Posłannictwo “Solidarności” - Ks. prof. Czesław S. Bartnik

avatar użytkownika intix

.

Po wcześniejszych wpisach:

>Polityka a moralność - Ks. prof. Czesław S. Bartnik

>Opinia teologiczna uzasadniająca prawdę i kult Chrystusa Króla Polski - Ks. prof. Czesław S. Bartnik

>Jak w czasach Mieszka II - Ks. prof. Czesław S. Bartnik

kolejny wpis z wypowiedziami Ks. prof. Czesława S. Bartnika...

Zapraszam serdecznie Zainteresowanych...

Pod tą, poniższą  wypowiedzią z dnia 14 grudnia 2011r. , pozwolę sobie do wcześniejszych wypowiedzi Ks. prof. Czesława S. Bartnika powracać...

***

Posłannictwo “Solidarności”

 

Niektórzy historycy wskazują, że historia Polski ostatnich wieków
przypomina historię Izraela. Rzeczywiście – według lekcji 1 Mch 4, 36-59 – Żydzi
w II w. przed Chrystusem są pod okrutnym panowaniem pogańskich Seleucydów,
którzy zniszczyli im Jerozolimę i zbezcześcili ich duszę: świątynię, narzucili
swój kult pogański, poglądy, obyczaje i prawa. Toteż pewna część Żydów wznieciła
powstanie przeciwko prześladowaniu religii i hellenizacji. Juda Machabeusz w
roku 163 przed Chrystusem wyzwolił Jerozolimę, odsunął zdrajców, odbudował
świątynię ze zniszczeń, oczyścił ją z fałszywego kultu i poświęcił na odbudowę
ducha narodu. Czy nie tak samo było u nas z "Solidarnością"?
Za sto lat jednak Judeę zajęli pogańscy Rzymianie i po latach tożsamość Żydów i
ich kultu znowu zaczęła słabnąć. Za czasów Chrystusa świątynia przemieniała się
w świeckie targowisko i w ślad za tym zatarła się również wizja Mesjasza. Toteż
Chrystus ukazuje swoje mesjaństwo przez oczyszczenie świątyni: "Mój dom będzie
domem modlitwy, a wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców" (Łk 19, 46;
"targowisko" J 2, 16). I tak odtąd już Chrystus oczyszcza każdy dom i każdy
naród.

Sztandar "Solidarności"
I oto z poświęcanego solidarnościowego sztandaru naszego Uniwersytetu Medycznego
w Lublinie odczytujemy, jakby z jakiegoś dysku historycznego, tak wiele z naszej
i "Solidarności" historii: niewola pod butem pogan, bohaterski zryw polskich
Machabeuszy, "Machabeuszek" i oczyszczanie domu polskiego. Z 21 postulatów
strajkowych z 17 sierpnia 1980 r. nie można odczytywać tylko problemów płacowych
i cenowych, jak chcą ludzie mało gramotni, choć te sprawy są istotne. Trzeba
umieć stosować właściwą egzegezę głębi. Chodziło o pewne nawiązanie dialogu
między partią a oszukiwanym ciągle społeczeństwem. Żądano godnego życia
pracownika polskiego i odrzucenia walki klas.
Chodziło o podmiotowość pracownika: prawną, obywatelską i polityczną, czego
żądają dziś imitacje "Solidarności" w Rosji, na Białorusi, w Chinach, Ameryce
Łacińskiej, na Kubie, w niektórych krajach afrykańskich i gdzie indziej.
"Solidarność" stawiała też od początku postulat wolności Polski, choć KOR już 26
września 1980 r. zaczął jej zarzucać nacjonalizm, ksenofobię i antysemityzm, co
potem przekształciło się w otwarty ruch antypolski w klasycznym sensie.
I wreszcie niezmiernie ważna była obecność kapłanów wśród strajkujących. Msza
Święta, spowiedź, obrazy Matki Bożej i Jana Pawła II wskazywały, że świat
robotniczy w Polsce wiąże się z Kościołem i katolicką nauką społeczną. Jednak
liberałowie, lewica, grupa "różowa" i pewne mniejszości, choć w stanie wojennym
kryły się pod skrzydłami Kościoła, to po Magdalence wystąpiły przeciwko
Kościołowi, zrazu w sposób zakamuflowany, a z czasem już w sposób przewrotnie
zorganizowany, z założeniem, że Polska nie może być związana z Kościołem, który
jest sprawą prywatną, a państwo polskie jako państwo powinno być ateistyczne.
Forsowana jest formuła unijna pochodzenia masońskiego i marksistowskiego, że
religia jest sprawą prywatną i indywidualną, a Kościół nie ma nic do polityki i
całego forum publicznego. Idą za tym nieraz nawet niektórzy nierozważni duchowni
i teologowie. Ale formuła ta zawiera dwa absurdalne błędy. Po pierwsze, zgodnie
z nią świeccy katolicy, którzy stanowią Kościół, mogą być katolikami tylko
prywatnie, a w życiu politycznym i publicznym muszą się zachowywać jak ateiści.
Może to prowadzić do samych absurdów w życiu, np. że katolik nie może mieć
krzyżyka na klapie, idąc ulicą, bo jest to przestrzeń państwowa. W każdym razie
żądanie wyrzucenia krzyży odnosi się w konsekwencji do całego życia. Po drugie,
z życia publicznego: gospodarczego, społecznego, państwowego, politycznego,
kulturalnego, musi zostać usunięta tradycyjna etyka religijna, a na jej miejsce
powinna być wprowadzona pluralistyczna etyka ateistyczna, formułowana przez
świeckie czynniki publiczne.
Wielkie idee "Solidarności" dopełniały współpracujące z nią środowiska naukowe i
studenckie, które żądały autonomii wyższych uczelni, wolności nauki i słowa,
tolerancji, polskiego charakteru państwa i kultury, przyjaźni między narodami
oraz szerokiego i uniwersalistycznego myślenia. Do strajku ogólnopolskiego 18
listopada 1981 r. dołączyły w Lublinie uczelnie: Akademia Medyczna, Akademia
Rolnicza, Katolicki Uniwersytet Lubelski, Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej,
a także Politechnika Lubelska i lubelska oświata. I nie da się zapomnieć tych
barw strajku studenckiego: jakaś barwna i żywa inscenizacja problemów Polski,
wzajemna komunikacja, solidarność, pomysłowość, błyskotliwość, twórczość
okolicznościowa i ten kojący humor: "Najlepszym lekarstwem na łupież jest
gilotyna", "Kartka zaopatrzeniowa na wolność przekonań", "Anulowana kartka na
środki masowego przekazu" i inne. Dziś oddajemy wielki honor i tamtym studentom,
i profesorom, i dzisiejszemu pokoleniu tej samej idei.

Lubelskie początki
Pamiętam, jak 1 lipca 1980 r. po drastycznej podwyżce cen mięsa wybuchł strajk w
Polskich Zakładach Lotniczych w Świdniku i od razu przeniósł się na większe
zakłady Lublina, a nawet na kolej. Niezwykłe przeżycie: powaga sytuacji,
ekscytacja, ale i podniosłość, prostowanie karku, wrażenie pękania kajdan, coś z
atmosfery powstania i to dostrzeganie w każdym człowieku rodzonego brata. Można
powiedzieć za Pismem Świętym: "Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich" (Dz
4, 32). Ten strajk stał się wkrótce iskrą dla Gdańska, Szczecina, Jastrzębia i
innych ośrodków. Dawał też mądry wzór: był on okupacyjny, całościowy, dobrze
zorganizowany, z zarządem, ściśle zjednoczony, tworzący jedną rodzinę, a ponadto
ustrzegł się zinstrumentalizowania przez siły zewnętrzne, zwłaszcza przez
"różowych reformatorów". To ostatnie zrozumiałem, gdy uczestniczyłem w
listopadzie 1981 r. w ogólnoeuropejskim kolokwium w Watykanie "Wspólne korzenie
chrześcijańskie narodów Europy". Kolokwium wyrosło z ducha "Solidarności", pod
patronatem Papieża Jana Pawła II, który chciał nie dopuścić do eliminowania
chrześcijaństwa i kategorii narodu z jednoczącej się Europy. Mimo to nie przybył
na nie zaproszony ks. bp Ignacy Tokarczuk, który jako socjolog zauważył, że w
Polsce już pewne siły wewnętrzne i zewnętrzne planują posłużyć się
"Solidarnością" na niekorzyść Polski i Kościoła. Dziś widzimy, że istotnie
niektóre ośrodki i partie starają się to czynić już otwarcie. I chce się
"Solidarność" bardzo osłabić, podporządkować obcej ideologii, a nawet zniszczyć
jako wroga rzekomo nowoczesnej Polski. Jednocześnie dla celów wyborczych lub
propagandowych niemal każdy polityk łże, iż był czy jest z "Solidarnością"
związany.

