"Spiegel" idzie drogą, którą sam potępiał? (Fronda)
W latach 30-tych XX wieku naziści wykorzystali seksskandal w niemieckim Kościele do frontalnego ataku na katolicyzm. Setki duchownych sądzono w procesach pokazowych. Czy historia się powtarza?
W 1971 roku ukazał się w tygodniku "Der Spiegel" artykuł, który dziś wydaje się być zadziwiająco aktualny. Gazeta, która obecnie atakuje Kościół prymitywnymi okładkami i sugeruje, że to celibat był winien przypadkom molestowania seksualnego przez księży, wówczas pokusił się na materiał opisujący antykatolicką nagonkę z przełomu z lat 1936-1937.
Zeznania kupowane za czekoladę
Wszystko zaczęło się od rzeczywistego skandalu, jaki miał miejsce w Weitenbreitbach, gdzie członkowie franciszkańskiego zakonu świeckich, zajmujący się osobami chorymi umysłowo, nie tylko utrzymywali relacje homoseksualne między sobą, ale także skłaniali do tego swoich podopiecznych. Kierownictwo zakonu ukrywało ekscesy przed miejscowym biskupem, obawiając się o swoje stanowiska.
O wszystkim dowiedziało się jednak Gestapo. Śledztwu poddano nie tylko winnych skandalowi, ale także wszystkie zgromadzenia zakonne w okolicy. Materiał dowodowy zbierano m.in. przekupując umysłowo chorych czekoladą, bądź papierosami, a także zastraszając ich, że jeśli nie będą współpracować, zostaną wysłani do obozu koncentracyjnego. W wyniku „śledztwa” postawiono zarzuty ponad 500 osobom, ówczesnym, jak i byłym zakonnikom i księżom. Ostatecznie osądzono 250 osób, wśród których byli nie tylko winowajcy, ale także osoby zupełnie niewinne.
Berndt - copywriter z ministerstwa
Procesy były częścią zorganizowanej przez szefa nazistowskiej propagandy Josepha Goebbelsa nagonki na Kościół. Z jego nakazu wszystkie niemieckie gazety musiały opisywać procesy, a wymyślaniem najbardziej oszczerczych fragmentów zajmował się specjalnie oddelegowany do tego dyrektor z ministerstwa o nazwisku Berndt. Bezpośrednio spod jego pióra wyszły takie stwierdzenia jak to, że „zakrystia stała się burdelem”, czy że „klasztory stały się wylęgarnią homoseksualizmu”. - Kościół walczy o możliwość zakładania szkół religijnych, gdyż zabawy w katolickiej toalecie nie podlegają takiej kontroli, jak gdzie indziej – to inne zdanie, które powstało w ministerstwie propagandy Rzeszy. Cel był jeden: ukazać Kościół w jak najgorszym świetle.
Nagonka osiągnęła swoje apogeum, gdy 28 maja 1937 roku sam Goebbels wygłosił przemówienie na ten temat. Jak twierdził, rząd Rzeszy chciał początkowo wstrzymać się od komentowania sprawy, jednak do zajęcia stanowiska zmusiła go... impertynencja Kościoła. - Tysiące duchownych i zakonników, tysiące kościelnych przestępców seksualnych, uprawiają planowe obyczajowe wyniszczenie tysięcy dzieci i chorych – grzmiał hitlerowiec.
Historia się powtarza?
Swojego celu jednak nie osiągnął. Jak pisze autor tekstu w "Spieglu", „kościoły były pełne, a procesje długie jak nigdy wcześniej”. Nie zmieniło tego także skazanie 150 księży i 45 zakonników na kary do 8 lat ciężkiego więzienia. Ostatecznie antykatolicką histerię zakończył swoją interwencją sam Adolf Hitler, który nie chciał narazić swojego planu remilitaryzacji Nadrenii na niepowodzenie. Hitlerowi zależało, aby ta decyzja była popularna wśród Niemców, a Kościół miał olbrzymi wpływ na tych obywateli, którzy byli katolikami.
Historia lubi się powtarzać. Dziś w odpowiedzi na skandale seksualne wśród niemieckich jezuitów pojawiają się te same argumenty, co 70 lat temu.
Stefan Sękowski
http://fronda.pl/news/czytaj/spiegel_idzie_droga_ktora_sam_potepial
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Sądząc