kapitan Warszyc

avatar użytkownika Andrzej Wilczkowski

Arma wirumque cano – broń i męża opiewam
Wergiliusz – Eneida

Tekst powstał w 2005 roku po z górą rocznym poszukiwaniu jakiejś gazety (nawet polskiej) któryby go opublikowała założyłem blog i ten tekst był jednym z pierwszych który w nim opublikowałem niemal dokładnie w rocznicę śmierci kapitana Warszyca.

W tekście od tamtego czasu nic nie zmieniałem ale muszę zaznaczyć, że w listopadzie 2009 roku kpt. Warszyc – komendant KWP został przez Prezydenta RP mianowany generałem brygady.

19 lutego minęło 60 lat od śmierci założyciela i pierwszego dowódcy Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Zginął zastrzelony – lub rozstrzelany w Łodzi na Brusie.

Kapitan Warszyc
Wtedy, w czterdziestym szóstym roku mówiło się o tym szeptem wśród najbliższych przyjaciół. W szkole też były aresztowania. Potem zwolna zapominało się o bohaterze. Gorzej. Wypierało się z pamięci tych, którzy do końca nie wyrazili zgody na nową okupację. A myśmy przecież w niej żyli, mościli sobie mniej lub bardziej wygodne gniazdka. Coś wprawdzie uwierało w boki, coś się nie zgadzało z sumieniem, ale traktowaliśmy to pozytywistycznie. Niektórzy po górnej i chmurnej młodości zapisywali się do partii rządzącej twierdząc – na użytek bardziej wstrzemięźliwych kolegów – że przecież tak trzeba, bo jeśli tego nie zrobią to rządzić będą nami nieuki i menele. Tak daleko się wprawdzie nigdy nie posunąłem, ale i ja w miarę lat sylwetkę Warszyca odsuwałem w dalekie zakamarki pamięci bo on – i tacy jak on – byli jak wyrzut sumienia. Ale ciągle byli. Nigdy bowiem nikt mnie nie nauczył, jak przejść do porządku dziennego nad słowami, które w zupełnie niewiadomy sposób przedostały się przez mury więzienne...”Zdrajcą nie byłem i dokumentu zdrady nie podpiszę. Jeśli padam na kolana to tylko przed Bogiem”. Tak właśnie miał powiedzieć skatowany kapitan Sojczyński Moczarowi, który specjalnie przyszedł do jego celi z propozycją pokajania się w zamian za darowanie życia.

Kim był Warszyc? Krótki życiorys podaję za J. A. Starosteckim.

Urodzony 30 marca 1910 roku we wsi Rzejowice koło Radomska w rodzinie chłopskiej. Ukończył seminarium nauczycielskie w Częstochowie i podjął pracę w szkole powszechnej we wsi położonej w pobliżu Rzejowic. Po ukończeniu szkoły podchorążych rezerwy dostaje awans na podporucznika i w tym stopniu w Kampanii Wrześniowej dowodzi kompanią piechoty. W rejonie Kowla dostaje się do sowieckiej niewoli, z której udaje mu się zbiec. To przedłuża mu życie o siedem lat. Po powrocie do rodzinnych Rzejowic natychmiast rozpoczyna działalność konspiracyjną kolejno w zmieniających się strukturach armii podziemnej SZP ZWZ i AK. W swej walce na stanowisku zastępcy komendanta obwodu i dowódcy oddziału partyzanckiego „Grunwald” dowodzi szeregiem akcji m. in. dywersyjnych i bojowych, z których wymienię rozbicie więzienia w Przedborzu i w Radomsku i udany zamach na dwóch wysokiej rangi gestapowców – również w Radomsku. W sierpniu 1944 roku podczas mobilizacji sił AK objął dowództwo I batalionu 27 pp. AK. Na tym stanowisku 19 stycznia 1945 roku otrzymał z rąk Komendanta Głównego AK gen. Okulickiego Krzyż Virtuti Militari i awans do stopnia kapitana. Jednocześnie wręczono mu tekst rozkazu o rozwiązaniu Armii Krajowej. Od kwietnia 1945 roku rozpoczął organizowanie KWP. Konspiracyjne Wojsko Polskie. działało w województwach łódzkim, śląskim, w części kieleckiego poznańskiego i wrocławskiego. liczyło kilka tysięcy żołnierzy. Likwidowało funkcjonariuszy UB, donosicieli, wydawało pismo podziemne „w świetle prawdy” a w dniu 20 kwietnia 46r. – niemal w trzy lata po pierwszym uwolnieniu więźniów – rozbiło więzienie w Radomsku uwalniając aresztowanych tam przez UB ludzi. UB dopada Warszyca w Częstochowie w mieszkaniu przy ulicy Wręczyckiej. Aresztowanie następuje w dniu 27 czerwca 1946 roku, tuż przed referendum. Po brutalnym śledztwie prowadzonym pod osobistym nadzorem tow. Moczara i rozprawie przed sądem wojskowym zostaje skazany na śmierć. Starostecki pisze o Warszycu i jego pięciu podwładnych że „zostali rozstrzelani 19 (17?) lutego 1947 roku, trzy dni przed ogłoszeniem kolejnej amnestii, na terenie wojskowej strzelnicy w Brusie pod Łodzią.”

I tego właśnie wcale nie byliśmy pewni.
Informacja, że to dzielnica Łodzi – Brus jest miejscem, w którym dokonano egzekucji i zakopano zwłoki Warszyca i jego oficerów powtarza się jednak uparcie. W każdym razie, kiedy bodaj w 1992 roku wziąłem udział w ekipie rozpoznawczej stworzonej przez Komisję Badania Zbrodni Przeciw Narodowi Polskiemu skierowaliśmy się właśnie na Brus.
Strzelnica, na terenie której mordowano, leży po prawej stronie szosy do Konstantynowa, a nam wskazano dwa miejsca po lewej stronie jezdni. Jedno miejsce to był wykrot tuż przy szosie, drugie to dół, z którego jeszcze niedawno wydobywano piasek. Oba punkty wydawały się zupełnie nieprawdopodobne. Komu z oprawców chciałoby się taszczyć zwłoki na drugą stronę szosy i jeszcze samemu kopać grób i to jeszcze zimą. Nie, to niemożliwe. Ten krótki epizod zakończył moje działania w tej sprawie na wiele lat. W Łodzi są jednak ludzie, którzy za punkt honoru uznali odnalezienie Warszyca, tak jak wielu jest takich, którzy chcą odnaleźć miejsce w którym pochowano Hubala i ci działali nadal.
Ja do sprawy wróciłem w 2004 roku jesienią, kiedy Wojewódzki Komitet Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa – w którym działam – wygospodarował trochę pieniędzy na sprawdzenie co właściwie znajduje się w tajemniczej mogile na terenie Muzeum Tradycji Niepodległościowych na Radogoszczu w Łodzi.
Dlaczego – tajemniczej? Otóż w 1965 roku na terenie strzelnicy na Brusie dokonano ekshumacji zwłok pomordowanych tam ludzi. Ekshumacja szczątków około 40 osób odbyła się – jakby to dziś powiedziano – w świetle jupiterów. Dopuszczono do niej nawet prasę. Potem, po zbadaniu szczątków z Zakładzie Medycyny Sądowej WAM dokonano pogrzebu czterech trumien z całym ceremoniałem, ze sztandarami, przemówieniem, z udziałem władz partyjnych i państwowych. Potem grób zasypano, zrównano z ziemią i nie postawiono żadnego śladu, że tam są pochowani jacyś ludzie. I tak trwało przez niespełna 40 lat.
Najpierw zabrałem się do wycinków prasowych z 65r. Już pierwsza notatka – z tytułem „Dwa ludzkie szkielety odkopano w Brusie” i z informacją, że pochodzą z czasów drugiej wojny i że „ziemia zdradza jeszcze jedną tajemnicę hitlerowskich zbrodni” wyjaśniła mi po co była cała ekshumacja. Notatka tkwiła mianowicie w samym środku bardzo agresywnego tekstu krytykującego biskupów polskich za to, że nie wystosowali listu do wiernych na dwudziestolecie powstania Polski Ludowej i na dwudziestolecie zwycięstwa nad faszyzmem. Przypuszczam, że już wówczas trwały przygotowania do sporządzenia słynnego listu do biskupów niemieckich, który ukazał się jesienią tegoż roku i to jest dla mnie swego rodzaju „dowód nie wprost” jak sprawnie działała agentura komunistyczna w episkopacie. Moje przypuszczenia potwierdza fakt, że jedna z kolejnych informacji o zbrodni na Brusie sąsiaduje z krytyką postępowania Piusa XII podczas wojny.
Następne odcinki przyniosły wiadomości o świadkach zbrodni. Pierwszy to wymieniony z imienia i nazwiska mieszkaniec Brusa, który rzekomo „jesienią 1941 roku wówczas jak 14-letni chłopiec zauważył pewnego dnia trzy samochody prowadzone przez hitlerowców i zdążające w kierunku strzelnicy. W parę minut potem za strzelnicy dobiegły echa wystrzałów i ulicą Krańcową samochody przejechały znów w odwrotnym kierunku....”
Potem jest opis, że chłopiec wraz z dwoma kolegami pobiegł tam i stwierdził skopaną ziemię i ślady krwi. Dopiero jednak w 1965 roku przypomniał sobie to wszystko i wraz z kilkoma żołnierzami w niedzielę na własną rękę rozpoczął ekshumację.
W innym artykule inny świadek opowiada o egzekucji na terenie strzelnicy, ale datuje to wydarzenie na „wkrótce po wysadzeniu przez Niemców pomnika Tadeusza Kościuszki i zburzeniu synagogi przy ul. Zielonej” (10 listopada 1939 r – przyp. AW.) Ten był jeszcze odważniejszy. Po prostu ukrył się w bezlistnych krzakach w pobliżu strzelnicy i widział że skazańcy „sami musieli kopać sobie groby”. Nie będę się wdawał w szczegółową egzegezę zeznań „naocznych świadków”, ale jest dla mnie jasne, że ci świadkowie nie mówili o tej samej egzekucji. W kilka minut bowiem skazańcy nie wykopią sobie grobu.
W każdym razie uważam, że ci, którzy naprawdę rozpoczęli ekshumację, od dawna doskonale wiedzieli o istnieniu masowej mogiły i mieli ją dokładnie zlokalizowaną, a termin wybrali odpowiednio do potrzeb. Szli jak po swoje.
W kilkunastu doniesieniach prasowych, którymi dysponuję, przedarło się jednak kilka informacji, których cenzura nie wychwyciła.
1.„W rejonie ekshumacji znaleziono także kilkanaście łusek karabinowych różnego pochodzenia a m. in. jeden kompletny pocisk z pistoletu niemieckiego typu ‘Berman’”. (chyba ‘Bergmann’ i nie pocisk a nabój – jeśli „kompletny” przyp. AW)
2. „Odnaleziono także dość dobrze zachowaną czapkę wyłożoną wewnątrz gazetą z polskim tekstem”.
3. „Np. fragmenty ubrania z czarnej popeliny, a przy tym różaniec oraz strzępki papieru składające się na niewielką książeczkę (brewiarz?) pozwalają przypuszczać iż wśród ofiar byli dwaj księża”.
A teraz fragmenty przemówienia wygłoszonego podczas pochówku czterech trumien ze szczątkami na terenie Mauzoleum na Radogoszczu.

„Egzekucja przy ul. Krańcowej odbywała się wczesną jesienią 1941 roku, a więc po rozpoczęciu działań przeciwko Związkowi Radzieckiemu i po licznych aresztowaniach przez gestapo działaczy lewicowo-robotniczych, kierowanych przez komunistyczny Komitet Obrony m. Łodzi. Przeciwko członkom komitetu odbył się oficjalny proces w 1942 roku, ale wielu aresztowanych zaginęło bez wieści już w 1941r.”

Jak widać dwaj księża pasują do tego jak ulał.

I dalej w przemówieniu: „Zdawałoby się, że ocena zbrodni hitlerowskich winna być na całym świecie jednoznaczna, a potępienie sprawców powszechne. Tak jednak nie jest. Siły odwetowe w Niemieckiej Republice Federalnej czynią wszystko, aby przeszłość wojenną wybielić...”.

Czy na pewno nad tymi trumnami należało wygłaszać takie przemówienie?

Mimo, że w szeregu enuncjacji prasowych z roku 1965 pisze się, że istnieje pewność, że na Brusie odbywały się i inne egzekucje do tej pory odnaleziono tylko tę jedną jedyną zbiorową mogiłę. A szukano ich tam wielokrotnie. Chyba jeszcze w 1965 r. potem w 1994. W 1997 roku przeprowadzono najpoważniejsze poszukiwania. Wtedy mianowicie badali teren tak doświadczeni archeolodzy jak Marian Głosek, Mieczysław Góra i Błażej Muzolf, którzy wcześniej brali udział w ekshumacjach w Katyniu i Charkowie. Nie znaleźli nic.

Po przeczytaniu tych dość sprzecznych informacji z czasu ekshumacji i doniesień o dalszych poszukiwaniach, stało się dla mnie jasne, że należy dokonać następnej. Choćby po to, żeby się przekonać co naprawdę znajduje się w trumnach w miejscu tak dziwnie zapomnianym, że teraz w 2004r. nawet pracownicy muzeum, które ma siedzibę na tym terenie, nie bardzo wiedzą gdzie się odbył uroczysty pogrzeb. Pytanie – co się znajduje w trumnach? – nie jest pytaniem retorycznym. Mieliśmy już do czynienia z taką – dokonaną w latach 70. ekshumacją, podczas której nikogo nie ekshumowano. W trumnie otworzonej ze względu na wydobywające się z niej dziwne odgłosy – znaleziono ziemię, kamienie i puszki. – Groza!
Ekshumacja na Radogoszczu odbyła się w dniu 8.11.2004 roku. Prowadzili ją Błażej Muzolf – archeolog i Wiesław Lorkiewicz – antropolog. Jak się okazało w 1965 roku w czterech trumnach pochowano bezładnie szczątki kilkudziesięciu ludzi i ich rzeczy.
Stałem i patrzyłem. Na czaszkach leżących teraz na jednej płachcie widoczne były ślady postrzałów. Po głowie plątały mi się strzępy wiersza Baczyńskiego...

toniemy pożarci przez ziemię
gdzie sami jesteśmy dnem

Będziemyż sobie jak posąg
wydarty pokrywom wieków?
Znajdziemyż kruszyny włosów
z tych czasów na skroni zostałe?

Wołam cię obcy człowieku,
co kości odkopiesz białe:
Kiedy wystygną już boje,
szkielet mój będzie miał w ręku
sztandar ojczyzny mojej.

To ja jestem tym obcym człowiekiem, a oni są sami sztandarem ojczyzny mojej.
Potem usiedliśmy przy stole mając w ręku protokół z oględzin w 1965 r. i raport prokuratora prowadzącego tamtą ekshumację.
Przede wszystkim rzucił się w oczy niedobór czaszek. W Zakładzie Medycyny Sądowej WAM w 65r. ich liczbę określono na 32 my znaleźliśmy w trumnach 30.
Wtedy w WAM liczbę czaszek z otworami postrzałowymi określono na 4 i teraz też znaleźliśmy niewiele. Dwie czaszki miały otwory wlotowe z tyłu głowy, dwie na czole i jedna na skroni.
Z obliczeń kości długich ofiar było co najmniej 39. Liczba par butów wydobytych z trumien – 37 w tym jedne buty z cholewami „typu wojskowego” jak określili fachowcy i jeden pas wojskowy zapięty ze sprzączką z pojedynczym kolcem.
Czapki usztywnionej gazetą, ani różańca, ani szczątków brewiarza nie znaleźliśmy. Że taka gazeta była – potwierdza raport prokuratora z 1965 roku. Niestety – co odczytał w gazecie – nie podaje.
Znalazła się szczoteczka do zębów, którą – jak wynika z doniesień prasowych –znaleziono między zębami jednej z ofiar. Znalazły się dwa mostki ze złotymi zębami z górnej i dolnej szczęki. I to wszystko.
O tym jakiego pochodzenia były łuski od nabojów, którymi strzelano – ani słowa.
Z całą pewnością nie mieliśmy żadnych podstaw do określenia – kim byli zamordowani. Należałoby znaleźć rodzinę kpt. Sojczyńskiego zbadać materiał DNA a potem zbadać kolejno DNA z 39 kości długich. Tego budżet komitetu nie wytrzyma.
Rozeszliśmy się w poczuciu bezradności.

Od tego czasu minął rok.
Przez ten rok często, a może nawet natarczywie wracałem myślami do tego momentu, kiedy zobaczyłem zgromadzone przede mną czaszki. Mówiłem do siebie – jak to tak? Ich zabito zupełnie. Zniszczono ich tożsamość. Jacyś ludzie byli, coś robili dla ojczyzny – bo inaczej by ich nie likwidowano – i tak bezimiennie w zapomnianym skrawku ziemi mają leżeć? Nikt się o nich nie upomni?. Coś im jesteśmy winni. Czyżby tak zupełnie odeszli? Po nas zostanie choćby napis na nagrobku na kilkadziesiąt lat.
Zwłaszcza przed zaśnięciem wymyślałem scenariusze, wstawałem z łóżka, sprawdzałem w literaturze. Same sprzeczności.
Po pierwsze kiedy ich zabito. Rok 1941 wykluczyłem. a priori. Ale 1939? Andrzej Kempa w Tyglu Kultury pisze: „Zburzenie monumentu (pomnika Kościuszki – przyp. AW) stało się hasłem do bezprzykładnej, nienotowanej w historii cywilizowanego świata eksterminacji ludności polskiej. Na pierwszy ogień poszła miejscowa inteligencja: nauczyciele, dziennikarze, lekarze, adwokaci, działacze prawicowych i lewicowych partii politycznych W dniach 9 – 11 listopada aresztowano blisko 1500 osób w tym księży katolickich... Z wyroku policyjnych sądów doraźnych rozstrzelano w okolicznych lasach kilkuset więźniów gestapo”. Tak to mogłaby być grupa z tamtej fali straceń. Fali, która przeszła przez całą Polskę. Ale dlaczego ich nie ekshumowano w 45 roku. W lasach Lućmierskich ekshumacje podjęto zaraz po wojnie. Przecież w Gostyninie, gdzie mieszkałem przez całą okupację niemiecką... Zaraz jak to było – żeby się nie pomylić. Tak, w Gostyninie w tym właśnie czasie rozstrzelano kilkadziesiąt osób. Wstaję i sprawdzam. Tak, w dniu 1 grudnia 39 roku rozstrzelano 29 osób, w większości gostynińską inteligencję. W tym trzech księży. Zwłoki podniesiono 27 kwietnia 45 roku. Wszyscy byli zabici jednym strzałem w potylicę, tylko ksiądz Stankiewicz miał uciętą głowę. Protokół z ekshumacji podpisał lekarz powiatowy Eugeniusz Wilczkowski, który sam dwa miesiące wcześniej powrócił z niemieckiego więzienia. Wszystkie ekshumacje zbiorowych mogił, o których wiedziano, były wykonane w tym samym czasie. Sposób zabijania też ważny. Na przykład w lesie Kraśnica – również pod Gostyninem zabijano z broni maszynowej. Sam słyszałem te serie wystrzałów.

Ale tu na Brusie w jednej mogile leżeli ludzie, których zabijano w dwojaki sposób. Notatka w Dzienniku Łódzkim: „W sumie do godziny 12.30 znaleziono 6 czaszek ze śladami przestrzelin, kilkanaście kości udowych i piszczeli oraz wiele innych szczątków kostnych. Odnaleziono także zbutwiałe części tkanin: prawdopodobnie części ubrania oraz obuwie: kalosze, trepy i długie buty wojskowe. Między zębami jednej z czaszek odkryto... szczoteczkę do zębów.”
Ale lekarze z WAMu w 65r. stwierdzili, że „przeważająca większość badanych kości nie dostarczyła dowodów, które pozwoliłyby ustalić przyczyny i rodzaj śmierci. Jedynie w kościach płaskich czterech czaszek stwierdzono uszkodzenia o charakterze uszkodzeń postrzałowych.” Ale im wtedy brakowało 7 czaszek, my doliczyliśmy się braku dziewięciu. Może oprawcom zabrakło amunicji do broni maszynowej i ostatnich sześciu zastrzelono z pistoletów? A może była to inna egzekucja?
To ja pamiętam. Mały otwór wlotowy pozostawia w czaszce strzał z pistoletu oddany z bardzo niewielkiej odległości. Strzały oddane z kilku metrów, z broni o większym pocisku i większym ładunku prochowym po prostu mogą rozkawałkować kości czaszki. Ale to jeszcze sprawdzę u fachowców.

Buty wojskowe. Biorę zdjęcie i jeszcze raz przypatruję się tym długim butom. To z całą pewnością nie są przedwojenne buty oficerskie. Podkówki, zaokrąglone noski, ucha wewnątrz cholewy do wciągania. To są buty żołnierskie, albo zgoła chłopskie. Pas też nie jest oficerski. Oficerski pas miał dwa kolce w sprzączce i dwa rzędy dziurek. Czyli ktoś w tym pasie i butach raczej miał na sobie elementy stroju żołnierskiego, a nie kompletny mundur. Przecież guziki by się zachowały. Zaraz, prasa z roku 65 coś pisze o guzikach. Sprawdzam. Tak korespondent podpisany A.L. napisał, że znaleziono kilka guzików, ale nie napisał jakich. W innym odcinku dochodzi jednak do wniosku, że rozstrzeliwano tu jeńców wojennych.
Tak. W jednym pasie i jednych butach. Dyscypliny intelektualnej w tych wypowiedziach wyraźnie brakuje.

Gazeta. Ostatnia polskojęzyczna prasa podczas okupacji w naszym mieście to była Gazeta Łódzka i skończyła swój żywot na początku listopada 1939 roku. Ale gdyby to była ta gazeta to prokurator by o tym napisał w swoim raporcie. Czy to była przedwojenna, wojenna czy powojenna gazeta można było zbadać z całą pewnością. A po co ten człowiek, którego zabito miał ją w czapce. Czy czapka była za duża, czy może był w tym czasie taki „sznyt” żeby usztywniać denko. A może on to pismo dostał w więzieniu i specjalnie włożył? Gdyby to była ofiara z 1947 roku, on już mógł doskonale wiedzieć jaką rolę odegrało badanie gazet podczas pierwszej ekshumacji w Katyniu. Daty! Po prostu daty!
Prokurator prowadzący ekshumację w 1965 r. już nie żyje. Swoją tajemnicę zabrał do grobu.

Brak ubrań wierzchnich. Nic to nie mówi o momencie egzekucji. Prędzej o momencie aresztowania. Mogli mieć, ale im oprawcy kazali je zdjąć w ostatniej chwili. Mogło też być inaczej. Opowiadał mi Apoloniusz Zawilski, który kilkanaście miesięcy spędził w celi śmierci w więzieniu komunistycznym na Mokotowie. „Ile razy otwierały się drzwi celi tyle razy serce podchodziło do gardła. Wywoływano nazwisko. Jeśli potem dodawano – z rzeczami – znaczyło, że więźnia przenoszą do innej celi, jeśli mówiono – bez rzeczy – to na śmierć”. Tu ktoś jednak włożył wsuwki na półbuty, ktoś zabrał czapkę. Ktoś miał szczoteczkę do zębów.

Szczoteczka do zębów w ustach ofiary, która miała złote mostki. O czym to może świadczyć. Domysły. Tylko domysły. Albo ją zabrał w chwili aresztowania z domu, albo doniosła mu ją rodzina do więzienia. I teraz: albo, albo, albo...
– Włożył ją sobie do ust w ostatniej chwili wierząc, że go kiedyś odkopią i bliscy przypomną sobie, że przynieśli taką akurat szczoteczkę i po tym rozpoznają... ale to nie jego. On był rozpoznawalny po złotych mostkach, które mu uzupełniały ubytki.
– Było mu zimno po drodze i włożył między żuchwy bo było mu wstyd, że szczęka zębami, a pozostali myślą że ze strachu. Na szczoteczce było mu łatwiej zacisnąć zęby.
– W ostatniej chwili byli przeszukiwani przez oprawców. Dowcipny funkcjonariusz znalazł tę szczoteczkę w kieszeni i włożył mu ją do ust ze słowami – wyczyść sobie jeszcze... To jest najprawdopodobniejsze. Musiano ich przeszukiwać. Przy zwłokach nie znaleziono bowiem dokładnie nic, co pomogłoby nam w ich osobniczej identyfikacji. Ani jednej monety, ani jednego dokumentu.

Muzolf napisał, że ten człowiek ze złotymi zębami był w wieku 40 – 50 lat. Pamiętam tę czaszkę. Dlaczego byłem tak przygnębiony, że się nie przyjrzałem bliżej? Znowu wstaję z łóżka i włączam komputer. Wkładam dysk ze zdjęciami z ekshumacji. Tak. Układ kostny wskazuje na to że w dolnej szczęce był ogromny ubytek kości. Wygląda na ranę postrzałową. A może to rana z 1920 roku. Mógł mieć wtedy 20 – 25 lat. Wyleczyli, wstawił sobie złote zęby... W 1965 roku na moje domysły mogła by się jeszcze odezwać rodzina. Dziś – bardzo mało prawdopodobne. Kto pamięta, że dziadek – żołnierz czy oficer – w każdym razie uczestnik tamtych zmagań był ranny w twarz mi miał złote mostki. Nieprawdopodobne. A może... Dowiedzielibyśmy się dzisiaj kiedy zaginął.

W końcu, mimo że wszystko jest w sferze domysłów zdecydowałem się na publikację. Może ktoś się odezwie. Już i tak wiem więcej niż przed ekshumacją. Wiem na przykład, że egzekucja odbyła się z całą pewnością na Brusie. Z dostarczonego mi przez Mieczysława Górę sprawozdania z ich poszukiwań grobu Warszyca dowiedziałem się, że rzekome miejsca zakopania zwłok wskazywał im były prokurator S, który w 1947 roku był przy egzekucji. We wskazanych przez niego miejscach na strzelnicy nie znaleźli nic. Po pięćdziesięciu latach od tamtego zdarzenia mógł pan S nie pamiętać dokładnie lokalizacji dołu, w którym zakopano zwłoki. Ale to on przecież w latach 90. skierował ekipę archeologów na Brus.
Dziś, na podstawie analizy zebranych materiałów mam prawo postawić hipotezę, że na Brusie było tylko jedno miejsce, w którym zakopano ofiary dwóch egzekucji. Pierwsza mogła się odbyć nawet w 1939 roku – druga – to Warszyc i jego pięciu oficerów. Ich po prostu dołożono na wierzch tamtej grupy. To te wykopane na początku sześć czaszek ze śladami przestrzelin – o których pisze red. J.P. w 65r..
Za tym, że pierwsza grupa, spoczywająca głębiej, to ofiary niemieckiego terroru wskazują zeznania świadków i sposób zadawania śmierci. Przeczą temu dwie rzeczy. Po pierwsze Muzolf i Lorkiewicz oceniają czas przebywania w ziemi szczątków ludzkich podniesionych w 2004 roku na Radogoszczu na 50 – 60 lat. Z tego wynika, że ludzie ci stracili życie między 1944 rokiem a 1954 rokiem. Po drugie – naprawdę w 1945 roku chęć znalezienia swoich bliskich zamordowanych przez Niemców była powszechna. Stąd w kilka miesięcy po zakończeniu działań wojennych odbyła się w całym kraju fala ekshumacji.
Istnieje więc prawdopodobieństwo, że tamte – jak sądzę – wcześniej zabite trzydzieści kilka osób to także ofiary reżimu komunistycznego. Może jeszcze w UB nie było fachowców od strzelania w głowę z bliska i rozstrzeliwano ich wprawdzie z niewielkiej odległości ale z broni maszynowej.
Nie wiem i jak sądzę nigdy się nie dowiem.

Szukamy Warszyca i jego oficerów. Co komu z tego przyjdzie, że dopniemy– w nielicznym gronie ludzi – tego, iż będziemy mogli powiedzieć z całą pewnością „ta kość należy do Stanisława Sojczyńskiego. Tak samo na podstawie badań DNA możemy zidentyfikować jedną kość Ksawerego Błasiaka – „Alberta”, Stanisława Żelanowskiego – „Nałęcza”, Henryka Glapińskiego – „Klingi”, Albina Ciesielskiego – „Montwiłła”, Mariana Knopa – „Wacława”. Czy społeczeństwu w ogóle zależy na tym żeby wiedzieć – gdzie oni spoczywają? Nie wiem. Jestem już na tyle stary, że mogę nie rozumieć nowych pokoleń Polaków. Wiem jednak jedno. To ONI – jakby żywcem wyjęci z ostatnich dni Powstania Styczniowego, kiedy już zwątpiono w celowość zbrojnego wysiłku, a pozostawała tylko rozpacz i honor – pokazali nam wtedy jakiś nieosiągalny horyzont miłości Ojczyzny – aż do ostatka. Kapitan Warszyc i jego podkomendni oddali jej wszystko. Zupełnie zdawałoby się bezcelową mękę półrocznego śledztwa i w końcu życie. Nie robili tego na pokaz. Oni nie mogli wierzyć w kazamatach komunistycznego UB, że cokolwiek, kiedykolwiek do nas dotrze. Jednego byli pewni – że tak trzeba. Że ich ludzka, osobista godność im na nic innego nie pozwala. Nieliczne, zniekształcone informacje docierały do społeczeństwa, które tak czy owak starało się wydeptać w nowej rzeczywistości swoje skromne ścieżki, jakoś przeżyć. Czy mogę mieć pretensję do ówczesnych Polaków z lat ’40 że ich nie naśladowali? Nie mogę i nie mam. Każde żywe stworzenie ma w genach zakodowaną obronę przed bólem i śmiercią. Każdy człowiek dodatkowo jest świadomy konieczności trwania gatunku, narodu, rodziny. Potworne zmęczenie wojną i okupacją niemiecką, hekatomba Powstania Warszawskiego spowodowały, że ugięto się przed potęgą zła, przed którą drżała Europa. Ale to może właśnie takim jak Warszyc zawdzięczamy, że tylko niewielki procent Polaków dał się usidlić komunistom, zapisał się do partii i płakał po śmierci tow. Stalina.
To oni mówią dzisiejszym Polakom co można oddać ojczyźnie. Są jak niezniszczalne wzorce. A czy mam żal do dzisiejszych pokoleń, że w pogoni za mamoną czy nawet tylko chlebem powszednim tego nie są w stanie zauważyć? Tak. Mam.
Ale znowu snują mi się po głowie strzępy wiersza Baczyńskiego i niosą nadzieję

Byłeś jak wielkie stare drzewo,
narodzie mój jak dąb zuchwały,
wezbrany ogniem soków źrałych
jak drzewo wiary, mocy gniewu.

I jęli ciebie cieśle orać
i ryć cię rylcem u korzeni,
żeby twój głos, twój kształt odmienić,
żeby cię zmienić w sen upiora.

Lecz kręci się niebiosów zegar
i czas o tarczę mieczem bije,
i wstrząśniesz się z poblaskiem nieba,
posłuchasz serca: serce żyje.

Ten wiersz - który powstał podczas okupacji niemieckiej jest utworem wręcz wieszczym. Przewiduje - cfo może spotkać naród podczas drugiej okupacji.

Andrzej Wilczkowski

Tekst powstał w 2005 r. jego dzieje być może opowiem później.

1 komentarz

avatar użytkownika Maryla

1. posłuchasz serca: serce żyje.

Serce zyje w milionach naszych polskich serc. Nie na darmo zginęli. Chwała Bohaterom !

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl