Hambura i Bachmann. Dwugłos w sprawie mniejszości polskiej w Niemczech (FRONDA)

avatar użytkownika Redakcja BM24

"Chodzi o symboliczne uchylenie nazistowskiego rozporządzenia z 27 lutego 1940 r."

Dlaczego Polonia w Niemczech nie ma takich praw, jak mniejszość niemiecka u nas? Czy można to zmienić? Mówią niemiecki politolog mieszkający w Polsce i adwokat polskiego pochodzenia z Berlina.

 

Fronda.pl: Związek Polaków w Niemczech chce przywrócenia Polonii praw mniejszości narodowej, odebranych tzw. dekretem Goeringa w 1940 roku. Dlaczego rząd niemiecki nie chce się przychylić do tych wniosków, skoro mniejszość niemiecka w Polsce cieszy się przywilejami mniejszości?

Prof. Klaus Bachmann: Nie mogę mówić w imieniu rządu niemieckiego, ale jestem pewien, że sam temat nie jest specjalnie nośny w RFN i dlatego rząd nie uważał dotąd za konieczne, aby się nim zajmować. Postulat, aby Polaków w Niemczech uważać za mniejszość, nie był też podnoszony przez poprzednie polskie rządy, także Marcinkiewicza, Kaczyńskiego.

Przestrzegałbym jednak przed traktowaniem kwestii mniejszości w kategoriach quid pro quo: Niemcy powinni uprzywilejować Polaków w Niemczech, bo Niemcy w Polsce też mają przywileje. Stosowanie takiej zasady byłoby sprzeczne z niemieckim i polskim prawem konstytucyjnym i konwencjami ochrony mniejszości.

Prawa mniejszości przysługują uznanym przez dane państwo mniejszościom z racji ich istnienia i uznania ich przez to państwo, a nie dlatego, że inne państwo w określony sposób traktuje swoich obywateli. W świetle tych konwencji państwa mają całkowicie wolną rękę, jakie grupy obywateli na swoim terytorium uznać za mniejszości narodowe, a jakie nie. To wynika z suwerenności państw.

Ochrona mniejszości chroni więc tylko grupy, które składają się z obywateli danego państwa i przez to państwo są uznawane za mniejszość. Dlatego, przykładowo, Francja nie ma problemów z konwencjami dotyczącymi ochrony mniejszości, bo po prostu nie uznaje żadnej grupy za mniejszość.

Czy wszyscy Polacy mieszkający w Niemczech osiedlili się tam po II wojnie światowej?

Na pewno nie wszyscy. Z pewnością są w Niemczech – na przykład w tradycyjnych regionach przemysłowych, które przyciągały migrację zarobkową z Polski – także potomkowie Polaków, obywatele RFN, którzy czują jakąś więź z polską kulturą. Ale nie w tym rzecz: Tak czy owak, jest to wyłącznie (mówiąc w kategoriach prawa) decyzja rządu RFN (ewentualnie landów), kogo uznaje za mniejszość. Może uznać za taką również emigrantów powojennych – o ile mają niemieckie obywatelstwo.

Co Polacy uzyskaliby dzięki statusowi mniejszości narodowej?

Polacy niewiele by z tego mieli, natomiast skorzystałyby organizacje ich zrzeszające, bo mogłyby się powołać na status mniejszości i żądać dotacji (jak na przykład Serbołużyczanie). I tak korzystaliby na tym tylko obywatele niemieccy, bo obcokrajowcy nie mogą – w świetle Konwencji i prawa niemieckiego – liczyć na status mniejszości. A bardzo duża część niemieckiej Polonii to obywatele polscy, czym różnią się zasadniczo od niemieckiej mniejszości w Polsce, która składa się wyłącznie z obywateli polskich.

Na pewno Polacy nie powinni liczyć na to, że dostaną podobne przywileje wyborcze, z jakich Niemcy korzystają w Polsce, bo to wymagałoby nie tylko przyznania im statusu mniejszości, ale też zmiany prawa wyborczego na poziomie federalnym i landowym. Trzeba sobie też zdać sprawę z faktu, że nawet analogiczne przywileje wyborcze, jak w Polsce, nie gwarantują Niemcom polskiego pochodzenia ani jednego mandatu w Bundestagu.

Silna reprezentacja mniejszości niemieckiej w polskim Sejmie w latach 90-tych nie wynikała jedynie z tych przywilejów, lecz też z faktu, że mniejszość wtedy mieszkała zwarcie w jednym województwie i stanowiła tam znaczną część ludności. Równie liczni Ukraińcy (i Niemcy z województwa katowickiego) nie zdobyli takiej pozycji, choć prawo wyborcze dało im takie same możliwości.

Niektórzy Polacy mieszkający w Niemczech twierdzą, że brak statusu mniejszości skutkuje germanizacją Polaków. Jak Pan to skomentuje?

Zależy, co się przez to rozumie. Germanizacja kojarzy się w Polsce z polityką Prus wobec Polaków w drugiej połowie XIX wieku, albo nawet z polityka hitlerowską. Czegoś takiego obecnie oczywiście nie ma. Niewątpliwie przyznanie obywatelom niemieckim pochodzenia polskiego statusu mniejszości sprzyjałby utrzymaniu ich tożsamości narodowej – podobnie jak w przypadku Serbołużyczan. Ale z drugiej strony szkodziłoby też ich społecznej integracji.

W Holandii taka polityka doprowadziła do powstania gett. Polityka RFN wobec Polaków, Turków, Włochów, Hiszpanów i innych, „nowych” mniejszości polega bardziej na integracji i asymilacji państwowej a nie na germanizacji w kategoriach narodowych. Na Śląsku Opolskim rodzice mogą się domagać dodatkowych lekcji języka niemieckiego jako ojczystego powołując się na to, że należą do mniejszości niemieckiej.

W Niemczech polscy rodzice mogą robić to samo, z tą różnicą, że muszą się powołać na prawa obywatelskie a nie na prawa mniejszości narodowych. Skutek jest taki sam: Jeśli odpowiednia liczba rodziców domaga się nauki języka, to ją dostanie.

W Polsce dostanie wtedy naukę z języku „ojczystym”, w Niemczech w każdym. Jeśli znajdzie się odpowiednia liczba chętnych Portugalczyków, którzy chcą, aby ich dzieci uczyły się chińskiego – to dostaną oni lekcje chińskiego. W Polsce nie dostaną, bo chiński to nie język mniejszości.

Czy Cornelia Pieper, nowy pełnomocnik rządu do spraw polskich i Guido Westerwelle, nowy szef MSZ, mają odmienny pogląd na sprawę przyznania statusu mniejszości narodowych Polakom, niż chadecy?

Nie wiem. Nie sądzę, aby była to sprawa, w stosunku do której oni w ogóle mają wyrobione poglądy.

Czy jednak niemiecka koncepcja mniejszości narodowej nie jest archaiczna we współczesnym świecie?

Zasadniczo, gdy chodzi o politykę wobec mniejszości i imigrantów, można odróżnić trzy podejścia: Koncepcja narodowa, która zmierza do asymilacji mniejszości i do tworzenia etnicznie jednolitego narodu; koncepcja, która obarcza państwo obowiązkiem tworzenia równych praw dla wszystkich grup mniejszościowych i koncepcja indywidualistyczna, która zostawia obywatelom wolny wybór, kim chcą być.

Niemcy mieszają ostatni i przedostatni model: W stosunku do tradycyjnych mniejszości stosują drugą zasadę (podobnie jak Holandia robiła to w stosunku do wszystkich grup), w stosunku do imigrantów stosują zasadę obywatelską, podobnie jak Francja.

Przez kilka dziesięcioleci holenderskie podejście uchodziło za najbardziej nowoczesne, bo sprzyjało utrzymaniu tożsamości imigrantów i mniejszości. Od 2002 roku ten model jest bardzo krytykowany w samej Holandii, bo sprzyja izolacji i tworzeniu gett i zwiększa dystans między większością i mniejszością. Od tego czasu eksperci holenderscy wskazują na to, że współczynniki integracji wyglądają lepiej we Francji i w Niemczech niż w Holandii a konflikty są rzadsze i mniej dramatyczne.

***

Klaus Bachmann - niemiecki politolog mieszkający we Wrocławiu. Autor książek o tematyce europejskiej, polsko-niemieckiej. Korespondent niemieckich gazet w Polsce, publikuje też w polskiej prasie. Profesor nadzwyczajny Instututu Politologii Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.

 

 

Fronda.pl: Dlaczego Polacy w Niemczech walczą o status mniejszości narodowej?

Stefan Hambura: To nie walka o uzyskanie statusu, tylko o formalne anulowanie bezprawnego rozporządzenia Goeringa o likwidacji polskiej mniejszości. W tym roku obchodzimy smutną, 70. rocznicę wydania tego dokumentu i jest to doskonały moment, by skończyć z konsekwencjami tej niesprawiedliwości. Zwłaszcza, że w RFN istnieje dziś korzystna tendencja rozliczania przeszłości nazistowskiej. Zrehabilitowano np. tzw. podpalacza Reichstagu, czy dezerterów z Wehrmachtu. Rehabilitacja prześladowanych działaczy organizacji mniejszościowych i przywrócenie Polakom statusu mniejszości doskonale wpisywałoby się w ten pozytywny proces.

Z jakich więc powodów rząd niemiecki jest niechętny do uznania Polaków za mniejszość?

Niemcy obawiają się, że za Polakami pójdą także inne grupy etniczne. Pojawia się na przykład wątek turecki – w Niemczech żyje ich ok. 2,5 mln. Tyle, że jest fundamentalna różnica między mniejszością polską a grupą turecką: przed wojną nie było w Niemczech mniejszości tureckiej, a polska była, jest i będzie. Niestety, Niemcy nie rozumieją, że Polakom nie zależy na paru dodatkowych euro na działalność różnorakich organizacji. W rzeczywistości Polonia wyciąga rękę do współczesnego, demokratycznego państwa niemieckiego i pomaga mu przejść przez kładkę nad wstydliwą, hitlerowską przeszłością. Niemcy nie powinni więc się bać rozwiązania tej kwestii, wprost przeciwnie. Im prędzej przychylą się do wniosków Polaków, tym lepiej dla naszych wzajemnych relacji.

Jednym z argumentów przeciw dążeniom do przywrócenia Polonii w Niemczech statusu mniejszości, jest to, że większość Polaków wcale na tym nie skorzysta, poza częścią polskich działaczy. Dlatego, że większość Polaków mieszkających w Niemczech to obywatele Polski, a nie Niemiec.

To tyle chwytliwy, co fałszywy motyw, notabene podnoszony głównie przez stronę niemiecką. Chciałbym jeszcze raz podkreślić, że przede wszystkim chodzi o symboliczny akt odejścia od hitlerowskiego rozporządzenia. Wyłączenie Polaków z zadośćuczynienia jest rażącą niesprawiedliwością. Wielu przedstawicieli mniejszości polskiej trafiło do obozów koncentracyjnych i nigdy z nich nie wróciło, nie mówiąc już o innych krzywdach. W muzeum obozu w Sachsenhausen odbywa się teraz wystawa na temat przedstawicieli mniejszości polskiej więzionych w tym obozie. Skoro prześladowania Polaków w III Rzeszy są upamiętniane, dlaczego tolerować ich konsekwencje prawne?

A co z kwestiami obywatelstwa?

To nie prawda, że mało Polaków ma niemieckie obywatelstwo. Według różnych szacunków samych tzw. „Ruhrpolen”, czyli Polaków mieszkających w Zagłębiu Ruhry, którzy pojawili się tam pod koniec XIX wieku, jest 75-200 tysięcy. Ci ludzie często nie poczuwają się do polskości. Ale przecież przed podpisaniem traktatu polsko-niemieckiego w 1991 roku wielu przedstawicieli mniejszości niemieckiej też nie uznawało się za Niemców i nawet nie znało języka swoich przodków. Po prostu dzięki temu łatwiej im się żyło w dawnej PRL. Człowiek jest tylko człowiekiem. Podobnie było z Polakami w Niemczech. O swym pochodzeniu Polacy i Niemcy przypominali sobie dopiero po przełomie w 1989 roku w Polsce, a później w Niemczech. A jednak nikt nie zarzuca polskim Niemcom, że się spolonizowali. Z praw mniejszości mogą dziś korzystać także nowi, niemieccy osiedleńcy w Polsce. To przecież normalne, tak powinno być, jeśli chcemy mówić o dobrym, przyjaznym sąsiedztwie. Niestety, w przypadku Polaków w RFN tak nie jest. Przynależność narodowa to kwestia subiektywna. Gdy pojawi się klimat do tego, nawet wielu Niemców polskiego pochodzenia może odkryć swoje polskie korzenie.

Strona niemiecka przedstawia jeszcze jeden argument prawny. Ludzie, którzy wyjeżdżali z Polski do RFN i po II wojnie światowej, np. z Górnego Śląska, czy Kaszub, i ubiegali się o niemieckie obywatelstwo, musieli wykazać niemieckie pochodzenie. Teraz wielu z nich lub ich dzieci znowu poczuwa się do polskości. Ale z punktu widzenia prawnego, skoro dostali obywatelstwo na tej podstawie, dlaczego mieliby teraz uzyskać status mniejszości polskiej?

Po pierwsze, nie wszystkie osoby uzyskiwały obywatelstwo po przyjeździe do Niemiec. Wielu przybyłych np. ze Śląska, posiadało w myśl prawa obowiązującego w RFN niemieckie obywatelstwo od urodzenia i nie musiało składać stosownych wniosków. Dlatego też nikt nie pytał ich o przynależność narodową. Po drugie, składanie wniosków o obywatelstwo dało imigrantom całkowicie inne możliwości startu na nowej ziemi. Dziś nikt się nie kryje, jak np. znany bokser Dariusz Michalczewski, że ma dwa paszporty. Poza tym, ludzie często nie zdawali sobie sprawy z tego, że mogą być potomkami obu naszych mniejszości. Dość spojrzeć w niemiecką książkę telefoniczną, ile jest w niej polskich nazwisk, podobnie w Polsce – nawet premier nazywał się Miller… Skądś ma to nazwisko. W pokojowej koegzystencji narodów takie zjawisko jest normalne. Sztuczne wykorzenianie tych powiązań może tylko prowadzić do konfliktów i nasuwa podejrzenie, jakichś politycznych kombinacji...

Jaka jest skala tych powrotów do polskości?

Nikt tego nie wie, gdyż są to osobiste sprawy i nikt tego nie ogłasza na transparencie wywieszonym w oknie. Aby się tego dowiedzieć, można na przykład przeanalizować, jak to było z poczuciem tożsamości narodowej i z powrotami do niemieckości mniejszości na Śląsku. Być może niektórzy z późnych przesiedleńców przyłączą się do polskiej mniejszości, gdy ta zacznie prawnie funkcjonować. Do załatwienia kwestii mniejszości polskiej nie trzeba żadnej renegocjacji traktatu RFN-RP z 1991r., jak to niektórzy sugerują, wystarczy sporządzić stosowny aneks. Tak robili to już sami Niemcy m.in. w układach zawieranych z Francuzami. Należy po prostu dać ludziom możliwość narodowego określenia się. I nie bać się, że np. w Bundestagu mógłby zasiadać poseł polskiej mniejszości, jak ma to miejsce w polskim Sejmie w odniesieniu do polskich Niemców. Przecież jeden poseł to żadna siła polityczna, może natomiast z całą pewnością przyczynić się do lepszego zrozumienia grupy narodowościowej, którą reprezentuje.

Czy interesów Polaków nie można reprezentować także na podstawie obowiązującego już w Niemczech prawa, powołując się na prawa obywatelskie, niekoniecznie na przywileje mniejszości narodowej?

Były próby sądowej walki z Jugendamtami, które zakazywały rozmawiania w języku polskim rodzicom dzieci z mieszanych małżeństw po rozwodach. Każda taka sprawa to droga przez mękę, często kończy się ruiną finansową, fizyczną i psychiczną dla osoby, która dochodzi swych praw. Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby poszkodowani byli członkami formalnie uznanej mniejszości. Na szczęście, jak do tej pory nikt nie słyszał o podobnych problemach polskich Niemców.

We Francji nie ma problemu z przyznawaniem, bądź nie, statusu mniejszości narodowej, gdyż tamtejsze prawo w ogóle nie uznaje ich istnienia. Jak Pan, jako prawnik, ocenia ten model?

To porównywanie jabłka z gruszką. Francja, Niemcy, czy Polska to różne kraje z własną specyfiką. Jeśli dojdziemy do ogólnego europejskiego, czy światowego konsensusu, że nie istnieje coś takiego, jak mniejszości narodowe, a w przestrzeni publicznej występujemy jako jednostki, czy obywatele „Stanów Zjednoczonych Europy” to wtedy być może byłby to dobry pomysł. Gdybyśmy doszli do takiej zgody, to w żadnym kraju nie powinno funkcjonować pojęcie mniejszości, na razie jest to jednak utopia i dopóki wszystkie państwa nie zrezygnują z uznawania  mniejszości narodowych, dopóty one same nie powinny rezygnować z ubiegania się o należne im prawa. Dotyczy to także obywateli RFN polskiego pochodzenia, którym je odebrano bezprawnym rozporządzeniem hitlerowskich decydentów III Rzeszy i nie zwrócono do dziś.

***

Stefan Hambura - adwokat, prowadzi kancelarię w Berlinie.  W sierpniu u.r. wystąpił do kanclerz Angeli Merkel o symboliczne uchylenie nazistowskiego rozporządzenia z 27 lutego 1940 r.

 

Z adwokatem Stefanem Hamburą i prof. Klausem Bachmannem rozmawiał Stefan Sękowski.

http://www.fronda.pl/news/czytaj/hambura_i_bachmann_dwuglos_w_sprawie_mniejszosci_polskiej_w_niem
Etykietowanie:

2 komentarze

avatar użytkownika Redakcja BM24

1. Rozwiążmy sprawę roszczeń przesiedleńców

http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=102654 Z prof. Janem Sandorskim, prawnikiem z Katedry Prawa Międzynarodowego i Organizacji Międzynarodowych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, rozmawia Mariusz Bober Do polskich sądów wpływa coraz więcej spraw dotyczących roszczeń tzw. późnych przesiedleńców. Orzeczenia sądów - często przychylne dla obywateli Niemiec - wzbudzają wśród ekspertów obawy, czy tym sposobem nie zostaje podważony porządek prawno-majątkowy na polskich Ziemiach Odzyskanych. Podziela Pan te obawy? - Sprawa jest niezwykle skomplikowana. Wynika to m.in. z zamieszania spowodowanego różnymi interpretacjami Ustawy o gospodarce terenami w miastach i osiedlach z lipca 1961 roku. Zakłada ona, że obywatelstwo polskie wraz z wiążącymi się z nim prawami majątkowymi do zajmowanych nieruchomości przysługiwało osobom, które jeszcze przed wybuchem II wojny światowej zamieszkiwały na terenach tzw. Ziem Odzyskanych oraz deklarowały narodowość polską. Ta sama ustawa przewidywała, że ich majątek przechodzi na własność Skarbu Państwa, jeśli opuściły one kraj, tracąc obywatelstwo polskie. Chodziło o tych, którzy oddawali dowody osobiste, a otrzymywali dokument podróży uprawniający do wyjazdu z kraju. Wydawano je m.in. późnym przesiedleńcom. Zgodnie z uchwałą Rady Państwa z 1956 r. obywatelstwo polskie utraciły osoby, które w ten sposób opuszczały Polskę, mimo iż w końcu lat 40. deklarowały narodowość polską. Skąd w takim razie wzięły się rozbieżności w interpretacji tych przepisów? - Z różnego traktowania uchwały Rady Państwa. Jedni twierdzą, że był to akt stosowania prawa, inni - że był to akt wykonawczy do ustawy o obywatelstwie polskim z 1951 roku. W polskim orzecznictwie zarysowało się stanowisko interpretujące uchwałę jako akt wykonawczy do ustawy z 1951 roku. Skoro zaś została ona zastąpiona nową - z 1962 r., to tym samym akt wykonawczy, czyli uchwała Rady Państwa z 1956 r., przestał obowiązywać w tym samym czasie. Ja uważam jednak, że był to akt stosowania prawa, dlatego nie przestał obowiązywać. Ale rozbieżności w tej sprawie widać nawet w stanowisku polskich sądów administracyjnych. Istnieje bowiem wyrok Warszawskiego Sądu Administracyjnego z 2007 r., który orzekł, że uchwała z 1956 r. była aktem stosowania prawa. Jednak jest też kilka innych wyroków, które uznają ją wręcz za akt administracyjny, który w związku z tym powinien podlegać procedurze administracyjnej. Ale przecież wówczas Rada Państwa była najwyższym organem władzy, a nie szczeblem administracji! Jakie skutki ma dwoista interpretacja tej uchwały? - Jeśli przyjmiemy, że omawiana uchwała była aktem stosowania prawa, do którego realizacji nie były potrzebne inne akty prawne - rodzajem dyspozycji ogólnej dotyczącej traktowania przez prawo dowolnej liczby obywateli - to znaczy, że nie wymagała ona wydawania indywidualnej zgody na opuszczenie kraju przez osoby, które teraz określamy jako późnych przesiedleńców. Po prostu na mocy samej uchwały takie osoby traciły polskie obywatelstwo. W takim razie decyzje o pozbawieniu obywatelstwa większości późnych przesiedleńców należałoby utrzymać w mocy, mimo że większość z nich nie otrzymała indywidualnych decyzji o utracie polskiego obywatelstwa. Chciałbym w tym miejscu wskazać na ważny aspekt związany z obowiązywaniem prawa międzynarodowego. Wykazuje ono bowiem tendencję, by poszczególne kraje nie uznawały tzw. wielorakiego obywatelstwa. Polska także podpisała, choć jeszcze nie ratyfikowała Europejskiej Konwencji o Obywatelstwie z 1997 r., która zawiera regulacje w tej sprawie. Posiadanie obywatelstwa tylko jednego państwa jest według mnie ważne także dla obywateli, żeby nie okazało się, że będą mieli np. obowiązek służenia w armiach kilku krajów, albo że jedna z nich uzna obywatela za dezertera. To zresztą tylko jeden z problemów tolerowania tzw. wielorakiego obywatelstwa. Gdyby uznać te argumenty, to osoby, które przyjęły obywatelstwo niemieckie, traciłyby polskie automatycznie, z mocy ustawy. Jakie to miałoby konsekwencje dla stosunków własnościowych w Polsce? - Wspomniana wcześniej uchwała z 1956 r. zakładała właśnie, że w przypadku przyjęcia obywatelstwa niemieckiego osoba taka traciła obywatelstwo polskie. Przesiedleńcy składają wnioski do wojewodów o przywrócenie obywatelstwa, ale są one zwykle odrzucane. Wówczas składają pozwy do sądów. Problemem dla sądów jest również to, jak traktować rodziny późnych przesiedleńców, które występują do polskich sądów jako spadkobiercy... - Tutaj pojawia się problem tzw. spadkobrania. Jeżeli do RFN wyjeżdżał np. ojciec, który zostawiał w Polsce majątek, i składającym roszczenia uda się udowodnić, że nie utracił on polskiego obywatelstwa, to starają się oni wtedy wykazać, że nie zadziałała Ustawa o gospodarce terenami w miastach i osiedlach, a więc własność jest nadal rodzinna, czyli rodzina może dziedziczyć. Sądy różnie podchodzą do takich osób. Gdyby sędziowie jasno i konsekwentnie traktowali tego typu roszczenia, nie dochodziłoby do "wyszarpywania" własności i wywoływania poczucia krzywdy u osób, którym się wydawało, że zgodnie z prawem zajęły majątki późnych przesiedleńców na mocy decyzji organów władzy PRL. Dlatego potrzebna jest tu klarowna praktyka orzekania przez polskie sądy. A z tym rzeczywiście jest problem. Sądy zajmują niejasne stanowisko i nie wiedzą, jak rozstrzygać takie sprawy. Wydaje mi się, że podejmując te decyzje, sędziowie nie konsultowali się z ekspertami, ale wydawali wyroki, kierując się wyłącznie własnym rozeznaniem. Skoro polscy sędziowie mają problemy z interpretacją często bardzo skomplikowanych spraw o zwrot majątków późnych przesiedleńców i ich spadkobierców, może potrzebne jest opracowanie polskiej doktryny prawnej, które pomogłoby sędziom w ocenie takich roszczeń... - Całkowicie podzielam ten pogląd. Uważam, że dobrze byłoby, gdyby powstało obszerne opracowanie np. pod egidą Ministerstwa Sprawiedliwości. Mogłoby ono być wzorowane na tym dotyczącym uregulowania po II wojnie światowej spraw majątkowych na Ziemiach Odzyskanych. Tamto opracowanie pt. "Problem reparacji, odszkodowań i świadczeń w stosunkach polsko-niemieckich 1944-2004" powstało pod egidą Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ukazało się ono pod redakcją prof. Witolda M. Góralskiego. Teraz natomiast trzeba byłoby przygotować podobną analizę poświęconą sprawie utraty obywatelstwa i majątku przez osoby określane mianem późnych przesiedleńców. Niestety, w okresie PRL popełniono wiele poważnych błędów, np. w podejściu do rdzennych mieszkańców Warmii i Mazur. Ówczesne władze nie traktowały ich jak stuprocentowych Polaków. Trzeba byłoby zatem dobrze się przygotować, aby uniknąć krzywdzących decyzji. Co powinna zawierać taka doktryna, by spełniać swoją rolę? - Powinni nad nią pracować eksperci różnych dziedzin prawnych, przede wszystkim od prawa cywilnego i majątkowego, ale także administracyjnego i międzynarodowego. Czy taka doktryna mogłaby być pomocna w ewentualnych pozwach niemieckich przesiedleńców z czasów wojny lub okresu zaraz po jej zakończeniu? - Dzięki decyzji Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu [z października 2008 r. - przyp. red.] Niemcy z Powiernictwa Pruskiego i inni przesiedleńcy nie mają szans na dochodzenie roszczeń majątkowych wobec Polski w tym trybunale. Stanął on na stanowisku, że umowa w Poczdamie załatwiła sprawę takich roszczeń, a prawo do reparacji wojennych obejmowało nie tylko majątek III Rzeszy, ale także obywateli RFN. Potwierdza to wcześniejsze podejście ekspertów do tego problemu, zgodnie z którym to cały naród niemiecki odpowiada za rozpętanie II wojny światowej, a nie tylko hitlerowcy. Dziękuję za rozmowę.
avatar użytkownika Maryla

2. na dochodzenie roszczeń majątkowych wobec Polski w tym trybunale

NIE MUSZĄ TAM IŚĆ, POLSKIE SĄDY SAME to załatwiają na korzyść Niemców.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl