Moc Bożej Miłości...

avatar użytkownika intix

    

 

 

 

***

 

 

 

 

Ciemność nocy świata

Rozświetlona Blaskiem Chwały…

 

Moc Bożej Miłości

Ukazał Chrystus Zmartwychwstały...

 

Na wieki wieków Chwała

Bogu w Trójcy Przenajświętszej...

 

Chwała Bogarodzicy

 Maryi Pannie Najświętszej...

 

Jezus… Boży Baranek

Z Niepokalanej zrodzony...

 

Ofiarą… Odkupił świat…

Wypełnił Plan Boży…

 

Miłość to Niezmierzona…

Miłość to niepojęta…

 

Chrystus Zmartwychwstał…!

Dał nam życie… śmierć spętał…

 

 

***

 

W Miłości Swojej

Dla nas… niepojętej...

Wszechmocny jest Bóg

W Trójcy Przenajświętszej...

 

Alleluja! Alleluja!

We Wszechświecie

Alleluja!

 

 

***

>Exsultet, czyli Orędzie Wielkanocne<

 

 

****************************************

/”Moc Bożej Miłości…” – J.B.K. 02.04.2015r./

 

 

***

 

Życzę Wszystkim

 Radosnych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego…

Wiarą Nadzieją Miłością otoczmy człowieka każdego…

 

Pozdrawiam Wszystkich serdecznie... Świątecznie...:)

intix

 

 

Alleluja!

 

 

 

 

38 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Alleluja!

Wesoły nam dzień dziś nastał !

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Rena Starska

2. Alleluja!

avatar użytkownika nadzieja13

3. Miłość mi wszystko wyjaśniła...

W tym radosnym Dniu Zmartwychwstania Pańskiego obfitości Łask Bożych, wszechogarniającej Miłości - życzę.

Chrystus Zmartwychwstał! Prawdziwie zmartwychwstał!

avatar użytkownika intix

4. @Maryla @Rena Starska @nadzieja13

Dziękuję Wam z całego serca....:) i życzę Wszystkim wielu Łask Bożych i nieustannej Opieki Matki Bożej...

Chrystus Zmartwychwstał...!
Prawdziwie Zmartwychwstał...!
Alleluja!


Niech w święto radosne Paschalnej Ofiary
Składają jej wierni uwielbień swych dary.
Odkupił swe owce Baranek bez skazy,
Pojednał nas z Ojcem i zmył grzechów zmazy.

Śmierć zwarła się z życiem i w boju, o dziwy,
Choć poległ Wódz życia, króluje dziś żywy.
Maryjo, Ty powiedz, coś w drodze widziała?
Jam Zmartwychwstałego blask chwały ujrzała.

Żywego już Pana widziałam, grób pusty,
I świadków anielskich i odzież, i chusty.
Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja,
A miejscem spotkania będzie Galileja.

Wiemy, żeś zmartwychwstał, że ten cud prawdziwy.
O, Królu Zwycięzco, bądź nam miłościwy.

avatar użytkownika intix

5. Regina caeli

avatar użytkownika intix

6. Prymas Polski:

 „Ludzie Wielkiej Nocy są za życiem i na straży życia”

- Jesteśmy świadkami zwycięstwa Chrystusa, ludźmi Wielkiej Nocy, a ludzie Wielkiej Nocy strzegą daru życia w sobie i w innych. Upominają się o to, aby życie było przekazywane zawsze z poszanowaniem osobowej godności człowieka – mówił abp Wojciech Polak podczas Liturgii Wigilii Paschalnej w katedrze gnieźnieńskiej.

Prymas Polski przypomniał, że jako ludzie wierzący w zmartwychwstanie Chrystusa, strażnicy poranka, jak o chrześcijanach powiedział papież Franciszek, powołani jesteśmy do głoszenia Zmartwychwstałego. Jesteśmy ludźmi nadziei, która mówi, że życie nie kończy się kamieniem nagrobnym. Jesteśmy zwiastunami radości, którą przynosi spotkanie ze Zmartwychwstałym Panem. Jesteśmy tymi, którzy odrodzeni w Sakramencie Chrztu Świętego, odważnie wskazują i dążą do tego, co w górze.

- Ludzie Wielkiej Nocy są ludźmi nowego życia i starają się tę nowość głosić innym – swoim słowem i swoim postępowaniem. Dobrze wiedzą, że tego życia nie mają sami z siebie, ani nigdy tylko i wyłącznie dla siebie. Jest ono darem, jest łaską, jest relacją z Tym, który żyje, który jest pełnią tego życia, który powstawszy z martwych już więcej nie umiera, bo śmierć nad Nim nie ma już władzy. Życie chrześcijańskie jest również darem dla innych. Nie jest i nie może być w sobie zamknięte i schowane. Musi być w służbie drugim, bo taka jest po prostu jego wewnętrzna logika – podkreślił metropolita gnieźnieński dodając, że egoistycznie strzeżone życie chrześcijańskie zamiera, darowane zaś rozwija się i daje wzrost.

- Dlatego ludzie Wielkiej Nocy są za życiem i na straży życia – mówił dalej Prymas Polski. – Pamiętają dobrze, że obrona rodzącego się życia jest ściśle związana z obroną jakiegokolwiek prawa człowieka i zakłada ona przekonanie, że każda istota ludzka jest zawsze święta i nienaruszalna w jakiejkolwiek sytuacji i w każdej fazie swego rozwoju – podkreślił abp Polak odwołując się do słów papieża Franciszka.

Zaznaczył też, że daru życia bronią nie tylko w sobie, ale i w innych. Upominają się także o to, aby życie było przekazywane zawsze z poszanowaniem osobowej godności człowieka, aby – powtórzył za papieżem arcybiskup gnieźnieński – „przestano uważać za zdobycz naukową produkcję dziecka, traktowanego jako prawo, zamiast przyjmowania go jako dar”. - Ludzie Wielkiej Nocy budują więc kulturę życia. Rozumieją bowiem dobrze, że moc Zmartwychwstania może przemieniać nasze życie, nasz Kościół, naród, społeczność i świat – powiedział abp Polak.

http://www.pch24.pl/prymas-polski--ludzie-wielkiej-nocy-sa-za-zyciem-i-n...

avatar użytkownika intix

7. Wezwanie do odnowy życia



zdjęcie

„Wyrzućcie stary kwas, abyście się stali nowym ciastem, jako że przaśni jesteście”. Te słowa św. Pawła rozbrzmiewają bardzo mocno w dzień Zmartwychwstania Pańskiego i przypominają o konieczności duchowej przemiany każdego z nas.

Skoro Jezus powstał z martwych, to każdy Jego uczeń ma odbudowywać swoje życie, aby stawało się ono z każdym dniem piękniejsze i lepsze. Najpierw trzeba pozbywać się zła i odrzucać grzech, by zrobić miejsce dla Pana i Nim się napełniać. Wtedy staniemy się ludźmi życzliwymi dla innych i otwartymi na ich potrzeby. W ten sposób wiernie naśladujemy Jezusa, który „przeszedł przez życie dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich” – jak przypomina św. Piotr, kiedy przemawia w domu centuriona. Chrześcijanin jest świadomy, że nie może być człowiekiem złym ani przewrotnym, bo został odkupiony drogocenną Krwią Chrystusa, który złożył Siebie w Ofierze jako nasza Pascha. Przeszedł On ze śmierci do życia i pragnie, aby każdy Jego uczeń uśmiercał w sobie wszelkie pożądliwości. Drogą do tego jest kierowanie się Bożymi wskazaniami i otwartość na łaskę, budowanie na prawdzie i czystości – jak znowu przypomina Apostoł. Jest to zadanie każdego wierzącego, nawet kiedy ten czasami oddala się od Boga i idzie własnym drogami.

Chrystus źródłem odwagi

Przykładem odnowionego życia jest dla nas dzisiaj Maria Magdalena. Ewangelia pokazuje, że jej życie nie było najlepsze, skoro Jezus wyrzucił z niej aż siedem złych duchów. Kiedy jednak doświadczyła Jego dobroci i łaskawości, stała się kimś nowym, wewnętrznie przemienionym. Bardzo mocno przylgnęła do Chrystusa, szła za Nim wiernie, a kiedy umierał na Krzyżu, ona była przy Nim. Jest też pierwszą osobą, która przynosi wiadomość o pustym grobie. Nie wie jeszcze, że Jezus żyje, dlatego idzie pospiesznie do miejsca, gdzie zostało złożone Jego ciało, bo chce być blisko Tego, którego tak bardzo umiłowała. Nie boi się wyruszyć samotnie w drogę, choć jest jeszcze ciemno. Ciemność jest również obecna w jej duszy i dlatego nie może pojąć, dlaczego musiał umrzeć Nauczyciel i Pan. Musiała być jednak bardzo odważna, idąc samotnie. Nie niesie w rękach wonnych maści, jak inne kobiety z Ewangelii, ale niesie całą swą miłość do Pana, którego nosi w swoim sercu i o którym ciągle myśli. Kiedy zastaje pusty grób, jest przekonana, że ktoś przeniósł ciało Jezusowe gdzie indziej i oznajmia to uczniom: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”.

Dla św. Jana, umiłowanego ucznia Chrystusa, odkrycie pustego grobu będzie czytelnym znakiem, że ich Pan prawdziwie zmartwychwstał. Sam Ewangelista, jak też pozostali apostołowie od razu będą z mocą oznajmiać, że Jezus żyje, choć wcześniej umarł na Krzyżu. Mówi to św. Piotr, a razem z nim potwierdzają te fakt inni uczniowie, którzy widzieli Go żywego i zasiadali z Nim do stołu, kiedy powstał z martwych. Dlatego teraz nie boją się głosić wszystkim, że Chrystus jest sędzią żywych i umarłych. Z pełnym przekonaniem wyznają, że każdy człowiek w Jego Imię może otrzymać przebaczenie swoich grzechów. Maria Magdalena była o tym przekonana jeszcze przed śmiercią Pana, bo Jego Miłosierdzia doświadczyła w sposób namacalny.

„W tym dniu wspaniałym wszyscy się weselmy”

Człowiek, który wyrzuca stary kwas, jest pełen radości i do niej zachęca innych: „W tym dniu wspaniałym wszyscy się weselmy”. Nie można być smutnym, kiedy widzi się zwycięstwo nad złem, które wcześniej było w nas, i nad każdą słabością. To zwycięstwo ma swoje źródło w Jezusowym Zmartwychwstaniu, w Jego powrocie do pełni życia. W tym wydarzeniu w sposób niezwykły „prawica Pańska moc okazała”, bo została pokonana śmierć, grzech, został też pokonany szatan. Chrystus otworzył dla wszystkich bramy nieba. Dlatego ten dzień jest dla nas dniem „wspaniałym”, gdyż rozlały się na każdego z nas zdroje niezliczonych łask. One sprawiają, że życie Boże rozwija się w nas bardzo mocno już tu, na ziemi, przez co stajemy się nowymi ludźmi, którzy prawdziwie pozbywają się starego kwasu. To wprowadza nas na nową drogę, która swą pełnię osiągnie przy spotkaniu Pana w wieczności: „Nie umrę, ale żyć będę i głosił dzieła Pana” – jak mówi z całym przekonaniem psalmista. Prośmy Jezusa Zmartwychwstałego, który prawdziwie żyje, aby towarzyszył naszej wędrówce wiary i wspierał wysiłki stawania się nowymi ludźmi. Niech obficie napełnia nasze serca swoim pokojem i radością.

Ks. bp. dr Stanisław Jamrozek, biskup pomocniczy Archidiecezji Przemyskiej

http://www.naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/134623,zmartwychwstani...

avatar użytkownika intix

9. Pan nie śpi, czuwa Opiekun swego ludu

Do zachwytu i kontemplacji Misterium Zmartwychwstania Pana zachęcał Franciszek podczas liturgii Wigilii Paschalnej odprawianej w Wielką Sobotę w Bazylice św. Piotra w Watykanie.

Dzisiejsza noc jest nocą czuwania.

Pan nie śpi, czuwa Opiekun swego ludu (por. Ps 121,4), aby go wyzwolić z niewoli i otworzyć mu drogę do wolności.

Pan czuwa i mocą Swej Miłości sprawia, że lud przechodzi przez Morze Czerwone; sprawia, że Jezus przechodzi przez otchłań śmierci i piekieł.

Ta noc była nocą czuwania dla uczniów i uczennic Jezusa. Noc bólu i strachu. Mężczyźni byli zamknięci w Wieczerniku. Natomiast kobiety w poranek dnia po szabacie udały się do grobu, aby namaścić ciało Jezusa. Ich serce było pełne wzruszenia i stawiały sobie pytanie: „Jak uda się nam wejść. Kto nam odsunie kamień od wejścia do grobu?”. Ale tutaj napotkały pierwszy znak wydarzenia: wielki kamień był już odsunięty, a grób był otwarty!

„Weszły więc do grobu i ujrzały młodzieńca siedzącego po prawej stronie, ubranego w białą szatę...” (Mk 16,5). Kobiety jako pierwsze ujrzały ten wielki znak: pusty grób; i jako pierwsze do niego weszły…

„Weszły więc do grobu". Warto, abyśmy w tę noc czuwania zatrzymali się i zastanowili nad doświadczeniem uczennic Jezusa, które jest wyzwaniem również dla nas. Właśnie z tego powodu tu jesteśmy: aby wejść, wejść w Misterium, jakiego dokonał Bóg wraz ze Swoim czuwaniem Miłości.

Nie można przeżywać Paschy, nie wchodząc w Misterium. To nie jest fakt intelektualny, to nie tylko poznanie, przeczytanie... To coś więcej, coś o wiele więcej!

„Wejście w Misterium” oznacza zdolność do zachwytu i kontemplacji; umiejętność słuchania ciszy i usłyszenia szmeru łagodnego powiewu, w którym mówi do nas Bóg (por. 1 Krl 19,12).

Wejście w Misterium wymaga od nas, byśmy nie bali się rzeczywistości: nie zamykali się w sobie, nie uciekali od tego, czego nie rozumiemy, nie zamykali oczu w obliczu problemów, nie negowali ich, nie usuwali znaków zapytania…

Wejście w Misterium oznacza wykroczenie poza nasze własne wygodne zabezpieczenia, poza hamujące nas lenistwo i obojętność, aby wyruszyć na poszukiwanie prawdy, piękna i miłości, szukanie sensu nieoczywistego, niebanalnych odpowiedzi na kwestie stawiające pod znakiem zapytania naszą wiarę, naszą wierność i naszą racjonalność.

Aby wejść w Misterium, potrzebna jest pokora – pokora, aby się uniżyć, by zejść z piedestału naszego tak pysznego „ja”, naszej zarozumiałości; pokora nadawania właściwych rozmiarów, uznając to, czym naprawdę jesteśmy: stworzeniami, z mocnymi i słabymi stronami, grzesznikami potrzebującymi przebaczenia. Aby wejść w Misterium potrzebne jest to uniżenie się, które jest bezsilnością, ogołoceniem z naszych idolatrii... uwielbieniem. Bez adoracji nie można wejść w Misterium.

Tego wszystko uczą nas kobiety, uczennice Jezusa. One czuwały tej nocy, wraz z Matką. A Ona, Matka Dziewica im pomogła, aby nie utraciły wiary i nadziei. W ten sposób nie stały się więźniami strachu i cierpienia, ale o świcie wyszły, niosąc w rękach wonności, z sercem namaszczonym miłością. Wyszły i znalazły grób otwarty. I weszły. Czuwały, wyszły i weszły w Misterium. Uczmy się od nich czuwania z Bogiem i z Maryją, naszą Matką, aby wejść w Misterium, które sprawia, że przechodzimy ze śmierci do życia.

Artykuł opublikowany na stronie: http://www.naszdziennik.pl/wiara-stolica-apostolska/134639,pan-nie-spi-c...

avatar użytkownika intix

10. Odrodzeni w Chrystusie

Podczas Wigilii Paschalnej, matki wszystkich wigilii, każdy człowiek może rozpoznać nie tylko historię zbawienia ludzkości, ale również swoją własną historię zbawienia, której fundamentalnym momentem jest odrodzenie w Chrystusie przez Chrzest – mówił w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego ks. abp Stanisław Gądecki.

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski celebrował liturgię Wigilii Paschalnej w najstarszej katedrze na ziemiach polskich.

– Na czym właściwie polega Zmartwychwstanie Jezusa? Ewangeliści mocno podkreślają, że Jezus Zmartwychwstały jest tym samym Jezusem, którego znali przed Jego śmiercią. Nie był On bezcielesnym duchem ani zjawą, efektem reanimacji. Było to to samo ciało, lecz nie takie samo – mówił podczas Mszy Św. ks. abp Gądecki.

Metropolita poznański zauważył w homilii, że cud ożywienia umarłego Jezusa byłby czymś nieistotnym dla nas, gdyby dotyczył tylko Jego samego.
– Ale Zmartwychwstanie Jezusa było czymś więcej. Było ono najbardziej decydującym przeskokiem w całkowicie nowy wymiar, przeskokiem w kompletnie nowy porządek dotyczący nas i całych naszych dziejów – zauważył przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski.

Ks. abp Gądecki, który podczas Liturgii wielkanocnej udzielił Sakramentu Chrztu Św. dziesięciu dorosłym katechumenom, podkreślił, że „eksplozja zmartwychwstania przenika chrześcijanina na Chrzcie Świętym, w którym zostaliśmy włączeni w nowy wymiar życia”. – Dotarło ono do nas w formie zwycięstwa nad grzechem, złem, śmiercią, nad tym wszystkim, co gnębi nasze życie i czyni je mniej ludzkim. Sprawiło, że stało się możliwe nasze zmartwychwstawanie w doczesności – mówił metropolita poznański.

– Nie wszyscy zgadzają się na przebycie tej drogi w Kościele i z Kościołem. Niektórzy katolicy odrzucają Kościół i chcą iść własną drogą do Boga. Chcieliby dojść do zbawienia w pojedynkę – mówił dalej ks. abp Gądecki. Metropolita poznański zauważył jednak, że zazwyczaj to odrzucanie Kościoła jest pozorne.

– Podobnie jak małżonkowie potrafią sobie powiedzieć wiele przykrych rzeczy, lecz kiedy burza minie, okazuje się, że oni tak naprawdę się kochają, a tylko nerwy im puściły. Co do różnych złych rzeczy, jakie wygaduje się dzisiaj na Kościół, wydaje mi się, że więcej w tym chwilowych emocji i nieprzemyślanego naśladownictwa niż rzeczywistego odejścia od Kościoła – zauważył przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski.

Metropolita poznański podkreślił także, że ludzie żyjący w niesakramentalnych związkach „nie przestali należeć do Kościoła, a pełne pojednanie z Bogiem, nawet jeżeli trudne, zawsze jest dla nich możliwe”.

Odnosząc się do kwestii in vitro ks. abp Gądecki przytoczył słowa Jacquesa Testarta, wcześniej promotora tej metody we Francji, którego rzeczowe argumenty przeciwko in vitro są przemilczane „w rozdygotanej emocjonalnie atmosferze, jaką wokół tego problemu stworzono”.

– To prawda, że wielu ludzi widzi w sprzeciwie Kościoła wobec tej drogi starań o dziecko przejaw zacofania. Dokładnie o coś podobnego oskarżano Kościół, kiedy w okresie międzywojennym sprzeciwiał się ustawom o przymusowej sterylizacji osób, które „nie powinny mieć dzieci” – mówił ks. abp Gądecki.

Metropolita poznański przypomniał, że kiedy w 1997 roku Szwedzi ujawnili bezmiar krzywd, jakie wyrządzono pod osłoną tych ustaw, katolicy mogli być dumni z tego, że Stolica Apostolska i wielu biskupów wielokrotnie protestowało przeciw tym niegodziwym ustawom.

Obszerny fragment homilii abp Gądecki poświęcił ludziom niewierzącym, którzy często samousprawiedliwiają się, że Pan Bóg nie dał im łaski wiary. – Takie usprawiedliwienie jest wielkim nieporozumieniem. Pan Bóg bowiem pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy i wszystkim towarzyszy na tej drodze swoją łaską – mówił metropolita poznański.

Ks. abp Gądecki zwrócił się też z apelem do wiernych, zgromadzonych w „prastarej katedrze, wzniesionej wkrótce po Chrzcie Mieszkowym”, by w duchu zwrócili się do Chrystusa, prawdziwego Światła.

– Jemu pozostawmy wszelkie troski, które nas wiążą, nasze lęki, nasze rozproszenia. Trzeba zawrócić z błędnie obranych kierunków. Trzeba na nowo zwrócić się do Chrystusa, który jest Drogą, Prawdą i Życiem. Trzeba stawać się permanentnymi „konwertytami”, którzy całym swoim życiem zwracają się do Pana. Trzeba chronić nasze serce przed siłą ciążenia, która ściąga nas w dół – podkreślił przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski.

RS, KAI
Artykuł opublikowany na stronie: http://www.naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/134645,odrodzeni-w-chr...

avatar użytkownika intix

12. Chrystus jest blisko człowieka

Zmartwychwstały Chrystus jest słońcem tego świata, z Nim nigdy nie zginiemy - podkreślił ks. abp Henryk Hoser podczas Liturgii Wigilii Paschalnej koncelebrowanej w katedrze św. Michała Archanioła i św. Floriana Męczennika.

W homilii biskup warszawsko-praski zachęcał, aby zawierzyć swoje życie Chrystusowi, który zmartwychwstając, wyprowadza człowieka z jego grzechu i śmierci.

- Żyjemy w świecie, który wątpi, niedowierza i boi się przyszłości, która jest dziś nieprzewidywalna. Owocem tego jest nadmierne skupienie się ludzi na teraźniejszości. Tymczasem, Tym który zna przyszłość, jest Bóg. Z Nim w każdej sytuacji się odnajdziemy – zapewniał ks. abp Hoser.

Przekonywał również, że Zmartwychwstały Chrystus, znając przyszłość, może nas poprowadzić najwłaściwszą drogą, która uchroni nas od tego, co może nam zagrażać, co może nas odciągnąć od Boga.

Biskup warszawsko-praski zwrócił uwagę, że Chrystus obecny w Swoim Ciele i Krwi jest blisko człowieka, prawie na wyciągnięcie ręki.

- Tymczasem jakże często my Go nie widzimy, nie słyszymy ani nie czujemy – stwierdził kaznodzieja.

Dodał przy tym, że ten, kto nigdy nie spotkał w swoim życiu Boga, kto nie dostrzegł Jego obecności w swoich sprawach osobistych, zawodowych czy społecznych, ten nie jest osobą wierzącą. - Boga nie można spotkać, czytając jedynie podręczniki teologii czy Katechizm Kościoła Katolickiego. Jego trzeba spotkać w życiu. Dopiero wówczas sięga się po różnego rodzaju pomoce naukowe, aby móc lepiej Go poznać – powiedział ks. abp Hoser.

Podkreślił, że tym, co odróżnia chrześcijan od innych, jest nadzieja.

– Doświadczenie pokazuje, że każdą nawet najbardziej uciążliwą teraźniejszość można zaakceptować, jeśli ma się jakiś konkretny, wielki cel do osiągnięcia. Wówczas jesteśmy w stanie usprawiedliwić prawie każdy trud drogi. Jako chrześcijanie jesteśmy więc w tej dobrej sytuacji, że Bóg wskazał nam ostateczny cel naszego życia, a jest nim życie wieczne, szczęście oraz wolność od każdego rodzaju śmierci, a przede wszystkim ostateczne wyzwolenie z grzechu – zaznaczył ks. abp Hoser.

Zwrócił uwagę, że tylko Zmartwychwstały Chrystus może obdarzyć człowieka prawdziwą radością – Możemy wytworzyć sobie przyjemność, nawet satysfakcję, ale autentycznej radości, która nie przemija, nie wytworzymy. Przychodzi ona z zewnątrz jako dar Boga. Jedyne, co możemy zrobić, to się na nią otworzyć – zauważył ks. abp Hoser. Zwrócił jednocześnie uwagę, że radość jest owocem spotkania z Bogiem.

W trakcie Liturgii Wigilii Paschalnej odnowiono przyrzeczenia chrzcielne.

RS, KAI

Artykuł opublikowany na stronie: http://www.naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/134647,chrystus-jest-b...

avatar użytkownika intix

14. Homilia ks. abp. Sławoja Leszka Głódzia, metropolity gdańskiego,

wygłoszona 5 kwietnia 2015 r. w archikatedrze oliwskiej w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego.

Znowu nadeszła ta święta godzina



avatar użytkownika intix

16. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

***
a także:

Witajcie

Poniedziałek, 6 kwietnia 2015 roku
PONIEDZIAŁEK W OKTAWIE WIELKANOCY
Mateusz 28,8-15



Gdy anioł przemówił do niewiast, one pospiesznie oddaliły się od grobu z bojaźnią i wielką radością i biegły oznajmić to Jego uczniom. A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: "Witajcie". One zbliżyły się do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: "Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą". Gdy one były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: "Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu". Oni zaś wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego.


Kobiety odchodziły od grobu przerażone, ale i rozradowane. Ich przerażenie łączyło się z szacunkiem i czcią dla tego, co zobaczyły i usłyszały o Jezusie. Prawda o nas odsłania się w przeżywaniu strachu i radości. To, co nowe, niespotykane, niezwykłe budzi strach i radość. Takie emocje łączą się z tajemnicą wejścia Boga w nasz ludzki świat. Mieszają się one, wzajemnie przenikają zarówno lęk jak i radość. Tak objawia się Bóg; w takim doświadczeniu możemy Go spotkać.

Kiedy jest w nas nadmierny lęk uciekamy przed tym co dobre, szlachetne i czyste. Istnieje w nas łatwość oskarżania innych, przekręcania faktów, przypisywania innym złych zamiarów. W lęku pojawia się nadmiar upadków w grzech. Jesteśmy skłonni do oszukiwania, życia pozornego, nakładania masek; uciekamy od tego, co jest prawdą w kierunku zakłamania, prowadzenia określonej gry, która zaciemnia prawdę o nas. W lęku istnieje łatwość demoralizowania siebie oraz innych. Do lęku, w którym żyjemy trzeba dopuścić Jezusa Zmartwychwstałego. Tylko On może nas z niego wyprowadzić.

W strachu i radości, w trwodze i bojaźni, w odczuwaniu lęku możemy spotkać Jezusa. Żadna z tych emocji nie jest przeszkodą, aby On wszedł w nasze życie w sposób odczuwalny. Niezwykłe jest to, że wycisza w nich lęk, a serca napełnia pokojem. Nie można nieść prawdę o zmartwychwstaniu będąc zniewolonym lękiem, a tym samym pozbawionym pokoju serca. Chcemy słuchać Pana, gdy nasze serce jest zanurzone w pokoju, łagodności, poczuciu bezpieczeństwa, jakiego On udziela. Chcemy nieść słowa Jezusa wtedy, kiedy smakujemy w wolności ducha, oddychając pokojem, który jest z Niego, z rozważania i noszenia w sercu Jego słowa.

W jaki sposób uwolnić się od terroru lęku w naszej codzienności? Przyjąć dar pokoju, prosić o Jego pokój. Pozwolić by sączył się on w serce w sposób niewidzialny, cichy przez codzienne słuchanie i oglądanie tego, co Jezus mówił, jak reagował na człowieka, jak patrzył, dotykał, dokąd chodził. Trzeba upaść przed Nim na kolana, jak uczyniły to niewiasty, objąć Go za nogi i oddać pokłon.

Kobiety uczestniczą w zwycięstwie Jezusa przez fakt objęcia Go za nogi. One są symbolem więzi. Objąć za nogi oznacza wejść w bliskość, więź, nawiązać kontakt. Nogi są symbolem potęgi i chwały. Niewiasty wchodzą w tajemnicę doświadczania wraz z Nim chwały zmartwychwstania. Uznają one, że Jezus jest ich podporą i siłą.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

18. Współcierpiąca - Jacek Salij OP



Już dawno zauważono znamienny szczegół. Mianowicie, kiedy Pan Jezus zmartwychwstał, Ewangelie relacjonują Jego spotkanie prawie z wszystkimi z nich – z jednym jedynym wyjątkiem: Matki Najświętszej.
 
W Kościele od wieków domyślano się, dlaczego nie ma w Ewangeliach relacji o spotkaniu Zmartwychwstałego ze swoją Matką.
 
Zauważmy, że wszystkie opisane w Ewangeliach spotkania Zmartwychwstałego, były to spotkania z tymi, których wiara w Wielki Piątek się załamała. Przypomnijmy sobie choćby Marię Magdalenę gorzko płaczącą, że Jezus – tak dobry i tak Boży człowiek – został tak straszliwie skrzywdzony. Już widziała, że grób jest pusty i nawet na myśl jej nie przyszło, że Jezus może zmartwychwstał.
 
Apostoł Jan napisał sam o sobie, że uwierzył dopiero wtedy, gdy w grobie Jezusa zobaczył zwinięty całun oraz chustę z Jego głowy – zrozumiał, że gdyby ktoś wykradł Jego ciało, w grobie by go przecież nie rozbierał. Uczniowie z Emaus mówili tylko z rezygnacją: „A myśmy się spodziewali, że On odkupi Izraela”.
 
Jedna jedyna Matka Najświętsza nie tylko wytrwała pod Krzyżem, ale wytrwała również w wierze. Ona, która uwierzyła już w tamtej chwili, kiedy Słowo ciałem się stało, w wierze wytrwała nawet podczas wielkopiątkowej burzy, a w Wielką Sobotę była tą jedyną spośród uczniów i przyjaciół Jezusa, która w wierze się nie zachwiała.
 
Czy Maryja płakała pod Krzyżem?
 
Znakomity mariolog polski z XVII wieku, Justyn Zapartowicz z Miechowa (+1649), kiedy w swoim olbrzymim objaśnieniu Litanii Loretańskiej wpatruje się w Matkę Bolesną, kontrastuje ją z jednej strony z Córkami Jerozolimskimi (Łk 23,28nn), z drugiej strony – z Matką Machabejską (2 Mch 7).
 
Płacz Córek Jerozolimskich nad Jezusem, skazanym na śmierć i dźwigającym krzyż, to płacz ludzi dobrej woli, ale zdezorientowanych. Widziały one w Nim jedynie niewinnie mordowanego człowieka i nawet nie przeczuwały tajemnicy Bożej, jaka się wówczas dokonywała. Nie rozumiały, że ten Skazaniec umiera za nasze grzechy i z powodu naszych grzechów. Nie wiedziały, że płacz nad Jego męką jest bólem bezpłodnym, jeśli nie jest zarazem płaczem nad swoimi i swoich bliskich grzechami, które do tej męki doprowadziły. Współcierpienie Matki Bolesnej wolne było od tych niedoskonałości.
 
Zarazem Maryja pod Krzyżem różni się od Matki Machabejskiej. Tamta musi całym wysiłkiem woli i mocą z góry trzymać w ryzach macierzyńskie uczucia, ażeby spełnić swoją istotną macierzyńską posługę: pomóc synom wytrwać przy Bogu w momencie ich męczeństwa, dodać im otuchy i odwagi. Dlatego na twarzy Matki Machabejskiej nie widać płaczu. Jest to twarz kobiety, która przezwycięża samą siebie, gdyż rozumie, że złożyć Bogu ofiarę nawet z własnych synów jest jej bolesnym obowiązkiem.
 
Zupełnie inaczej Maryja pod Krzyżem. Nie ma w Niej rozdziału między przywiązaniem do najbliższych a służbą Bożą. Chociaż Matka Machabejska potrafiła całkowicie opanować swoje ziemskie uczucia i zachować się bez reszty po Bożemu, to przecież Matka Bolesna była tym od niej wyższa, że jej macierzyńskie uczucia nie miały w sobie żadnej skazy, którą musiałaby dopiero przezwyciężać.
 
Dlatego pobożność chrześcijańska nie waha się dostrzegać łez na Jej obliczu. Są to bowiem łzy czyste, łzy Niepokalanej, która należy bez reszty do Boga. Płacząc nad swoim Synem, Ona płakała nad Bogiem, wzgardzonym i zabijanym przez ludzi.
 
Jezus ostrzegał kiedyś, że „kto by kochał syna lub córkę więcej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. Można jednak – sądząc, że kochamy Jezusa – kochać jedynie skrojone na swoją małą miarę Jego wyobrażenie. Tak Go kochały Córki Jerozolimskie. Zapytajmy zatem, dlaczego w Matce Bolesnej nie było tego rozdziału między Synem i własnym Jego wyobrażeniem. Czemu należy zawdzięczać to, że jej obraz Syna był prawdziwy, że łzy jej były czyste?
 
Przecież to oczywiste: Matka Bolesna była doskonale zjednoczona ze swoim ukrzyżowanym Synem. Syn Boży i Jego Matka byli jakby „dwoje w jednym ciele”, Ona była poniekąd Jego własnym ciałem. Tradycyjna pobożność pasyjna nigdy nie miała co do tego wątpliwości. „Rany cierpiącego Chrystusa były ranami Matki Bolesnej”. Niekiedy można się nawet spotkać z twierdzeniem, że podobnie jak Ojciec i Syn są jednym Bogiem, tak Syn i Matka byli na Kalwarii jednym ciałem.

Nie lekceważmy tej intuicji, bo rzuca ona głębokie światło na Pawłową ideę dopełniania tego, czego brakuje męce Chrystusa. Tylko w takim stopniu możemy dopełniać braki udręk Chrystusa, w jakim jesteśmy członkami Jego Ciała. Otóż Maryja pod Krzyżem była całkowicie i bez reszty zjednoczona ze swoim Synem, toteż jej współuczestnictwo w dziele odkupienia było zupełnie szczególne. Aż do skończenia świata będzie Ona idealnym wzorem, realnie promieniującym na wszystkich, którzy „na swoim ciele dopełniają braki udręk Chrystusa, dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24).
 
Udział Matki w cierpieniach Syna
 
Zapewne nikogo nie trzeba o tym przekonywać, że stojąc pod Krzyżem Swojego Syna, Maryja cierpiała strasznie. Jej cierpienie pod Krzyżem było jedyne w swoim rodzaju. Cierpiała nie tylko jako matka, której Syn został tak potwornie storturowany i zamordowany. Cierpiała również dlatego, że rozumiała straszliwość ludzkiego grzechu, skoro doprowadził on aż do ukrzyżowania Syna Bożego.

Przejmująco wyjaśniał to św. Jan Paweł II w encyklice Dives in misericordia, 9: „Nikt tak jak Matka Ukrzyżowanego nie doświadczył tajemnicy krzyża, owego wstrząsającego spotkania transcendentnej Bożej sprawiedliwości z miłością, owego «pocałunku», jakiego miłosierdzie udzieliło sprawiedliwości. Nikt też tak jak Ona – Maryja – nie przyjął sercem owej tajemnicy, Boskiego zaiste wymiaru Odkupienia, która dokonała się na Kalwarii poprzez śmierć Jej Syna wraz z ofiarą macierzyńskiego serca, wraz z Jej ostatecznym fiat”.
 
Natomiast w encyklice Redemptoris Mater, 18, Jan Paweł II zwrócił uwagę na to, że na Kalwarii dokonywało się poniekąd zaprzeczenie tej obietnicy, jaką złożył Maryi anioł Gabriel, zwiastując Jej, że ma zostać Matką Mesjasza. Anioł Gabriel zapowiadał o Jej Synu, że „będzie On wielki, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida, oraz że będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”.
 
„A oto – kontynuuje święty papież – stojąc u stóp Krzyża, Maryja jest świadkiem całkowitego, po ludzku biorąc, zaprzeczenia tych słów. Jej Syn kona na tym drzewie jako skazaniec. «Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, wzgardzony tak, iż miano Go za nic, zdruzgotany»”. Ale właśnie wówczas Ona trwa w absolutnym zawierzeniu Bogu. Nawet Jej straszliwe cierpienie jako Matki nie jest w stanie w niczym zmącić Jej wiary.
 
„Oto Matka twoja”
 
Nie wolno w naszej medytacji pominąć tego momentu, kiedy ukrzyżowany Jezus, zobaczywszy „Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja”.
 
Zauważmy, że apostoł Jan nie jest tu nazwany po imieniu, natomiast nazwany jest „uczniem umiłowanym”. To sygnał, że wydarzenie to dotyczy każdego z nas, pod tym jednak warunkiem, że staramy się być tak blisko Jezusa, żebyśmy również my mogli zaliczać się do Jego umiłowanych uczniów.
 
Św. Jan Paweł II w katechezie z 24 września 1997 roku, przypominając wypowiedziane na Kalwarii słowa: „Niewiasto, oto syn Twój”, podkreślił, że słowa te były skierowane nie tylko do apostoła Jana: „Tymi słowami bowiem Ukrzyżowany ustanowił głęboką wewnętrzną więź między Maryją a umiłowanym uczniem, który jest postacią typologiczną o znaczeniu powszechnym, zamierzając w ten sposób dać Ją jako Matkę wszystkim ludziom”.
 
Ukrzyżowanie błogosławione
 
Przenieśmy nasze rozważanie na obraz innego ukrzyżowania, o którym często wspomina apostoł Paweł: „To wiedzcie, że dla zniszczenia grzesznego ciała dawny nasz człowiek został razem z Chrystusem ukrzyżowany po to, byśmy już więcej nie byli w niewoli grzechu” (Rz 6,6).
 
Otóż, chociaż razem z Chrystusem zostaliśmy ukrzyżowani dla grzechu, przecież ukrzyżowanie przez chrzest różni się głęboko od ukrzyżowania Chrystusa. Zbawiciel dał się ukrzyżować, bo dał się przygnieść grzechowi świata. Ukrzyżowanie dla grzechu jest dziełem łaski, ze wszech miar pożądanym. Chcielibyśmy w tym błogosławionym ukrzyżowaniu być blisko Maryi. Wierzymy też, że towarzyszy nam w nim i wspomaga Matka Kościół. Ona gorąco pragnie tego ukrzyżowania, do niego się przyczynia i raduje się z niego, gdyż dzięki niemu stajemy się coraz więcej dziećmi Bożymi, uczestnikami Bożej świętości i Chrystusowego Zmartwychwstania.

Ból z powodu tych, co krzyżują
 
Nowy Testament zna jeszcze jedno ukrzyżowanie Chrystusa, najbardziej tragiczne. Mianowicie ochrzczeni wielcy grzesznicy i odstępcy od wiary „krzyżują w sobie Syna Bożego i wystawiają Go na pośmiewisko” (Hbr 6,6). Problem jest delikatny i drażliwy. Kościół od kilku już wieków oskarżany jest o nietolerancję wobec ludzi podejmujących niezgodne z Jego nauką wybory moralne i religijne. Stąd nieraz się zdarza, że współcześni chrześcijanie, nawet przez nikogo nie pytani, krzyczą głośno, że wiara albo niewiara, a nawet taki czy inny styl życia, to prywatna sprawa każdego człowieka.
 
A przecież relatywizm nie jest konieczną konsekwencją tolerancji. Owszem, na płaszczyźnie prawa, poglądy i postawy życiowe każdego z nas (jak długo nie godzą w interesy innych) są i powinny być sprawą prywatną. Zarazem przecież żadne prawo ani obyczaj społeczny nie mogą zabronić mnie, ani tobie cierpieć z powodu tych, którzy odchodzą od Chrystusa albo układają sobie życie w poprzek Bożych przykazań. Żadne też prawo nie może mi zakazać powiedzieć mojemu bratu, przyjacielowi lub znajomemu, który utracił wiarę, żeby się zastanowił, czy przypadkiem nie stało się to w wyniku jakichś jego zaniedbań lub nawet oczywistych grzechów.
 
Jeśli prawdą jest, że człowiek może krzyżować w sobie Chrystusa, to trudno wątpić, że zadaje wówczas ból również Jego Matce. A także Matka Kościół nie jest w stanie patrzeć na to obojętnie.
 
Człowiek może również krzyżować Chrystusa w innych. Swojemu prześladowcy, Szawłowi, Pan Jezus powiedział to nawet bezpośrednio: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?”. Niestety, można krzyżować Chrystusa Pana w innych w sposób bardziej jeszcze złowieszczy niż prześladowcy zabijający męczenników, mianowicie poprzez niszczenie wiary w Niego w sercach maluczkich.

Jacek Salij OP
Idziemy nr 35 (467), 31 sierpnia 2014 r.
 
fot. vincent desjardins, France, Bouches-du-Rhône 13, Marseille, Notre-Dame de la Garde La Passion du Christ, parvis
www.flickr.com 
http://www.katolik.pl/wspolcierpiaca,24706,416,cz.html

avatar użytkownika intix

19. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

***
a także:

Czemu płaczesz?

Wtorek, 7 kwietnia 2015 roku
WTOREK W OKTAWIE WIELKANOCY
Jan 20,11-18

Maria Magdalena stała przed grobem płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli siedzących, jednego przy głowie, a drugiego przy nogach, w miejscu, gdzie leżało ciało Jezusa. I rzekli do niej: "Niewiasto, czemu płaczesz?" Odpowiedziała im: "Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono". Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: "Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?" Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: "Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę". Jezus rzekł do niej: "Mario!" A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: "Rabbuni", to znaczy: Nauczycielu. Rzekł do niej Jezus: "Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: «Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego»". Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: "Widziałam Pana i to mi powiedział".


Jest etap, do którego Maria doszła. Dalej nie wie, co robić. Szuka, bo wie jedynie tyle, że "Zabrano Pana", jej Pana. Czyż nie było to mobilizujące dla Piotra, który rozważał zapewne swoje zaparcie się Mistrza? Nie można ciągle myśleć o grzesznej przeszłości. Jezus Zmartwychwstały przez Marię, zachęca Piotra, by swój dramat złożył w Jego pustym grobie. Nasze porażki, grzechy, niewierności trzeba widzieć w perspektywie Zmartwychwstania. I to jest nasza nadzieja. Trzeba być wrażliwym na znaki, jakie Zmartwychwstały zostawia w nas, ale i przez ludzi. Piotr otwarty na owe znaki, ale i na kobietę, "która prowadziła w mieście życie grzeszne". Zaufać tej kobiecie. Oprzeć się na tym, że Jezus jej przebaczył.

Wydaje się, że świt Zmartwychwstania łączył ludzi. Zaczęli się rozumieć, pomimo własnego, wewnętrznego rozbicia, zagubienia, dezorientacji w tym – komu naprawdę można uwierzyć? Można zrozumieć słabość człowieka, przechodząc przez własną i ucząc się skruchy, jak pieśni o miłości.

"Po szabacie, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu". Maria weszła w ciemność "prowadząc w mieście życie grzeszne". Z ciemności wyrusza w stronę grobu Jezusa. W swoim pogrzebaniu, trzeba szukać pogrzebanego. Jeśli Go szukamy, znajdziemy Zmartwychwstałego. Człowiek, który głęboko upadł, może wypłynąć na głębię. Można powiedzieć, że Maria Magdalena, zanim Jezusa spotkała, gdy jeszcze prowadziła życie grzeszne, gdy żyła w swoim wewnętrznym grobie, już Go kochała. Upadając, można kochać Boga. Jak to możliwe? W danej chwili strach o siebie, albo siła namiętności, są jeszcze większe od siły miłości. Stajemy się, a nie jesteśmy, silnymi w wierze, w zaufaniu i miłości.

Nie ma wydarzeń niepotrzebnych w życiu. Wydarzenie, jakim jest grzech, może również zbliżyć do Boga, jeśli człowiek pójdzie za rytmem swojej wewnętrznej tęsknoty, w stronę Światła, które w nim jest. Światła, które nie gaśnie nawet wtedy, gdy człowiek popełnia ciężki grzech. Bóg przez wszystko, co się w naszej rzeczywistości życia wydarza, usiłuje otworzyć nam nie tylko oczy, ale i serce.

Nie przekraczała prawa szabatu, ustalonego porządku, choć bardzo chciała być przy grobie Pana. Trzeba umieć czekać na to, co jest dla mnie, szanując ustalony przez Boga porządek. Nie czeka aż będzie widno – spieszy. Każda pora dnia jest dobra na tęsknotę za Jezusem. Również, gdy stan ducha człowieka nie jest najlepszy, korzystny do zajmowania się Bogiem, po ludzku biorąc ("było ciemno"), jest to czas na znalezienie.

Na drodze wiary, nie można ominąć ciemności. A ciemność daje odczucie niepewności, lęku, konieczności podejmowania ryzyka. Nikt z ludzi nie towarzyszył Marii. Idzie w ciemności, być może dlatego, że ma silną motywację, ale i silną miłość: być blisko Mistrza leżącego w grobie. Nie była przygotowana na odsunięcie kamienia. Zaskoczona, zapewne przestraszona, szuka drogi do tych, którzy Jezusa kochali, którzy z Nim przebywali, a teraz się rozproszyli. Gdy są ciemności w mojej wierze, gdy są znaki, że jakieś zło zostało odrzucone, trzeba szukać wspólnoty z innymi, którzy wierzą, a równocześnie są słabymi w wierze.

Stajemy twarzą w twarz ze smutkiem, przygnębieniem, samotnością, poczuciem bezsensu ("Stała przed grobem płacząc"). Stajemy przed pogrzebaną nadzieją, niepewnością, co dalej będzie z nami. I wtedy trzeba rozmawiać. Maria rozmawiała z aniołami. Koszmarny stan ducha daje możliwość wypowiedzenia się, czy to przez słowa czy przez łzy. "Czemu płaczesz, kogo szukasz?" Możemy przeżywać podobną pustkę. W tę pustkę może, a nawet powinien wejść Jezus. Ważne by szukać Jezusa, a nie koncentrować się na pustce. Przyczyną smutku, może być nie odczuwanie obecności Boga, doświadczanie Jego milczenia. To jest doświadczenie dojrzałości duchowej. To między innymi sprawia, że Go szukamy. Doświadczam lęków, bo nie czuję obecności Jezusa. Moje smutki wskazują na fakt koncentracji na sobie, na tym, co mnie nie zadowala, denerwuje, zawstydza, niepokoi.

Bóg w takim a nie innym stanie ducha, w jakim się znajdowała, posyła aniołów. Ona ich przyjęła. Łatwiej jest dawać pocieszenie, niż je przyjąć od Boga, ale i od tych, których On do nas posyła. W takim stanie ducha staje Maria przed Jezusem z tym, co ją męczy, za kim tęskni. Wtedy również jest blisko Pan, trzeba jedynie rozejrzeć się.

"Obróciła się". Często ludzie nie zmieniają metody załatwiania spraw, rozwiązywania problemów. Widzimy ludzi, sprawy bez zmian, być może dlatego, że patrzymy przez dramat, klęskę dotychczasowych wysiłków, niepowodzenie własnych zmagań. Wiele bolesnych spraw trzeba doświadczyć "na własnej skórze", by zobaczyć Pana i usłyszeć to, co będzie misją moją do innych.

"Zabrano Pana mego i nie wiem". To jest najbardziej osobiste spotkanie z zanotowanych po zmartwychwstaniu Jezusa. Maria była wyzwolona z demonów. Stąd jej wdzięczność. W Jezusie znalazła sens swojego życia. To pierwszy mężczyzna, który nie spojrzał na nią ani z pogardą, ani z pożądaniem. Smutek przebija w jej dialogach. "Zabrano Pana mego i nie wiem", to jest powód jej smutku. Jest bardzo zagubiona. Myślenie jej pozbawione jest zdrowego rozsądku, poczucia realizmu. Nie mogłaby Go przecież wziąć, a mówi do ogrodnika, żeby wskazał jej miejsce, gdzie zaniósł Jezusa, a ona Go weźmie. Nie realnie mówią i myślą albo bardzo kochający, albo zrozpaczeni.

"Mario!" Jest wpatrzona w grób. Szuka Mistrza, ale według swojego schematu. Nie rozpoznaje Go, kiedy staje przy niej. Ona szuka Go w grobie. Po jakich znakach Magdalena rozpoznaje Jezusa? Gdy powiedział jej imię: "Mario!". Jezus każdego ucznia nazywa po imieniu. Każdy znał swoje imię wypowiadane przez Jezusa, z całym ciepłem. Zmartwychwstanie zostało jakby zastrzeżone dla Marii Magdaleny, tej namiętnej kobiety, która sporo grzeszyła, ale i bardzo kochała. Grzesznica jest pierwszym świadkiem zmartwychwstania. Maria, z pasją kochająca kobieta, stoi przed grobem i płacze. Szuka wzrokiem tylko Tego, którego chciałaby zatrzymać przy sobie. Odwraca się, widzi Jezusa, ale Go nie poznaje. "Niewiasto, czemu płaczesz?". Jest tak bardzo zniewolona swoim głębokim smutkiem, że nie potrafi dostrzec Tego, którego kocha. "Mario!" Gdy do jej serca trafia słowem miłości, poznaje Go, "Rabbuni. Mój Mistrzu!"

Zmartwychwstały objawia się tylko temu, kto kocha. Maria Magdalena jest grzesznicą, która Jezusa głęboko umiłowała, kobietą z pasją. Jej żarliwa miłość była tym warunkiem, który pozwolił jej zrozumieć zmartwychwstanie. Poza tym Maria jest tą samą kobietą, z której Jezus wypędził siedem demonów. One nękały jej duszę i doprowadziły ją na skraj rozpaczy. Dzięki spotkaniu z Jezusem została uzdrowiona, jej rozpacz przemieniła się w głębokie zaufanie, a w swym rozdarciu odnalazła prawdę o tym, że jest kochana. Czując się zaakceptowaną i kochaną, wyczuła jednocześnie swą nienaruszalną godność.

Magdalena cała była nastawiona na grób, ale obejrzała się za siebie. Zmieniając kierunek patrzenia, zobaczyła coś nowego. Nie można być ciągle wpatrzonym w punkt swojej klęski. Nie należy ciągle wpatrywać się w swój grób. Jest w niej wytrwałość w poszukiwaniu: "Pobiegła do uczniów; przybiegła, dalej szukając". Jej miłość jest pełna wytrwałości w szukaniu, choć szukała tylko zwłok. Ona pierwsza szukała Jezusa. Maria Magdalena jest symbolem ucznia, który szuka Pana. Jezusa znajdują ci, którzy Go potrzebują, którzy szukają i chcą znaleźć. Nie ma takiej ludzkiej grzeszności, z którą Zmartwychwstały nie mógłby sobie poradzić. Trzeba jednak pozwolić Mu się prowadzić, również w ciemności, która nie jest bez znaczenia.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
oraz rozważania:

Ewangelia Życia – raduje, antyewangelia śmierci – smuci

***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika gość z drogi

20. Dobrego,nowego Dnia Tobie droga @Intix

i kazdej i każdemu TU z zaglądających :)

gość z drogi

avatar użytkownika intix

21. Dziękuuuuję Zofio Droga....:)

I wzajemnie... Tobie i Wszystkim życzę
w Oktawie Świąt Zmartwychwstania Pańskiego...
radosnego przeżywania
Zmartwychwstania Króla naszego i Pana...

Chrystus Zmartwychwstał! Prawdziwie Zmartwychwstał! Alleluja!

Szczęść Boże...

avatar użytkownika gość z drogi

22. wtorkowe podziękowania :)

/zmogła mnie moja chora ręka,stąd nieobecność w sieci,ale nie w modlitiwe,szczególnie
o 23,45 :)/
....Eleni,ta umie śpiewem kochać Boga ...:),dzięki raz jeszcze...:)
Zofia

gość z drogi

avatar użytkownika intix

23. Zofio Droga...:)

Ja wiem, że jesteś wytrwała w modlitwie... że chora ręka temu nie przeszkadza bo modlisz się całym Twoim Sercem... ale dbaj, proszę o Siebie, o Twoją rękę... abyś jak najszybciej wróciła do zdrowia...
Ja również Tobie dziękuję, Zosieńko... i dotykam ekran... aby przesłać Tobie ciepło serdeczne...:)


Szczęść Boże...
Alleluja!


avatar użytkownika intix

24. Chwała na wysokości Bogu - ks. dr Johannes Gamperl




Kiedy w Wielką Sobotę podczas Liturgii Paschalnej, po wysłuchaniu czytania słowa Bożego ze Starego Testamentu, zostaje uroczyście zaintonowane Gloria – „Chwała na wysokości Bogu” – wtedy cała ziemia wychwala Pana w Wielkanocnej radości. Dzwony odzywają się na wieżach kościoła, ministranci wtórują im dzwonkami przy ołtarzu. Organy po ciszy Wielkiego Piątku zaczynają grać. A wszystko po to, aby ogłosić sercom wierzącym w na całym świecie Wielkanocną radość.
 
Prawdziwa pieśń wielkanocna

Gloria – „Chwała na wysokości Bogu” – pierwsze słowa tej modlitwy są przede wszystkim pieśnią Bożonarodzeniową, pieśnią uwielbienia Boga Ojca, który w Swojej nieskończonej Miłości posłał Swojego Syna, by stał się dla nas Człowiekiem. Na betlejemskich polanach Aniołowie śpiewali: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania” (Łk 2,14). Pomimo tego, przez wiele wieków modlitwę i zarazem hymn Gloria śpiewano tylko na Wielkanoc. Jest to doprawdy prawdziwa pieśń wielkanocna, opiewająca chwałę Zmartwychwstania, chwałę Królestwa Chrystusowego, które to zostało zapoczątkowane z chwilą Zmartwychwstania naszego Pana. Jednak już około 500 roku zezwolono na śpiewanie hymnu Gloria także w niedziele i wielkie święta męczenników, ponieważ każda niedziela, jako pierwszy dzień tygodnia, jest pamiątką Zmartwychwstania Pana, a każde święto męczenników jego świętowaniem.
 
Od XII wieku hymn Gloria został wprowadzony w formie śpiewanej we wszystkie niedziele i święta. Podobnie jest dzisiaj, chociaż według liturgicznych przepisów, można go zastąpić inną odpowiednią pieśnią, np. w okresie Bożego Narodzenia kolędą „Gdy się Chrystus rodzi…”. Theodor Schnitzler określa ten hymn jako pieśń triumfu, która była intonowana w powiązaniu z wezwaniem Kyrie w Rzymie podczas wojskowej parady zwycięskiego wodza. Z różnych stron ciągle wznosiły się okrzyki: laudamus te, benedicimus te, adoramus te, co znaczy „chwalimy cię, błogosławimy cię, uwielbiamy cię”. Czyż jest jakiś większy triumf nad zwycięstwo Chrystusa nad grzechem i śmiercią?
 
Schnitzler nazywa też hymn Gloria pieśnią poranną, ponieważ wywodzi się on z pewnej starej chrześcijańskiej pieśni porannej. Bóg jest prawdziwym Światłem, które obdarza życiem. Chrystus jest Sol Invictus, czyli „Słońce Niezwyciężone”, które rozjaśnia wszelkie ciemności.
 
Określa Glorię również jako pieśń prymicyjną, ponieważ w pierwszych wiekach Kościoła papież, w nocy, w czasie tzw. suchych dni, udzielał Sakramentu Kapłaństwa, a wtedy nowo wyświęceni, przy pierwszym brzasku dnia sprawowali w swoich tytularnych kościołach Mszę św., rozpoczynając ją właśnie tym hymnem.
 
Chwała należna Ojcu
 
„Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli. Chwalimy Cię. Błogosławimy Cię. Wielbimy Cię. Wysławiamy Cię. Dzięki Ci składamy, bo wielka jest chwała Twoja. Panie Boże, Królu nieba, Boże Ojcze wszechmogący”. Tak brzmią pierwsze słowa hymnu Gloria. Są one pochwalnym śpiewem na cześć Boga Ojca, Stworzyciela nieba i ziemi. Kiedy zabrzmi pieśń Gloria, powinniśmy wszyscy radośnie zawtórować chórom Aniołów, bowiem oni wychwalają Boga razem z nami. W szczególny sposób czynią to zapewne także nasi Aniołowie Stróżowie, którzy w naszym imieniu i z nami chwalą Boga, dziękują Mu i proszą Go, wołając: „Chwała na wysokości Bogu!”.
 
Święty Augustyn opowiada, jak po nawróceniu głęboko wzruszył jego serce radosny śpiew Kościoła. „Jak bardzo płakałem wówczas, słysząc hymny i pieśni, wzruszony do głębi mocą dźwięków Twojego Kościoła, który tak z pełni serca śpiewał. Owe melodie wpływały do mego ucha, Twoja zaś prawda do mego serca. To sprawiało, że rozpalały się we mnie akty miłości i oddania, tak że płakałem łzami radości”. Naszą zaletą jest, że możemy chwalić i wielbić Boga za piękno Jego Dzieła Stworzenia, za Wszechświat w całej jego wielkości z niezliczonymi planetami i słońcami, z miliardami mlecznych dróg, za wszechświat w jego małych cząsteczkach z potężnymi siłami w jądrach atomów.
 
Sławny wynalazca Edison, po swoim pierwszym wejściu na wieżę Eiffla, wpisał się do złotej księgi miasta Paryża takimi słowami: „Panu Eiffelowi, inżynierowi i odważnemu budowniczemu tego olbrzymiego i wspaniałego dzieła mistrzowskiego, poświęca te słowa człowiek, który największy szacunek i zadziwienie dla wszystkich inżynierów żywi, a szczególnie dla tego największego między nimi – dla Boga”.
 
Święty Ignacy w pierwszych zdaniach swojej książki o ćwiczeniach duchownych mówi: „Człowiek został po to stworzony, by chwalić Boga, naszego Pana, by Go czcić, by Mu służyć i w ten sposób zbawić swoją duszę”. Nasza modlitwa powinna być przede wszystkim modlitwą uwielbienia Boga. Właśnie z tego powodu prawdopodobnie wiele modlitewników i śpiewników nosi w swym tytule frazę: „Chwalmy Pana!”.
 
Powinniśmy wychwalać Boga w czasie Mszy Świętej również naszą pełną czci i szacunku postawą: zadbany ubiór, czysty i pięknie udekorowany kościół. Niechlujstwo, niedbałość i nieporządek nie są na pewno żadnymi znakami szacunku i czci.
Uwielbienie Boga mamy kontynuować w całej naszej codzienności. Słusznie zauważa św. Augustyn, że nie zawsze można Boga wielbić ustami, ale naszym życiem zawsze.
 
Chwała należna Synowi
 
„Panie, Synu Jednorodzony, Jezu Chryste. Panie Boże, Baranku Boży, Synu Ojca. Który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami. Który gładzisz grzechy świata, przyjm błaganie nasze. Który siedzisz po prawicy Ojca, zmiłuj się nad nami. Albowiem tylko Tyś jest Święty. Tylko Tyś jest Panem. Tylko Tyś Najwyższy, Jezu Chryste. Z Duchem Świętym w chwale Boga Ojca”.
 
Tak jak Ojciec, tak też i Syn, odbiera uwielbienie i chwałę. Wszystko to, co powyżej zostało napisane o chwale Ojca, odnosi się też do Syna i do Ducha Świętego. Syn Boży stał się człowiekiem i umarł z Miłości do nas na Krzyżu, gładząc w ten sposób grzechy nasze i całego świata. Tak jak wychwalamy Boga za Dzieło Stworzenia, tak też oddajemy chwałę i uwielbienie Chrystusowi jako naszemu Odkupicielowi! On siedzi po prawicy Ojca, by wstawiać się za nami i przygotować dla nas wieczne mieszkanie w niebie.
 
W następnych częściach Mszy św. będziemy coraz głębiej wprowadzani w Tajemnicę Odkupienia, jednak już teraz, na jej początku, wychwalajmy i uwielbiajmy naszego Zbawiciela i dziękujmy Mu z całego serca za jego niezmierzoną Miłość. W czasie Mszy św. nasze spotkanie z Nim będzie coraz bliższe, aż wręcz do stopnia pełnego zjednoczenia, gdy staniemy się z Nim jednością w Komunii Świętej. A potem razem z Nim w sercu pójdziemy do naszych bliźnich i do naszej codzienności.
 
Theodor Schnitzler streszcza cały początek Mszy św. w wezwaniach skierowanych do Chrystusa: „Chrystusie, który przychodzisz; Chrystusie – Bracie; Chrystusie – Królu; Chrystusie Ukrzyżowany, Chrystusie – Emmanuelu, Boże z nami; Chrystusie – Sędzio; Chrystusie Miłosierny; Chrystusie – Panie; Chrystusie – Zwycięzco; Chrystusie – Triumfatorze; Chrystusie Zmartwychwstały – Tobie chwała i uwielbienie, wdzięczność i miłość, teraz i na wieki wieków”.
 
ks. Johannes Gamperl
tłum. z jęz. niem: ks. Jacek Kubica SCJ
Czas serca, 97/2008

fot. Vinoth Chandar Let Jesus Bring You Light!
www.flickr.com
http://www.katolik.pl/chwala-na-wysokosci-bogu,24709,416,cz.html
avatar użytkownika intix

25. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

***
a także:

Otworzyły się im oczy i poznali Go

Środa, 8 kwietnia 2015 roku
ŚRODA W OKTAWIE WIELKANOCY
Łukasz 24,13-35


W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: "Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze?" Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: "Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało". Zapytał ich: "Cóż takiego?" Odpowiedzieli Mu: "To, co się stało z Jezusem z Nazaretu, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że właśnie On miał wyzwolić Izraela. Teraz zaś po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Co więcej, niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: Były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli". Na to On rzekł do nich: "O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?" I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: "Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił". Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: "Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?" W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: "Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi". Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze i jak Go poznali przy łamaniu chleba.


Uczniowie żyją przeszłością, myślą o niej, rozmawiając o tym, co się wydarzyło. Żeby zrozumieć to, co się dokonało we mnie, trzeba pozwolić Jezusowi, by mnie pytał. Pytania skłaniają do wynurzeń, odkrycia tego, co rozumiemy i tego, co pozostaje nadal niejasne. Jakie rozmowy prowadzimy ze sobą, takie widzenie spraw posiadamy. W zależności od tego, z kim rozmawiamy, z kim jesteśmy w drodze, zbliżamy się do prawdy, lub się od niej oddalamy.

"Zatrzymali się smutni". Smutek zatrzymuje człowieka. Ma ono miejsce w rozwoju duchowym, emocjonalnym, w rozwoju wiary. Określonych informacji, prawd człowiek smutny nie przyjmuje, jest nieufny, podejrzliwy. Jezus zatrzymał uczniów swoim pytaniem. Jego słowa odsłaniają ich smutek. Dlaczego są smutni? Ponieważ nie rozumieją, nie wiedzą tego, co dla ich życia jest istotne, a równocześnie wyjaśnienia, które otrzymali od innych uważają za niewiarygodne, nie do przyjęcia. Smutek jest konsekwencją braku odniesienia do tego, co się widzi i słyszy, do rzeczywistości. Natomiast ma miejsce trzymanie się własnych reguł, schematów myślenia w stylu: "to jest nie do przyjęcia; tak być nie może, to jest niemożliwe". Smutek człowieka, sprowadza Boga: "Jezus przybliżył się i szedł z nimi".

Co uwalnia od smutku? Opowiedzenie Jezusowi tego, czego się spodziewałem, a to się nie wydarzyło. "Myśmy się spodziewali". To typ ludzi, którzy istnieją i dzisiaj, nie myślący pozytywnie. Mesjasza nie ma, przepadł. Ludzie o zawiedzionych nadziejach. Któż nas zawiódł, albo na sobie zawiedliśmy się. Jezus zmienia beznadziejność w nadzieję. Wierność, szlachetność, oddanie muszą być poddane bolesnej próbie. Mówienie o nadziei, mojej nadziei, o tym, że jestem rozczarowany ludźmi, życiem, a może i Panem Bogiem. Wyjątkowe w tym opowiadaniu jest to, że uczniowie mówiąc do Jezusa, nie mają zupełnie świadomości – do kogo mówią. Smutek nie daje człowiekowi odczuć duchowych, doświadczeń duchowych pomimo tego, że i w smutku możemy duchowo wzrastać. Nie poznajemy Pana, który się "przybliżył i szedł z nimi".

Są to ludzie, którzy uciekają od wspólnoty. Tworzyli wspólnotę uczniów, a w pewnej chwili zostawiają ją i uciekają. Samotni, rozbici, w grupie nie znajdują oparcia. Jezus przywraca im tę wspólnotę. Gdy Go spotykają, to pierwsza ich myśl jest o powrocie, żeby i inni nie odeszli.

"Przymusili Go mówiąc: "Zostań z nami". Bóg pozwala się przymusić szczerym i wielkim pragnieniom człowieka. On chce być zaproszonym, zatrzymanym. W trudnych chwilach – być razem. Te chwile przecież nie trwają wiecznie. Jezus zostaje z nimi dla przebywania razem. Ono umożliwia łamanie chleba. Pozwala też zobaczyć więcej. Przebywanie razem i spożywanie chleba, będącego Ciałem Pana, otwiera oczy na rozpoznanie Jego. Takie przebywanie razem, takie słuchanie wyjaśnień Pisma, słuchanie z "pałającym sercem" jest przyczyną "otwarcia oczu" i poznania Jezusa.

"W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy". Szli do Emaus smutni, rozżaleni; wracają szczęśliwi i odnowieni. Jezus nie mówił nic o powrocie do Jerozolimy, o dzieleniu się prawdą dotyczącą Jego zmartwychwstania. Gdy "serce pała" i "oczy się otwierają", nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli. Jeden z owoców spotkania Zmartwychwstałego.

Jesteśmy podobni do uczniów: osoby samotne – bez Jezusa; myśmy się spodziewali; uciekamy od rodziny, od przyjaciół, wspólnoty. Obecnie Jezus stawia przed nami dwa znaki: Słowo Boże i Eucharystia. Po tym mamy Go rozpoznawać, w tym szukać.

Uczniowie wracają. Jezus, podobnie jak Magdalenie, nie pozwolił się zatrzymać. Nie otrzymują misji, ale sami odczuli, że muszą się tym z braćmi w Jerozolimie podzielić. Wspólnota braci jest wówczas, gdy oni dzielą się tym, co jest najbogatsze, najgłębsze w nich – Panem, który im się objawił. Osoby doświadczające Boga, stają się bogactwem całej wspólnoty. Im głębsze rzeczy dajemy, tym bogatsza jest wspólnota. Tam jest znak obecności Jezusa. Wspólnota, to grupa ludzi, którzy żyją tymi samymi ideałami i nimi się dzielą.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
oraz rozważania:

W trosce o rozum i wiarę! – Emaus

***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika gość z drogi

26. ad postu 23 :)

i niech ktoś powie,....wirtualny świat...:) a to nieprawda...bo Ekran czuje i przesyła uśmiech :)
srodowe serdeczności :)
Dobrego,nowego Dnia :)

gość z drogi

avatar użytkownika intix

27. Droga Zofio...:)

Przesyła uśmiech - na Dobry Dzień... i Dobrą Noc... - wraz z pozdrowieniami...:)

Alleluja!

avatar użytkownika intix

28. Świadectwo jąkałów - ks. Tomasz Jaklewicz



Jezus Chrystus Zmartwychwstał

Czy to tylko bajka zrodzona z rozpaczy? Czy prześwit na Drugą Stronę, z którego dobiega wołanie: „to prawda”? Każda śmierć stawia te pytania na ostrzu noża. Nie da się od nich uciec. Nie uciekajmy.
 
Zacznijmy fragmentem wiersza Miłosza: „Jezus Chrystus zmartwychwstał. Ktokolwiek w to wierzy/ Nie powinien zachowywać się tak jak my,/ Którzy straciliśmy górę i dół, prawo i lewo, niebiosa, otchłanie,/ A próbujemy jakoś przebrnąć, w autach, w łożach,/ Mężczyźni chwytając się kobiet, kobiety mężczyzn,/ Zapadając się, podnosząc, stawiając kawę,/ Smarując chleb, bo znów jeden dzień” (Wykład V).
 
Prawda o Zmartwychwstaniu Chrystusa nie jest jedną z wielu prawd. To nie jest kwestia wiary w cuda czy jakaś neutralna prawda religijna (o ile takie w ogóle istnieją). To problem dotykający samego nerwu życia. Wszystko nabiera zupełnie innego sensu, jeśli On żyje. Kto uwierzy, żyje już odtąd inaczej.
 
Słowa Jezusa do wątpiącego apostoła Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku” brzmią jak zaproszenie: nie uciekaj od spojrzenia prawdzie w oczy, szukaj, bądź krytyczny, walcz, pytaj, tęsknij, przekonaj się… Tylko błagam: nie wzruszaj ramionami, nie udawaj, że cię to nie obchodzi, bo to nieprawda. Nic tak bardzo nie obchodzi człowieka, jak to, czy istnieje lek przeciwko śmierci.

Jak oznajmia Pismo

W wersji nicejskiej wyznania wiary czytamy: „I zmartwychwstał trzeciego dnia, jak oznajmia Pismo”. Dlaczego tylko w tym jednym miejscu pojawia się stwierdzenie: „jak oznajmia Pismo”? Przecież wszystkie prawdy wiary zostały nam przekazane przez Pismo Święte. Mamy tutaj do czynienia z wydarzeniem, które przekracza nasze wyobrażenia, a jednocześnie ta największa chrześcijańska nadzieja opiera się na tak kruchej podstawie.
 
Na dosłownie kilkudziesięciu zdaniach świadectwa tych, którzy widzieli Chrystusa żyjącego po śmierci. Świadectwa Pisma Świętego są w gruncie rzeczy bardzo powściągliwe. Ewangeliści opisują obszernie Mękę i Smierć Jezusa, a o Jego Zmartwychwstaniu mówią bardzo dyskretnie, wręcz nieśmiało, jakby wciąż nie mogli ochłonąć z wrażenia. Obraz Zmartwychwstałego Chrystusa jest ledwo naszkicowany, nie ma tu śladu triumfalizmu, sensacji. Jest szacunek dla tajemnicy, zdumienie, a nawet lęk, ale i ogromna radość.
 
Można rozróżnić trzy typy świadectw mówiących o powstaniu z martwych Chrystusa: Krótkie wyznania wiary. Św. Paweł, pisząc około 56 r. List do Koryntian cytuje jedną z takich bardzo wczesnych formuł, którą sam przejął od chrześcijan: „Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem; i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu” (1 Kor 15,3–5). Podobne sformułowania odnajdziemy w Dziejach Apostolskich w ewangelizacyjnych mowach św. Piotra i innych Apostołów. Sedno brzmi tak: „Chrystus umarł na krzyżu, ale żyje, ponieważ Bóg Go wskrzesił, widzieliśmy Go żyjącego”. Świadectwa czterech Ewangelii są rozbudowaną formą tego pierwotnego wyznania.
 
Znak pustego grobu. Ewangeliści opowiadają o tym, że Apostołowie i inni przekonują się sami, że grób Chrystusa jest pusty. Nie jest to samo w sobie dowodem zmartwychwstania. Nieobecność ciała Jezusa wskazuje jednak na to, że stało się coś wyjątkowego. Ukazywanie się Jezusa. Ewangeliści relacjonują spotkania Apostołów i niektórych kobiet ze Zmartwychwstałym. Jezus ukazał się wybranym świadkom, dosłownie „stał się dla nich widzialny”, „objawił się im”.
 
Inicjatywa należy całkowicie do Jezusa, ponieważ należy On już do innego porządku. „Tylko tam można Go widzieć, gdzie On na to pozwala; tylko tam, gdzie otwiera oczy i gdzie serce godzi się na to otwarcie (…). Dlatego tak trudno Ewangelistom – a nawet jest to wprost niemożliwe – opisać spotkania ze Zmartwychwstałym, dlatego tylko jąkają się, gdy o tym mówią. Wydaje się, że sami sobie przeczą, gdy chcą je przedstawić. W rzeczywistości są zadziwiająco zgodni w dialektyce (dwoistości) swych wypowiedzi, w równoczesnym dotykaniu i niedotykaniu, w poznawaniu i niepoznawaniu, w całkowitej tożsamości Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego i w całkowitej Jego przemianie (…) jest ten sam, a przecież całkiem inny” (kard. Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo).

Na granicy czasu i wieczności
 
„Pan rzeczywiście zmartwychwstał” – pisze św. Łukasz (24,34). Słowo „rzeczywiście” akcentuje odniesienie do obiektywnej rzeczywistości. Mimo że zmartwychwstanie jest czymś tajemniczym i trudnym do pojęcia, to jednak jest wydarzeniem historycznym. Bezpodstawna jest hipoteza, według której zmartwychwstanie byłoby „wytworem” wiary Apostołów (KKK 644). Ewangelie są dalekie od pokazania nam wspólnoty opanowanej jakąś mistyczną egzaltacją; przeciwnie, pokazują uczniów wstrząśniętych tak bardzo jeszcze śmiercią Mistrza, że z wielkim trudem przychodzi im przyjęcie do wiadomości prawdy o zmartwychwstaniu (KKK 643). Nie uwierzyli kobietom wracającym od grobu, ich słowa „wydały się im czczą gadaniną” (Łk 24,11). Gdy Jezus ukazuje się Jedenastu „wyrzuca im brak wiary i upór, że nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego” (Mk 16,14).
 
Jednocześnie zmartwychwstanie jest czymś, co nie ma żadnego odpowiednika w dziejach, nie da się go z niczym porównać. Jest przekroczeniem granic historii i granic naszego świata, naznaczonego działaniem śmierci. Nowy Testament nie przedstawia żadnego opisu samego wydarzenia zmartwychwstania. Nie mówi o tym, by ktokolwiek nawet spośród uprzywilejowanych uczniów był naocznym świadkiem tego wydarzenia. Nikt nie może powiedzieć, jak dokonało się ono z fizycznego punktu widzenia (zob. KKK 647). Nie pomogłyby tutaj żadne kamery ani mikrofony umieszczone w grobie czy wokół niego.
 
Zmartwychwstanie jest swego rodzaju punktem granicznym między ziemską rzeczywistością, a życiem samego Boga, między naszym światem a światem, który dopiero ma nadejść, odnowionym ostatecznie przez Bożą miłość. Nie da się udowodnić zmartwychwstania. Ono pozostaje w sercu tajemnicy wiary. Nic nas nie zmusza do wierzenia, ale wiele do tego zaprasza.
 
Co z tego wynika dla nas?
 
„Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także nasza wiara” (1 Kor 15,14) – pisze szczerze do bólu św. Paweł. Zmartwychwstanie jest pieczęcią, ostatecznym potwierdzeniem misji Chrystusa: wszystkiego, co czynił i czego nauczał. Potwierdza Jego Boskość. Jest wypełnieniem obietnic Starego Testamentu i Jego własnych.
 
Zmartwychwstanie odsłania pełny sens Krzyża Chrystusa. Można powiedzieć: Syn Boży, umierając na Krzyżu, dał się cały Ojcu. Na tę miłość Syna Ojciec odpowiada swoją miłością: wskrzesza Go do życia.

Z tej Bożej Miłości objawionej w Krzyżu i Zmartwychwstaniu wypływa nasze zbawienie: wyzwolenie od panowania śmierci i grzechu oraz nowa, trwała wspólnota z Bogiem. Ostatnim słowem na temat naszego losu nie jest śmierć, ale Życie. To Życie jest głoszone i przekazywane w Kościele na dwa sposoby: przez Słowo Boże i przez Sakramenty.
 
Ukazywanie się Jezusa uczniom wiązało się z przekazaniem misji: idźcie i głoście tę nadzieję światu. O prawdzie zmartwychwstania świadczy najmocniej ludzkie życie przeniknięte zmartwychwstaniem. Twarz Chrystusa „lśni w twarzy Jego przyjaciół” – mówi stara modlitwa liturgiczna.
 
„Ponieważ nasz ród został aż tak wywyższony.
Naszym powołaniem powinno być kapłaństwo.
Nawet jeżeli nie nosimy liturgicznych szat.
A więc publiczne świadczenie na boską chwałę.
Słowami, muzyką, tańcem i wszelkim znakiem”
(Czesław Miłosz, Albo-Albo).
 
Tak, Kościół ma być zaczynem, ma być triumfalnym pochodem Życia przez cmentarze świata. Czy jednak my, chrześcijanie, nie zatraciliśmy umiejętności bycia wysłannikami Życia?
 
ks. Tomasz Jaklewicz
Gość niedzielny nr 42/2006  
http://www.katolik.pl/swiadectwo-jakalow,24708,416,cz.html

avatar użytkownika intix

29. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

a także:

Dotknijcie Mnie

Czwartek, 9 kwietnia 2015 roku
CZWARTEK W OKTAWIE WIELKANOCY
Łukasz 24,35-48


Uczniowie opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak poznali Jezusa przy łamaniu chleba. A gdy rozmawiali o tym, On sam stanął pośród nich i rzekł do nich: "Pokój wam". Zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Lecz On rzekł do nich: "Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam". Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi. Lecz gdy oni z radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia, rzekł do nich: "Macie tu coś do jedzenia?" Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec wszystkich. Potem rzekł do nich: "To właśnie znaczyły słowa, które mówiłem do was, gdy byłem jeszcze z wami: Musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o Mnie w Prawie Mojżesza, u Proroków i w Psalmach". Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma. I rzekł do nich: "Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie; w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego".


W lęku i nieufności nie postrzegamy w prawdzie rzeczy, osoby, wydarzenia. Pojawiają się wątpliwości. Nie dowierzamy temu, co widzimy i słyszymy. Uczniowie są spanikowani i przestraszeni, czy naprawdę widzą Jezusa. Jeśli w sercu jest silny lęk, obecne są w nim i wątpliwości. Tym, co może wyciszyć lęk w człowieku, jest dotknięcie, przytulenie, fizyczny kontakt z drugą osobą. Dlatego Jezus mówi: „Dotknijcie Mnie”. Dotyk łączy się z odczuwaniem obecności, bliskości. Dotknąć się, to równocześnie pozwolić tej osobie wejść w moją wrażliwość, w moje odczuwanie jej. Jest to równoznaczne z „zapaleniem” nas przez nią, rozjaśnieniem jej stanu ducha i serca prowadzącym do rozumienia, czułości, życzliwości. Dotykając człowieka, jego ciała, poznajemy go. Człowiek wówczas otwiera się, gdy go obejmujemy, przytulamy z czułością. W taki sposób zachowały się niewiasty, które spotkały Jezusa. Spontanicznie objęły go za nogi, dotknęły Go.

Jezus oświeca umysły uczniów do zrozumienia Jego zmartwychwstania. Oświecać, oznacza – otwierać na rozumienie. Jezus wyjaśnia wydarzenia, które się dokonały, ich sens i znaczenie. Idąc za Jezusem bardzo często nie wiemy, dlaczego spotyka nas cierpienie, ból, łzy, osamotnienie, brak zrozumienia ze strony najbliższych, milczenie Boga. Trzeba zaufać i iść w ciemności, akceptując niejasność, niezrozumienie niewiedzę.

Zaczniemy rozumieć Boga, gdy pojawi się czas smakowania w wolności. Pragniemy być wolnymi od dominacji innych, ich poglądów, oczekiwań, wolnym wobec ludzkich osądów, wolnym od przymusów wewnętrznych, od skrupułów, zależności. Potrzebna jest nam wolność od nadmiernego lęku o siebie, lęku przed śmiercią, przed utratą zdrowia. Uczniowie, gdy uciekli z Ogrodu Oliwnego przez cały czas trwali w lęku o własne życie. To była ich niewola.

Uczniowie spotykając Jezusa, stawiając pytania byli uwalniani od lęku. Szukając prawdy, szukając odpowiedzi na lęk, odnajdujemy Boga i prawdę o Nim, a także o nas samych.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika gość z drogi

30. Droga Intix,Dobrego Dnia

Tobie,Blogmedia i Polsce :)

gość z drogi

avatar użytkownika intix

31. Droga Zofio...:)

Dziękuuuję... i wzajemnie... Dobrego Dnia Tobie, Blogmedia i Polsce :)
Alleluja!

avatar użytkownika intix

34. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

a także:

Jezus stanął na brzegu

PIĄTEK W OKTAWIE WIELKANOCY
TRAGEDIA SMOLEŃSKA
Jan 21,1-14



Potem znowu ukazał się Jezus nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: „Idę łowić ryby”. Odpowiedzieli mu: „Idziemy i my z tobą”. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: „Dzieci, czy macie co na posiłek?” Odpowiedzieli Mu: „Nie”. On rzekł do nich: „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie”. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: „To jest Pan!” Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę - był bowiem prawie nagi - i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko - tylko około dwustu łokci. A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: „Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili”. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: „Chodźcie, posilcie się!” Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: „Kto Ty jesteś?” bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im - podobnie i rybę. To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał.


„Poszli łowić ryby”. Ryba jest symbolem początku, zmartwychwstania, życia, ofiary. Łowienie ryb jest początkiem misji, jaka czekała uczniów. Nie byli tego świadomi. Chrzczono przez zanurzenie do wody. Człowiek ochrzczony przebywał w wodzie chrzcielnej wraz z rybami, jak jedna z nich. Ryby są symbolem ludzi ochrzczonych, wierzących w Chrystusa, należących do Niego. Ryba stała się dla chrześcijan również symbolem Chrystusa i Kościoła. „Sieć z rybami” jest symbolem Kościoła. Jako ucieleśnienie Chrystusa ryba jest także symbolem pożywienia duchowego, Eucharystii. Uczniowie ze Zmartwychwstałym Jezusem jedli pieczoną rybę. Według św. Augustyna „pieczona ryba”, to „cierpiący Chrystus”.

Piotr a za nim inni uczniowie Jezusa po śmierci swojego Mistrza mieli zamiar wrócić do dawnego życia, nie zdając sobie sprawy z tego, że raz powołani są zawsze potrzebni. Wydaje się, że powróciła troska o własne sprawy więcej, niż o Boże. Skutek był taki, że nic nie złowili. Ignorują powołanie, jakie otrzymali od Pana. Praca uczniów bez pójścia za Nim jest nieskuteczna. Odczuwają głód. Bez Nauczyciela nie wiedzą gdzie łowić i kiedy. Warunkiem skutecznego łowienia staje się rozmowa ze Zmartwychwstałym Panem, usłyszenie Jego słowa i płynięcie tam, gdzie ono pokazywało kierunek. Kiedy pozwolili, aby Mesjasz decydował o tym, co mają robić, złowili całą sieć ryb.

Uczniom nic się nie udaje dopóki nie usłyszą Słowa Mistrza. Czujemy się sfrustrowani, rozdrażnieni, kiedy wiele podjętych wysiłków w dobrej sprawie nie przynosi oczekiwanych owoców. Potrzeba odejścia od nocy w stronę poranka, w stronę dnia. Dniem jest Jezus Zmartwychwstały. On wyłania się z jasności dnia i nadaje ich wysiłkom sens, smak, siłę do życia. Jego słowa wyciszają uczniów, są uważni i posłuszni. Pozwalają się prowadzić. Sam Pan jest ich przewodnikiem. Słowa o tym, gdzie powinny łowić pozwoliły nie tylko na obfitość połowu, ale i na przejrzenie by poznać, że ten, który sprawił, iż obie łodzie zanurzały się od ciężaru ryb, „To jest Pan”. Doświadczając radości obfitego połowu uczniowie „smakują” w jedności, bliskości ze sobą. Ta jedność między nimi otworzyła im oczy na Zmartwychwstałego.

W życiu dokonujemy przejścia od banalności, poczucia bezsensu i bezpłodności naszych starań do radości z tego, co Jezus dokonuje w nas mocą swojego Słowa. Potrzebne są porażki, aby dojrzeć w nich do zwycięstwa. Potrzebna jest noc, zmaganie się z nią, łzy, odczuwanie samotności, aby mógł pojawić się dzień, odczucie wewnętrznej siły i bliskości Pana podającego pokarm życia Kościele. Nie widzimy Go, lecz wierzymy, że JEST. Nadaremność przechodzi w spełnienie. Przyjmujemy od Jezusa pokarm nieśmiertelności. Odczuwamy, że żyjemy w Nim, a On w nas.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

35. Wierzę w ciała zmartwychwstanie.Nasza przyszłość to los ziarna..



„Ktoś słusznie stwierdził, że chrześcijaństwo przez swoje cmentarze może sprawiać wrażenie religii, która uważa materię i ciało za coś niegodnego człowieka. Gdyby jakiś przybysz z daleka, zupełnie nieobeznany z nauczaniem Kościoła, chciał dojść do jakichś wniosków na podstawie nagrobkowych napisów, zapewne w żadnej mierze nie mógłby odkryć, że chrześcijanie wierzą w zmartwychwstanie ciała”[1]. Trzeba chyba przyznać rację tej diagnozie. Napisy w rodzaju: „Pokój jego duszy”, „Niech spoczywa w pokoju”, „Wieczny odpoczynek…” są oczywiście wyrazem wiary w jakąś formę życia po śmierci; można z nich wywnioskować, że chrześcijanie wierzą w życie trwające po śmierci. Ale zarazem wydaje się, że jest to życie wyłącznie związane z istnieniem duszy i nie ma tu żadnej wzmianki o ciele. Dlatego takie i podobne inskrypcje pozostawione jako „jedyne proroctwa” przyszłej rzeczywistości mogą wprowadzać w błąd i nie być dobrą lekcją wyznania wiary. Chciałoby się powiedzieć, że paradoksalnie lepsza byłaby inskrypcja: „Śpi w pokoju”, jakkolwiek sama w sobie jest dwuznaczna. Bo jeśli właściwie się ją rozumie (mając na uwadze, że na wyrażenie prawdy o zmartwychwstaniu Jezusa w języku greckim pisarze nowotestamentalni używali słowa „obudzić się”), to mniejsze jest tu niebezpieczeństwo zubożonej wizji wiary w to, co nas czeka[2].

Nie chcemy przez to powiedzieć, że są to mało ważne stwierdzenia. Więcej, wydaje się, że wskazują na coś istotnego, coś, co wymaga poważnego przemyślenia. Może najpierw należy przemyśleć nie tyle te niepełne wyrazy wiary, które mogą wprowadzać w błąd, ile raczej autentyczne wyznanie wiary. Jeśli się je właściwie odczyta, będzie się także umiało przełożyć je na lapidarne stwierdzenia oddające sens chrześcijańskiej nadziei każącej spokojnie patrzeć w oblicze śmierci. O tym, że głębokie rozumienie wiary w przyszłość nas czekającą można wyrazić bardzo krótko, świadczy jeden z grobowców księży na cmentarzu parafialnym w Kijach (diecezja kielecka). Na frontonie kaplicy – miejsca pochówku księży związanych z tą parafią widnieje łaciński napis będący niejako credo tutaj spoczywających: Resurrecturis (Oczekującym zmartwychwstania).

Wiara obecna od początku

Już najstarsze teksty chrześcijańskie są wyraźnym świadectwem, że wiara w zmartwychwstanie ciała była czymś stale obecnym w wierze chrześcijanina. Dobrze oddaje to pewne zdanie zapisane przez Tertuliana. W dziele De resurrectione carnis (O zmartwychwstaniu ciała) ten starożytny myśliciel rozpoczyna swe rozważania następująco: Fiducia christianorum resurrectio mortuorum: islam credentes hoc sumus (Zmartwychwstanie umarłych jest ufnością chrześcijan: w to wierząc jesteśmy tym). Słowa te przytaczane są również w Katechizmie Kościoła Katolickiego w komentarzu jedenastego artykułu wyznania wiary dotyczącego właśnie tej prawdy (por. KKK 991)[3]. Autorzy Katechizmu widzą je jako jeszcze jedno potwierdzenie na to, że w tym artykule wyznanie wiary w Boga w Trzech Osobach oraz w Jego stwórcze, zbawcze i uświęcające działanie „osiąga punkt kulminacyjny” (por. KKK 988).

Ten artykuł wyznania wiary jest też obecny w obu symbolach wiary dziś najczęściej używanych: krótszym (Symbol Apostolski) i dłuższym (Symbol Nicejsko-Konstantynopolitański zwykle odmawiany w niedziele i uroczystości). I co znaczące, wyznanie wiary w życie wieczne jest tu poprzedzone wyznaniem wiary w zmartwychwstanie ciała[4].

Zresztą, jak przypominał o tym Joseph Ratzinger, takie wyznanie wiary jest obecne we wszystkich pierwszych symbolach i „regułach wiary”[5]. Wagę tej stałej obecności artykułu o zmartwychwstaniu ciała musi nam uświadomić fakt, że od samego początku aż po dzień dzisiejszy był on i jest kontestowany. Już św. Augustyn pisał, że w żadnym punkcie wiara chrześcijańska nie spotyka się z takim sprzeciwem, jak właśnie tam, gdzie mówi o zmartwychwstaniu ciała[6]. W całym szeregu uczniów Jezusa, którzy musieli stawiać czoła kontestacji tego artykułu wiary, mamy wiele ważnych postaci i tekstów, począwszy od św. Pawła, poprzez List Barnaby, św. Polikarpa, św. Ireneusza, św. Grzegorza z Nyssy, by wymienić zaledwie kilku[7]. Z tą trudnością mierzymy się też po dzień dzisiejszy, skoro w 1992 roku w Katechizmie Kościoła Katolickiego znalazły się słowa: „Bardzo powszechnie jest przyjmowane przekonanie, że po śmierci życie osoby ludzkiej trwa w sposób duchowy. Ale jak wierzyć, że to ciało, którego śmiertelność jest tak oczywista, mogłoby zmartwychwstać do życia wiecznego?” (KKK 996).

Dlaczego to takie ważne?

Poszukując odpowiedzi na pytanie: „jak wierzyć w zmartwychwstanie ciała?”, nie należy popełniać pewnego błędu. Racji pozwalających zrozumieć ten artykuł wiary nie można znaleźć odwołując się do świata, który my znamy, ani też do naszego doświadczenia. To nie człowiek bowiem jest miarą tego artykułu wiary, lecz Chrystus i Jego Zmartwychwstanie, a także to, co przekazali o tym pierwsi świadkowie, którzy widzieli Zmartwychwstałego. Zachowajmy porządek chronologiczny.

Zwróćmy zatem uwagę na słowa Jezusa wypowiedziane przy okazji sporu z saduceuszami w sprawie zmartwychwstania umarłych (por. Mk 12,12-27 i teksty paralelne). Na pytanie saduceuszów o to, którego z siedmiu zmarłych mężów po zmartwychwstaniu będzie żoną kobieta, która za życia wszystkich ich miała po kolei za mężów, Jezus odpowiada, że ten tok rozumowania jest czysto ludzki. I wyjaśniając swoje stanowisko wskazuje, że Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba nie jest Bogiem umarłych.

Komentuje te słowa kardynał Joseph Ratzinger: „To znaczy: ludzie powołani przez Boga sami zostają włączeni w pojęcie Boga. Odmawiać życia tym, którzy należą do Boga, będącego życiem, znaczy czynić Boga Bogiem umarłych, a zatem całkowicie przeinaczać pojęcie Boga w Starym Przymierzu”[8]. W odpowiedzi Jezusa wyraźnie widać, że wiara w zmartwychwstanie umarłych dojrzewała powoli w łonie narodu wybranego i choć kontestowana, już stanowiła dziedzictwo Starego Przymierza. Ale zarazem w słowach Jezusa znajdujemy rzecz całkowicie nową. „Zmartwychwstanie staje w samym centrum Credo, nie jest już tylko jedną z wielu innych prawd, ale identyfikuje się z pojęciem Boga”[9].
 
Jest tu wreszcie jakby prorocza zapowiedź tego, co wydarzy się wkrótce z samym Jezusem. Bo przecież Jego Zmartwychwstanie stanie się niejako nowym początkiem i punktem zwrotnym w zrozumieniu Bóstwa Jezusa. Właśnie w Zmartwychwstaniu bowiem najpełniej objawiła się tajemnica Boskości Syna. Możemy powiedzieć za Jerzym Szymikiem: „Śmierć i zmartwychwstanie Jezusa są w ludzkich dziejach ostatnim i ostatecznym słowem Boga na te tematy. I jest to największa w dziejach świata nowina. Dobra Nowina”[10]. Cały Nowy Testament jest świadectwem tej Dobrej Nowiny, a zarazem ukazuje, że spotkanie ze Zmartwychwstałym stało się początkiem nowej interpretacji dziejów zbawienia. W obliczu Zmartwychwstałego uczniowie dostrzegli bowiem coś, czego dotąd nikt nigdy człowiekowi nie objawił. Można było odczytać w nowym świetle, co znaczy, że Bóg jest Bogiem żyjących i co znaczy, że wskrzesi zmarłych do życia.

Nie sposób tutaj przytoczyć wszystkich tekstów nowotestamentalnych, które są wyraźnym świadectwem wiary w zmartwychwstanie ciała, oraz argumentów, na które wskazują natchnieni autorzy uzasadniając tę wiarę. Zwróćmy zatem uwagę na cztery teksty: dwa z tradycji Janowej (tzw. mowa o chlebie życia z rozdz. 6 oraz opowiadanie o wskrzeszeniu Łazarza – rozdz. 11) i dwa z tradycji Pawłowej (Rz 6,1-14 – chrzest jako zanurzenie w śmierć Chrystusa i 1 Kor 15 – tekst, w którym Paweł przeciwstawia się spirytualistycznej interpretacji wiary w zmartwychwstanie). Te cztery teksty wystarczą już zapewne, by naszkicować zasadnicze aspekty odpowiedzi na pytanie: dlaczego ten artykuł wiary jest tak ważny?

Gdy zestawimy te teksty razem, czytając je jako jedno słowo Pisma, które stopniowo odsłania nam tajemnicę wiary, rysuje się pewna logiczna całość. Wiara w zmartwychwstanie ciała ma początek w pewności, że Chrystus Zmartwychwstał. To z tego orędzia, które przyszło niespodziewanie, rodzi się zrozumienie, że tylko Chrystus – tylko Ten, który śmierć zwyciężył – może być nazwany Zmartwychwstaniem i Życiem (por. J 11,25).

Zapisane na kartach Janowej Ewangelii zdanie: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem” niesie ogromne konsekwencje. Bo skoro chrześcijanin przez chrzest jest włączony we wspólnotę losu z Jezusem Chrystusem i z Jego śmiercią, to został też obdarzony nadzieją zmartwychwstania, ku któremu prowadzi śmierć Chrystusa (por. Rz 6,5). A karmiąc się słowem Chrystusa i Jego Ciałem wierzący już ma zadatek tego udziału w zmartwychwstaniu (por. J 6,47-58)[11]. Św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian, podejmując polemikę z przeciwnikami wiary w zmartwychwstanie ciała, argumentuje właśnie w ten sposób – za fundament przyjmuje Zmartwychwstanie Chrystusa, a na pytanie: w jaki sposób się to stanie z nami? – odpowiada, że zmartwychwstanie Chrystusa jest pierwocinami zmartwychwstania ludzkości (por. 1 Kor 15,20-23).

Zanim zapytamy w ślad za św. Pawłem: jakie będzie to ciało zmartwychwstałe? zamykając tę część refleksji na temat teologicznej treści wiary w zmartwychwstanie ciała, przytoczmy słowa Romano Guardiniego, wyrażające istotę tej prawdy: „W chrześcijaństwie nie chodzi o ducha, ale o człowieka. Gdy czytamy, co filozofowie i ludzie religijni mówią o nieśmiertelności duszy i o wiecznym życiu duchowym, najpierw doświadczamy mocy i wspaniałości tych słów. Gdy jednak potem dokładniej zaczniemy się im przyglądać, gdy będziemy się chcieli dowiedzieć, jak należy rozumieć to życie i jak włącza ono w siebie dorobek ziemskiego życia, a więc to, co nazywa się historią, decyzją, czynem, losem, wówczas wszystko się rozpływa. Zauważamy, że wiara w zwykłą niezniszczalność duszy oznacza rezygnację z historii, a rzeczywistość istnienia rozpuszcza się w retoryce… Chrześcijaninowi chodzi o coś zupełnie innego: o odkupienie rzeczywistości, o wieczny los osoby i jej historii. Chrześcijaństwo nie jest metafizyką, lecz świadectwem, jakie daje o sobie rzeczywisty Bóg; zwiastowaniem, że On ogarnął ziemską rzeczywistość i chce prowadzić ją do nowego istnienia, w którym nic nie zostanie utracone, każda rzecz otrzyma swój ostateczny sens. Wszystko to jednak wiąże się z ciałem. […] Jeśli ono nie zmartwychwstaje, czysto duchowa nieśmiertelność, ogólnie rzecz biorąc, jest właściwie bez znaczenia”[12].

Kiedy i jak zmartwychwstaniemy?

W naszym komentarzu do artykułu wiary w zmartwychwstanie ciała odsunęliśmy odpowiedź na pytania o czas i o sposób zmartwychwstania na koniec. Nie był to zabieg tylko o charakterze technicznym, mający pomóc w uporządkowaniu poszczególnych części tekstu. Czyniliśmy to ze świadomością, że w refleksji nad tym artykułem wiary obowiązuje logika, od której nie można odejść. Wiara w zmartwychwstanie ciała znajduje swoje centrum właśnie w tajemnicy Chrystusa i w naszym związku z Nim. Dopiero później można zwrócić się ku pytaniu o to, jaki będzie człowiek, który zmartwychwstanie. Mówiąc inaczej, właśnie tutaj – może bardziej jeszcze niż gdzie indziej – prawda teologiczna poprzedzić musi rozważania o charakterze antropologicznym; to, co my możemy powiedzieć, musi wiernie iść za słowem samego Boga.

Zresztą, kiedy sięgamy do Katechizmu Kościoła Katolickiego, zauważamy, że zaledwie w pięciu numerach (KKK 997–1001) znajdziemy wypowiedzi wyrażające odpowiedź wiary na pytania o przyszłość i sposób zmartwychwstania. Ta „oszczędność”, z jaką Katechizm wypowiada się o rzeczach przyszłych, jest chyba najlepszym komentarzem do powyższych słów. Zarazem jest też świadectwem, że ludzka ciekawość tych prawd musi umieć „poczekać” na to, co przyjdzie, zanim zostanie w pełni zaspokojona; świadczy również o trudności zagadnienia. Ta „oszczędność” nie powinna sprawiać wrażenia, że w historii chrześcijańskiej refleksji mało mówiono na te pasjonujące przecież tematy. Owszem, mówiono wiele, lecz nie wszystko może być zaakceptowane jako zasadnicza i istotna część wiary. Podajmy tu parę przykładów.

W tekście Katechizmu jest mowa, iż wraz ze śmiercią następuje rozdzielenie duszy i ciała – ciało ulega zniszczeniu, zaś dusza idzie na spotkanie Boga i czeka na ponowne zjednoczenie z uwielbionym ciałem (por. KKK 997). To ponowne zjednoczenie, czyli zmartwychwstanie ciała, dokona się w dniu ostatecznym (por. KKK 1001). Takie ujęcie, zwane koncepcją „stanu pośredniego”, spotkało się z zarzutami niektórych teologów. Twierdzili oni, że człowiek będący niepodzielną jednością nie może żyć bez ciała, na co właśnie ma wskazywać współczesna nauka ujmująca człowieka jako jedność psychofizyczną. Stąd postulowano, że zmartwychwstanie dokonuje się już w momencie śmierci – człowiek zostawia doczesne szczątki, a otrzymuje nowe, duchowe ciało[13]. Nie są to zresztą poglądy znane tylko przeszłości, ale kwestie nadal aktualne i nadal podejmowane w refleksji nad tym zagadnieniem[14].

Nie sposób przywołać całej dyskusji na ten temat, a także problemów, które wiążą się z przyjęciem takiego punktu widzenia. Musimy tylko stwierdzić, że w takiej wizji jawi się od razu pierwsza podstawowa trudność – Zmartwychwstały Pan przyszedł do uczniów w swoim ciele; było to ciało odmienione, ciało niepodległe cierpieniu, ale Jego ciało. Grób był pusty. Dodajmy i to, że ten sposób ujmowania prawdy o zmartwychwstaniu umarłych jest niezgodny z Nowym Testamentem, który zawsze mówi o zmartwychwstaniu w paruzji, czyli podczas ostatecznego pojawienia się Chrystusa, a nigdy w śmierci człowieka[15].

Już to chyba wystarczy, by wskazać, iż są tacy myśliciele, dla których dotychczas wypracowane kategorie i ujęcia czasu zmartwychwstania nie są już wystarczające (domagają się nowych poszukiwań) oraz że poszukiwania te stanowią trudność; nie pomijając nic z dotychczasowego dziedzictwa wiary trzeba umieć wyrazić to w nowy sposób, dostosowując do mentalności współczesnego człowieka. Podajmy inny przykład. W rozmowie Adama Workowskiego i Michała Bardela z o. Jackiem Salijem na temat rzeczy ostatecznych padło pytanie o poglądy św. Tomasza dotyczące tego, w jakich ciałach zmartwychwstaniemy[16]. Św. Tomasz zastanawiał się nad tym problemem i twierdził m.in., że łysi odzyskają włosy, zaś ciała zmartwychwstałych ludzi będą w najlepszym wieku (około trzydziestego roku życia)[17].

Ciekawy jest ten fragment dyskusji; z jednej strony znajdziemy tu wyraźne stwierdzenie o. Salija, że w tym aspekcie nie można pozwolić sobie na ciekawość i fantazjowanie, z drugiej zaś sam o. Salij przyznaje, iż tak szczegółowe rozważania wcale nie muszą być od razu potępiane – jeśli są rzetelnym poszukiwaniem wiedzy o tym, co jest naszym ostatecznym przeznaczeniem i co powinno stać się punktem odniesienia dla naszego życia na ziemi. Niemniej wydaje się, że słowa św. Pawła powinny być w centrum wszelkich rozważań. Pisał on: „Lecz powie ktoś: a jak zmartwychwstają umarli? W jakim ukazują się ciele? O, niemądry! Przecież to, co siejesz, nie ożyje, jeżeli wprzód nie obumrze. To, co zasiewasz, nie jest od razu ciałem, którym ma się stać potem, lecz zwykłym ziarnem, na przykład pszenicznym lub jakimś innym. Bóg zaś takie daje mu ciało, jakie zechciał; każdemu z nasion właściwe. […] Podobnie rzecz się ma ze zmartwychwstaniem. Zasiewa się zniszczalne – powstaje zaś niezniszczalne; sieje się niechwalebne – powstaje chwalebne; sieje się słabe – powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe – powstaje ciało duchowe” (1 Kor 15,35-38.42-44).

Wszelki więc opis zmartwychwstałego ciała, który starałby się rozedrzeć zasłonę tajemnicy, należy uznać za niewłaściwy[18]. W pełni zrozumiemy to dopiero, kiedy sami na sobie doświadczymy losu ziarna, które obumrze, by powrócić do życia w nowej formie. Przywołajmy jeszcze raz kardynała Josepha Ratzingera, który stwierdził: „Nowy świat jest światem niewyobrażalnym. Nie ma wypowiedzi, które pozwalałyby na skonkretyzowane wyobrażenie sobie odniesień człowieka do materii w tym nowym świecie, wyobrażenie sobie «ciała zmartwychwstałego». Pewne jest jednak, że dynamika kosmosu zmierza do celu, ku sytuacji, w której duch i materia zostaną powiązane w nowy i definitywny sposób. Ta pewność jest treścią wiary w ciała zmartwychwstanie. Także i dzisiaj, i właśnie dzisiaj”[19].

Naszą ciekawość przyszłego stanu ciała zmartwychwstałego – i w ogóle nowej rzeczywistości nieba i ziemi – możemy wyrażać tylko za pomocą obrazów i analogii. Właśnie tak jak uczynił to św. Paweł, który przypomina, że nasz los podobny będzie do losu ziarna rzuconego w ziemię. Taka jest nasza przyszłość – rozumiemy ją trochę wpatrując się w los ziarna wrzuconego w ziemię. Zrozumiemy w pełni, kiedy sami dojrzejemy do nowego życia.

ks. Paweł Borto

Przypisy:

[1] D. Kowalczyk, Zmartwychwstanie ciała, „Życie Duchowe” 42 (2005), s. 13.
[2] W grece biblijnej używane są dwa czasowniki, które polskie tłumaczenie oddaje najczęściej słowem „zmartwychwstać”: egeiro (budzić) oraz anistemi (podnosić). Oczywiście, słownictwo stosowane dla wyrażenia tajemnicy zmartwychwstania jest o wiele bogatsze, bo tę tajemnicę wyraża również mówienie o uwielbieniu Jezusa – „uniżył samego siebie, Bóg wywyższył Go ponad wszelkie stworzenie…” (por. np. Flp 2,6-11) – czy o Jego powrocie do życia (por. np. Rz 14,9; Ap 2,8).
[3] Tekst Tertuliana cytowany przez KKK brzmi nieco inaczej: Fiducia christianorum resurrectio mortuorum; illam credentes, sumus (wg CChrL). Tekst cytowany przez nas pochodzi z wydania pod redakcją E. Evansa (1960), ponieważ brzmi pełniej, zwłaszcza jeśli cytuje się go jako jedno zdanie wyjęte z tekstu. Proponowane tłumaczenie także nieco odbiega od tłumaczenia w KKK.
[4] Symbol Apostolski: „Wierzę […] w ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny”; Symbol Nicejsko-Konstantynopolitański: „I oczekuję wskrzeszenia umarłych i życia wiecznego”.
[5] Por. J. Ratzinger, Śmierć i życie wieczne, Warszawa 1986, s. 153.
[6] „In nulla re sic contradicitur fidei christianae, quam in resurrectione carnis” – św. Augustyn, Enarrationes in Psalmos 88, 2,5.
[7] Por. B.E. Daley, Dojrzewanie zbawienia: nadzieja zmartwychwstania we wczesnym Kościele, „Communio” 61 (1991/1), s. 20-41. Z pozycji o charakterze bardziej naukowym np.: H. Pietras, Eschatologia Kościoła pierwszych czterech wieków, Kraków 2007.
[8] J. Ratzinger, Śmierć i życie…, s. 132, 133.
[9] Tamże.
[10] J. Szymik, Wierzę w… ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny, www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TD/zmartwych-wstanie_dnowina.html (wydruk z dn. 20 V 2007).
[11] Por. J. Ratzinger, Śmierć i życie…, s. 133–136.
[12] R. Guardini, O rzeczach ostatecznych, Kraków 2004, s. 66.
[13] Szczegółowo omawia te poglądy S. Greiner, „Zmartwychwstanie w śmierci”. Uwagi na temat aktualnej dyskusji, „Communio” 61 (1991/1), s. 95–109. Można też porównać: J. Ratzinger, Śmierć i życie…, s. 183–213.
[14] Por. np. D. Kowalczyk, Zmartwychwstanie ciała, „Życie Duchowe” 42 (2005), s. 18, 19.
[15] Por. także Międzynarodowa Komisja Teologiczna, Aktualne problemy eschatologii, w: Od wiary do teologii. Dokumenty Międzynarodowej Komisji Teologicznej 1969-1996, pod red. J. Królikowskiego, Kraków 2000, s. 317.
[16] Por. „Czego oko nie widziało…” Z o. prof. Jackiem Salijem OP o sprawach ostatecznych rozmawiają: Adam Workowski i Michał Bardel, „Znak” 620 (2007/1), s. 18-35.
[17] Tamże, s. 29.
[18] Por. M. G. Ballester, Ciała zmartwychwstanie, Kielce 2007, s. 60. Książka ta, będąca częścią komentarzy do Credo w serii: „Wyznanie wiary”, warta jest uwagi także ze względu na bibliografię polskojęzycznych pozycji traktujących o tej tematyce.
[19] J. Ratzinger, Śmierć i życie…, s. 213.
 
http://www.katolik.pl/wierze-w-ciala-zmartwychwstanie--nasza-przyszlosc-...

avatar użytkownika intix

36. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

a także:

Wyrzucał im brak wiary

Sobota, 11 kwietnia 2015 roku
SOBOTA W OKTAWIE WIELKANOCY
Marek 16,9-15

Po swym zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia, Jezus ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której wyrzucił siedem złych duchów. Ona poszła i oznajmiła to tym, którzy byli z Nim, pogrążonym w smutku i płaczącym. Oni jednak słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie chcieli wierzyć. Potem ukazał się w innej postaci dwom z nich na drodze, gdy szli na wieś. Oni powrócili i oznajmili pozostałym. Lecz im też nie uwierzyli. W końcu ukazał się samym Jedenastu, gdy siedzieli za stołem, i wyrzucał im brak wiary i upór, że nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego. I rzekł do nich: "Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu".


Jezus ukazuje się kobiecie, która doświadczyła głębokiego uzdrowienia, wolności z panowania nad nią złych duchów. Był świadomy tego, że ludzie uzdrowieni są otwarci na to, co Boże. Przyjmują z zaufaniem, wierzą, ponieważ już doświadczyli mocy Bożej w sobie. Doświadczyć Boga, to doznać uzdrowienia. Kiedy Jezus wchodzi w życie człowieka, on idzie tam, gdzie zostanie posłany. Nie rozważa, czy mu się to opłaca, albo, co z tego będzie miał. Samo posłanie przez Pana jest nagrodą, ubogaceniem, szczęściem dla tego, który chce tego samego, czego pragnie Bóg.

Uczniowie Jezusa nie doznali uzdrowienia, uwolnienia od złych duchów, jak Maria Magdalena. Ich życie nie doznało głębokiego wstrząsu, a tym samym duchowej przemiany, jak tej kobiety. Smutek i płacz są owocem ich niewiary w zmartwychwstanie. Maria Magdalena nie była dla nich wiarygodną osobą dla wieści, z którymi przyszła. Czyż Jezus mógł się posłużyć byłą prostytutką dla oznajmienia swoim uczniom, iż prawdziwe zmartwychwstał? Nie znali Mistrza. Nie poznali Jego Serca, Jego Miłosierdzia. Dlaczego Jezus miałby posłużyć się kobietą? Dlaczego ona stała się Jego posłańcem? Ponieważ już przyjęła Jego miłość w uzdrowieniu. Uzdrowiony pójdzie wszędzie tam, gdzie Jezus go pośle.

Opór na przyjęcie prawdy o zmartwychwstaniu był tak wielki, że nawet dwaj z nich, którzy wrócili z Emaus, z wielką radością by powiedzieć, że spotkali Pana, nie byli wiarygodni dla pozostałych. To kierowanie przez Jezusa posłańców do uczniów kojarzy się z tym, jak Bóg posyłał do Izraela proroków. Jednych pobili, innych pozabijali. Wreszcie posłał swojego Syna uznając, że może posłuchają Syna. Lecz i Jego zabili.

Jezus działa przez słowa innych. Ma swoich posłańców w tych, którzy dla nas bywają wielkim zdziwieniem, zaskoczeniem a nawet szokiem. Nie dowierzamy osobom z najbliższego kręgu. Czasem nazywamy ich nawiedzonymi, którym coś się w głowie poprzestawiało. Patrzymy na nich, jako na osoby niewiarygodne, ponieważ mają określoną przeszłość: zdrady małżeńskie, życie bez ślubu kościelnego, złe prowadzenie się, nie chodzenie do kościoła, brak codziennej modlitwy. Jezus wybiera niewiarygodnych, w naszych oczach, w naszym odczuwaniu i rozumieniu, aby uczynić wiarygodnym swoje zmartwychwstanie w tych, którzy tyle lat Go „słuchają”, tyle lat w Niego „wierzą”, tyle lat za Nim „chodzą”.

Jezus nie rezygnuje, nie poddaje się uporowi uczniów. Walczy o nich. Zmartwychwstanie jest największą prawdą, fundamentem wiary. Bez niego budowanie wiary nie ma sensu, jest nietrwałe. Zarzut, który Jezus stawia uczniom jest mocny: brak wiary i upór. Nie ruszyli się z miejsca. Nie szukali Pana. Nie prosili Go, aby im się objawił, lecz to, co każdy z nas potrafi uczynili i oni: brak wiary i upór. To jest szeroka brama i szeroka droga. Bez wysiłku, bez walki, bez uporczywego pukania do serca Nauczyciela. Pojawia się równocześnie pytanie o trzeci element stawiący zarzut Jezusa wobec uczniów. Oni nie uwierzyli tym, którzy zostali do nich posłani. Wydaje się, że największą przeszkodą w przyjęciu zmartwychwstania Jezusa, jest przyjęcie świadectwa tych, których życie zostało przez Niego uzdrowione; którzy są nosicielami duchowej wolności: miłości, która wszystko może, pokoju, którego świat dać nie może, przebaczenia będącego zaparciem samego siebie, radości nie z tej ziemi.

Najbardziej zaskakującym wątkiem tych wydarzeń jest to, że uczniowie, którym brak wiary, stawiającym opór w przyjęciu prawdy o zmartwychwstaniu Jezusa, nie przyjmującym świadectwa tych, którzy widzieli Go zmartwychwstałego, Pan udziela posłania do głoszenia Ewangelii. Kolejny raz poznajemy, jak niesamowite, zaskakujące są rozwiązania Jezusa. Stawia na słabych, zawodnych, rozczarowujących swoją postawą, słabych w wierze, czasem wycofujących się w chwilach zagrożenia i zamykających się w sobie. Dlaczego tak? Ponieważ to oni są najbardziej podatnymi na przekazanie Dobrej Nowiny. Przez słabość dorastają do tej miłości, która jest męczeństwem.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

37. ...Więc nie żałuj jej dla mnie! - Wojciech Ziółek SJ



Odkąd istnieje chrześcijaństwo, mamy problem z Panem Jezusem, a konkretnie z wiarą w Jego Wcielenie i Odkupienie. I jedno, i drugie nie mieści się nam w głowie.

Powiedziano mi, że problem dotyczy katolików w różnym wieku, choć przede wszystkim młodych, i to nawet takich „mocno zaangażowanych”. Podobno polega na tym, że dotknięci nim nie widzą potrzeby uczestniczenia w niedzielnej Mszy z ludem. Bo jest na Niej za dużo ludzi, ci ludzie źle się zachowują, proboszcz ględzi, organista rzęzi, a dzieci biegają. Wszystko to owych dotkniętych rozprasza, irytuje i gorszy, nie pomaga w głębokim przeżywaniu wiary oraz nie przynosi ulgi i nie relaksuje.

Niedzielną Mszę Świętą wolą zatem zastąpić poniedziałkową modlitwą w pustym kościele, modlitewnym spacerem we środę, prywatnie odmówionymi nieszporami albo Mszą lub jakimkolwiek nabożeństwem w ciągu tygodnia. Podobno uzasadniają to potrzebą bardziej indywidualnego przeżywania wiary, a na stawiane im zarzuty odpowiadają, że czasy się zmieniły i ważniejsze od jakichś irytujących zbiorówek jest osobiste doświadczenie religijne. A poza tym chodzi o to, by formy religijności nadążały za kulturą, czyli popkulturą.

Skoro tak, to – próbując odnieść się do problemu – wpiszmy się i my w popkulturową narrację. Jest taka scena w filmie Chłopaki nie płaczą, w której niejaki Bolec, syn szefa mafii, przygotowujący się właśnie do wykonania egzekucji, słucha płynącej z samochodowego radia piosenki Mieczysława Fogga To ostatnia niedziela i – wobec swojej ofiary – tak mówi o tym utworze: „»Daj mi tę jedną niedzielę, ostatnią niedzielę, a potem niech wali się świat«. To jest prawdziwa piosenka o niespełnionej miłości. Wiesz, że przed wojną kolesie w knajpie zamawiali tę melodię u orkiestry, a potem przy stoliku, puk, strzelali sobie w łeb? Chcieli, żeby to była ostatnia piosenka w ich życiu. Bo jest prawdziwa. Nie mówi o tym, że widziałem ptaka cień albo że, kurna, wszystko się może zdarzyć!”. Cokolwiek byśmy sądzili o poziomie artystycznym filmu, o używanym w nim języku i o finezyjnej retoryce mówiącego, to nie sposób odmówić prawdy samej istocie tej argumentacji. Do popkultury jeszcze wrócimy na końcu, ale teraz spróbujmy się przyjrzeć zasygnalizowanemu problemowi z nieco innej perspektywy.

Wspólnota niedoskonałych
 
Problem nie jest nowy. Jest stary jak chrześcijaństwo. I nie dotyczy jakichś drugorzędnych, nieznaczących szczegółów. Bo tu nie chodzi ani o niedzielną frekwencję, ani nawet o przestrzeganie trzeciego przykazania Dekalogu. Nie to jest najważniejsze w niedzielnej Eucharystii. Najważniejszy jest Pan Jezus. A z Nim zawsze był problem. I zawsze ten sam: On nie jest taki, jak byśmy chcieli, żeby był. Odkąd istnieje chrześcijaństwo, mamy problem z Panem Jezusem, a konkretnie z wiarą w Jego Wcielenie i Odkupienie. I jedno, i drugie nie mieści się nam w głowie, gorszy i jest wielkim skandalem. Ale bez pełnej wiary we Wcielenie i w Odkupienie nie ma mowy o jakimkolwiek chrześcijaństwie. Możemy jedynie mówić o jakimś wyrobie chrześcijańskopodobnym. Istotą naszej wiary jest to, że Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg, rodząc się z Maryi i stając się prawdziwym człowiekiem, zbawił nas przez odpuszczenie grzechów, dobrowolnie przyjmując Mękę, umierając na Krzyżu i zmartwychwstając. Taka jest nasza wiara, taka jest wiara Kościoła, której wyznawanie jest naszą chlubą.
 
Ale nie tylko chlubą. Nasza wiara jest również wyzwaniem. Wszystkie herezje, od początków chrześcijaństwa do dzisiaj, sprowadzić można do tego wspólnego mianownika: albo negują prawdziwe bóstwo Jezusa, albo Jego prawdziwe człowieczeństwo. Czymś niewyobrażalnym było i jest uwierzenie w jedno i w drugie, i dlatego zawsze ułatwiano sobie życie, rugując z chrześcijaństwa jedną z tych rzeczywistości. Najczęściej tę drugą. Wiara stawała się wtedy nie tylko intelektualnie prostsza, ale przede wszystkim mniej skandaliczna i wygodniejsza. Łatwo bowiem uwierzyć w Chrystusa – prawdziwego Boga, ale nie musieć gorszyć się Jego człowieczeństwem, takim pełnym, prawdziwym, takim nie do przyjęcia.
 
Bez wiary w prawdziwe człowieczeństwo Pana Jezusa nie ma jednak chrześcijaństwa. I nie ma Kościoła. Bo niedzielna Eucharystia to tak naprawdę Tajemnica Wcielenia i Odkupienia w całej krasie albo – lepiej powiedzieć – w całym swoim gorszącym i skandalicznym konkrecie. Wcielenie to nie tylko fakt, że Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Wcielenie ma swoje konsekwencje we wszystkim, co stanowi chrześcijaństwo. Najbardziej zaś w tym, że Kościół, czyli Mistyczne Ciało Chrystusa, to wspólnota ludzi nie tylko niedoskonałych, ale wręcz skandalicznie słabych i grzesznych.
 
A może zostanę w domu…
 

Łatwiej się żyje, myśląc o Kościele jako o grupie ludzi świętych, grzecznych, uprzejmych, akuratnych, refleksyjnych i głęboko uduchowionych. Można tak sobie wyobrażać Kościół. Tyle tylko, że takie wyobrażenie nie będzie miało nic wspólnego z rzeczywistym Kościołem. A skoro tak, to nie będzie też miało – i tu jest największy problem! – nic wspólnego z rzeczywistym i żyjącym w swym Kościele Chrystusem. Prawdziwy Pan Jezus to tylko ten, który jest w pełni człowiekiem: z ludzkimi ograniczeniami, ludzką fizycznością, fizjologią, uczuciowością i psychiką. Prawdziwego Pana Jezusa można poznać po śladach ran, jakie zadano Mu w czasie męki. Śmiało można powiedzieć, że prawdziwy Pan Jezus to ten poraniony, podziurawiony. Identycznie jest z Kościołem. Prawdziwy Kościół to tylko ten w pełni ludzki, czyli wierzący i dążący do świętości, pokładający w Panu Jezusie całą swoją ufność i służący Mu, ale jednocześnie skandalicznie niedoskonały, ograniczony pod każdym względem i bardzo poraniony, podziurawiony. Kościół pełen świętych i grzeszników, męczenników i słabeuszy. Tylko taki Kościół jest prawdziwym Ciałem Chrystusa, bo tylko taki Kościół jest rzeczywisty – te niezabliźnione rany, te szpecące podziurawienia nie pozostawiają żadnej wątpliwości. Kościół nieporaniony, niepodziurawiony, czysty i uduchowiony byłby fajniejszy. Niewątpliwie byłoby w nim milej i życzliwiej. Tyle tylko, że byłoby złudnie i nieprawdziwie, a przez to bardzo niebezpiecznie. Dlaczego niebezpiecznie? Bo mogłoby dojść do rozminięcia się z Chrystusem albo do pomylenia Go z jakimś przebierańcem. A taki przebieraniec, choć wygląda miło, nie jest Odkupicielem. Nie może nas zbawić. Bo zbawić kogoś, to znaczy oddać za niego życie – z bezinteresownej miłości, a nie dlatego, że on na to zasłużył. Kto doświadczył takiego zbawienia, sam chce kochać bezinteresownie. Takiej miłości można nauczyć się tylko we wspólnocie. Co więcej, tylko w niedoskonałej wspólnocie. Właśnie po to mamy Kościół.
 
Podobnie jest z rodziną. Nigdy nie jest idealna i zawsze widać w niej ślady po ranach. Rodzinne relacje oprócz radości i ciepła zawsze przysparzają nam wielu trudności. Widać to przy różnego rodzaju rodzinnych spotkaniach, przy imieninowych lub świątecznych przyjęciach w poszerzonym gronie. Cieszymy się wtedy z możliwości spotkania, ale z drugiej strony tyle spraw nas irytuje. Już sam fakt, że jest nas więcej, pociąga za sobą wiele konsekwencji, które łatwo mogą doprowadzić do wybuchu irytacji: w całym mieszkaniu znacznie głośniej niż zwykle, przy stole ciaśniej i przez to mniej wygodnie, meble poprzestawiane, w kuchni niekończący się bałagan, a wokół stołu piski biegających dzieci. I jeszcze najprzeróżniejsze humory, wrażliwości, kompleksy, bolesne tematy oraz gusta i guściki poszczególnych członków rodziny, w tym moje własne. Ileż to się trzeba nagimnastykować, żeby się w tym wszystkim nie pogubić i nikomu nie nadepnąć na odcisk! Czy zatem może dziwić, że kiedy zbliżają się kolejne święta, imieniny czy rodzinne zjazdy, to myślimy o nich jak o wyzwaniu? I niemal automatycznie pojawiają się pytania: Czy rzeczywiście muszę znowu uczestniczyć w tym biegu z przeszkodami? Każdy sam musi sobie odpowiedzieć na to pytanie. Jednak bez względu na to, jaką decyzję się podejmie, nie można nie brać pod uwagę jej konsekwencji. Bo choć rodzina potrafi zmęczyć i doprowadzić do wściekłości lub łez, to przecież jest i pozostanie tym miejscem, w którym – metodą prób i błędów – uczymy się relacji. A relacje, te prawdziwe i autentyczne, głębokie i trwałe, za którymi tęsknimy i których chcemy, to mówienie, słuchanie i dogadywanie się, ale też nieporozumienia, błędy i braki; to bliskość, ciepło i czułość, ale też nerwy, kłótnie i zranienia; to ciągłe wzajemne wybaczanie sobie i ciągłe znoszenie siebie nawzajem. Bez tego dziczejemy, zatracamy siebie, uciekamy w bardzo niebezpieczny narożnik zracjonalizowanego indywidualizmu.

Miłość to relacja
 
Tak samo jest w Kościele. Dobrze wiem, że wiele spraw może w nim denerwować, smucić, boleć i głęboko ranić. Dobrze wiem, że bardzo łatwo myśleć wtedy o indywidualnej ścieżce do Pana Boga: spokojnej, na moją miarę, bez przeszkadzania ze strony innych. Skupienie, cisza i czas na refleksję gwarantowane. Skuszeni taką perspektywą możemy łatwo zrezygnować z uczestnictwa w niedzielnej Mszy Świętej i nie widzieć w tym nic złego: „Czy to naprawdę aż taki wielki grzech, żeby go nazywać śmiertelnym? Przecież ja Pana Boga w żaden sposób nie chcę obrazić ani też nikomu żadnej krzywdy nie wyrządzam”.
 
Czy aby na pewno? Z obrazą Pana Boga to prawda. Za mali jesteśmy, żeby Go obrazić. Ale z tą krzywdą to już zupełnie inna bajka. Wielką krzywdę wyrządzamy przede wszystkim sobie. Właśnie dlatego, że odcinając się od kontaktów i spotkań z rodziną, którą jest konkretna wspólnota Kościoła, pozbawiamy się możliwości ćwiczenia w tym, co dla chrześcijan najistotniejsze, czyli w sztuce dawania i otrzymywania miłości. A miłość w chrześcijaństwie to nie są żadne uwznioślone i uduchowione refleksje, głębokie westchnienia i okrągłe słówka, tylko cierpliwe znoszenie tych, którzy są obok mnie. To w nich jest obecny Pan Jezus. Nie możemy kochać Pana Boga, którego nie widzimy, jeśli nie kochamy braci i sióstr, których widzimy. Nie możemy otrzymać przebaczenia od Pana Boga, jeśli najpierw sami nie przebaczymy naszym winowajcom. Dlatego właśnie nieuczestniczenie w niedzielnej Mszy Świętej to grzech. Bo przecież grzech to nie coś arbitralnie ustanowionego przez Pana Jezusa, Kościół albo przez księży. To nie tak, że ktoś po prostu ustalił, iż mówienie słów kończących się na samogłoskę jest dobre, a wypowiadanie tych, które kończą się na spółgłoskę, to grzech. Nic z tych rzeczy. Grzech to – po hebrajsku – rozminięcie się z celem, to konkretna krzywda, którą wyrządzamy sobie i innym i dlatego boli ona też kochającego nas Pana Boga. Nieuczestniczenie w niedzielnej Mszy Świętej to sprowadzanie na siebie śmiertelnego niebezpieczeństwa subiektywizmu i dlatego właśnie mówimy o grzechu śmiertelnym. Najniebezpieczniejsze jest to, z czego nie zdajemy sobie sprawy albo w czym samych siebie oszukujemy. Inne, bardziej klasyczne grzechy nie są tak niebezpieczne, bo mamy ich świadomość i wiemy, że musimy się z nich poprawić. Tu natomiast bardzo łatwo o nieświadomość oraz o zgubne w skutkach racjonalizowanie i usprawiedliwianie siebie.
 
A tymczasem „poza Kościołem nie ma zbawienia”. Nie w tym znaczeniu, że aby dostać się do nieba, trzeba mieć katolicką legitymację. Chodzi o to, że Pan Bóg zbawia nas we wspólnocie i poprzez wspólnotę. Tylko we wspólnocie Kościoła, we wspólnocie konkretnych i grzesznych jak my sami ludzi możemy praktykować miłość, czyli kochać się nawzajem takimi, jacy naprawdę jesteśmy. Tylko we wspólnocie Kościoła, w jej skandalicznie ludzkim, niedoskonałym i grzesznym konkrecie możemy praktykować wzajemne przebaczenie. W Kazaniu na górze Pan Jezus mówi: „Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień” (Mt 6,15). A gdzie mamy ćwiczyć przebaczenie, od którego zależy nasze zbawienie, jeśli nie we wspólnocie z tymi, którzy wobec nas zawinili? Tylko we wspólnocie Kościoła, czyli w bliskich i częstych relacjach z ludźmi, którzy mnie – podobnie jak ja ich – irytują, gorszą, deprymują, krytykują i ranią, a którzy jednocześnie – znów identycznie jak ja – wciąż z wiarą i ufnością idą w stronę Pana Boga. Tylko w takiej wspólnocie wierzących grzeszników mogę doświadczyć zbawienia. Poza Kościołem, poza wspólnotą naprawdę nie ma zbawienia. Jest ulga, jest wyciszenie, jest błogość, relaks, a nawet i święty spokój. Ale nie ma zbawienia. Bo zbawienie to doświadczenie miłości, a miłość to relacja.

Prywatyzacja wiary
 
Wspomniałem już, że problem z uczestnictwem w niedzielnych Mszach Świętych jest stary jak chrześcijaństwo. Już Autor Listu do Hebrajczyków pisał: „Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak to się stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem i to tym bardziej, im wyraźniej widzicie, że zbliża się dzień” (10,25). Papież Franciszek w jednej ze swoich homilii odniósł się do tego tekstu, przestrzegając wprost przed „prywatyzacją wiary”. Zachęcał, byśmy się zastanowili, czy nie mamy skłonności do prywatyzowania zbawienia, zamykania go albo w relacji stricte indywidualnej, albo wśród swojskiej elity, z pominięciem Ludu Bożego takiego, jaki on jest. A tymczasem – mówił papież – „Bóg zbawia nas w obrębie ludu, a nie w elitach, które stworzyliśmy za pomocą naszych filozofii, czy też naszym sposobem rozumienia wiary. To nie są Boże łaski”.
 
Właściwie po papieskich słowach można by już skończyć, ale obiecałem jeszcze powrót do stylistyki popkulturowej. Bez potępiania czy wskazywania palcem kogokolwiek. Jeśli jednak trzeba komuś dosadnie powiedzieć o ważności uczestnictwa w niedzielnej Mszy Świętej w konkretnej wspólnocie Kościoła, to może, parafrazując cytat umieszczony na początku tekstu, trzeba by to ująć tak: „A wiesz, że przez dwa tysiące lat wielu chrześcijan ryzykowało życiem uczestnictwo w niedzielnej Mszy Świętej? I nie tylko ryzykowało. Wielu z nich zapłaciło za to uczestnictwo najwyższą cenę. Niedzielna, przeżyta we wspólnocie Eucharystia była dla nich ostatnim spotkaniem w życiu. Chcieli, żeby tak było. Bo wiedzieli, że to jest prawdziwe! Wiedzieli, że to jest rzeczywiste spotkanie z żyjącym, czyli wcielonym i zmartwychwstałym Chrystusem. I że o to właśnie w niedzielnej mszy chodzi. A nie o to, żeby inni, kurna, nie przeszkadzali w skupieniu, albo żeby się, kurna, błogo poczuć czy zrelaksować”.
 
Do zobaczenia na niedzielnej Mszy Świętej! Od ponad dwóch tysięcy lat puszczają tam Hit, który ani na chwilę nie zszedł z pierwszej pozycji listy przebojów – prawdziwą piosenkę o wytęsknionej miłości. Leci to jakoś tak: „…więc nie żałuj jej dla Mnie”.
 
Wojciech Ziółek SJ
W Drodze numer 500 (04/2015)

fot. Trageds, IMG_9720 No church in the wild
www.flickr.com 
http://www.katolik.pl/---wiec-nie-zaluj-jej-dla-mnie-,24712,416,cz.html

***
Polecam też:

O. Krzysztof Osuch SJ, Medytacja: ŻYĆ ŻYCIEM EUCHARYSTII

***
Serdeczne Bóg zapłać... Wszystkim... za wspólne przeżywanie
Zmartwychwstania Króla naszego i Pana...

Chrystus Zmartwychwstał! Prawdziwie Zmartwychwstał! Alleluja!

Zapraszam też do słuchania:
RADIO CHRYSTUSA KRÓLA PL 24H

Króluj nam Chryste, zawsze i wszędzie...