Brońmy się sami albo NATO-SRATO, czyli wydmuszka w impasie (Krzysztof Ligęza)

avatar użytkownika Maryla

Zaiste przychodzi nam żyć w ciekawych czasach. Czy ludzie powyższego nieświadomi będą musieli przekonywać się o tym poprzez krew, czy wystarczy mentalna pacyfikacja większości tak zwanego elektoratu, to się jeszcze pokaże.

Gdy kilka miesięcy po rosyjskiej agresji na Gruzję przemknęła przez polskie media wieść, iż NATO nie dysponuje planami obrony krajów Europy Środkowej i Wschodniej przed agresją militarną ze strony Rosji, jakoś na nikim nie zrobiło to specjalnego wrażenia. Choć z przekazu jasno wynikało, iż przez dziesięć lat naszej obecności w NATO, w razie zagrożenia mogliśmy ze strony sojuszników liczyć wyłącznie na pomoc w sferze deklaracji werbalnych.

Mało tego: tego rodzaju opracowania nie powstały do dziś i nie powstaną nigdy, gdyż nie ma na to zgody ze strony wszystkich członków sojuszu północnoatlantyckiego, w tym Berlina i Paryża. Jedyne, na co w tej sytuacji NATO stać, to opracowanie procedur postępowania w wypadku wzrostu napięcia politycznego – i tego rodzaju strategie są opracowywane. Jednak o militarnej konfrontacji nie ma w nich podobno mowy.

To w istocie oznacza tragiczny, wręcz katastrofalny, impas, co z kolei pozwala zasadnie twierdzić, iż Pakt Północnoatlantycki w swoim obecnym kształcie przypomina wydmuszkę – nie sposób zatem dziwić się wątpliwościom, czy poradzi sobie z kryzysem dwojakiego rodzaju: z kryzysem tożsamości (właściwie czego, kogo i przed kim broni dziś NATO?) oraz z kryzysem militarnym (przegrywana wojna w Afganistanie).

W powyższym kontekście warto i należy przypomnieć artykuł piąty Traktatu, który mówi co prawda o możliwości udzielenia pomocy zbrojnej zaatakowanemu krajowi (członkowi Sojuszu), jednak żadnego państwa do takiej pomocy nie obliguje wprost.

Ot, kraje NATO zgadzają się, że atak na jednego z członków Sojuszu oznaczać będzie napaść na każdego z nich, zatem w ramach wykonywania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, poszczególne państwa udzielą pomocy napadniętemu – ale, uwaga: za pomocą działań, które uznają za konieczne.

A przecież, z oczywistych względów, w razie rosyjskiej agresji na Estonię, Łotwę czy Litwę, działania konieczne z perspektywy prezydenta Rzeczypospolitej nie muszą być tymi samymi działaniami z perspektywy kanclerz Republiki Federalnej Niemiec... Ba! Samo przedefiniowanie terminu "agresja" to dla współczesnego Paktu, zdaje się, zadanie niewykonalne.

No i co będzie z Polską, jeśli NATO uzna racje Niemiec i Rosji dotyczące podziału strefy wpływów po machnięciu ręką przez Baracka Obamę na Europę Środkowo-Wschodnią? Skoro akceptujemy samo pojęcie "strefy wpływów", wypadałoby  również zaakceptować konsekwencje. Stąd powyższa wątpliwość wydaje się jak najbardziej na miejscu i warto takie pytania stawiać.

http://widnokregi.salon24.pl/126422,bronmy-sie-sami-albo-nato-srato-czyli-wydmuszka-w-impasie
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz