łatwiej czasami być dzielnym na polu walki, kiedy strzelają, niż gdy na człowieka spadają tak poniżające słowa. Lżono go, choć piastował funkcję prezydenta Rzeczypospolitej. Był niesamowicie dzielny. I był człowiekiem kryształowym, uczciwym. To także wynikało z jego poczucia obowiązku wobec Polski. Wszystkie osoby, które go otaczały - szef kancelarii Władysław Stasiak i inni współpracownicy, były ludźmi o nieposzlakowanej opinii, uczciwymi, całkowicie oddanymi służbie publicznej.

Lech Kaczyński chciał silnej prezydentury.
- Jedność Polski wyraża się w osobie prezydenta, który jest wybierany w wyborach powszechnych i zostaje postawiony na straży narodowej historii i wartości. On nie może w imię taniej popularności czy poprawności politycznej z tego zrezygnować, np. udawać, że Polska nie jest krajem katolickim, albo że nie jest państwem patriotycznym, albo że nie była heroiczna w czasie II wojny światowej. Te wartości dzisiaj nie są popularne, nie mówi się o nich głośno, bo nie przysparzają taniej popularności. Dlatego prezydent uważał, że musi je reprezentować nawet za cenę przegranych wyborów.

Druga strona sceny politycznej przedstawia zupełnie inne koncepcje...
- Zderzają się dwie wizje Polski i dwie wizje polityki. Ta druga wychodzi z założenia, że nie jesteśmy krajem wyjątkowym pod żadnym względem - wielkości, potencjału czy wyjątkowo skomplikowanej historii - który musiałby prowadzić własną politykę historyczną czy w ogóle jakąkolwiek własną politykę. Stąd w wykonaniu niektórych polityka doraźna, "pod publiczkę", sondażowa. Przybrało to u nas rozmiary tak skrajne, wręcz kompromitujące. Władza dostała się w ręce PR-owców, wizażystów, speców od wizerunku, kreatorów rzeczywistości.
Na koniec ta rzeczywistość nas dopadła! Okazało się, że nie można wykreować obrazu, bo jest katastrofa i jest śmierć, całkiem rzeczywista, namacalna, a nie wymyślona na ekranie. Zdarzyło się coś, co nigdy nie powinno. Ludzie czują tę tragedię. Gdzie są teraz ci panowie od PR-u?

Wzniecenie przez Andrzeja Wajdę i "Gazetę Wyborczą" dyskusji na temat miejsca pochówku pary prezydenckiej wydaje się rozpaczliwą próbą odwrócenia uwagi Polaków - którzy dziś manifestują przywiązanie do Prezydenta Polski - od symbolu jedności, jest próbą zburzenia poczucia wspólnoty narodowej.
- Przeczytałem w prasie zagranicznej, że tym, czego się te kręgi obawiają najbardziej, jest powstanie mitu, trwałego wzoru do naśladowania. Dlatego chcą za wszelką cenę interpretować hołd milionów Polaków złożony prezydentowi jako chwilowe wzruszenie i nic więcej. A tu chodzi o coś znacznie więcej: o rozumienie Polski, o rozumienie polityki i jej celów, o rozumienie życia narodowego.

Do trumny prezydenta spieszą nie tylko zwolennicy jego polityki, lecz także ci, którzy nie podzielali jego poglądów. Swoim postępowaniem manifestują szacunek dla majestatu Rzeczypospolitej, przeczuwając, że ta pełna metafizycznej symboliki katastrofa to cios w fundamenty kraju. Jakby chcieli go razem osłonić.
- Ludzie mówią: "Nie zgadzałem się z nim, ale to był mój prezydent". Śmierć Lecha Kaczyńskiego to zarazem zmartwychwstanie prezydentury jako uosobienia instytucji państwa. Ludzie widzą, że to nie był zwykły urzędnik, ktoś, kto "siedział w pałacu, bo mu się żyrandole podobały", ale żywy symbol, ucieleśnienie wartości, w których my jako Polacy się odnajdujemy. Lech Kaczyński tak właśnie rozumiał prezydenturę. To nie była funkcja techniczna sprowadzona do urzędowania. Pochówek na Wawelu to utrwalenie tej wizji Polski i prezydentury, a nie wyłącznie faktu, że katastrofa zdarzyła się właśnie pod Katyniem, i że tak wielu ludzi zginęło. I dlatego są te protesty. Demonstrantom chodzi o coś innego, ale nie o to, żeby prezydent tam nie spoczął.

Środowiska skupione wokół PO uważają, że prezydent wyłoniony w powszechnych wyborach ma zbyt silną pozycję, że przeszkadza rządowi w prowadzeniu polityki. Promują system kanclerski, w którym to premier - kanclerz, prowadzi politykę, a prezydent wybrany przez Sejm i Senat pełni wyłącznie funkcje reprezentacyjne...
- Dlatego kandydaci PO na prezydenta w prawyborach pokazywali minimalistyczne wyobrażenie o prezydenturze, które można streścić w słowach: "Będę jeździł, promował, pomagał premierowi". Wzorowanie się na Niemcach to kompletny nonsens. To inny kraj, inna historia, inna struktura. Słaba rola prezydenta Niemiec wynika z tego, że kiedy powstawała Niemiecka Republika Federalna, bano się ludu niemieckiego i nie chciano, żeby bezpośrednio wybierał on głowę państwa. Tę samą obawę przed Narodem widać u nas w pewnych kręgach politycznych. Wolałyby one zamienić politykę w administrowanie, zarządzanie, bez zbędnych emocji... Zresztą, w Niemczech obecnie coraz częściej podnoszą się głosy, że należy wprowadzić zmianę w ustawie zasadniczej, aby wybór prezydenta odbywał się w bezpośrednim, powszechnym głosowaniu. Niemcy dzisiaj występują już w innej roli, np. wysyłają wojska do Afganistanu, i potrzebują silniejszej prezydentury, niezależnej od parlamentu i partii politycznych. Kanclerz Otto von Bismarck był w innej sytuacji, bo do 1918 r. była tam monarchia i panował cesarz.

To, co dzieje się dziś na ulicach Warszawy, to jakby weto Polaków wobec usunięcia w cień głowy państwa. Czy tak można to odczytywać?
- Chyba już nikt nie będzie miał odwagi tak otwarcie dążyć do ograniczenia roli prezydenta. Czy pójdziemy w kierunku silnej prezydentury? - nie wiem. To nie jest takie proste w obecnym układzie sił... Powstaje pytanie, kto byłby w stanie sprostać temu, by zyskać akceptację wszystkich. Mnie, jak wielu Polakom, byłoby niezmiernie trudno zaakceptować np. prezydenta Bronisława Komorowskiego, choć jako obywatel oczywiście bym się podporządkował. Może być i tak, że marszałek zużyje się w roli pełniącego obowiązki prezydenta, i w wyborach wystartuje Tusk, ogłaszając, że "chce nas zjednoczyć". Jest też i wariant, że pojawi się ktoś ze strony PiS. Pytanie, czy jedność jest na tyle mocna, że to wytrzyma. Musiałaby powstać znacząca większość Narodu, by wesprzeć silną prezydenturę.

Ten ciąg wydarzeń z kilku ostatnich lat, złych słów wypowiadanych publicznie, złych myśli jakby nieuchronnie zmierzał do jakiegoś ciosu w Polskę...
- Ta śmierć jest klęską. Pochód trumien, które dzień w dzień przybywają do miasta, jeszcze się nie skończył. Jednoczymy się w bólu, ale na manifestowanej dzisiaj na ulicach jedności polskiego społeczeństwa rysuje się głębokie pęknięcie polityczne. Brakuje nam mocniejszej spoistości, umiejętności akceptowania decyzji większości i wyrażania wzajemnej sympatii ponad podziałami politycznymi. Czy potrafimy dzisiejsze emocje przekuć w trwałą postawę? Czas pokaże. Ostatecznie to my sami zadecydujemy, czy wrócimy do poprzedniego stanu, czy też wyciągniemy z tej tragedii wnioski.

Dziękuję za rozmowę.

http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=104367

Na warszawskim pl. Piłsudskiego trwają uroczystości żałobne. Uroczystości pogrzebowe pary prezydenckiej odbędą się w niedzielę w Krakowie: msza św. zostanie odprawiona w Bazylice Mariackiej, Lech i Maria Kaczyńscy spoczną w katedrze na Wawelu.

http://wiadomosci.onet.pl/150620,8,2,pokaz.html

<Party FormalName="John Macdougall "/>
 
 
<Party FormalName="Dimitar Dilkoff "/>
 
 
<Party FormalName="Joe Klamar "/>
 
 
 
 
 
=====================================================================
GRUBA KRECHA
 
 
 
 
 
Etykietowanie:

6 komentarzy

avatar użytkownika antoine4444

1. kreatorka polskigo czarnego piaru

Natalia de Barbaro - Dojść do głosu. Radykalnie praktyczny przewodnik po kampanii wyborczej

Piotr Bielawski, 0000-00-00 00:00:00

Książka “Dojść do głosu. Radykalnie praktyczny przewodnik po kampanii wyborczej” zainteresuje z pewnością specjalistów public relations – nie tylko tych, którzy interesują się kampaniami politycznymi. Jest wartościową pozycją przede wszystkim ze względu na to, że pokazuje sposób myślenia praktyka PR , praktyka, którego cechuje „oryginalna intuicja”: poparta wiedzą i doświadczeniem. Są jednak momenty, na które również warto zwrócić uwagę, kiedy autorka daje świadectwo tego, że w swojej działalności zawodowej kieruje się swoimi sympatiami, by nie powiedzieć emocjami.

Szczególnie wartościowe są te fragmenty książki, które odwołują się do doświadczeń ze zrealizowanych kampanii politycznych. Przykłady te dowodzą – może nawet nie do końca zgodnie z intencją autorki książki – że każde działanie PR jest inne od wszystkich wcześniejszych, że nie da się napisać zbioru przepisów PR na każdą okazję.

Mało doświadczonych czytelników w błąd może wprowadzać tytuł książki i skłaniać do poszukiwania w niej uniwersalnych recept na skuteczne działanie. Zwłaszcza im trzeba uzmysłowić, że nie wolno biernie naśladować innych, nawet bardzo doświadczonych, praktyków PR – należy ich natomiast „podglądać”, by mieć inspirację do wypracowania własnego stylu działania dostosowanego do osobistych predyspozycji intelektualnych i charakterologicznych. Książka pani Barbaro z całą pewnością – ze względu na bardzo szerokie spektrum poruszanych i opisywanych problemów – jest doskonałym źródłem inspiracji dla praktyków PR.

Książka “Dojść do głosu. Radykalnie praktyczny przewodnik po kampanii wyborczej” jest lekturą, którą warto też rekomendować politykom i menedżerom, ponieważ może im uzmysłowić: po pierwsze, to, że PR jest bardzo skomplikowaną i trudną dyscypliną, po drugie, jak wielu narzędzi nie wykorzystują w swojej działalności.

Książka ukazała się w 2005r. nakładem wydawnictwa Znak. Natalia de Barbaro była doradcą medialnym w tegorocznej kampanii wyborczej PO i Donalda Tuska.

avatar użytkownika Maryla

2. Natalia de Barbaro

to ulubienica naszego Michaela;)

Poswięcił tej propagandzistce ze dwa teksty. Tusk jak Obama - a nawet gorzej - nie zrobi kroku bez PR-wców, każde słowo i gest wyćwiczone, w sprawach nagłych chowaja go do szafy, az przećwiczy odpowiedź.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika benenota

3. Dopoki

sa tacy ludzie jak Prof.Z.Krasnodebski...jest nadzieja.

Dzieki za ta notke.

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika Maryla

4. benenota

Witam,

na szczęście mamy jeszcze kilku takich profesorów. Nieszczeście polega na tym, że mamy takie media, które ich nigdy nie publikują.

Pozdrawiam serdecznie

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Tymczasowy

5. Prof. Krasnodebski rulez!

Chyba jestesmy w dobrym towarzystwie. Dobrze mowie, co nie?

avatar użytkownika benenota

6. Tymczasowy

http://www.disclose.tv/action/viewvideo/50254/The_insider__chemtrails_KC...

Witam!
Spojrz czasami w niebo...to u Ciebie.
A my sie martwimy o .....

Pozdrawiam.
P.S.
http://www.google.com/search?q=NWO+in+Europe&hl=en&sa=G&rlz=1W1SKPB_en&p...

P.S.II
http://www.disclose.tv/action/viewvideo/40704/Strange_Looking_Chemtrails...

Zwroc uwage na tags.

Ostatnio zmieniony przez benenota o czw., 22/07/2010 - 08:13.
Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.