o patriotyzmie niemodnym (wieśniak)

avatar użytkownika Redakcja BM24

Tradycyjnie pojmowany patriotyzm to postawa szacunku i umiłowania własnej Ojczyzny oraz chęć ponoszenia za nią ofiar. Patriotyzm to stawianie dobra kraju ponad interes osobisty, a nawet rezygnacja z prywatnych korzyści. Wynika on z więzi społecznej i emocjonalnej z narodem, kulturą i tradycją. Taka jest krótka definicja encyklopedyczna.

Czy każdy udział w życiu publicznym można uznać za czyn patriotyczny? Oczywiście nie. Za działania patriotyczne można uznać tylko czyny na rzecz interesu Państwa Polskiego i ogólnie pisząc – dobra wspólnego, choć niekoniecznie w interesie żyjących w nim obecnie mieszkańców, np. Powstanie Warszawskie było wyjątkowo niekorzystne dla ówczesnych warszawiaków a mimo to w większości godzili się na nieprawdopodobne trudy i wyrzeczenia z nim związane. Przed II Wojną Światową wielu Polaków hojnie wspierało Fundusz Obrony Narodowej, utworzony na mocy dekretu Prezydenta RP z 9 kwietnia 1936 roku w celu uzyskania dodatkowych środków na dozbrojenie armii i wojskowy program inwestycyjny. Jeszcze w okresie powojennym (w PRL-u) zdarzały się przypadki dobrowolnego przekazywania gruntów na potrzeby wspólnot lokalnych np. pod budowę remiz czy dróg. Na wsiach, tzw. szarwarki czyli świadczenie ludności wiejskiej na cele publiczne, głównie na rzecz utrzymania dróg i urządzeń wodnych, przetrwały do lat 70-ych, pomimo że formalnie zostały zniesione w 1958 r. Należy też wspomnieć o tzw. czynach społecznych, które w wielu przypadkach miały autentyczny charakter i były całkiem pożyteczne. Za patriotów można uważać też honorowych dawców krwi czy osoby, które zgodziły się być dawcami narządów do przeszczepów. Chociaż moim zdaniem, lepiej nazywać ich zwyczajnie społecznikami i ludźmi poświęcającymi się dla innych. Natomiast trudno jest zaliczać do czynów patriotycznych udział polskich żołnierzy w wojnie w Afganistanie czy wcześniej w Iraku. Nie tylko dlatego, że wątpliwości budzi interes Polski, ale też fakt, że motywem wyjazdów wojskowych są zazwyczaj względy finansowe czyli atrakcyjne zarobki.

Moim zdaniem, patriotyzmu nie można interpretować rozszerzająco, i za takowy uważać np. udział w wyborach czy sumienne wykonywanie swoich obowiązków zawodowych. A takie stanowisko jest prezentowane często przez nasze elity polityczne. Przecież za pracę to nam płacą a niektórym to nawet bardzo dobrze – przykładowo członkom zarządów spółek i parlamentarzystom, i to bez ponoszenia prawie żadnej odpowiedzialności. Natomiast w głosowaniu Polacy głównie kierują się nadzieją na realizację interesów lokalnych lub grupowych, albo zwyczajnie zgodnie z osobistymi sympatiami. Dobrze jeśli wybierają partię, która zamierza realizować polski interes chociaż na okres kadencji.

Swoistym odwoływaniem do postaw patriotycznych w czasach PRL było apelowanie przez ówczesne władze do ludności o przetrzymanie „chwilowych trudności”, związanych z budową socjalizmu czy też wprost przemysłu ciężkiego i w ogóle uprzemysłowienia, w celu uzyskania dobrobytu przez przyszłe pokolenia. Obecne władze, zmuszone poddawać się procedurom wyborczym, oczywiście żadnych wymagań elektoratowi nie nakładają, przeciwnie - obiecują same korzyści (słynne gruszki na wierzbie), które oczywiście będą płacić w sensie dosłownym i w przenośni, nasze dzieci a może i wnuki. Dług publiczny rośnie przecież w tempie co najmniej arytmetycznym. Jednym słowem, system demokratyczny z nieodzownym licytowaniem się partii w zabieganiu o życzliwość wyborców, rozwija postawy roszczeniowe, które z patriotyzmem nie mają nic wspólnego. Ponadto, w nowym systemie polityczno-gospodarczym, tzw. zwykli Polacy zauważyli słusznie, że każdy musi „brać sprawy w swoje ręce” i każdy kto może „grabi do siebie”. Pozostali, wcale nieliczni, uzależnili się od dość nędznych finansów z ośrodków pomocy społecznej.

Stosunek dzisiejszych Polaków do takich wartości jak: Ojczyzna, dobro wspólne, działalność społeczna, jest w większości zdecydowanie negatywny lub obojętny, i w niewielkim stopniu spowodowane to jest wpływem systemu PRL-owskiego. Przeciwnie, postawy takie nasiliły się w III RP, a wielki negatywny wpływ ma postawa elity politycznej, która skutecznie zdążyła skompromitować te wartości i politykę w szczególności.

Z tych względów zapewne wielu z nas nie zauważa, że od 1 grudnia 2009 r. żyjemy w nowym państwie, w Unii Europejskiej, i tylko z powodów wyjątkowego zagmatwania przepisów prawnych, z tzw. traktatem lizbońskim na czele, nie wiemy dokładnie kto nami rządzi: Herman Van Rompuy czy Aniela Merkel z Mikołajem Sarkozym. Zaczyna natomiast być wiadomym kto będzie prowadził politykę zagraniczną Unii. Właśnie pani Katarzyna Ashton zdecydowała, że ministrowie spraw zagranicznych „państw” nie będą uczestniczyć w tzw. szczytach unijnych krajów. Uzasadnienie jest proste: stosunki między krajami członkowskimi nie podlegają już pod kategorię „polityka zagraniczna”, lecz „polityka wewnętrzna”. Ponadto nawet w mainstreamowych mediach można przeczytać i usłyszeć naszych dygnitarzy zwracających uwagę, że około 60% prawa obowiązującego w Polsce powstaje w Brukseli. A jeśli doda się fakt badania każdej ustawy i wszystkich rozporządzeń pod kątem zgodności z przepisami unijnymi, to mamy dowód, że przestaliśmy być państwem niezależnym.  Uważając się za ucznia Stefana Kisielewskiego, słynnego Kisiela, który uczył przekory i samodzielnego myślenia, ubolewam, że wielu moich rozmówców szanujących polskie tradycje niepodległościowe i jej bohaterów, jednocześnie nie zauważają, że sami w 2004 roku zdecydowaliśmy o przejściu spod kurateli Moskwy do Brukseli. I paradoksalnie, ci bardziej zadowoleni z rządów III RP wykazują większe zadowolenie z wejścia do UE. Ja nie oceniam czy to dobrze czy źle, ale stwierdzam fakt. Co najwyżej złoszczę się gdy bardzo wiele osób nie zauważa tego nowego statusu naszego Państwa. Od czasu wybicia się na niepodległość w 1918 roku były różne koleje naszego Państwa: była II RP, utrata wolności w czasie II Wojny, potem PRL, od 1989 r. III RP, (niektórzy „widzieli” też nawet IV RP), no i teraz mamy „niby–Polskę”.

I o tym właśnie nowym statusie Polski chciałbym przypomnieć PT Salonowiczom. Całe szczęście, że nie mieszkam na tzw. ziemiach odzyskanych, i nie muszę niczym się martwić.

Na koniec zacytuję pana Havranka, który w latach 70-ych, na zebraniu partyjnym, jako jedyny ucieszył się z rezolucji w sprawie wprowadzenia w Czechosłowacji pełnego komunizmu za 20 lat. Na pytanie I sekretarza: „dlaczego towarzyszu się radujecie”, odpowiedział: „a ja nie doczekam, bo ja mam raka”. I ja też się cieszę.

Trochę młodszy od pana Havranka, a jednocześnie – dzięki Bogu i doktorom - dużo zdrowszy,

wieśniak

http://prowincjusz.salon24.pl/146369,o-patriotyzmie-niemodnym

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz