Antysemityzm w Polsce czyli z podręcznika agitatora (Qeid)

avatar użytkownika Maryla

Mało ostało się gazet które swe łamy oddają różnym głosom. Jedną z ostatnich gazet tego typu jest Rzeczpospolita.Mam nadzieję że będzie dalej mimo wysiłków czynionych przez POnistów. I mimo  że czasami nie zgadzam się z tezami które prezentują (lub reprezentują) osoby piszące w Rzepie to twierdzę że i tak warto.

Oto dziś miałem niebywałą nieprzyjemność przeczytać coś co miało być artykułem na temat Wrodzonego Polskiego Antysemityzmu (WPA). Z artykułem miało to jednak mało do czynienia. Bardziej wyglądało na podręcznik młodego agitatora. Autorka Alina Cała z Żydowskiego Instytutu Historycznego nie zaskoczyła mnie niczym prezentując całą gamę zagrywek w stylu uczonych artykulików GieWuchy. Bo to i "Rycerz Niepokalanej" i "Rola" , bo to i endecja i zły kler . I nic o tych czasach.

Wg. Pani Całej cała sprawa wyglądała jak romansach Rodziewiczównej : dobrzy , uczeni, weseli Żydzi i ci morderczy Polacy-antysemici. Nienawiść zaś wynikała z morowego powietrza które panowało w II RP a nie z działań loby żydowskiego w Polsce. Tendecyjnie podawane fakty i oczywiście jakieś tytuły z przeróżnych gazet bez przytaczania treści artykułu (w taki sposób mogę z każdego tytułu zrobić gazetę antysemicką łącznie z Midrasz-Wyborczą). Ale na koniec Pani AC zostawiła najlepsze czyli II wojnę światową. Z litości pomijam wynurzenia na temat AK a Żydzi bo nijak tego co Pani AC napisała nie należy nazywać historią a prędzej histerią. Gorzej dla Pani z jakby nie było chyba historyka gdy próbuje udowodnić niemożliwe do udowodnienia , że Żydzi nie działali w organach sowieckiej władzy. Myślę że Pan Gross nie jest najlepszym typem badacz który mógłby cokolwiek policzyć. Tymbardziej że z liczeniem do 500 ma problemy niemałe. Także Andrzej Żbikowski i jakby nie było pracownik ŻIH też nie jest osobą bezstronną. Umieszczanie zaś wśród tych ludzi prof. Krzysztofa Jasiewicza jako osoby która stwierdza że mało było osób narodowości żydowskiej w organach władzu i represji sowieckiej to już naprawdę duże za duże nadużycie. 

Przyznam że jeśli tak wygląda praca pracownika Żydowskiego Instytutu Historycznego to mam nadzieję że Pani Alina Cała nie nie jest najlepszym uczonym w tej grupie.

Podsumowójąc. Bardzo słaby merytorycznie tekst składający się z półprawd a czasami i nieprawd ewidentnych.

Historia tak , Agitacja nie.

Takie teksty bliższe są jednak GieWusze niż Rzeczpospolitej...

 

 

http://butcho.salon24.pl/110985,antysemityzm-w-polsce-czyli-z-podrecznika-agitatora
Etykietowanie:

3 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. Antysemicki świat antywartości

Alina Cała 16-06-2009, ostatnia aktualizacja 16-06-2009 13:23

Przytłaczająca większość przedwojennych elit wykluczała Żydów z polskiej wspólnoty obywatelskiej. A podczas okupacji żadna z głoszących wcześniej antysemityzm partii się nie wycofała ze swoich założeń – pisze historyk z Żydowskiego Instytutu Historycznego

Epoka oświecenia i większość XIX w. były okresem względnie zgodnego współżycia między Europejczykami a wyznawcami judaizmu. Ustały prześladowania, które były skutkiem chrześcijańskiego antyjudaizmu prowadzącego do wykształcenia się w średniowieczu przesądnego wizerunku Żyda. Ustały procesy wytaczane pod zarzutem bezczeszczenia hostii czy porywania dzieci na mace.

Antyjudaizm, choć wciąż obowiązywał w oficjalnej wykładni katolicyzmu, przestał być eksponowany w popularnych naukach kościelnych. W poszczególnych krajach Żydzi zdobywali równe prawa i zaczęli uczestniczyć w życiu społeczeństw chrześcijańskich.

 

Polak katolik

Antysemityzm był reakcją na ten proces. Powstał w latach 60. XIX wieku w Prusach i szybko rozprzestrzenił się na inne kraje Europy Środkowo-Zachodniej i Wschodniej. Na ziemiach polskich ideologia antysemityzmu była zapożyczana zarówno z Zachodu, jak i ze Wschodu, czyli z Imperium Rosyjskiego (a Rosja zapożyczała także z Polski). Pierwocinami antysemityzmu polskiego był tygodnik „Rola” wydawany w latach 1883 – 1913 w Warszawie. Dziennikarze tego pisma w dużej mierze ukształtowali język i symbolikę polskich antysemitów. Działacze Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego przekuli je na program polityczny. Co ciekawe, i wydawca „Roli”, i aktywiści endeccy spotykali się w XIX w. z krytyką ze strony Kościoła katolickiego, który odrzucał teorię darwinizmu społecznego, potępiał rasizm i zasadę egoizmu narodowego. W wydanych w 1874 r. zasadach nauczania pasterskiego kierowanych do kleryków ks. Józef Krukowski stwierdzał, że Żydów nie wolno wykluczać „z obrębu miłości chrześcijańskiej”, i dodawał: „pleban powinien swoich zachęcać do zgody z Żydami, aby budowali przykładem”.

Przed I wojną światową coraz więcej duchownych sympatyzowało jednak z endecją. W 1906 r. ks. Ignacy Kłopotowski założył pismo „Polak katolik”, które nazwał „wybitnie katolickim i antysemickim”. Polski Kościół stawał się coraz bardziej narodowy, wbrew zastrzeżeniom Watykanu i wbrew zaczątkom budowania bardziej otwartego modelu religijności, rodzącego się w kilku krajach Europy Zachodniej. W Polsce międzywojennej hierarchia propagowała wzorzec Polaka katolika, którego wyznacznikiem była nienawiść do Żydów, oskarżanych o dążenie do zniszczenia chrześcijaństwa, demoralizowanie młodzieży, propagowanie ateizmu i bolszewizmu, o pornografię.

Po śmierci Piłsudskiego zarówno obóz narodowy, jak i prasa katolicka wzmogły antyżydowską agitację. Właściwie wszystkie katolickie periodyki, o ile zabierały głos na temat Żydów, to zawsze był to głos nienawistny i antysemicki. Nieliczne periodyki, jak „Verbum”, milczały – żaden nie stanął w obronie ofiar nagonki.

Pseudonim Swastyka O nastawieniu polskiego Kościoła niech świadczy kilka wypisów z prasy konfesyjnej. W założonym z inicjatywy episkopatu Polski „Małym Dzienniku”, wydawanym w klasztorze franciszkanów w Niepokalanowie w nakładzie ponad 200 tys. egzemplarzy, pisano w 1939 r., że Hitler „ma wzory wśród Wielkich papieży, którzy zwalczali złość żydowską, ma on wzory wśród świętych, ma opatrznościowe posłannictwo, by poskromić złość żydowską i uratować ludzkość od żydo-komuny”. Albo takie fałszywe uogólnienia, jak to: „kradzież i fałszywe świadectwo stały się dziś głównym narzędziem działania trzymilionowej rzeszy ludności, wychowanej nie na chrześcijańskich zasadach Ewangelii, ale ponurych mrokach Talmudu, który pozwala kraść i kłamać, jeśli się ma do czynienia z obcym”.

Charakterystyczne były tytuły artykułów, np.: „Rappaport nie może być Rapackim! Maskarada żydowskich muzyków musi być tępiona i zakazana” albo „Oaza palestyńska pod Warszawą. Rozpasanie żydostwa na odcinku Falenica – Otwock” lub ostrzej „Jeżeli nie wypowiemy im walki, żydowski powróz zadusi nas” czy „Żydzi przenoszą tyfus plamisty” i „Żydzi rozsadnikami tyfusu”.

Kardynałowi Kakowskiemu najwyraźniej podobał się ten ton i język, skoro w 224 numerze gazety cieszył się, że spełnia ona „chlubną misję obrony i wzmacniania zdrowia moralnego”. A jak brzmiało chrześcijańskie potępienie „nocy kryształowej”, można się dowiedzieć z wypowiedzi zamieszczonej w „Posłańcu serca Jezusowego” (1939): „Możnaby zrozumieć, gdyby w tym opętaniu nienawiści palono żydowskie banki i domy gier, żydowskie kina i domy publiczne, ale palenie synagog?”.

W piśmie „Pro Christo”, wydawanym przez Zgromadzenie Księży Marianów na warszawskich Bielanach, ks. Marian Wiśniewski pisał: „Żydzi jako naród bogobójczy, największym w świecie szaleństwem i zbrodnią skalany, w większej też mierze niż chrześcijanie, a nawet poganie według prawa natury żyjący, zostali zaślepieni i skażeni, a zatem jako rozsadnik zła od współżycia z innymi narodami mają być usunięci i ściśle odgrodzeni”. Albo takie nauki tegoż kapłana: „walka i dochodzenie swoich słusznych praw w niczym ani religii chrześcijańskiej, ani takiejże miłości bliźniego nie są przeciwne i skrupułów pod tym względem broniący się przed Żydami Aryjczycy robić sobie nie powinni”.

W 1934 r. autor o wymownym pseudonimie Swastyka pisał na łamach „Pro Christo”: „w Polsce rdzennym Aryjczykiem może być ten, kto może udowodnić, że przynajmniej od pięciu pokoleń nie było w jego rodzie osoby rasy żydowskiej”, a ks. Wiśniewski dodawał: „Zwalczać was będziemy rasowo, ale nie dlatego, żeście rasą semicką, lecz dlatego, żeście zwyrodniałym odpryskiem tej rasy, zarażającym nasz organizm”.

Ks. Witold Gronkowski w tak szacownym organie jakim było „Ateneum Kapłańskie” posunął się do podważenia teologicznego sensu sakramentu chrztu, gdy dowodził, że Żydzi ochrzczeni nie przestają być członkami narodu żydowskiego i rasy żydowskiej, bowiem liczą się nie względy religijne, lecz uczucia patriotyczne i stosunek do państwa, zaś sakrament „nie jest zdolny przekształcić krwi, koloru skóry, cech rasowych tego osobnika, który go przyjmuje”. Ks. Franciszek Błotnicki w 1939 r. dowodził na łamach „Gazety Kościelnej”, że „pomiędzy Aryjczykami a żydami istnieje przepaść duchowa (moralna i umysłowa) a nawet fizyczna (...) Istnieje coś fizycznego, coś, co nas od żydów odtrąca, jak np. białego od murzyna, których dzieli nie tylko kolor skóry, lecz i odmienny zapach”.

W kierowanej do katolickiej inteligencji „Kulturze” można było przeczytać: „Żydzi są pasożytami. Istotnie nasz emocjonalny stosunek do nich jest bardzo podobny do stanowiska, jakie zajmujemy wobec pchły czy pluskwy. Zabić, zniszczyć, pozbyć się. Pasożyt obchodzi mnie o tyle tylko, że mi przeszkadza”. Trudno było nie czuć nienawiści do Żydów po przeczytaniu takich wypowiedzi, podpartych autorytetem Kościoła[1].

 

Nawet 70 ofiar

Zmasowana agitacja antysemicka przyczyniła się do wybuchu przemocy. Jolanta Żyndul w dobrze udokumentowanej pracy „Zajścia antyżydowskie w Polsce w latach 1935 – 1937” wymieniła ponad 100 miejscowości, w których wybuchły antyżydowskie rozruchy, między innymi w Odrzywole w powiecie opoczyńskim (20 i 27 listopada 1935 r.), gdzie zabito pięć osób, Mińsku Mazowieckim (1 – 4 czerwca1936 r.) oraz okolicznych Mrozach, Kołbieli, Dobrem, a ponadto w Przytyku (9 marca 1936 r.), w którym wśród ofiar był polski chłop zastrzelony przez żydowską samoobronę oraz małżeństwo żydowskie. W procesie sądowym skazano członków samoobrony, ale zabójcy małżeństwa zostali uniewinnieni.

W tym samym czasie bojówki Stronnictwa Narodowego i ONR napadały na żydowskich przechodniów, lżąc ich, bijąc lub (w kilku przypadkach) oblewając kwasem żrącym. W Warszawie i Łodzi w pierwszej połowie 1936 r. doszło do 236 takich napaści i pobić. Inną wygodną (bo trudno wykrywalną i niewymagającą siły ani odwagi) formą przemocy był wandalizm, zarówno spontaniczny, jak i organizowany przez narodowców. Polegał głównie na wybijaniu szyb w sklepach, domach i instytucjach żydowskich. W białostockim policja notowała kwartalnie ok. tysiąca wybitych szyb.[2]

W pogromach ponad 2 tys. ludzi zostało rannych lub poturbowanych, a ich mienie zrabowane lub zniszczone. Nie wiadomo dokładnie, ile osób zginęło, Jolanta Żyndul skłania się do liczby 17 ofiar śmiertelnych, ale przytacza inne źródła, które mówią o 25 a nawet 70 ofiarach. Niektóre zachowania uczestników pogromów stały się wzorem dla podobnych zachowań w czasie okupacji. Chłopi udający się pustymi wozami, by szabrować mienie pozostałe po wysiedlanych, działali z chciwości uwolnionej przez nazistów, ale zarazem powtarzali wzór zachowań, który pojawił się podczas niektórych pogromów lat 1935 – 1937. Gdyby nie tamte ekscesy, to żerowanie na cudzym nieszczęściu może byłoby bardziej wstydliwe.

W późnych latach 30. wszystkie partie prawicowe oraz większość centroprawicowych włączyło antysemityzm do swoich programów. Także władze państwa uznały, że ludność żydowska szkodzi Polsce i opowiedziały się za projektem masowej jej emigracji, którą wspierać miały dyskryminacje i ograniczenia ekonomiczne. ONR domagał się, by Żydów pozbawić obywatelstwa, zarekwirować majątki, przesiedlić do gett. Pragnął zmusić ich do emigracji za pomocą szykan ekonomicznych i przemocy, a ponadto żądał, by „emigrację” (właściwsze by tu było słowo „deportacja”) finansowały organizacje żydowskie.

Przytłaczająca większość politycznych elit wykluczyła Żydów ze wspólnoty narodowej i obywatelskiej. Podczas okupacji żadna z tych partii nie wycofała się ze swoich założeń programowych, a rząd w Londynie zrobił to z oporami, na skutek nacisków ze strony Anglików. Stronnictwo Pracy, formacja chadecka, założona m.in. przez Władysława Sikorskiego w czasie okupacji postulowała usunięcie z Polski wszystkich młodych Żydów, którzy przetrwają zagładę. Starzy mieli pozostać, ale pozbawieni obywatelstwa, odsunięci od urzędów, służby w wojsku oraz możliwości produkcji dóbr materialnych i kulturalnych poza własnym środowiskiem – był to zatem wariant programu totalitarnej prawicy spod znaku ONR[3].

 

Schemat „żydokomuny”

Narodowe Siły Zbrojne stworzone przez działaczy ONR i SN dokonywały zabójstw ukrywających się Żydów, bowiem utożsamiły ich z „bolszewikami” i uważały za wrogów takich samych jak Niemcy. Tym faktom nie zaprzeczają nawet apologetycy NSZ, jak Marek Jan Chodakiewicz w książce „Narodowe Siły Zbrojne. »Ząb« przeciw dwu wrogom”, który o tych zbrodniach wspomina, choć próbuje je usprawiedliwiać. Przed powstaniem warszawskim, na wiosnę 1944 r., współpracujący z Delegaturą Rządu wywiad NSZ na liście domniemanych „komunistów, żydofilów i masonów” przeznaczonych do „likwidacji” umieścił działaczy „Żegoty”, w tym Irenę Sendlerową. Związany z przedwojennym ONR Odział Chrobrego wymordował 11.09.1944 r. kilkanaścioro ukrywających się Żydów, w tym dzieci i kobiety (które przed śmiercią zgwałcono).

Generał Stefan Grot-Rowecki wprawdzie w lutym 1943 r. rozesłał rozkaz do komendantów okręgowych AK nakazujący udzielanie pomocy Żydom walczącym w gettach oraz zezwalający na tworzenie żydowskich oddziałów leśnych, ale tylko „spośród nastawionego patriotycznie elementu” – zaliczył do niego bundowców i syjonistów. Jednocześnie zabronił użycia tych oddziałów w walkach.

O incydentach mordowania ukrywających się przez oddziały AK można przeczytać w książce wydanej przez IPN „Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką”. Komendant Okręgu Białostockiego AK, pułkownik Władysław Liniarski „Mścisław”, w lipcu 1943 r. wydał rozkaz, by podległe mu jednostki „likwidowały” ukrywających się w lasach Żydów, których określił mianem „band komunistyczno-żydowskich”.

Adam Puławski, autor artykułu „Postrzeganie żydowskich oddziałów partyzanckich przez Armię Krajową i Delegaturę Rządu na Kraj” („Pamięć i Sprawiedliwość” 2003, nr 2), po przeanalizowaniu raportów Komendy Głównej AK i Delegatury Rządu, a także sprawozdań dowództwa Okręgu Lubelskiego AK, podsumował: „Sposób myślenia był więc następujący: Żydzi mieli prawo ukrywać się, ale nie mogli z tego powodu stosować „bandyckich” metod zdobywania środków na przetrwanie (…) W dokumentach brak jest rozważań o możliwości wystosowania apelu o powszechną pomoc dla Żydów (…) Podobnie było w kwestii utożsamiania przez AK żydowskich partyzantów z komunistami – a przecież partyzanci żydowscy wstępowali lub przyłączali się do oddziałów komunistycznych nie dlatego, że ulegali ideologii, ale chcąc ratować życie; nie mieli innego wyjścia, nie byli bowiem przyjmowani do oddziałów akowskich”.

Charakterystyczna dla poglądów władz państwa podziemnego była depesza Grota-Roweckiego do Londynu (grudzień 1942 r.), w której tłumaczył obiekcje w sprawie dozbrojenia Żydowskiej Organizacji Bojowej: „Żydzi poniewczasie z różnych grupek, również komuniści, zgłaszają się do nas po broń, tak jakbyśmy mieli pełne magazyny. Tytułem próby wydałem trochę pistoletów, nie mam pewności, czy w ogóle tę broń użyją”.

Jeszcze bardziej bezdusznie brzmiała opinia przedstawiciela policyjnego kontrwywiadu w Warszawie por. Bolesława Nanowskiego „Zadora” (11 lutego 1943 r.): „Nie można liczyć na taki opór Żydów, dla którego warto by było dawać im broń. Straty Niemców nie wyrównają wartości broni, a opór Żydów nie zasłuży nawet na zaszczytną wzmiankę o honorze polskich Żydów”. W konspiracyjnym organie Stronnictwa Demokratycznego i AK „Nowy Dzień” (26 lipca 1943 r.) zagładę getta nazwano „żydowskim kontredansem”.

Wciąż żywy stereotyp rzekomo powszechnej kolaboracji Żydów z sowieckim okupantem służył w czasie okupacji usprawiedliwianiu denuncjacji, mordowania lub rabunku mienia. Trzech autorów, Krzysztof Jasiewicz („Pierwsi po diable. Elity sowieckie w okupowanej Polsce 1939 – 1941”), Jan Tomasz Gross („Upiorna dekada”) i Andrzej Żbikowski („U genezy Jedwabnego”) zadali sobie trud, by sprawdzić prawdziwość tego stwierdzenia. Mozolnie wyliczyli, ilu polskich i radzieckich Żydów pracowało w sowieckiej administracji, aparacie przemocy, ochotniczych milicjach itp. na terenach okupowanych przez ZSRR, zaprzeczając stereotypowi.

Żbikowski zauważył, że we władzach samorządowych miast kresowych nastąpił spadek liczby Żydów w porównaniu ze stanem przedwojennym. Niewielu Żydów przyjmowano do struktur siłowych, a wywózki dotykały Żydów w proporcjonalnie większym stopniu niż pozostałą ludność, zwłaszcza w 1941 r.

Przekonanie o witaniu Armii Czerwonej, o powszechnej kolaboracji właśnie Żydów wynikało z zakorzenionego antysemickiego schematu „żydokomuny” eksploatowanego już przed wojną (np. w tygodniku „Rycerz Niepokalanej”), a wzmocnionego zmasowaną propagandą hitlerowską, która właśnie w wątku utożsamienia Żydów z Sowietami okazała się najskuteczniejsza, podczas gdy inne eksploatowane przez okupantów wątki propagandowe były mniej nośne.

 

Pomagała lewica

Ci, którzy ratowali Żydów (do dnia dzisiejszego 6100 Polaków i Polek zostało uhonorowanych medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata), ryzykowali życiem swoim i swoich rodzin przeważnie za sprawą sąsiadów donosicieli[4]. Bywało i tak, że razem z ukrywanymi byli mordowani przez narodową partyzantkę, która nie tylko utożsamiała wszystkich Żydów z „bolszewikami”, ale ratujących uważała za zdrajców narodu.

Ostracyzm społeczny otaczał Sprawiedliwych długo po wojnie, toteż obawiali się ujawnić swoje bohaterskie czyny. Działająca w Żegocie Maria Hochberg-Mariańska, współautorka książki o ocalonych dzieciach żydowskich („Dzieci oskarżają”, 1947 r.), dziwiła się: „Nie wiem, czy jakiś człowiek poza granicami Polski pojmie i zrozumie fakt, że uratowanie życia ściganemu przez zbrodniarza, bezbronnemu dziecku – może okryć kogoś wstydem i hańbą lub narazić na przykrości”.

Michał Borwicz pod koniec lat 40. planował wydanie książki, w której uhonorowani zostaliby Sprawiedliwi. Zrezygnował z tego zamiaru, bowiem wielu ratujących się obawiało ujawnienia swojej tożsamości. Potem długo otaczało ich dwuznaczne milczenie. O trwałości owego ambiwalentnego nastawienia świadczy i to, że po 1989 r. głosami prawicy Sejm dwukrotnie odrzucił wniosek o przyznanie Sprawiedliwym praw kombatanckich. Kościół zainteresował się uhonorowaniem Sprawiedliwych dopiero teraz. Wybrał rodzinę Ulmów, bowiem śmierć kobiety w ciąży pasuje do dyskursu na temat aborcji, w który to dyskurs coraz częściej wplątywany jest Holokaust.

I jeszcze jedna uwaga. Ikoną Sprawiedliwych, w dużej mierze dzięki publikacjom i wystąpieniom Władysława Bartoszewskiego, stała się Zofia Kossak-Szczucka, działaczka katolicka. Bohaterstwo Ireny Sendlerowej długo pozostawało w cieniu. Można zrozumieć intencje Władysława Bartoszewskiego, który był bliskim współpracownikiem Kossak-Szczuckiej i któremu zależało na uwypukleniu roli katolickiej wiary w podjęciu tak ryzykownej decyzji, jaką było pomaganie Żydom.

Nie może to jednak przesłonić faktu, że stosunkowo więcej pomocy udzielały środowiska lewicowe (do których należała Irena Sendlerowa), odrzucające przedwojenny antysemityzm[5]. To w lewicowej partyzantce mogli dalej walczyć ci przywódcy ŻOB, którzy przeżyli powstanie w getcie. Po tej grupie żydowskich powstańców, którzy zostali skierowani do oddziałów AK w lasach kampinoskich – ślad zaginął.

O ratujących nie zapomniały po wojnie organizacje żydowskie. Komisja Pomocy Polakom przy Wydziale Prawnym Centralnego Komitetu Żydów w Polsce opiekowała się tymi Sprawiedliwymi, którzy się do niej zgłaszali. Udzielała im wsparcia finansowego, poszukiwała dla nich pracy, interweniowała, gdy weszli w konflikt z prawem (w jednym przypadku objęła opieką więźnia, wysyłając mu paczki). Skutecznie interweniowała w sprawie aresztowanego za kontakty z WiN syna księdza Antoniego Ptaszka, duchownego Kościoła starokatolickiego w Krakowie. Podjęła jeszcze kilka interwencji, np. w sprawach odmowy prawa do repatriacji przez władze ZSRR.

Rozumiem niedający się ukoić ból pani Marii Fieldorf, ale jeżeli Żydami byli wszyscy, którzy wzięli udział w sądowym mordzie na jej ojcu, to zamordowali go nie dlatego, że byli Żydami – lecz dlatego, że byli przedstawicielami państwa, które akowców zwalczało.

 

Likwidatorzy katolicyzmu

Refleksja nad moralnym aspektem postaw w czasie okupacji i zagłady Żydów jest niezmiernie ważna. W krajach zachodnich już od dawna toczy się dyskusja nad problemem moralnego spustoszenia, jakie Europie i jej kulturze przyniósł Hitler. Stała się treścią rozpraw filozoficznych, historycznych, socjologicznych, teologicznych, dzieł artystów, a także w dużym stopniu stała się źródłem namysłu polityków nad prawami człowieka. W Polsce jest ona w powijakach, bowiem mogła się narodzić dopiero po 1989 r. Została zapoczątkowana i istnieje w naukach historycznych, a ponadto w ograniczonym obiegu wysokiej kultury (literatura, sztuka, w mniejszym stopniu publicystyka i teatr).

Zastanawiające, że w kraju, w którym się zagłada dokonała – tak nikła jest wiedza o tym fragmencie dziejów. W podręcznikach szkolnych zajmuje zwykle stronę, pół strony. W dawnym obozie zagłady Auschwitz-Birkenau rzadko można spotkać polskie wycieczki. Pokolenie, które wydarzenia te pamięta – odchodzi. Na niewiedzy mógł wykwitnąć martyrologiczny mit heroiczny, w dodatku eksploatowany politycznie zarówno w przeszłości, jak i dziś.

Tymczasem prawda owych tragicznych wydarzeń poprzez nieuświadomione i zawikłane traumy wojenne pokolenia świadków sięga teraźniejszości. Warto się zastanowić, czy ktoś, kto w czasie wojny wraz z kolegami zgwałcił ukrywającą się Żydówkę, po czym skatowaną odtransportował na gestapo, a potem opijał z kolegami swoje czyny – mógł być później dobrym i czułym mężem oraz ojcem?

Zbrodnie Fritzla, które niedawno wstrząsnęły austriackimi i polskimi mediami, miały swoje korzenie w hitleryzmie jego rodziców. W Austrii to zauważono. Związku między „jak się żony nie bije, to jej wątroba gnije”, albo obroną prawa do „klapsów” a kondycją moralną odziedziczoną po okrucieństwach wojny – nie potrafimy dostrzec. Dla naszego dobra warto rozważyć, czy wysoka tolerancja dla przemocy (słownej i fizycznej) w naszym społeczeństwie nie ma swojego źródła właśnie w wojennej przeszłości.

Hitlerowcy zbudowali rzeczywistość antywartości, w którym zachowania przyzwoite były karane, zaś okrucieństwo i podłość – nagradzane. Już dawniej jednak, od zarania antysemickiej agitacji można się doszukać zaczątków przewartościowania systemu wartości, np. gdy usprawiedliwiano przemoc lub drwiono z jej ofiar. Ci, którzy wyłapywali ukrywających się w lasach, uciekinierów z transportów do obozów zagłady lub mordujący zbiegłych więźniów Sobiboru[6], postępowali zgodnie z hitlerowskim prawem, które musieli sobie przyswoić i zaakceptować. W okupacyjnym slangu owo wyłapywanie określane było wyrażaniem „zdawanie Żydów” – tak jak zdawało się płody rolne w przymusowych kontrybucjach[7].

Ten proces internalizacji byłby zapewne wolniejszy, gdyby nie byli przed wojną bombardowani antysemityzmem przez narodowców i Kościół. Co więcej, nachalna agitacja nazistowska nie była skutecznie zwalczana, lecz jeszcze wzmocniona mową nienawiści, która nie znikła całkiem z ambon ani łamów niektórych gazetek podziemnych.

Niektórzy politycy i niektórzy hierarchowie zdają się nie dostrzegać zagrożeń płynących z jątrzącej mowy, niebezpieczeństwa powtórnego odwrócenia wartości. Czytelnicy „Naszego Dziennika” i słuchacze Radia Maryja ulegają tak silnemu wzburzeniu emocji pod wpływem zasłyszanych i przeczytanych tam treści, że w stanie niemal histerii wysyłają listy zaczynające się od słów: „Ty żydowskie ścierwo”, albo kierują do ambasadora Izraela epistoły, takie jak: „Żydowskie bydło! Mam pretensje do Hitlera, że nie wymordował wszystkich Żydów”; „Naszym hasłem na całym świecie teraz jest: BIJ ŻYDA”; „Szewach[8], jak ty jeszcze raz przyjedziesz do Gdańska, to nie ręczę za siebie i moich kolegów”.

Ich stan emocjonalny może świadczyć o gotowości do przemocy. Głośna krytyka takiej pseudokatechezy w niczym nie zagraża ani wierze, ani instytucji Kościoła. Natomiast katolicy, którzy nie protestują przeciwko szczuciu do nienawiści, może są posłusznymi i wiernymi wyznawcami swojej religii, ale w rzeczywistości są likwidatorami katolicyzmu. Odstręczają od niego bowiem tych, którzy zachowali niepodległe sumienie i widzą hipokryzję w całej jej ostrości.

Autorka jest pracownikiem naukowym Żydowskiego Instytutu Historycznego. Specjalizuje się w dziejach antysemityzmu.

[1] O stosunku prasy katolickiej do Żydów i judaizmu – zob. A. Landau-Czajka (1998), „W jednym stali domu: Koncepcje rozwiązania kwestii żydowskiej w publicystyce polskiej 1933-39”, Warszawa; D. Libionka (2002), „Obcy, wrodzy, niebezpieczni: Obraz Żydów i »kwestii żydowskiej« w prasie inteligencji katolickiej lat 1930-tych w Polsce”, „Kwartalnik Żydowskiego Instytutu Historycznego” nr 3 (203).

[2] Zob. równ. S. Rudnicki (1985), „Obóz Narodowo-Radykalny. Geneza i działalność, Warszawa”; J. Gapys, M.B. Markowski (1999), „Zajścia antyżydowskie w Odrzywole w 1935 r. wyrazem wpływów endecji w woj. kieleckim”, „Biuletyn Kwartalny Radomskiego Towarzystwa Naukowego”, t. 34, z. 1.

[3] A. Friszke (2000), „O kształt niepodległej”, Warszawa, s. 502.

[4] Zob. B. Engelking (2003), „»Szanowny panie gistapo«. Donosy do władz niemieckich w Warszawie i okolicach, 1940-1941”, Warszawa.

[5] O pomaganiu Żydom przez różne środowiska, zob. praca zbiorowa pod redakcją K. Dunin-Wąsowicza (1996), „Społeczeństwo polskie wobec martyrologii i walki Żydów w latach II wojny światowej”, Warszawa.

[6] Zob. A. Żbikowski (2004), „Krótka historia stosunków polsko-żydowskich we wsi Grądy Woniecko w r. 1942”, [w:] K. Jasiewicz (red.), „Świat niepożegnany”, s. 744 – 757; B. Engelking, J. Leociak, D. Libionka (red., 2007), „Prowincja noc. Życie i zagłada Żydów w dystrykcie warszawskim”, Warszawa; D. Libionka (red.), „Akcja Reinhardt. Zagłada Żydów w Generalnym Gubernatorstwie”, Warszawa.

[7] To określenie funkcjonuje do dziś – zob. J. Tokarska-Bakir (2008), „Legendy krwi”, Warszawa.

[8] Chodzi tu o ambasadora Izraela w Polsce w latach 1999 – 2003, Szewacha Weissa.

Rzeczpospolita

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Pelargonia

2. Pani Marylu,

Czytałam i dziwię się, po co Rzepie ta Cała propaganda. Pozdrawiam

"Ogół nie umie powiedzieć, czego chce, ale wie, czego nie chce" Henryk Sienkiewicz

avatar użytkownika Maryla

3. a po co Rzepie były karykatury Mahometa?

widac ten sam trynd, czyli zyczenie wydawcy. Pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl