Gdy słabszy pokonuje silniejszego – paradoks
Wpis ten poświęcam krótkiej analizie taktyk, które w latach 2005-07 zastosował Jarosław Kaczyński, porównując je do wojen koreańskiej i wietnamskiej. Zastrzegam od razu, że zastosowane przeze mnie analogie należy odczytywać jako osadzone na dość wysokim stopniu ogólności (i uproszczeń) jak również zachowując stosowne proporcje. Moim celem jest pokazanie działania pewnych mechanizmów.
Pamiętacie może Państwo wojnę wietnamską? Trwała ona osiem lat i zakończyła się miażdżącym sukcesem sił komunistycznych. Stosunek sił koalicji antykomunistycznej do komunistycznej wynosił ok. 2:1. Obie strony używały jednak innych rodzajów broni i zbliżoną taktykę. Koalicja antykomunistyczna, w której siły amerykańskie stanowiły ok. 46 proc., w przeważającym stopniu opierała się na dominacji w powietrzu i przytłaczającej sile ognia (w której zaangażowane były siły pancerne i artyleria) pozwalającej na przeprowadzanie operacji typu „znajdź i zniszcz” (search and destroy). Zastosowana przez amerykańskie oddziały taktyka była oparta na bazie doświadczeń z II w. św. i polegała na zasadzie „wyczyść i utrzymaj” (clear and hold) lub „wyczyść i zabezpiecz” (clear and secure). Działaniami wspomagającymi ją było odcinanie dostaw zaopatrzenia zarówno drogami morską jak i lądową dla sił koalicji komunistycznej. O co chodziło w taktyce „wyczyść i utrzymaj” (względnie – „wyczyść i zabezpiecz”)? W pierwszym rzędzie celem podstawowym było sparaliżowanie wroga w efekcie pozbawienia go centrów dowodzenia i łączności, sprzętu, amunicji, żywności, paliwa, logistyki oraz pozostałych środków potrzebnych do walki. Następnie, chodziło o racjonalne wykorzystywanie środków własnych. Dalej, taktyka taka miała ograniczać straty ludzkie i materialne wśród ludności cywilnej. Miała ona także na celu utrzymanie zdobytej pozycji aż do wzmocnienia jej przez posiłki. Trzeba dodać, że Amerykanie mieli olbrzymie problemy w walkach z oddziałami partyzanckimi (wspomaganymi regularnymi armiami chińską i sowiecką), gdyż te doskonale ukrywały się w dżungli i terenach górskich. Z kolei strona komunistyczna podczas przeprowadzania zmasowanych ataków wykorzystywała przeważnie konwencjonalne związki operacyjne (głównie piechotę wspieraną przez wojska pancerne i artylerię), zaś w działaniach zaczepno-dywersyjnych, oddziały partyzanckie. Cóż było takiego decydującego, jeśli chodzi o zwycięstwo w tej wojnie? Innymi słowy, co spowodowało, że siły relatywnie słabsze (liczebnie i technicznie) wojnę tą ostatecznie wygrały. Zadecydowały tutaj dwa czynniki. Pierwszy, to niezwykle trudny dla antykomunistycznych sił teren (dżungla, mokradła, wąwozy, tereny górzyste) zaś drugi, to wciągnięcie ich w wyczerpujące kampanie pochłaniające ogromną masę zasobów (ludzkich, uzbrojenia, aprowizacji itp.). Jedno i drugie spowodowało załamanie morale, szczególnie wśród wojsk amerykańskich, ich kryminalizację oraz ogólnie obniżenie się wartości bojowej. Ostatecznie przewaga amerykańska zaczęła się załamywać kiedy siły komunistyczne w ostatnim dniu stycznia 1968 r. rozwinęły, tzw. „Ofensywę Tet” (genialny jej opis znajduje się tutaj).
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Otóż panuje powszechne przekonanie wśród PiSu i jego sympatyków, że przegrana w 2007 r. była rezultatem zmasowanego ataku całego „Salonu” na „obóz IV RP” w ogóle, zaś na PiS w szczególności. Jeśliby zatem miało tak być, to patrząc przez pryzmat wojny wietnamskiej, siły dowodzone przez gen. Frederick’a Carlton’a Weyand’a (ostatniego dowódcę wojsk amerykańskich) i gen. Duong’a Van Minh’a (dowódcę wojsk Wietnamu Południowego, w takich warunkach nie miałyby żadnych trudności w pokonaniu Vietcongu. Były bowiem dwukrotnie większe. Innymi słowy, taktyka „wszystkie ręce na pokład” w tym przypadku zadziałałby „bez pudła”. Stało się jednak coś, czego Jarosław Kaczyński nie kalkulował. Przeciągając bowiem kryzys polityczny w latach 2005-07 zamiast postąpić jak siła stosunkowo słabsza (tj. prowadzić walkę taką, jaką prowadził Vietcong) eskalował konflikt z pozycji strony silniejszej, chyba że w istocie taką posiadał. Jednocześnie, w trakcie dwuletniej kampanii zmienił taktykę w warunkach permanentnej walki. Zmiana ta, moim zdaniem, nastąpiła w chwili, kiedy objął tekę premiera. Od tej pory, jak sądzę, przeciwko niemu, jego bratu oraz PiSowi wrogie siły rozwinęły kontrofensywę, którą stosując właściwe proporcje można by porównać właśnie do „ofensywy Tet”. Kontrofensywa rozpoczęła się wraz z zapoczątkowaniem rządowych prac nad budżetem na rok 2007. Na czym mniej więcej polegała jego taktyka w okresie wcześniejszym? Odwołajmy się w związku z tym do doświadczeń wojny koreańskiej.
Wojna ta (wcześniejsza niż wietnamska) trwała krócej (3 lata) niż tamta. W istocie skończyła się zwycięstwem koalicji antykomunistycznej. Stosunek obu walczących stron był wyrównany i wynosił 1:1. Również, jak w przypadku wojny następnej, obie strony używały innych rodzajów broni oraz taktyki. Wojska koalicji antykomunistycznej oparły się na siłach szybkiego reagowania (marines) wspomaganych lotnictwem i marynarką wojenną. Z kolei, koalicji komunistycznej, w przeważającym stopniu używały piechoty, wojsk pancernych oraz oddziałów partyzanckich. Wojna koreańska toczyła się w podobnych warunkach terenowych co późniejsza, wietnamska. Jednak, inaczej niż w tym ostatnim przypadku, nie stanowiło to większej przeszkody dla sił koalicji antykomunistycznej, mimo że warunki terenowe przemawiały na korzyść wojsk koalicji komunistycznej. Dlaczego tak było w tym przypadku oraz co zdecydowało o zwycięstwie sił koalicji antykomunistycznej. Tym czymś była taktyka. Chociaż podobnie, jak w przypadku wojny wietnamskiej, siły komunistyczne stosowały zbliżoną taktykę (ataki dokonywane przez oddziały partyzanckie, wspierane wojskami sił sprzymierzonych), to ich wróg stosował taktykę o wiele racjonalniejszą. Mianowicie, m.in. polegało to na tym, że na podstawie uzyskiwanych (od miejscowej ludności koreańskiej) informacji wywiadowczych o lokalizacji newralgicznych (centra dowodzenia i łączności, magazyny uzbrojenia, amunicji, żywności itp., szpitale polowe itp.) punktów wroga planowano trójfazowe w nich uderzenia. Uderzenia takie wyglądały w ten sposób, że nad wytyczone miejsca nadlatywały dwie-trzy eskadry (tzw. kontroli taktycznej) szybkich i zwrotnych samolotów, które racami świetlnymi zaznaczały miejsca bombardowania. Taka operacja polegała na „cętkowaniu” albo inaczej – „oznaczaniu wroga” (spotting enemy). Tuż po zakończeniu oznaczania, rozpoczynała się faza II, tzn. nad wyznaczone miejsca nadlatywały eskadry bombowców, które dokonywały precyzyjnego bombardowania. Po tym następowała faza trzecia, tj. zajęcie zbombardowanego miejsca przez pluton wojsk marines.
Skrótowo przytaczam opis wojny koreańskiej, gdyż chcę pokazać, że przyjęta do lipca 2006 r. taktyka przez Jarosława Kaczyńskiego korzystała z tej, którą oddziały amerykańskie stosowały podczas tej wojny. „Interweniując” w 2005 r., w postaci nieznacznie wygranych wyborów parlamentarnych i wyraźnie wygranych prezydenckich, Jarosław Kaczyński wszedł, w obszar toczącego się konfliktu (bądź inaczej serii konfliktów) na krajowej scenie politycznej, ze sporymi siłami, doświadczonymi we wcześniejszych starciach, dowodzonymi przez doświadczonych dowódców liniowych, korzystając z dosyć sporego poparcia opinii publicznej (wyborców), podobnie jak siły koalicji antykomunistycznej podczas wojny w Korei były wspierane przez ludność cywilną. Dodatkowo jego siła uległa wzmocnieniu wskutek „zajęcia” przez jego brata tak poważnego „terytorium”, jakim jest Pałac Prezydencki. Można powiedzieć, że fiasko rozmów koalicyjnych z Platformą Obywatelską było dla Jarosława Kaczyńskiego tym samym, czym dla gen. Douglas’a MacArthur’a było przełamanie frontu na Półwyspie Koreańskim w, tzw. „worku pasuańskim”. Platforma i jej sojusznicy zostali zmuszeni do odwrotu. Jarosław Kaczyński miał oczyszczone przedpole.
W trakcie przełamywania owego „frontu” Jarosław Kaczyński zdecydował o wyznaczeniu Kazimierza Marcinkiewicza na pozycję, którą można porównać do głównodowodzącego operacyjno-taktycznych sił zbrojnych w obszarze działań wojennych. Sam zaś Jarosław Kaczyński zajął (jako szef partii) pozycję, można tak powiedzieć, szefa sztabu połączonych sztabów. Można bowiem sobie tak to określić, iż szef partii obejmującej stery władzy posiada taką mniej więcej pozycję, która umożliwia mu przede wszystkim planowanie i działania strategiczne, zaś pozostałe (tzn. taktyczne i operacyjne) niejako ceduje na pozostałe ośrodki dowodzenia w dalszym ciągu kontrolując ich wykonywanie. I tak premier, z poręki szefa takiej partii, zajmuje pozycję niejako głównodowodzącego sił operacyjno-taktycznych, podobnie jak pozostali szefowie stojący na czele pozostałych ośrodków „politycznego” dowodzenia (tzn. sejm i senat). Prezes Kaczyński miał wobec tego, jako zajmujący najważniejszą strategicznie pozycję „szefa sztabu połączonych sztabów” zdolność oddziaływania na inne ośrodki „dowodzenia”. Z tej pozycji mógł planować posunięcia strategiczne. Jednym z nich, moim zdaniem kluczowych, była zastosowana przez niego w tym okresie koncepcja działań o charakterze „znaczenia wroga” (jego „cętkowania”). W tym sensie, tak kształtował linię frontu, by dysponując różnymi siłami wbijać się jak najgłębiej w terytorium wroga. Z tym oczywiście, że jego ciosy nie były chaotyczne. Wiedział bowiem, gdzie znajdują się owe „pięty achillesowe” wroga, i na nich się koncentrował. Tak było w przypadku przejęcia kontroli nad Krajową Radą Radiofonii i Telewizji, Instytutem Pamięci Narodowej, Narodowym Bankiem Polskim (i nadzorem nad systemem finansowym), służbami specjalnymi, Krajową Radą Sądownictwa, służbą cywilną itp. instytucjami. Wiedział doskonale, że to są newralgiczne miejsca, nad którymi trzeba przejąć kontrolę, względnie je „zneutralizować”, by osiągnąć trwałą przewagę strategiczną i zmusić wroga do wycofywania się i działań defensywnych. Tutaj, na tym polu, Jarosław Kaczyński odnosił sukces za sukcesem. Przypominało to bowiem działania wojsk amerykańskich w wojnie koreańskiej.
Załamanie moim zdaniem przyszło wtedy, kiedy Jarosław Kaczyński postanowił objąć pozycję „głównodowodzącego sił operacyjno-taktycznych” pozostając równocześnie „szefem sztabu połączonych sztabów”, jak również zmieniając charakter prowadzonych działań wojennych.
W pierwszym przypadku zajęty był jednocześnie planowaniem i realizowaniem działań strategicznych jak również operacyjno-taktycznych na frontowym polu dowodzenia. Obie te rzeczy zaczęły kolidować z działaniami pozostałych ośrodków dowodzenia (sejm, senat), nad którymi zaczął stopniowo tracić kontrolę. W konsekwencji pojawiać się zaczęły coraz poważniejsze konflikty pomiędzy tymi ośrodkami, których rezultatem była desynchronizonicja z działaniami o charakterze strategicznym. Z jednej bowiem strony Jarosław Kaczyński, jako szef rządu, występował wobec tamtych jako równorzędny głównodowodzący, z drugiej zaś, jako ten, który oddziałuje na tamte z pozycji głównego stratega. Doprowadziło to z czasem do „wymieszania się” niejako tych dwóch sfer dowodzenia i coraz szybszą utratę przez Jarosława Kaczyńskiego sterowności nad nimi. W efekcie tego Jarosław Kaczyński to, co należało traktować i interpretować, jako posiadające znaczenie zaledwie taktyczne (względnie operacyjne), zaczął interpretować jako posiadające charakter strategiczny, i na odwrót. Przykładem niech będzie słynny konflikt ze średnim personelem medycznym („białe miasteczko”), który, moim zdaniem, został przez Jarosława Kaczyńskiego źle oceniony. Personel ten, choć strategicznie wspierany przez siły wrogie rządowi Kaczyńskiego, wszedł z nim w konflikt, który cechował się „lokalnym”, taktycznym charakterem i można do porównać do zatargu wywołanego przez niewielki liczebnie oddział partyzancki. To właściwie był kolejny takiego typu konflikt, który personel ten ma z każdą ekipą rządzącą. Konflikt, który możliwy jest do rozwiązania za pomocą działań o zdecydowanie innym niż strategiczny charakterze. Jest to bowiem stały element uzyskiwania przez to środowisko medyczne takiej lub innej „siły przetargowej”, zaś reakcją na to winno być przystąpienie do negocjacji i wypracowanie jakiegoś programu naprawczego. Reakcja Jarosława Kaczyńskiego była jednak taka, jakby widział on w tym konflikcie następną z wielkich ofensyw o charakterze strategicznym prowadzonych przez siły mu wrogie. Chociaż, jak wspomniałem, personel ten cieszył się ich poparciem, to należało go „rozbroić” nie wskutek rozwinięcia silnego kontrnatarcia lecz taktycznego „związania” jego zdolności operacyjnej i wprowadzenie go na pole negocjacji. Jarosław Kaczyński zareagował jednak inaczej, tzn. podjął działania właściwe głównodowodzącemu sił operacyjno-taktycznych, zamiast działań odpowiednich pozycji szefa sztabu połączonych sztabów. Postępując w ten sposób użył sił niewspółmiernie większych niż wymagała tego sytuacja, skutkiem czego nastąpił wzrost sił wrogich po stronie opinii publicznej. Do szeregu błędów o charakterze taktyczno-operacyjnym doszły także nasilające się ataki pomiędzy trzema głównymi siłami koalicyjnymi, jak również na szczytach dowódczych wewnątrz „sił” pisowskich.
Z kolei w przypadku drugim, Jarosław Kaczyński, wskutek coraz bardziej zmasowanego natarcia sił wrogich, porzucił dotychczasową taktykę „cętkowania”, by rozwijając szereg frontów walki (np. media, różnorakie korporacje i grupy zawodowe, młodzież itp. itp.) zacząć prowadzić inny rodzaj walki niż pierwotnie. W tym kształcie zaczęło to coraz nosić charakter kontrataków wykonywanych przez wojska amerykańskie w schyłkowym okresie wojny wietnamskiej, tzn. wraz z prowadzeniem sporych rozmiarów ostrzeliwania się i bombardowania dwutorowo szły misje typu „wyczyść i utrzymaj”. W efekcie armia amerykańska coraz bardziej traciła zdolności ofensywne i mobilne. Podobnie było w przypadku całego okresu rządów Jarosława Kaczyńskiego. Można było odnieść wrażenie, że w coraz większym stopniu Jarosław Kaczyński postępuje bardziej jako głównodowodzący operacyjno-taktycznych sił zbrojnych niż jako szef sztabu połączonych sztabów, a zatem będąc bardziej uwikłanym w działania o charakterze taktycznym nie zajmuje się działaniami o charakterze strategicznym. Mówiąc prościej, sądzę, że utracił on zdolność zarządzania polem walki i precyzyjnego planowania kierunków głównych uderzeń. W tym sensie, można sądzić, że rozwój sytuacji wymknął mu się spod kontroli. Rozwinięta przez Platformę Obywatelską i jej sojuszników, swego rodzaju „ofensywa Tet” zaczęła przynosić pożądane rezultaty.
Pozostaje jednak w dalszym ciągu otwarte pytanie o to, kto był stroną silniejszą po 2005 r.? Czy dla Jarosława Kaczyńskiego i PiS była to „koalicja antykaczystowska”, tak jak siły Vietcongu podczas wojny wietnamskiej. Lecz, jeśli tak, to przecież doświadczenie historyczne z niej biorące się wskazuje, że liczebnie siły amerykańskie i sojusznicze miały przewagę. Czy też ową stroną strategicznie, taktycznie i operacyjnie silniejszą (przy porównywalnej liczebności obu walczących stron) były jednak siły „koalicji kaczystowskiej”, jak potwierdza to doświadczenie wojny koreańskiej? Bo przecież, warunki terenowe i rodzaj uzbrojenia tak naprawdę się nie zmieniły. Zadam może przewrotnie pytanie. Czy Donald Tusk był w świetle tego konfliktu tym, kim dla Amerykanów był gen. Mark Wayne Clark (ostatni głównodowodzący siłami amerykańskimi w wojnie koreańskiej), czy też Jarosław Kaczyński był tym, kim dla sił północnokoreańskich był gen. Vo Nguyen Giap? Ktoś bowiem tutaj był wyraźnie słabszy.
- MoherowyFighter - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. krótkiej analizie taktyk, które w latach 2005-07 zastosował Jaro
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Marylo,