W świecie tajnych służb (Marek Jan Chodakiewicz)
Nazbierało się nam ostatnio trochę plotek ze szpiegowskiego poletka, którymi warto się podzielić. Naturalnie mówimy to z marsową miną, w poważnych kręgach nazywa się to analizą wydarzeń związanych z wywiadem. No, niech tak będzie. W większości oparta jest ona na tzw. open sources, czyli po polsku „białym wywiadzie”. Agence France Press (11 września) nagłośniła przykrość, jaka spotkała Michaiła Margiełowa, szefa Komisji Spraw Zagranicznych Dumy. Odmówiono mu wizy kanadyjskiej. Powodem odmowy jest jego służba w KGB. Margiełow powiedział radiu Echo Moskwy: „ale przecież nigdy nie ukrywałem, że pracowałem w sowieckim KGB. To nie jest żadna nowa informacja dla naszych kanadyjskich partnerów”.
Jednak Kanadyjczycy sobie tylko żartowali, bowiem zaraz wydali „tymczasowe pozwolenie” na wjazd do Kanady. Wygląda na to, że za odmową wizy stoją sprawy wewnętrzne Kanady. Tym sposobem chciano wyciszyć protesty antykomunistów, szczególnie Ukraińców, Polaków i inne ofiary komuny. Społeczności te starają się stosować prawa kanadyjskie, które stworzono przeciwko nazistom i innym „radykałom” (subversives), a które z powodzeniem można stosować także do komunistów. Ale do niedawna właściwie nikt tego nie robił.
Tym sposobem – „odmawiając” wizy – władze kanadyjskie udają, że uczyniły symboliczny krok w imię prawa. W rzeczywistości chodziło o pacyfikację elektoratu antykomunistycznego. Ma to również związek z zakończonym właśnie procesem deportacyjnym byłego KGB-isty, który odmawia wyjazdu z Kanady. W proteście przeciw właśnie temu prawu schował się w jednym z kościołów. Twierdzi, że powrót do Rosji oznacza dla niego więzienie.
Do paki pójdzie również Aleksandr Chaczirow. Tego taksówkarza z Osetii Północnej skazano na siedem lat za szpiegostwo na rzecz Gruzji. Według Rosyjskiej Agencji Informacyjnej (14 września), miał „filmować ukrytą kamerą ruchy wojsk rosyjskich i zbierać informacje wywiadowcze”. Chaczirowa zrekrutowały służby ochrony pogranicza; wydaje się, że był w płytkim wywiadzie. Niedługo przedtem rosyjski sąd wojskowy skazał na sześć lat więzienia oficera Armii Czerwonej (postsowieckiej), ppłk. Michaiła Chaczidzego. Między październikiem 2007 a sierpniem 2008 roku miał on szpiegować dla Gruzji.
To wszystko jest całkiem możliwe. Na papierze kara wygląda łagodnie jak na Rosję, ale o jej prawdziwej ostrości dowiemy się, gdy zostanie ujawnione, gdzie Chaczidze będzie odsiadywać wyrok. Natomiast na razie nikt nie będzie siedział w związku z pożarem archiwum rosyjskiego wywiadu wojskowego w Tambowie. Jak podała agencja Reutera (13 września), spłonęło 400 metrów kwadratowych najtajniejszej części budynku. Zginęło pięć osób – żołnierzy i oficerów. Według RIA, „pożar poważnie dotknął część tajną, która zawierała dokumenty o szczególnym znaczeniu dla państwa”.
W garnizonie w Tambowie znajduje się część centralnych archiwów wywiadowczych Rosji. Może był to przypadek. W każdym razie sprawców nie znaleziono. Dziwi jednak, że – wbrew sowieckim praktykom – na teren koszar wpuszczono 17 jednostek straży pożarnej z zewnątrz. Albo pożar był tak wielki, że bez cywilów nie dawano rady gasić, albo służby chciały nagłośnić tę sprawę.
Ostatnio wyszły na jaw ciekawe szczegóły dotyczące innego pożaru. 14 stycznia 1987 roku stanął w ogniu sowiecki konsulat w Montrealu. Jak pisze Ian MacLeod („The Ottawa Citizen”, 12 września), wywiad kanadyjski natychmiast zainicjował operację „F” (Fire). Funkcjonariusze służb wywiadowczych zjawili się jako strażacy i zaczęli ratować przed ogniem wszystko, co można. Potem oficerowie wywiadu pracowali na pogorzelisku jako robotnicy. Ocalone i wygrzebane rzeczy przewieziono ciężarówkami do specjalnych hangarów, gdzie poddano całość dogłębnej analizie.
Specjaliści zrekonstruowali uratowane przedmioty, w tym tzw. skiff czy też isolation room (pomieszczenie zabezpieczone) konsulatu. Przy pomocy francuskiego wywiadu odkryto przygotowania do wojny bakteriologicznej i chemicznej, którą Sowieci mieli zamiar rozpocząć w Kanadzie w razie globalnego konfliktu. Obejmowała ona m.in. zatrucie systemu wodociągowego Montrealu. MacLeod oparł się na opublikowanych właśnie rewelacjach emerytowanego oficera wywiadu kanadyjskiego, Michela Juneau-Katsuya, i dziennikarza Fabrice’a de Pierrebourga.
Według nich, na początku lat dziewięćdziesiątych szefem KGB-SWR w Kanadzie była sowiecka gwiazda hokeja, Władysław Tretiak. Gdy usiłował uciec od swoich, Kanadyjczycy go odrzucili. Nie mieli środków, aby go „przetrawić”, a podejrzewali, że jest fałszywym uciekinierem. Jednak wzięli go Amerykanie. Między innymi pomógł im wyłapać agenturę postsowiecką w Ameryce Północnej. Post-Sowieci w Kanadzie to jednak drobiazg w porównaniu z Chińczykami.
To głównie ci ostatni kradną technologię kanadyjską na wielką skalę. Wykonują też wyroki na chińskich emigrantach. Chiński wywiad zinfiltrował nawet parlament kanadyjski. Jego agenci wpływu stali za atakami politycznymi na Japonię. Szczególnie chodzi tutaj o sprawę tzw. kobiet dla komfortu, czyli rekrutowanych siłą Chinek i Koreanek, które znalazły się w wojskowych burdelach armii japońskiej w czasie II wojny światowej. Generalnie Kanada to magnes dla szpiegów.
Co roku kradną tam informacje warte szacunkowo do 30 miliardów dolarów. Zresztą Watykan był też nieźle spenetrowany przez Sowietów. Jak podaje John O. Koehler, emerytowany oficer wywiadu wojskowego USA, w swojej pracy „Spies in the Vatican”, KGB, Stasi i SB-cja dość dobrze dawały tam sobie radę. Przodował nasłuch radiowy. W jednym wypadku na przykład agent sowiecki podarował kardynałowi Agostino Casarolemu statuetkę Matki Boskiej z przekaźnikiem w środku.
Agent był bliskim krewnym kardynała. Wpadł. Wpadli też i inni. Postrachem komunistycznej agentury był watykański ekspert-kontrwywiadowca – ojciec Robert Graham, jezuita. Niedawno przypomniano pewne szczegóły operacji wyławiania sowieckiej łodzi nuklearnej, która zatonęła w 1968 roku nieopodal Hawajów („The Washington Post”, 9 września). Otóż sześć lat później ekscentryczny multimiliarder Howard Hughes zbudował w wielkiej tajemnicy specjalną barkę na zamówienie CIA, a służbom amerykańskim udało się częściowo wyciągnąć okręt.
Większość wraku zerwała się z łańcuchów i zatonęła, ale spodziewana eksplozja jądrowa nie nastąpiła. Natomiast CIA zdobyła kody oraz kilka głowic nuklearnych. Niektórzy czytelnicy zorientowali się już, skąd wzięto scenariusz do jednego z filmów o Jamesie Bondzie.
Chyba największa awantura szpiegowska ostatnich czasów dotyczy statku „Arctic Sea”. 24 lipca br. statek został porwany. Wygląda na to, że była to operacja Mosadu. Wywiad izraelski dowiedział się, że „Morze Arktyczne” przewoziło rakiety do Iranu. Była to transakcja nielegalna, przeprowadzana przez mafię postsowiecką, najpewniej za cichym przyzwoleniem rosyjskich służb specjalnych. W związku z tym Mosad wynajął pod fałszywą flagą piratów, którzy na statek napadli.Zrobił się wielki międzynarodowy szum medialny i dyplomatyczny. Rosyjska marynarka uwolniła porwany statek i naturalnie nie znalazła na nim nic podejrzanego. Transakcja nie doszła do skutku. Cel osiągnięto. Piraci – czyli bezrobotni rosyjscy rybacy i marynarze – idą do więzienia.
Naturalnie sprawa „Morza Arktycznego” blednie przy tajemnicy zamachów bombowych w Rosji kilka dobrych lat temu. Winiono za nie czeczeńskich terrorystów. Tak wybitny ekspert jak David Satter twierdzi jednak, że za zamachami stały postsowieckie służby. Chodziło o pretekst do ponownej inwazji na Czeczenię. Oskarża się o tę prowokację Putina. Ostatnio napisał o tym Scott Anderson na zamówienie pisma „GQ”. Wydawca pisma i redakcja wprawdzie opublikowali w swym amerykańskim wydaniu artykuł, który potwierdził wcześniejsze ustalenia Sattera i innych, ale zakazali publikować go gdzie indziej. Naturalnie nie jest dostępny w internecie.
Dla niektórych jest to dowód interwencji służb, dla innych – kalkulacji ekonomicznych. W grę wchodziły zapewne oba czynniki, chociaż naturalnie te ostatnie sprawy w decyzjach wydawniczych pełnią rolę pierwszoplanową.
Ostatnia wieść dotyczy II wojny światowej. Alan Turing był jednym z najwybitniejszych matematyków brytyjskich; był kryptografem, gwiazdą programu „Ultra”, bazującego na polskim rozszyfrowaniu „Enigmy”. W życiu prywatnym Turing preferował mężczyzn. W 1952 roku przyłapano go in flagranti z facetem. Stracił certyfikat bezpieczeństwa, wyrzucono go z pracy. Sąd skazał go ponadto na farmakologiczną kastrację poprzez przymusowe przyjmowanie hormonów żeńskich. Turing popełnił samobójstwo dwa lata później.
Homoseksualizm w Wielkiej Brytanii był ścigany prawnie do 1967 roku. Obecnie lewicowy rząd chce Turinga uhonorować za jego sukcesy w pracy, czemu należy przyklasnąć. Jednocześnie premier Gordon Brown przeprosił za „nieludzkie traktowanie” matematyka, co jest dziwactwem. Można wyrazić ubolewanie z powodu brytyjskiego systemu prawnego, opartego na prawie zwyczajowym, ale pośmiertne przepraszanie Turinga wygląda równie dziwnie jak pośmiertne przepraszanie św. Tomasza Morusa, ściętego w 1535 roku. Przykro nam z powodu tego, co się stało; my, dzisiejsi ludzie, byśmy tak nie postąpili, ale przecież nie mamy moralnego prawa przepraszać za im współczesnych.
Bowiem nie my popełniliśmy te czyny. Ale uhonorować Turinga możemy – i to jest najlepszy gest, na jaki nas stać. Uhonorować naturalnie za osiągnięcia kryptologiczne, a nie za homoseksualizm.
http://nczas.com/publicystyka/w-swiecie-tajnych-sluzb/
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. W dzien szpieguja a po nocach klusuja
Wojciech Kozlowski