Dzień świra
FreeYourMind, wt., 17/11/2009 - 11:37
Wieść gminna niesie, że zdarzają się sytuacje, w których ludzie zaczepiają polskich aktorów grających np. lekarzy w słynnych serialach i proszą ich o porady medyczne. Jest to dość znany w kulturze proces utożsamiania osób odtwarzających pewne role z granymi przez te osoby postaciami. Tak też patrząc na dzielnych policjantów czy wojskowych granych przez M. Kondrata ktoś mógłby dojść do mylnego wniosku, iż jest to jakiś śmiałek o niewiarygodnej odwadze, który paroma kopami wprowadza porządek w jakiejś ciemnej dzielnicy. A tymczasem, jak się dowiadujemy z wywiadu w najnowszym „Przekroju”, Kondrat się boi. Kogo dziś człowiek inteligentny i bogaty, artysta i twarz wielu kampanii reklamowych, może się w cywilizowanym świecie bać? No, tylko kaczystów.
Kondrat należy do tych akurat inteligentów (no bo przecież nie wypada o polskich aktorach mówić, że nie należą do inteligencji, nawet jeśli jedyne ich wykształcenie ma charakter rzemieślniczo-zawodowy), co w rozprawie z kaczystami biorą udział od długich i ciemnych lat rządów PiS-u, o czym już kiedyś wspominałem, tak więc nie powinno nas zdumiewać to, iż dziś, a więc gdy widmo kaczyzmu znowu krąży po środkowej Europie, Kondrat z Najsztubem znowu budzą się, niemalże jak rycerze na Giewoncie, i stają do boju. O ile jednak te antykaczystowskie fobie to rzecz właściwie znana i stara jak S. Ciosek czy T. Sznuk, i właściwie mamy z tymi fobiami nieustannie do czynienia, mimo że dalibóg dwa lata minęły i już ciemniacy rządzą w najlepsze, że aż wióry z państwa polskiego lecą, tak się skokowo rozwija – o tyle rzecz ciekawa, Kondrat przyznaje, iż genialny premier D. Tusk, któremu absolutnie wszystko można wybaczyć, ponieważ wystarczy iż nie jest J. Kaczyńskim, nie skumał czaczy z „Dniem świra”. I to go (Kondrata) zastanawia.
Każdy, kto widział ten film, może go uznać za „wisielczy manifest” współczesnego polskiego wykształciucha. Furia, upokorzenie, bezradność, poczucie bezsensu życia - przy jednoczesnym usensownianiu go marzeniami (głównie erotycznymi) lub urojeniami. Symptomatyczne jednak dla M. Koterskiego jest to, że pokazuje on – zwykle w karykaturalny sposób - pewne absurdy codzienności (w czym blisko mu do tradycji teatru Becketta czy Ionesco) bez wnikania w przyczyny, bez szukania odpowiedzi na pytanie, skąd te absurdy się wzięły. I tak w słynnym „Życiu wewnętrznym” (z kapitalną, neurasteniczną rolą W. Wysockiego) młode małżeństwo urządza sobie piekło na ziemi w małym mieszkanku w blokowisku, ale dla kogoś z Zachodu byłoby niezrozumiałe to, dlaczego ludzie tak bardzo się nienawidzący, nie mogą się po prostu rozstać, dlaczego nie rzucą takiego egzystowania i nie urządzą sobie życia na nowo gdzie indziej. W tymże filmie, gdy oglądało się go w kinach, widzowie w trakcie sceny, w której trzech debili w milicyjnych mundurach przesłuchuje na chodniku głównego bohatera z tego tylko powodu, że wybrał się nocą na spacer, zarykiwali się ze śmiechu. Podejrzewam jednak, że dziś dla „pokolenia III RP” jak też dla kogoś z Zachodu, kto słabo zna polską historię, scena ta wcale nie byłaby śmieszna, a jedynie dziwna (może głupia?).
Pytanie: kto komu zgotował taki bezsensowny, frustrujący los – w filmach Koterskiego z Kondratem (ani w „Domu wariatów”, ani w „Dniu świra”) nie pada. Może w filmie „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” widz może się domyślić, że przekleństwo alkoholizmu (tu znakomicie z kolei grający także A. Chyra) stanowi jakąś podpowiedź, ale przecież czy naprawdę wykształciuchowi jest tak ciężko odkryć: kto naprawdę stoi za całym tym bezsensownym, patogennym porządkiem społecznym? Dlaczego w „Życiu wewnętrznym” ludzie żyją, jakby byli nie tyle w blokowisku, co w jednym blokhausie? Nie wiadomo.
W finale „Dnia świra” pojawia się cowieczorna zbiorowa „modlitwa” Polaków, którzy sobie nawzajem życzą tego, co najgorsze, czyli rzucają na siebie klątwy. I być może Koterski, a z nim Kondrat twierdziliby, że to sami Polacy jako społeczeństwo zatomizowane i zantagonizowane urządzają sobie piekło we własnych domach i we własnym kraju. Tak było do czasu właśnie „Dnia świra” opowiadającego o starzejącym się nauczycielu polskiego, który, pracując już w szczerozłotych latach III RP, staje się nie tylko w oczach uczniów (puszczających bąki na jego lekcjach o Mickiewiczu), ale i swoich własnych (gdy odbiera głodową pensję) - jakimś wielkim pośmiewiskiem i jedyne, co naprawdę mu wychodzi, to klnięcie przez zęby na wszystko i wszystkich, bo wszystko i wszyscy dostarczają mu upokorzeń. Film ten bowiem został nakręcony jeszcze przed nadejściem kaczystów, toteż nie można było żadnego politycznego bytu wskazać, jako winnego katastrofalnej sytuacji bytowej i intelektualnej polskiego wykształciucha. (Świadomie używam tego terminu, ponieważ spotkałem w okresie kaczystowskim wielu ludzi, którzy integrowali się właśnie poprzez odnoszenie tego prześmiewczego terminu do samych siebie; sądzę więc, iż traktują go jako opisowy dla swojej inteligenckiej formacji). Dopiero nadejście kaczystów uświadomiło wykształciuchom, kto za tym zdegenerowaniem świata stoi. Tych pierwszych zaś, po dwóch latach zmagań (iluż artystów, na czele z A. Holland i K. Kutzem, stanęło do tej bohaterskiej walki, to nie muszę przypominać), udało się odepchnąć, ale, jak przekonuje nas Kondrat, wciąż mogą wrócić.
Dzień świra się zatem nieuchronnie zbliża. Nastanie wtedy, gdy ponownie wygrają kaczyści. Wykształciuchy nie są na taki wariant w ogóle (psychicznie ani fizycznie) przygotowani i czeka nas eksplozja świrowania.
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. Ofir Levie,izraelczyk,też się boi...
2. Kolejna woda na młyn
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
A .K "Andruch"
http://andruch.blogspot.com
3. A najważniejsze z tego tekstu:
Selka
4. A ten Kondrat - to...zadaniowany jakiś?
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
A .K "Andruch"
http://andruch.blogspot.com