O kulturze dyskusji

avatar użytkownika FreeYourMind

Nic tak człowieka nierozgarniętego, jak ja, nie cieszy, jak kulturalna dyskusja kulturalnych ludzi. Słuchałem sobie dziś takiej w, nieocenionej od czasów gierkowskich, Jedynce PR, kiedy to trzej panowie – jeden z „GW”, jeden z „Le Monde” oraz jeden Anatol Arciuch, który kiedyś miał chwile mądrości i nawet systematycznie go czytałem, dopóki coś mu się na stare lata nie stało (tak jak P. Wierzbickiemu) – wraz z prowadzącym z Jedynki deliberowali sobie na temat „wyborów prezydenta „UE””, pozwalając czasem wypowiedzieć się słuchaczom.

Jak możemy się domyślić, ponieważ wszystkie tego rodzaju dyskusje przebiegają wedle tego samego scenariusza, panowie sobie gawędzą, jak to jest cool, iż państwo narodowe (XIX-wieczne, jak się zwykle przy takich okazjach podkreśla) odchodzi do lamusa, że właściwie nie ma żadnego zagrożenia superpaństwem, że nawet euroentuzjaści już nie wierzą w żadne superpaństwo, no i że generalnie jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej – no a czasami dzwonią słuchacze, którzy, jak u K. Strzyczkowskiego w Trójce, tak jakoś los zrządza czy zarządza, że prawie zawsze mają zdanie „jak pan, panie Kubo”. Zdarza się jednak, że na antenę wedrze się jakaś nielegalna dzicz, która nie tylko nie rozumie pradawnej specyfiki mediów publicznych, nie czuje podniosłej atmosfery studia, nie ma pojęcia o kulturze dyskusji z ekspertami w rolach głównych i zaczyna mówić własnym językiem, jakby ktoś jej dał do tego prawo. No więc, ku zgrozie prowadzącego (zawsze wtedy zmienia się ton takiego prezentera, który zniża głos i przybiera postawę na baczność, jakby przy okazji prezentował swój nauczycielski rynsztunek przed jakimś kuratorem oświaty siedzącym za szybą reżyserki), zadzwoniła słuchaczka, prosząc, by panowie w studiu nie wypowiadali się w imieniu wszystkich Polaków.

No i jak zwykle zapadła na chwilę martwa cisza, po czym, gdy DJ odzyskał władzę w nogach i w całym ciele, drgnął i zaczął przyrządzać „rekontrę”: „Ależ, szanowna pani, jest demokracja i w związku z tym są różne głosy w dyskusji”. Pech akurat chciał, iż wszyscy w studiu mówili jednym, euroentuzjastycznym (czy eurorealistycznym, bo entuzjastów jakoś ubyło ostatnimi czasy) głosem, podczas gdy słuchaczka chciała się dowiedzieć, jakimże sposobem Polska może pozostać niepodległym państwem po włączeniu jej w struktury i procedury legislacyjne związane z „traktatem lizbońskim”. Jeden z dyskutantów stwierdził wprost, że za czasów państwa kościelnego nie istniały państwa narodowe i rządził papież, zaś państwa narodowe, które powstały w XIX w. były tylko epizodem historycznym, prowadzący zaś dodał, że w „traktacie” jest przecież klauzula, że można z „UE” wystąpić. Słowem, w krótkich żołnierskich salwach zahukano słuchaczkę i wrócono do kulturalnej dyskusji.

Świat pędzi tak do przodu, że człowiek ledwie się obejrzy, a już ląduje w epoce pieriekowki. Jakże więc do cholery jest z tym postępem?, zastanawiam się. Idziemy, rzecz jasna ku świetlanej przyszłości, a jakoś spoza gór i rzek, zza krzaków i węgła wyskakują wciąż te same gęby zamordystów. Mamy niby coraz lepsze technologie, mamy coraz doskonalsze środki przekazu, a można odnieść wrażenie, że prawdy w tym wszystkim i wolności słowa jest jak na lekarstwo. Nic dziwnego, że wielki i nieśmiertelny „generał Judasz” powiedział kiedyś o III RP, że mu się podoba. Każdemu zamordyście by się spodobała.

2 komentarze

avatar użytkownika Tymczasowy

1. Dokladnie tak to jest!

Euroreaslizm jest "surrealizmem", ale nie poki co. Poki co, on jest realizmem. Trzeba poczekac az wahadlo sie wahnie! a o suprpanstwie, czyli wyzszej formie europejskosci zawsze mozna sobie porozmawiac. nawet wartro, bo w tym kierunku nas swinskie grypy prowadza a takze nadety Al Gore, ktorym gazy (metany) mitaja na skutek nadecia, ze go w koncu Nasza kochana Matlka Ziemnia, jak nie majtnie, jak m,u nie przypird... co z niego pozostanie? Jedynie odznaka komsomolska, ktora w dzisiejszych czasach przybiera postac Nagrody Nobla.
avatar użytkownika Dominik

2. cośta chcieli to mata...

Jeśli pierwszy lepszy kowboj siada do gry w pokera z zawodowcem, to mu nawet czepek, w którym się urodził, nie pomoże. Wprawdzie w talii te same wyślinione karty, ale mimo wszystko nasi kowboje dają się ogrywać jak dzieci. Tyle tylko, że oni nie przegrywają swojego majątku, lecz zastawili nasz. Nasz, w tym przypadku - nasz kraj. Nie chodzi mi o patos, ale jak inaczej nazwać to, co obecnie wokół nas się dzieje. Przypominamy blok sprzedany wraz z lokatorami, w którym nowy właściciel zaprowadza nowe porządki. Są dwie możliwości w takiej sytuacji. Pierwsza, bezinwestycyjna, to stulić uszy, gęba w kubeł i absolutna lojalność względem "nowego pana". Druga, niestety kosztowna, to zapakowanie rodziny i wyjazd na bezludną wyspę. Uważam to ostatnie rozwiązanie i tak lepsze od tego, jakie nam, w nie tak znowu odległym czasie, organizowało pewne biuro turystyczne - o nazwie Rosja. Wprawdzie warunki podróżowania odbiegały wtedy co nie co od norm przyjętych w cywilizowanych krajach, ale za to miejsce do zamieszkania dostawało się ekologiczne.
tede