Awantura z odznaczeniami dla NZS, która jest oczywiście całkowicie bez znaczenia i dotyczy tak naprawdę kilkudziesięciu osób w Polsce natchnęła mnie by napisać to co poniżej.

Moje dzieci i inni młodzi czasami pytają o tamte czasy. Zawsze odpowiadam, że należę do najszczęśliwszego pokolenia Polaków od wielu dziesięcioleci. Otóż moje pokolenie miało szczęście wzięcia udziału w wielkim zrywie, w którym nie ryzykowaliśmy życiem. Można było dostać po pysku, można było zostać spałowanym, wyrzuconym z pracy czy ze studiów, ale to było właściwie wszystko. Pewnie, że były przypadki mordów, ale przecież nie ma żadnego porównania do tego, co przeżywali nasi rodzice walcząc w Powstaniu, czy ich rodzice walcząc w wojnie z bolszewikami.

To prawda, dołożyliśmy JAKĄŚ cegiełkę do budowy tej kulawej wolności, którą dziś mamy, ale to dokładanie cegiełki było przecież głównie radosne! Nie przypadkiem ten najwspanialszy okres nazywa się "KARNAWAŁEM SOLIDARNOŚCI".

Odznaczanie dzisiaj ludzi za to, co robili wówczas jest nieuniknione. Taka "konieczność dziejowa". Mnie też chcieli odznaczać, ale się nie dałem. Nie na zasadzie ostentacji, jak niektórzy, którzy chcą za wszelką cenę "dowalić". Nie chciałem bo po pierwsze forma, w jakiej mi to zaproponowano była całkowicie nie do przyjęcia, a po drugie, tak naprawdę dla mnie najważniejsze jest wspomnienie dreszczyku emocji przy konspiracyjnym drukowaniu w Spółdzielni Wydawniczej "Młynek" i tej radości kilkunastu miesięcy "KARNAWAŁU". Widać to na poniższym zdjęciu, prawda?


Byłem rzecznikiem prasowym Krajowej Komisji Koordynacyjnej NZS. To był najwspanialszy czas w moim życiu. Medal by nic w tym nie zmienił. Nawet wręczony przez Prezydenta RP.
 

http://pietrasiewicz.salon24.pl/165494,na-marginesie-odznaczen-dla-nzs