"Solidarność" dziś
Dziwnym biegiem historii świat, któremu "Solidarność" się przeciwstawiła,
powrócił znowu niemal w identycznej postaci, w postaci marksizmu, choć
zmutowanego. I ten świat dąży do wykluczenia "Solidarności" z polskiego życia
społeczno-politycznego: z promowania świata pracowniczego, którego sam nie ceni,
z wiązania się z Narodem, całą tradycją, klasycznymi wartościami, z moralnością
chrześcijańską i z Kościołem. Otóż nierozważni i utopijni inżynierowie Europy w
1991 r. zamknęli okres Wspólnoty Europejskiej, a od roku 1992 ustanowili Unię
Europejską opartą na zanegowaniu całej duchowej tradycji i kultury, na
odrzuceniu wyższych wartości wraz z etyką chrześcijańską i na społecznym
ateizmie.
Jako chrześcijanie próbowaliśmy się bronić. W październiku 1991 r. trzy ośrodki:
Katolicki Uniwersytet Lubelski, Instytut Filozofii w Hanowerze i Instytut
Katolicki w Paryżu urządziły, m.in. i z moim udziałem, wielkie sympozjum w
Hanowerze na temat "Europa marzeń". Pracowaliśmy nad koncepcją Zjednoczonej
Europy, a głównie nad miejscem i rolą religii chrześcijańskiej w tej koncepcji
Unii. Nie wiedzieliśmy jednak, że eliminacja chrześcijaństwa z UE jest już
prawnie przesądzona. Toteż i nasze głosy zostały całkowicie zignorowane przez
nasze trzy państwa, a i władze chrześcijańskie były całkowicie bierne.
Ale na samym sympozjum zauważyłem pewną zdradę. A mianowicie po stronie
niemieckiej i francuskiej zaczęły się pojawiać ciche głosy, że jeśli nowa Europa
odrzuci chrześcijaństwo, to trzeba by myśleć może o jakiejś "nowej religii
unijnej" (P. Koslowski, K. Kremkau). Natomiast mniej radykalni później (Michael
Novak, ks. Józef Tischner, ośrodek krakowski) będą kierowali się w tym względzie
ku idei, żeby chrześcijaństwo, głównie katolicyzm, gruntownie zreformować tak,
iżby go łaskawie przyjął liberalizm zachodni. Dopiero wtedy zrozumiałem,
dlaczego i w Polsce rozwinęły się ośrodki "reformujące" Kościół w kierunku
liberalizmu i atakujące katolicyzm w całości prawowierny i przyjmujące dekalog
dochodzący aż do kompromisu. I zrozumiałem, dlaczego rozwinął się taki wściekły
atak liberałów, zarówno niekatolickich, jak i katolickich, na przeciwne
liberalizmowi medium toruńskie uważane za głównego wroga europeizacji i
liberalizacji Polski. Zresztą jest to tylko jeden z odcinków światowego frontu
walki antykościoła z Kościołem katolickim na całym świecie.
Przy tym okazuje się, że ateizacja, demoralizacja i negacja kultury klasycznej
przyczyniają się do degradacji całego życia, także państwowego, społecznego i
nawet gospodarczego (Benedykt XVI). Odraża człowieka jakaś szalona pycha
liberałów. Mój Boże! Ileż wyżej duchowo i moralnie stały liczne pradawne państwa
religijne. Toteż szkoda, że pędząc za niektórymi korzyściami gospodarczymi, nie
wiedzieliśmy, że trzeba się bronić przed obłędną ideologią, która nam niszczy
całą kulturę duchową, a w konsekwencji i materialną. Nawet i wielu znaczącym
ludziom "Solidarności" wmówiono, że ich związkowi, podobnie jak i Kościołowi,
"nie wolno się mieszać do polityki", czyli robotnikom i wszelkim pracownikom nie
wolno gospodarować Polską ani wpływać na jej losy, choć sama praca jest istotnym
czynnikiem politycznym w państwie. Zresztą według zamysłu budowniczych Unii
także żadnemu mniejszemu państwu "nie wolno się mieszać do polityki
ogólnounijnej".
Wracając do sztandaru, zdajemy sobie sprawę, jak wielkie ma znaczenie przyjęcie
idei i ducha "Solidarności" przez świat lekarski i w ogóle medyczny, który był
zawsze jedną z podstawowych struktur społecznych i ma charakter
naturalno-religijny, gdyż lekarz współpracuje z Bogiem Stwórcą, choćby sam był
niewierzący. Już jeden z najstarszych mitów sumeryjskich, może z VIII
tysiąclecia przed Chrystusem, mówi, że w raju "Dilmun" było 8 roślin
leczniczych, obsługiwanych przez istoty mające moc boską. I nasz świat medyczny
ma dużo z owej niezwykłości: godność, kompetencje, służebność, ofiarność,
żelazną pracowitość i wielki zmysł społeczny. Stąd jest naszą chlubą.
Niemniej Polska tak wiele zawdzięcza związanej z Kościołem polskiej
"Solidarności" i wszystkim Polakom jej ducha. Po rozchwianiu, a nawet i
zrujnowaniu przez liberałów i postmarksistów niemal wszystkich struktur
społecznych tylko "Solidarność" się ostała, i choć osłabiana, stanowi mocny
filar społeczeństwa, państwa i Kościoła. Mówi się, że gdyby nie Cud nad Wisłą,
to bylibyśmy republiką sowiecką. Ale coś takiego trzeba powiedzieć również i o
"Solidarności", że gdyby nie "Solidarność" i jej zwolennicy, to bylibyśmy także,
z atawistycznego serwilizmu lewicy, jednym z państw Federacji Rosyjskiej, choć
może Niemcy by nas wykupili na kolonię dla siebie ze względu na Ziemie
Odzyskane, jak kiedyś Ameryka kupiła Alaskę, a potem kanclerz Helmut Kohl
wykupił NRD.

 

***

"Solidarności nasza"! Nadchodzą znowu ciężkie dni, jakby powraca rok 1981 ze
swoim stanem wojennym. Znowu Polska staje się bezwolna i jest poniewierana przez
swoje dzieci wyrodne i przez obcych, niemal codziennie poniewierany jest Kościół
katolicki, negowana jest moralność chrześcijańska i bezczeszczona jest kultura,
historia i tradycja polska, wyrzucany jest Orzeł Biały przez "czcicieli" euro.
Media kłamią na potęgę jak w stanie wojennym, to samo robią politycy i władze.
Ogólny chaos, zamęt, cynizm, pycha bogaczy i zwycięzców, głupota, obłuda,
demencja i szał niszczenia. Ani prawo, ani wyższe wartości publicznie nie
funkcjonują na ogólnym forum państwowym, a jedynie – jak na razie – w ośrodkach
lokalnych, jak w "Solidarności", w parafiach i innych bazowych wspólnotach.
Wielkie akty polityczne, jak wybory, są jakąś niezrozumiałą kotłowaniną,
zbiorowym oszustwem i kuglarstwem, dzięki którym dochodzą do władzy nawet
elementy zgoła negatywne lub i niezrównoważone. W rocznicę odzyskania przez nas
niepodległości są zwabiani do stolicy bojówkarze niemieccy, którzy ze znakami
polskimi biją bezkarnie Polaków świętujących swoją niepodległość, a potem
oskarżają Polaków, że to oni ich bili i znieważali… Bez Boga i bez prawdziwej
moralności rodzi się totalny obłęd. Tymczasem Polakom często brakuje pogłębionej
świadomości i refleksji nad istotą sytuacji społecznej i jej ideowymi
uwarunkowaniami.
"Solidarności polska"! Wspomnij na swoje powołanie, realizuj wszystkie swoje
zadania i podejmuj raz jeszcze swoją wielką rolę dziejową! O to woła i ten
sztandar i o to wszyscy tu się modlimy.

 

Ks. prof. Czesław S. Bartnik
 


Przemówienie wygłoszone podczas poświęcenia sztandaru "Solidarności"
Uniwersytetu Medycznego w 30. rocznicę strajku wyższych uczelni lubelskich.

 

Za: Radio Maryja

 

 

Etykietowanie:

12 komentarzy

avatar użytkownika intix

1. Tragedia Polski bezrobotnej - Ks. prof. Czesław S. Bartnik

Nasz
Dziennik, Sobota-Niedziela,
22-23 listopada 2003, Nr 272 (1768)


Polskę dotknęło olbrzymie bezrobocie, rosnące lawinowo w tzw. transformacji, czyli w przechodzeniu z ustroju socjalistycznego na ustrój kapitalistyczny, czy raczej kapitałoliberalny. Obecnie liczba bezrobotnych osiągnęła oficjalnie ok. 3 mln osób, a nieoficjalnie ok. 5 mln, czyli ok. 25 proc. ludzi w wieku produkcyjnym. Gdy do tego doda się jeszcze ok. 5 mln zatrudnionych nie w pełni, to otrzymamy łączną liczbę ok. 10 mln, a więc ok. 50 proc. ludzi zdolnych do zatrudnienia (za prof. Z. Dmochowskim). Do tego statystyki nie obejmują dostatecznie ludzi na wsi, która wegetuje z winy naszych polityków i rządców.

Jednocześnie rośnie gwałtownie bezrobocie w wysoko rozwiniętych krajach zachodnich: w Niemczech, Francji, Anglii, Italii. W Niemczech jest oficjalnie ok. 6 mln bezrobotnych, a nie w pełni zatrudnionych dodatkowo ok. 10 mln, a więc razem ok. 35 proc. ludzi zdolnych do zatrudnienia. Bezrobocie staje się jednym z głównych problemów UE.

Znaczenie pracy

Wszystkie istoty żyjące, żeby żyć, muszą pracować. Szczególnie osoba ludzka realizuje swoje człowieczeństwo przez pracę, świadomą, rozumną i wolną, przez każdą pracę w ogóle. Szczególnie praca utrzymaniowa, zawodowa, ekonomiczna stanowi podstawową strukturę człowieka w społeczeństwie. Praca coraz bardziej decyduje o życiu i rozwoju jednostki, zbiorowości, państwa, narodu, a nawet świata. "Pracownicy - jak uczy Stary Testament - podtrzymują świat stworzony" (Syr 38, 34). Jest ona decydującym środkiem na życie, na los, bogactwo, dzieje ludzkie, na tematykę i treści życia. Przez pracę człowiek wielostronnie się doskonali i wiąże szczególnie z Bogiem, Stwórcą i Odkupicielem (por. S. Wyszyński, Duch pracy ludzkiej, Włocławek 1946; Jan Paweł II, Laborem exercens, Watykan 1981). Każdy człowiek, jeśli może pracować, jest pod określonymi warunkami zobowiązany do pracy i ma prawo do pracy. Praca musi też być opłacana sprawiedliwie, a także szanowana i nagradzana społecznie i moralnie. Jest ona bowiem szczególną wartością i godnością. Władza publiczna, która organizuje życie zbiorowe w pewną całość, winna w miarę możliwości zapewnić pracę i prowadzić odpowiednią ekonomię pracy w danym społeczeństwie. Jednakże dzisiaj zachodzi nowa sytuacja. A mianowicie ideologia UE zmierza do stworzenia "wolnego rynku pracy". Faktycznie oznacza to eliminowanie, choćby powolne, kompetencji rządu i państwa, a poddawanie całego procesu pracy pod jurysdykcję biznesmenów, pracodawców i oligarchów.

Człowiek bez należnej mu pracy jest społecznie zdegradowany, na marginesie społecznym, jakby obywatelem dalszej klasy. Często przeżywa rodzaj wstydu przed rodziną i otoczeniem. Nie rozwija się, nie tworzy, czasami popada w pesymizm i depresję, traci sens życia. Słabsi moralnie schodzą na drogę przestępstw. Bezrobocie jest nieszczęściem i niejako chorobą społeczną. Toteż wymaga absolutnie pomocniczej interwencji władz, decydentów gospodarczych, a także zdecydowanej interwencji hierarchii kościelnej u władz gospodarczo-społecznych. Nie starcza sama pociecha i zachęcanie do modlitwy, bo to wygląda raczej na kościelny faryzeizm. W sytuacji zdrowej gospodarki ingerencja Kościoła jest zbyteczna, ale w naszej obecnej sytuacji polskiej wszystko się zawaliło. W Polsce powstała dżungla gospodarcza, społeczna i ideologiczna. Niesprawiedliwe i zniewolone przez bolszewików państwo chce się przetworzyć w ateistyczne i równie niesprawiedliwe państwo, rządzone teraz przez siły franko-germańskie. Toteż Polska musi znowu walczyć o życie i wolność. Tak masowe bezrobocie grozi całej Polsce śmiercią. Dlaczego rządy temu nie przeciwdziałają w zdecydowany sposób?
 
Złe strony kapitałoliberalizmu

Współczesny ustrój ekonomiczny i społeczno-polityczny na Zachodzie i u nas, nazwany tu kapitałoliberalizmem, jest z gruntu wadliwy i wrogi człowiekowi. Przypisuje on cechy boskie kapitałowi, człowieka i etykę stawia na dalekim miejscu, godnymi miana człowieka są tylko bogaci, "nadludzie", oligarchowie, a na miejsce miłości społecznej stawia jedynie pieniądze i rozkosze. Jest w dużej mierze owocem różnych nurtów antychrześcijańskich. Praca jest całkowicie oderwana od człowieka i jak się mówi - "urynkowiona". Praktycznie też sternicy społeczno-polityczni i biznesmeni zarezerwowali całą władzę nad procesem pracy i jej owocami tylko sobie i swoim, a nie są im potrzebni "podludzie" (terminologia F. Nietzschego) w postaci robotników, chłopów, ubogich i ludzi spoza sfery kapitału. Powtarza się dokładnie sytuacja z czasów pierwotnych: "Niech ci ludzie - mieli wołać bogowie w starożytnym Sumerze - przestaną wrzeszczeć, od ich krzyku już spać spokojnie nie można. Zawiążmy im łona, niech się nie mnożą!" (epos "Gilgamesz", Tablica XI). Tak od tysiącleci bogacze wołają pod adresem biednych i bezrobotnych: "Niech się nie mnożą! - Przeszkadzają, są niepotrzebni, zaśmiecają świat!"

Państwo w najbliższej przyszłości nie będzie miało nic do "wolnego rynku pracy". Cały proces pracy konstruują sobie niezależnie od państwa samowładni przedsiębiorcy, oligarchowie. Im oni będą bogatsi, tym więcej stworzą miejsc pracy, udoskonalą wspólną niszę życia materialnego, technicznego, kulturalnego, i tym lepiej będzie wszystkim ludziom. W procesie pracy "od dołu" muszą poszczególni ludzie walczyć o pracę, jak wilki (teoria Th. Hobbesa). Kto zdobędzie sobie pracę, to jego szczęśliwy los, kto nie zdobędzie, to niech zdycha, poległ w walce, w konkurencji pracy. Rozwijanie zaś państwa opiekuńczego i charytatywnego, między innymi co do bezrobotnych, jest wbrew walce o byt i przynosi szkodę i dla pracujących, i dla postępu ogólnego, no i dla oligarchów. Resztki państwa winny służyć raczej zwycięzcom i zdrowym, a przede wszystkim mają strzec statusu bogaczy. Stąd - jak widzimy - i służba zdrowia, choć opiera się na wspólnych podatkach, ma służyć raczej tylko tym, którzy dają nadzieję, że przyniosą jeszcze jakieś korzyści społeczeństwu. Dlatego w krajach UE wprowadza się również "ekonomizację" placówek zdrowia i niemal powszechne dopłaty czy opłaty, żeby nawet uznane prawnie ubezpieczenia nie obciążały "zbytnio" aktualnych kosztów gospodarczych.

Według tej wilczej ideologii, trzeba skończyć z chrześcijańską ideą samarytańską, która pokutuje ciągle w państwie opiekuńczym i socjalnym, co ostatecznie godzi także w programy partii socjaldemokratycznych. Oto dlaczego i u nas jawi się rozterka w partiach rządzących. Przeciwnicy państwa "socjalnego", ku którym u nas skłania się także Business Centre Club, mówią: pracownik musi być jak najtańszy, nie powinniśmy z naszych osobistych podatków utrzymywać bezrobotnych, przewlekle chorych, emerytów, rencistów i wszystkich, którzy na siebie dostatecznie nie zapracowali. Toteż we Francji, w Niemczech, Italii, Anglii rośnie tendencja, żeby wydłużyć tydzień pracy i opóźnić wiek emerytalny, żeby zmniejszyć zasiłki dla bezrobotnych, obniżyć emerytury i renty, jak i wszelkie świadczenia ubezpieczeniowe. Po naszym nierozumnym referendum wszelkie te tendencje stały się bezpośrednim wyznacznikiem i dla naszych władz. Jest to tym bardziej straszne dla Polski, że nasza gospodarka jest w ruinie, a cały system prawny w państwie i samorządach znajduje się w wielkim rozstroju. Dość wspomnieć, że korzystając z akcji kontroli emerytur i rent, zaczyna się już tu i ówdzie zmniejszać ze znanej nienawiści do wsi świadczenie do wysokości 50 zł miesięcznie nawet temu rolnikowi, który oddał ziemię (za prof. S. Wójcikiem). Jeśli tak się zdarza, to jest to bandytyzm w imię uzdrowienia gospodarki. Dziwne, że nasi decydenci nie dostrzegają, iż UE zmienia całkowicie klasyczne, chrześcijańskie pojęcia, takie jak: państwo, społeczeństwo, obywatelstwo, praca, etyka, sprawiedliwość, prawo. Dla ideologów zachodnich klasyczny, chrześcijański porządek przeminął, zaczął się porządek walki, nienawiści, terroru pieniądza, krwi, seksu... Nietzscheański hitleryzm znowu ożywa.

Jest tu też walka między państwem a oligarchami. Państwo ma szybko słabnąć, a oligarchia rosnąć w siłę. Nie do państwa zatem należy tworzenie miejsc pracy, lecz do przedsiębiorców, nie mówiąc już o światowych instytucjach finansowych. Minister nie może realnie walczyć z bezrobociem, bo to już nie do niego należy. Minister może tylko podsuwać projekty, pomysły, zgłaszać obietnice, uspokajać pracobiorców i wygłaszać kazania do robotników. On sam jest poddany innym czynnikom i siłom. Aha! Minister może dokonywać pewnych cięć w wydatkach socjalnych, na oświatę, kulturę, naukę, sztukę, na służbę zdrowia itd., ale przesłanki główne dyktuje owa ideologia. Żeby zaś nie dochodziło do buntów, władze dają ludowi igrzyska: widowiska, sport, zbiórki na bezrobotnych, fundacje, zjazdy, odznaczanie ludzi kultury i sztuki, nieustające wystawy psów i kotów, no i w cięższych momentach przypuszcza się ataki na Kościół i etykę ewangeliczną w imię "postępowej" cywilizacji śmierci. Przy tym i państwo, i oligarchowie chcą osłabić bardzo związki zawodowe.

Teoretycy liberalizmu głoszą, że gwałtowny wzrost bezrobocia zarówno w całej UE, jak i w Polsce, ma przyczyny obiektywne. Są to: brak kapitału, nagły postęp technologiczny, powodujący zamykanie starych gałęzi gospodarki i zastępujący pracowników, nadmierne podatki dla kapitalisty oraz izolacja gospodarki krajowej, podczas gdy powinna być ona otwarta na zewnątrz i ściśle włączona w sieć globalną. Do tych przyczyn ma dochodzić rzekomo jeszcze powód psychologiczny, a mianowicie upadek morale robotniczego jako spadek po socjalizmach różnego rodzaju oraz kapryśność i grymaśność robotnika wywodzącego się z ludu. Wydaje się jednak, że są to argumenty mocno naciągane i raczej ideologiczne, ustawione na korzyść kapitalistów. Takie same były stosowane już w XIX wieku. Ale gdyby i tak było, jak chcą oligarchowie gospodarczy, to i wówczas zatrudnienie musi być traktowane jako dobro najwyższe i wspólne dla całego państwa. Dobro całej społeczności jest dużo ważniejsze niż zysk lub nawet luksus nielicznej grupy oligarchów, zwłaszcza o niejasnych źródłach ich wzbogacenia się.

Nie społeczeństwo dla pracy, lecz praca jest dla społeczeństwa, dla całego społeczeństwa. Liberałowie źle rozumieją dobro wspólne oraz rolę państwa, chcąc je dopuścić tylko jako arbitra w sporach i stróża własności kapitalistów (por. S. Kurowski, S. Wójcik).

Tragiczna sytuacja pracy w Polsce

Gospodarki zachodnie degenerują się już z powodu błędnej koncepcji człowieka jako osoby i jako wspólnoty, ale u nas proces ten jest kilkakrotnie szybszy i głębszy ze względu na transformację z socjalizmu na nieludzki kapitalizm, jak i ze względu na naszą ruinę gospodarczą już w punkcie wyjścia, a także ze względu na niedostatek i chaos interpretacyjny prawa. Polska pokomunistyczna została zawłaszczona i rozgrabiona przez byłą nomenklaturę czerwoną i różową, przez różnych spekulantów i drapieżników, przez grabieżców rodzimych i zagranicznych pod "opieką" finansjery światowej. Do nich dołączyli urzędnicy różnych szczebli i menedżerowie. A świat robotników, chłopów i rzemieślników został brutalnie zepchnięty do rowu. Była do chyba jakaś reakcja odwetowa za rzekome faworyzowanie "ludu pracującego", a jednocześnie ci nowi ekonomiczni i ideologiczni zaborcy Polski nie chcieli dopuścić, by wraz z ludem odrodziła się Polska i polskość. Polskę przygotowywano od początku na czyjąś kolonię.

We współpracy z zachodnimi władcami rynków nastąpił atak na wszystkie ważniejsze branże gospodarcze, w tym na główne przemysły i przedsiębiorstwa, zwłaszcza dobrze prosperujące, żeby je doprowadzić do upadłości i przejąć za grosze. Jednocześnie wprowadzono dziką prywatyzację bez reprywatyzacji i bez uwzględnienia interesu ogółu obywateli i dobra wspólnego, i bez rozliczenia ze światem robotników, chłopów, a także innych, którzy za komuny wiele rzeczy współbudowali (por. prof. Z. Dmochowski). Krótko mówiąc: własność polską ogółu obywateli rządy polskie sprzedawały za grosze bogaczom prywatnym, a społeczeństwu wciskano kit o potrzebie zaciskania pasa w czasie trudno rozpoznawalnej, pierwszej w historii "transformacji". Na domiar złego politycy nasi nie chcieli dopuścić do głosu naszych wybitnych ekonomistów (np. prof. S. Kurowskiego), a poddali się całkowicie różnym niejasnym postaciom, narzuconym przez siły światowe.

I tak doszło do gigantycznego bezrobocia w ciągu kilku lat. Główna przyczyna była prosta: doprowadzano do upadku niemal wszystkie przemysły, branże i zakłady gospodarcze, a z nich wysypywali się pracownicy jak mak z pękniętej makówki - dziesiątkami, setkami, tysiącami, milionami. Zabezpieczenia pracownicze, jeśli w ogóle nie zapomniano o nich, były raczej krótkoterminowe, ale i te przeważnie nie były - i nie są - przestrzegane przez nabywców owych rzeczy. I rząd ich nie kontrolował, bo według nowej ideologii nie ma prawa, albo też nie chciał wystraszyć obecnego rzekomo kapitału, choć był to raczej kapitał spekulacyjny i obcy kupowali nasze zakłady za nasze pieniądze. Trzeba pamiętać, że owa cyniczna "prywatyzacja", generująca olbrzymie bezrobocie, była od początku nakazywana z zagranicy. Jest znamienne, że Komisja Europejska zarzuca nam jeszcze w listopadzie 2003 roku, że prywatyzacji nie dokończyliśmy, czyli że nie sprzedaliśmy oligarchom europejskim całej Polski za bezcen. Jest to absolutna bezczelność i grabieżczość Zachodu. Toteż ludzie na dole zadają sobie ciągle pytanie: czy nasi decydenci nie znali i nie znają owej ideologii kapitałoliberalnej? Czy nie rozumieją głębi procesów gospodarczych w Polsce? Czy są może wprowadzani w błąd przez różne ośrodki i swoje niższe szczeble urzędnicze, jak "Solidarność" przez KOR? A może, nie daj Boże, działali świadomie dla jakichś niegodziwych korzyści? I jeszcze jedno: wierni na dole chcą, żeby oficjalny Kościół nie milczał, lecz by zawołał wielkim głosem.

Ponieważ magnateria finansowa, nasza i zagraniczna, już dziś zresztą nie zagraniczna, bo "europejska", jest silniejsza od rządu, dlatego budżet nie może sięgać do kieszeni magnatów, lecz co najwyżej do kieszeni przeciętnego obywatela: emeryta, rencisty, nauczyciela, lekarza, pielęgniarki, naukowca, kolejarza, chłopa małorolnego, małego sklepikarza, drobnego rzemieślnika... Bardzo wysoko są opłacani wyżsi urzędnicy (np. bankowi) i funkcjonariusze, żeby wierni służyli magnaterii na forum państwowym. Natomiast szuka się sposobów gospodarczych, żeby poddać sobie Kościół, a także świat kultury, nauki, sztuki - stosuje się metodę smyczy finansowej w imię "wolności i demokracji". Dla pewnego zabezpieczenia przed niekontrolowanym wybuchem poluzowano bardzo prawo karne, łącznie ze zniszczeniem kary śmierci. Oczywiście dla bogaczy stworzono furtkę, że największy przestępca może się wykupić za pieniądze, jak przeważnie w Ameryce. Za to przez bezrobocie masy są trzymane w ryzach. Człowiek niepracujący, przymierający z głodu i chłodu, przyjmie najgorszą pracę i najniższą zapłatę i nie weźmie sobie za dyshonor służyć Niemcowi, Francuzowi, Żydowi, Holendrowi - odtąd zresztą jako panom i europejskim, i polskim jednocześnie. Najbardziej znienawidzeni są polscy chłopi, bo jako posiadacze własnej ziemi nie muszą być niczyimi niewolnikami lub zabawkami.

Bolesne jest szczególnie, że nasi liczni agitatorzy medialni pozwalają sobie na cynizm wobec 10 milionów bezrobotnych. A mianowicie od czasu do czasu wzywają ich, by się aktywizowali, zmieniali kwalifikacje, rozwijali inicjatywę, by rozwijali pomysłowość, pożyczali w bankach pieniądze i zakładali swoje interesy, by porzucili marazm polski, by wzięli się za doszkalanie, czytanie książek, uczenie się obcych języków itd. Za taką arogancję czy głupotę powinna być kara więzienia. Podobnie trzeba ocenić wzywanie Kościoła katolickiego, żeby bezrobotnych pocieszał i zachęcał do modlitwy. Żeby markować swoje żerowanie na organizmie Polski, między innymi przez wyprowadzanie ciągle zysków za granicę, nasza magnateria finansowa, licząca sobie około 10 proc., jak kiedyś szlachta, rozwija głośną propagandę antynarodową, antypatriotyczną i antykościelną. Podobnie chce się nieustannie zasłaniać swoją rzekomą estymą dla Papieża.

W gruncie rzeczy jednak jej celem jest zdobycie i utrwalenie fortun po trupie Polski, co dobrze zobrazował List otwarty 250 z 13 października 2003 r. zrzekający się naszej państwowości i polskości na rzecz UE. Pozostałe kraje dziesiątki są również formowane na kolonie zachodnie, może z wyjątkiem Czech, ale one już się dawno poddały i nie przedstawiają dla Franko-Germanii problemu. Zachód natomiast boi się Polski, choć ma na nią największą chrapkę, i dlatego zarzuca na nas tak liczne i grube sieci, między innymi przez zaprogramowane duże bezrobocie, zaś ostatnio przez wabienie nas dodatkowymi miliardami euro, co jest ohydne.

Trzeba sobie uświadomić, że sytuacja bezrobocia w Polsce pogorszy się jeszcze bardziej po faktycznym wejściu do UE, a to głównie z dwóch powodów:

1. zaostrzą się bardzo antygospodarcze prawa i przepisy w stosunku do naszej produkcji i wytwórczości i przygniecie nas pasożytniczy kapitał antypolski;

2. napłyną wielkie tysiące ludzi z Zachodu i Ameryki, którzy na start będą musieli dostać od naszego rządu wielkie pieniądze na zagospodarowanie; już teraz mamy tego próbkę w oszustwie, kiedy to w ramach rzekomego offsetu za samoloty F-16, "dostaliśmy" gigantyczne chlewnie i obory firmy Smithfield Foods, które zasmrodzą pół Wielkopolski; jaki to dobry sposób na Polaków, poumierają ze smrodu.
 
Jaki jest ratunek dla Polski bezrobotnej?

1. Należy zmienić cały ustrój kapitałoliberalny na personalistyczno-społeczny.

2. Akcesję do UE poddać weryfikacji referendalnej, choćby w związku z Konstytucją Europejską.

3. Przeprowadzić nowe wybory jeszcze przed majem 2004 roku, póki mamy więcej niezależności.

4. Zarządzić anulowanie wszystkich naszych długów peerelowskich od lichwiarskich banków zachodnich; Rosjanie uchylili się od swoich długów, bo zmienili nazwę z ZSRS na Federację Rosyjską, ale i my zmieniliśmy PRL na Rzeczpospolitą Polską, więc nie do nas odnoszą się pożyczki PRL-u.

5. Zażądać odszkodowań, jak obliczają uczeni: od Zachodu ok. 500 miliardów dolarów oraz od Rosji ok. 200 miliardów dolarów (por. A. Klafkowski, Z. Dmochowski).
 

Masowe bezrobocie musi być czynnie opanowane, żeby cała Polska nie stała się bezrobotna i żebracza.

http://www.ojczyzna.pl/Arch-Teksty/BARTNIK-Ks-prof_Tragedia-Polski-bezro...

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

2. Do Pani Intix

Szanowna Pani Joanno,

Zawsze z przyjemnością czytam.

Ukłony

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika intix

3. Szanowny Panie Michale

Dziękuję Panu, Panie Michale...
Dziękuję też Wszystkim zainteresowanym, którzy czytają i analizują refleksje Ks. prof. Czesława S. Bartnika.
Pozwolę sobie załączyć w tym komentarzu, kolejną wspomnieniową, z tamtego okresu, kiedy "wchodziliśmy" do...

Pozdrawiam serdecznie

***
Czy poza UE nie ma zbawienia - Ks. prof. Czesław Bartnik

W czasach kiedy pierwsze mocarstwo świata oszalało w Iraku, obnażają się jeszcze bardziej mechanizmy wciągania Kościoła polskiego w propagandę na rzecz budowy nowego imperium europejskiego. Katolik polski ma nabrać przekonania, że nasze zbawienie jest jedynie w UE. Propaganda prounijna stawia wszystko prosto: Papież, Episkopat, duchowieństwo niższe i oświecony laikat są bezwzględnie za integracją Polski z Unią, a Kościół polski już niejako odprawia "Mszę dziękczynną za Unię". Polak poddawany jest szantażowi: jeśli jesteś prawdziwym katolikiem, musisz posłuchać władz kościelnych: do Unii! I tak z Kościoła hierarchicznego czyni się narzędzie podejrzanej propagandy za Unią.

Stan problemu

Część polityków polskich i uczonych (por. prof. M. Giertych, ks. prof. L. Balter) odpowiada słusznie, że integracja Polski z Unią jest kwestią polityczną i jako taka nie podpada bezpośrednio pod jurysdykcję kościelną. Należy rozważyć zdanie hierarchii, wziąć pod uwagę jej doświadczenie, perspektywę i mądrość, ale ostatecznie decyduje sam katolik w swoim sumieniu według racji, wiedzy i wolności. Stanowisko takie zajął właśnie Episkopat Polski na swojej 321. Konferencji Plenarnej (16 III 2003 r.): "Każdy Polak musi w tej kwestii wypracować własny, dojrzały pogląd i podjąć osobistą decyzję. Apelujemy do władz i do wszystkich osób odpowiedzialnych za przepływ informacji o pełne ukazywanie wszystkich argumentów, pozytywnych i negatywnych, związanych z akcesją".

Obrazem indywidualnej decyzji jest fakt, że w Polsce ok. 20 biskupów diecezjalnych, na czele z Prymasem, opowiedziało się oficjalnie i głośno za integracją (por. choćby ankietę "Tygodnika Powszechnego", 9 II 2003 r., nr 6, s. 8-10). Niemniej kiedy podzielił się Episkopat, podzieli się też społeczeństwo katolickie. Zachodzi tylko obawa, że na każdym takim podziale w sprawie integracji straci Kościół jako całość, zwłaszcza gdy oś podziału będzie blisko 50 proc., jak na Malcie. Wówczas w każdym przypadku jakaś część wiernych będzie miała żal do władz kościelnych, że były "za", albo były "przeciw". Na to nakłada się jeszcze i ta zła sytuacja, gdy część władz kościelnych zwalcza niezależne, niepaństwowe i nieżydowskie media, takie jak Radio Maryja, "Nasz Dziennik", "Niedziela" i inne. Laikat nie rozumie gier ambicjonalnych, i duchownych atakujących te media uważa za zdrajców Polski i Kościoła. Czy Kościół polski nie może tego szkodliwego podziału uniknąć?

W sytuacji kiedy Polska nie ma jeszcze pełnej wolności, gdy świat robotniczy został rozbity, przemysł zniszczony przez rozbójników politycznych i spekulantów gospodarczych, gdy wieś jest ciągle mordowana, politycy wodzą się za łby, a świadomością polską rządzą niepodzielnie postkomuniści i lobby liberalno-żydowskie, to brak wolnych mediów i zachwianie zmysłu patriotycznego u znacznej części kleru doprowadziłyby niechybnie do zaniku państwa polskiego i upadku Kościoła polskiego, a w konsekwencji do upatrywania jedynego zbawienia w powstającym imperium germańsko-romańskim. W każdym razie ciągle nie możemy złapać punktu ciężkości w dobru wspólnym dla wszystkich Polaków. Rządzą nami jakieś dziwne frakcje i mniejszości. Ciekawe, że o wspólne dobro Polski najlepiej dbałaby mniejszość tatarska. Jest bardzo patriotyczna i sprawiedliwa, ale nie ma odpowiedniej mocy politycznej.

"Modernizacja i wiara"

Propagandę kościelną za Unią obrazuje doskonale rozsyłana po parafiach polskich broszura pt. "Modernizacja i wiara", będąca wyborem tekstów z Międzynarodowej Konferencji w Krakowie we wrześniu 2002 r. nt. "Roli Kościoła katolickiego w procesie integracji europejskiej" (wydana za euro przez "Wokół nas", Gliwice 2002). Konferencja ta zgromadziła naszych negocjatorów z Unią, wielu polityków, uczonych i dyplomatów, łącznie z wysokim przedstawicielem watykańskiego Sekretariatu Stanu, ks. abp. Jeanem Louisem Tauranem. Jednakże tematyka broszury "Modernizacja i wiara" jest tyleż postępowa, po linii "neochrześcijaństwa", co niejasna. Czy chodzi tu o stosunek wiary katolickiej do współczesności? Czy o modernizację wiary religijnej? Czy o tchnienie nowych mocy wiary w zachodnią modernizację? Ale niejasność i mglistość to stałe cechy całej propagandy prounijnej.

Zaprezentowane są teksty brylujące, mądre, głębokie (jak ks. prof. R. Sobańskiego, ks. rektora KUL A. Szostka, prezydenta fundacji Roberta Schumana, Horsta Langesa, i innych). Jednak na miejscu wydawców nie puściłbym niektórych rzeczy między inteligentne duchowieństwo polskie.

Czy istotnie nuncjusz apostolski ks. abp Józef Kowalczyk mógł tak powiedzieć pod adresem eurosceptyków, że na retoryce o "niszczeniu naszego katolicyzmu przez masońsko-laickie struktury wspólnoty europejskiej wielu polityków buduje swoje stanowiska i pensje" (s. 8)? Jaki można sobie wyrobić obraz Unii Europejskiej, kiedy p. Danuta Huebner mówi, że będzie to państwo (s. 9-12), a ks. prof. R. Sobański, że będzie to tylko wspólnota państw, kultur i narodów (s. 29)? Albo mówi się, że Polska pomnoży swą suwerenność i wolność, a tymczasem p. Jan Truszczyński, jeden z głównych naszych negocjatorów, powiedział, że Polska będzie musiała przyjąć "wszystkie prawa unijne" (s. 13-16). Wzniosłe są myśli p. Horsta Langesa, według którego odrzucanie przez Holendrów wartości etycznych nie wpłynie na innych, a Kościoły tchną duszę w Europę, gdy podejmą z odwagą dyskusje religijno-moralne z politykami, z młodzieżą w szkołach, ze zwykłymi wierzącymi i w mediach, gdyż "nie ma sprzeczności pomiędzy służbą dla Boga a służbą dla ludzi" (s. 34-41). Jednakże nasi księża mówią kazania dużo bardziej realistyczne. Profesor Rocco Buttiglione, wielki działacz chadecji włoskiej, osobisty przyjaciel Jana Pawła II i współpracownik KUL, uważa, że problem "aborcji (a także klonowania reprodukcyjnego) należałoby rozstrzygać na poziomie prawodawstwa narodowego, a nie europejskiego", byle UE nie wspierała finansowo tzw. aborcji w krajach rozwijających się (s. 44-45). My jednak nie możemy się zgodzić na taką moralność w sprawach życia i śmierci: inną na forum państwa, a inną na forum Europy i świata. Po co mamy wchodzić we wspólnotę o prawach niemoralnych? Czy to na zasadzie mniejszego zła? Również procedura "demokratycznego" głosowania nie może być nigdy źródłem prawa dopuszczającego eutanazję na forum Europy; byłaby to niesłuszna teoria pozytywizmu moralnego (A. Szostek, s. 54).

Słabości strategiczne całej propagandy

Któż z chrześcijan nie marzy o jedności narodu, jedności Europy, jedności rodzaju ludzkiego? Ale jedność duchowa i finalna nie niweluje bogactwa wielości narodów, państw, kultur, gospodarek, języków, tradycji, ojczyzn. Ewentualne przyszłe jedno królestwo ludzkości musi się składać z wielu różnych królestw, niezniwelowanych, niezredukowanych do podrzędności i nierozbitych.

Obecna propaganda prounijna zarówno państwowa, jak i kościelna, głosząca, że tylko integracja z UE nas zbawi, cierpi jednakże na poważne słabości koncepcyjne i moralne, przede wszystkim tchnie zdradą Kościoła i Polski.

1. Propagandę prounijną cechuje banalność, utopijność i ogólnikowość. Przede wszystkim nie operuje ona językiem realistycznym, a jedynie życzeniami, marzeniami, postulatami i hasłami. Prawie nikt nie próbuje przewidywać, jak będzie, zwłaszcza w dziedzinie "osobowości" przyszłej Europy, tylko wszyscy - łącznie z negocjatorami - mówią, jak powinno być. Tymczasem realnie warunki ekonomiczne, polityczne i prawne zapowiadają się dla Polski, po roku 1997, niekorzystnie, jako typowo kolonialne, satelickie, a nawet zniewalające. Propaganda za Unią abstrahuje od nich i ucieka w kolorowy świat baloników - haseł: jedność, solidarność, demokracja, równość, autonomia, poszanowanie pluralizmu, dobrobyt, rozwój, etyka personalistyczna, godność człowieka itp. Jest to niewątpliwie obliczone na niski poziom umysłowy Polaków i innych kandydatów do Unii, ale człowiek stawia sobie pytanie, czy ci propagandyści są aby choć trochę kompetentni.

2. Propaganda ciągle nie ma koncepcji nowej Europy. Nie zna faktycznych struktur, mechanizmów politycznych i socjalnych, ośrodków zza sceny publicznej, prawa europejskiego, pełnej treści traktatu akcesyjnego, rezultatów rozmów agend kościelnych z władzami Unii, pertraktacji z lożami masońskimi, celów inżynierii europejskiej, zasad uzgadniania naszego prawa z unijnym, no i nie rozumie się kompletnie na metodach stosowania środków ekonomicznych dla uzyskiwania celów ideologicznych. Przede wszystkim ogół nie wie, jaka będzie konstytucja europejska w przyszłości, a więc jaki będzie zasadniczy ustrój tego tworu.

3. Propaganda prounijna przemilcza podstawowe fakty. Od Traktatu w Maastricht I o integracji monetarnej i politycznej (1992 r.) i Maastricht II o integracji socjalnej, prawnej i ideowej chrześcijańskie kształtowanie Unii zostało już całkowicie odrzucone, a mechanizmy Unii zostały przejęte prawie w całości przez loże masońskie i ośrodki neomarksistowskie (druga fala marksizmu europejskiego). Toteż siły te nie przyznają Kościołowi katolickiemu żadnych praw na scenie ogólnoeuropejskiej, a jedynie są łaskawe uznawać status prawny Kościoła w każdym poszczególnym kraju z osobna i kontrolować, czy Kościół przestrzega układów z rządami państw (por. "Oświadczenie", Amsterdam 1997 r.). Rada Konferencji Episkopatów Europy (CCEE) - od roku 1971, Komisja Episkopatów Wspólnoty (COMECE) - od roku 1980 (w tym dziś i Polska), specjalny nuncjusz apostolski przy Wspólnocie Europejskiej od roku 1996 i specjalny wysłannik papieski w Strasburgu jako obserwator Rady Europy od 1998 r. i inne agendy - realnie nic nie znaczą. Są tylko grzecznie przyjmowani na kawę, byle krzyże były pochowane do kieszeni, a potem wyśmiewani jako "rycerze śniący o dawnym znaczeniu papiestwa". Toteż i apele papieskie o przestrzeganie wartości ogólnoludzkich i o invocatio Dei w przyszłej konstytucji pozostają bez żadnego realnego echa. Być może, że dlatego niektórzy dyplomaci papiescy liczą na pomoc w przyszłości ze strony Kościoła polskiego.

4. Wszystkie Polaków i katolików mowy do decydentów o UE są jak "mowy dziada do obrazu". Nie otrzymujemy od nich rzetelnych odpowiedzi, oferowane są nam tylko oceny, pouczenia, połajanki. Jesteśmy uważani za "Trzecią Europę". Nie mamy też oficjalnych głosów z krajów unijnych: od Episkopatów, uczonych, robotników, rolników, urzędników, kupców, zwykłych ludzi. Otrzymujemy stamtąd tylko opinie urzędujących polityków lub wynajętych propagandystów, jak z Irlandii, Belgii, Holandii. Chcą zarobić na nas. I ludzie Zachodu po prostu boją się. Gdyby ktoś z oficjeli poinformował nas, jak się rzeczy mają faktycznie, to straciłby pracę, jak to było z Carlem Beddermannem w Niemczech. Tymczasem z kontaktów prywatnych wiemy, że prawie wszystkie Kościoły zachodnie (Austria, Hiszpania, Irlandia, Portugalia, Grecja...) czują się we wspólnocie coraz gorzej i żałują, że ich kraje wstąpiły do "Franko-Germanii". No i społeczeństwa krajów zachodnich na ogół wcale nas nie pragną. "Chcą" nas tylko biznesmeni, politycy i inżynierowie nowej Europy jako masy do szarej roboty. Bynajmniej nie traktują nas jako partnerów i członków rodziny, czego my byśmy oczekiwali. Musimy więc najpierw się wzbogacić i uzyskać pełną tożsamość.

5. Nie ma właściwej instancji, do której całe państwa i Kościoły mogłyby się odwoływać, gdy urzędy, instytucje i prawodawstwo UE naruszyłyby nasze podstawowe dobra państwa członkowskiego, narodu, kultury, religii. Atak Ameryki na niezagrażający jej Irak pokazuje, że w XXI wieku prawa międzynarodowe znowu się załamują. Podobnie, jeżeli nie będzie skutecznych praw ogólnoeuropejskich, to i UE konstruowana sztucznie nie rokuje powodzenia na dłuższą metę i nie jest potrzebna. A główna słabość wynika z odrzucenia religii.

6. Nikt nie podnosi sprawy, że nie sposób iść na ślepo do Unii. Nie mieliśmy i nie mamy pełnego zaufania ani do władz, ani do negocjatorów, ani do całych bloków politycznych, i to po obu stronach - nie tylko po stronie polskiej, ale i po unijnej. Polityka jest nadal - jak w XX wieku - nieprzezroczysta, niesprawiedliwa, a często niemoralna.

7. Duchowni agitatorzy za Unią powinni się zastanowić nad dziwnym kompleksem, jaki wystąpił w wielu kręgach duchowieństwa zachodniego po wyborze Polaka na Papieża, co właściwie potraktowali jako upokorzenie Zachodu. Odtąd raz po raz występuje zjawisko ataku na sam Kościół polski jako klerykalny, tradycjonalistyczny, ksenofobiczny, fundamentalistyczny, zacofany, totalitarny, ludowy, masowy... "Zarzuty" te podjęli u nas "samokrytycznie" zwolennicy Unii, zwłaszcza filosemici. Bardzo by chcieli wszyscy zawładnąć Kościołem i katolikami. Są to rzeczy nie do wytłumaczenia. Jeśli chcesz jako teolog wydać na Zachodzie tekst pozytywny o chrześcijaństwie polskim, to ci w ogóle go nie przyjmą, nawet wydawnictwa katolickie. Jeśli poślesz tekst krytyczny, to drukują następnego dnia. W rozmowach zaś "pocieszają się", że teraz po wejściu do Unii i nasz katolicyzm szybko się zawali. A co to oznacza dla sprawy naszej akcesji? Owszem, ktoś powie, że trzeba nam właśnie tam wejść, żebyśmy utworzyli wspólnotę. Tak. Ale część tamtych Kościołów chce, żebyśmy przyjęli ich wzorce i modele religijności, i góruje nad nami w tym spotkaniu, bo ma wielkie środki finansowe. A w ogóle to jest przesycona jakimś niejasnym modernizmem. Ciekawe, że sama Konferencja Episkopatów Europy, którą powołał do życia Jan Paweł II, na początku została tak zmanipulowana, że w jej skład weszli tylko biskupi liberalizujący, jak np. kard. Pragi ks. abp Mirosław Vlk. Potrzebne są więc najpierw jakieś poważne ustalenia między Episkopatami krajów europejskich pod egidą Stolicy Apostolskiej. Kościołowi polskiemu trudno jest obrać politykę całkowicie jednolitą, gdyż jest on dosyć pasywny jako całość i według współczesnego prawa kanonicznego podzielony na autonomiczne diecezje, co prowadzi nieraz do takiego rozrzutu postaw, że niektórzy nawet pochwalają wojnę przeciwko Irakowi, co jawnie sprzeciwia się stanowisku Ojca Świętego.

8. Coraz częściej powtarza się motyw, że polski Kościół powinien odegrać misję ewangelizacyjną w stosunku do Zachodu. Ksiądz arcybiskup Józef Życiński przywołuje myśl św. Leona Wielkiego (zm. 461), że św. Piotr, który się zląkł odźwiernej Annasza (J 18, 17), nie uląkł się Nerona i Rzymu w swojej misji. Dziś podobnie katolik polski ma się pozbyć polskiego lęku przed Zachodem i nawracać go. Oczywiście, trzeba tu rozumieć cały podtekst. Otóż nakłaniający nas do misjonarzowania w Europie jako liberalni potępiają samą ideę misji jako godzącą w wolność człowieka i nietolerancyjną. Ale pomińmy to! Prawda, że niektóre czynniki ateistyczne na Zachodzie boją się, żeby Polska, a także Litwa, Słowacja, Słowenia i Malta nie wsparły zbytnio bloku katolickiego na Zachodzie. Ale to nie oznacza, żebyśmy mogli tam rozwijać katolicyzm publicznie, może najwyżej tak, jak kiedyś w Imperium Rzymskim jeńcy czy niewolnicy chrześcijańscy nawracali niekiedy swojego pana. Przecież dziś, w obecnych warunkach, jeden ateistyczny potentat czy ich grupa może zakupić wszystkie media, nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie, i może legalnie kształtować swoje idee w nas i w młodzieży. Straszną wymowę ma list Dennica Berry'ego do premiera z żądaniem, by sprzedał ważne polskie media koncernowi amerykańsko-rumuńskiemu pod groźbą, że w przeciwnym razie Polska nie zostanie przyjęta do UE.
Pobawmy się jednak takim idyllicznym obrazem ironistów propagandowych! Oto Niemiec popija piwo, Francuz smaży sobie ślimaki na patelni, Włoch okręca makaron na patyku, Holender pyka z fajeczki, Hiszpan w stroju kanonickim prowokuje byka - i nic, tylko czekają na polskiego misjonarza. A on idzie: pieszo i boso, bo nie ma pieniędzy ani na buty, ani na bilet. Na ramieniu kij, na kiju węzełek, w węzełku chleb, jajka na twardo i sól w zawiniątku lnianym... Idzie. Nie zna języków, bo kolonizatorzy nie uczą Polaków, a on sam nie ma pieniędzy na studia. Ale... ma nawracać. Oczywiście, to kpina propagandystów prounijnych.

9. Niefrasobliwi propagandyści, także katoliccy, mówią nam, że UE daje nam pełną wolność w sprawach nie tylko gospodarczych i politycznych, lecz także duchowych, moralnych i kulturowych. Ale ciągle przeczą temu fakty. Ostatnio Parlament Europejski narzuca nam ustawy niemoralne, a nasze władze formułują deklarację o zachowaniu wyższej ogólnoludzkiej moralności ("nie zabijaj"). Jeśli jesteśmy wolni w zakresie katolickiego kodeksu etycznego, to po co w ogóle deklaracja zabezpieczająca? A żeby było śmieszniej, Parlament Europejski odpowiada, że deklaracja polska w niczym go nie wiąże, a więc mogą nam swobodnie narzucać etykę: "zabijaj!". W ogóle historia nie znała dotychczas takiej duchowej wieży Babel. Czy Polacy istotnie muszą, i to szybko, wiązać swoje życie z taką europejską "ruletką rosyjską"?

W rezultacie przeciętny Polak chyba wie lub czuje, że UE w obecnych - i planowanych jeszcze - kształtach jest zasadzką germańsko-romańską na Słowian albo jakimś komputerowym totolotkiem. Ciekawe, że nie dostrzegają tego politycy, władze, ludzie nielegalnie uwłaszczeni, wyżsi dostojnicy świeccy i duchowni. Chyba ci drudzy z wyższych sfer są jakoś oderwani od życia. Oni widzą tylko Europę wirtualną, nie historyczną i nie faktyczną. Tymczasem co do przedsięwzięć gospodarczych można jeszcze dopuszczać duży margines ryzyka. Przecież społeczności ludzkie od tysiącleci walczyły tylko o posiadanie i wolność. Bez wolności nie ma osobowego człowieczeństwa. Czy to tak trudno zrozumieć?

W tej sytuacji powinno się odłożyć podpisanie traktatu akcesyjnego, renegocjować nowe warunki z zabezpieczeniami, odrodzić i wzmocnić nasze państwo, wymodlone i wykupione naszą krwią, no i wprowadzić choćby podstawową sprawiedliwość. Nie grozi nam izolacja. Możemy współpracować w sposób wolny z całym światem, w tym i z całą Unia Zachodnią. Zresztą wolne państwa współpracują lepiej niż niewolne. Raczej poddanie się Państwu Europejskiemu grozi nam dziś gettem. Widać to po zapuszczaniu żelaznej kurtyny od Wschodu aż po Azję. UE musi się przeformować na sposób ludzki, personalistyczny, godny i religijny, nie na wzór Związku Sowieckiego czy jakiegoś tworu o charakterze materialno-towarowym. Za namawianie do rezygnacji z suwerenności i wolności państwa polskiego powinna być kara długoletniej banicji do raju germańsko-romańskiego.

Jest więc zbawienie i poza UE. Zbawienie obejmuje cały świat, nie tylko jakieś jedno historyczne imperium, nie tylko Europę "upaństwowioną".
I zbawienie jest w wolności, w niewoli i zakłamaniu jest piekło
.

http://www.ojczyzna.pl/Arch-Teksty/BARTNIK-Ks-Prof__Czy-poza-UE-nie-ma-z...
 

avatar użytkownika intix

4. Prymat prawa czy etyki - Ks. prof. Czesław S. Bartnik


zdjecie
Zdjęcie: Mateusz Marek/
Nasz Dziennik


Okazuje się, że w UE występuje coraz
większy niedostatek klasycznej moralności społecznej, czyli zachowań
moralnych, ale, co gorsza, coraz liczniejsi przywódcy społeczni i
kulturowi negują w ogóle samą etykę jako spójny zespół norm mających
regulować życie społeczne, czyli odrzucają normy samej moralności,
częściowo lub całkowicie, jako przestarzałe i dziś już bezzasadne, bo
rzekomo „wszystko się już zmieniło”. I takie poglądy docierają już do
wielu ludzi w Polsce małpujących te obłędne przekonania.

Etapy ateizacji

Nowożytna ateizacja społeczeństwa ma swoje fazy i etapy. Najpierw
zwalczano podstawowe dla katolicyzmu prawdy religijne, ale jeszcze na
płaszczyźnie religijnej i teologicznej. W pewnym momencie wzięto za cel
główny negowanie na różne sposoby istnienia Boga jako osobowego Stwórcy,
Władcy świata i Odkupiciela. Ale to okazało się zbyt abstrakcyjne dla
ludzi. Dlatego synowie Złego przypuścili główne ataki na Chrystusa, np.
komuniści i lewacy zaczęli negować w ogóle Jego istnienie. Kiedy to
znowu okazało się niezbyt skuteczne, powiedziano: nie ruszajmy
Chrystusa, raczej Go przedstawiajmy jako wybitnego człowieka, a atakujmy
Kościół jako samozwańczy i oszukańczy twór ludzi ciemnych, ale
szukających władzy nad innymi i ciemiężenia ich dla swoich zysków
materialnych. Gdzieś w drugiej połowie XX wieku zaczęto wołać, nawet np.
w pobożnej katolickiej Austrii: „Chrystus tak, Kościół nie”. Chrystusa
bowiem było łatwiej przyjmować jako poetycką ideę, natomiast Kościół był
już wymagający, żądał między innymi dyscypliny moralnej. I Kościół w
Austrii, Holandii, Belgii, Hiszpanii, w Niemczech zaczął ponosić duże
szkody, jednak się ostał, a nawet się odrodził duchowo. Wtedy starzy
wrogowie, zwłaszcza masoneria, zwrócili całą swoją działalność – głównie
poprzez marksizm, trockizm i ateistów żydowskich – w kierunku
demoralizacji katolików i całych społeczeństw chrześcijańskich. Te
działania przyniosły im w dzisiejszej kulturze znaczne efekty. Lecz chcą
teraz jeszcze czegoś więcej, a mianowicie chcą wyrzucić ze świadomości
chrześcijan tzw. przykazania Boże, czyli etykę, kategorie etyczne,
zasady i pojęcia określające życie moralne. Na to miejsce forsują albo
zwykłe prawo świeckie, wspólnotowe lub państwowe czy systemowe, albo
stanowią swoje „etyki”, tzw. świeckie, które jednak nie są niczym innym,
jak schlebianiem swoim zachciankom i popędom, np. w dziedzinie
seksualnej. Nie jest to już jednak etyka, lecz jakaś pseudoetyka czy coś
etykopodobnego. Ale i to odnosi pewne skutki, niestety i w Polsce, u
ludzi, którzy nie tylko nienawidzą religii, ale i nienawidzą mądrości.

Nienawidzony Dekalog

Szczególny kodeks etyczny Żydów i chrześcijan stanowi tzw. Dekalog
(„Dziesięć Słów”), Dziesięcioro Przykazań, przekazany przez Boga
Mojżeszowi na Górze Synaj (Wj 20,1-17 i Pwt 5,6-11). Sama treść
przykazań nie jest wzięta z nieba, wynika ona z natury ludzkiej, z
istoty osoby ludzkiej, i zawiera się, przynajmniej w formie bardzo
zbliżonej, we wszystkich wielkich religiach, ale Bóg uświadomił je Żydom
i wszystkim innym, wyraźniej sformułował, autoryzował i nadał im
najwyższą sankcję, według której ich przestrzeganie daje czystość
moralną, doskonałość i zbawienie, komunię z Bogiem, natomiast łamanie
ich niszczy ducha ludzkiego i grozi odłączeniem od Boga. Stąd normy
Dekalogu obowiązują wszystkich, nie tylko Żydów i chrześcijan, nie są
wytworem samej religii czy światopoglądu, lecz są w swej treści normami
etycznymi naturalnymi, choć z racji ich „manifestacji” przez Boga są
nazywane także prawem Bożym.

Dekalog nie obejmuje wszystkich norm etycznych, lecz podaje istotne.
Mówiąc skrótowo, nakazuje on przyjęcie istnienia Boga i oddanie Mu czci i
miłości oraz zakazuje szukania sobie fałszywych bogów i uprawiania
magii. Nakazuje poświęcenia jednego dnia w tygodniu życiu duchowemu i
religijnemu, oddawanie czci rodzicom, zarówno ojcu, jak i matce.
Zakazuje zabijania człowieka, rozpusty seksualnej, kradzieży, kłamstwa
oraz pożądań w kierunku rozbicia czyjegoś małżeństwa, członków rodziny i
domu i zagarnięcia własności żywej czy materialnej. Jezus Chrystus w
swej interpretacji etyki sprowadził wszystkie przykazania do pełnej i
doskonałej miłości: „Nauczycielu – pytał jeden z faryzeuszy – które
przykazanie w Prawie jest największe?”. On mu odpowiedział: „Będziesz
miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym
swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne
jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na
tych dwóch przykazaniach opiera się Prawo i Prorocy” (Mt 22,37-40. Por.
Mk 12,29-31).

Etyka podstawowa jest ogólnoludzka, należy do podstawowych struktur
osoby ludzkiej i mamy wspaniałe jej „kodeksy”, np. w pismach
staroegipskich, mezopotamskich, Konfucjusza (551-479 przed Chr.),
Mocjusza (ok. 479 – ok. 381 przed Chr.). Niekiedy są wątki wyraźnie
ewangeliczne, choć bez objawienia i wyprowadzone z natury człowieka. Na
przykład Babilończycy w II tysiącleciu przed Chr. uczyli, że ludzie
winni prowadzić przykładne życie, mają być dobrymi małżonkami, dobrymi
rodzicami, dobrymi dziećmi, sąsiadami, przyjaciółmi, obywatelami
państwa, mają praktykować wzajemną życzliwość, współczucie, szczerość,
sprawiedliwość, uczciwość, prawdomówność itp. W „radach mądrości” ojciec
pouczał syna:

„Temu, kto ci wyrządził zło, odpłać dobrem.

Dla tego, kto jest wobec ciebie złośliwy, bądź sprawiedliwy.

Nie gardź tymi, którzy są wystawieni na próbę życiową.

Wyciągnij rękę pomocną, zawsze wyświadczaj przysługi.

Nie rzucaj oszczerstw, służ dobrym słowem.

Niech twoja mowa nie będzie złośliwa,

niech twoje słowa będą tylko życzliwe…” (G. Roux, Mezopotamia, tłum. z fr., Warszawa 1998, s. 91).

Pomniejszanie etyki, a zwłaszcza jej negowanie dzisiejsze, świadczy
tylko o degeneracji umysłowej i właśnie moralnej. Nie mówię tu o złych
czynach, bo one zawsze były i będą, ale o tym, że dziś coraz szerzej
odrzuca się same normy etyczne, zapewne żeby zakryć swoje złe czyny.

Etyczna obrona życia niewinnych

W dzisiejszym świecie załamał się zmysł samozachowawczy człowieka w
postaci cywilizacji śmierci, tzn. w demonicznym „prawie” zabijania
dzieci na każdym etapie rozwojowym, eutanazji, niszczenia życia przy in
vitro, w koncepcjach antynatalistycznych i w propagowaniu związków
homoseksualnych. I są to nie tylko praktyki przestępcze, ale przede
wszystkim tworzenie całej teorii antyżyciowej i antyetyki, po prostu
„nienawiści mądrości” (misosophia).

Dochodzi do strasznego obłędu: wyraża się opinie, że środki poronne
„chronią zdrowie i pielęgnują urodę kobiet”, że obrona życia poczętego
dziecka jest „przestępstwem”, że kobieta nie musi mieć do tego żadnego
powodu obiektywnego, po prostu wystarczy sama chęć zabicia dziecka, że
etyka katolicka jest nieludzka i wroga kobiecie, a nawet jest kpina
bluźniercza, że Kościół powinien przyjąć te praktyki, bo są one z
natchnienia Ducha Świętego („Gazeta Wyborcza”, 30.05.2014).

W takiej sytuacji ruch prof. Wandy Półtawskiej, głoszący Deklarację
Wiary, niewątpliwie w duchu św. Jana Pawła II, ogłasza nie tylko
deklarację wiary, ale najpierw deklarację rozumu, deklarację mądrości
ludzkiej, konieczną absolutnie deklarację miłości wobec zabijanych.
Zwolennicy cywilizacji śmierci mogą nie wierzyć, że życie jest
ostatecznie darem Bożym, ale muszą wiedzieć, że pozbawianie życia istoty
żywej na jakimkolwiek jego etapie jest zabijaniem człowieka, bo istota
zabijana nie staje się człowiekiem dopiero w momencie wyjścia z łona
matki. Aborcjonista zabija też rozum własny i społeczny. I może mniej
nawet odpowiada za to matka niż ludzie, którzy głoszą, że pozwala na to,
czy nawet poleca, etyka.

Wielka chwała mądrości i wierze prof. Bogdana Chazana, dyrektora
Szpitala Świętej Rodziny w Warszawie, który wraz zresztą z tysiącami
sygnatariuszy Deklaracji Wiary kieruje się głosem sumienia, a nie idzie
za „prawem”, a nawet „obowiązkiem” zabijania, nawiązującym w Polsce do
hitleryzmu i bolszewizmu. A chociaż źle postępujący w dziedzinie
moralnej będą zawsze, to jednak zabijania nie można uznać za etyczne i
obowiązujące. Rozumni ludzie, zwłaszcza wierzący w Boga, muszą stawić
temu złu zdecydowaną tamę, zwłaszcza w sytuacji, kiedy w Polsce
zapanował ogólny chaos duchowy i moralny.

Zawsze prymat etyki

Kto odrzuca prymat etyki i sumienia przed prawem stanowionym, ten
godzi w swoje człowieczeństwo. Owszem, i człowiek etyki może być
sterroryzowany w działaniu, a także może ktoś mieć błędne sumienie i
znać tylko błędne normy etyczne, np. z powodu niemoralnego wychowania,
potężnej propagandy niemoralnej czy z powodu bardzo grzesznego życia, co
zagłusza sumienie, a nawet znieprawia. Ale jeśli zachował jeszcze
rozeznanie prawa rozumu i logiki, to może takie sumienie w pewnym
momencie skorygować i przyjąć prawdziwe normy etyczne, choć to wymaga
zdecydowanego nawrócenia. Normalnie wszakże tacy ludzie nie zachowują i
prawa, jeśli jest ono dla nich niewygodne lub nie przynosi im korzyści.

Trzeba jednak widzieć, że na zasadzie prymatu prawa przed etyką rodzą
się w historii niekiedy największe zbrodnie: eksterminacje ludności,
szoah, holokaust, brutalny kolonializm, despotyzm, bolszewizm,
hitleryzm, totalitaryzmy, wojny, komunizm wojujący, który m.in.
wymordował na podstawie swego „prawa” wielkie miliony ludzi w Związku
Sowieckim, w Europie, w Chinach i w wielu innych państwach świata. Po
prostu są państwa i rządy do dna niemoralne, a mają zdolności
prawotwórcze. Kategoria dobra i zła wobec człowieka i Boga nie wynika z
prawa stanowionego, lecz prawo to ma wyrastać z prawa naturalnego, czyli
ze struktury bytu i z istoty człowieka jako osoby.

Gdyby prymat prawa był słuszny, to np. mordercy Żydów i Polaków w
czasie wojny nie byliby zbrodniarzami, lecz ludźmi bez żadnej winy, a
nawet bohaterami o chwalebnych czynach, bo realizowali prawo, a
porzucili sumienie. Prawa stanowione wbrew etyce są zwyczajnym
bezprawiem, gangsterstwem, a stanowiący je dobrowolnie są rodzajem
terrorystów. Taki terroryzm niemoralnego prawa uprawiają przede
wszystkim zespoły wojującego ateizmu. Niestety, i Polska brnie w to
coraz głębiej.

Pogarda mądrości

Cały Stary Testament był wielką pochwałą mądrości, która stanowi o
człowieczeństwie. A także cały intelektualny geniusz grecki dążył do
mądrości jako najwyższego atrybutu osoby ludzkiej. Skarby mądrości,
odziedziczyło chrześcijaństwo i jeszcze ogromnie je ubogaciło. A do tego
należała nie tylko czysta i żywa wiara w Boga, ale i mądrość
moralności, etyka i moralność realizowana. Toteż należy poprzeć głosy
wielu naszych profesorów, także ateistów, którzy domagają się
przywrócenia statusu „filozofii”, czyli „miłości mądrości”, na
uczelniach i w życiu społecznym, kulturalnym i politycznym. Ministerstwa
ostatnich lat niszczą filozofię w sposób szczególnie bolesny. Właśnie
same nie mają należytej mądrości.

Tymczasem miejsce mądrości zastępuje emocjonalna ideologia,
irracjonalizm, bełkot totalny, zakłamanie umysłowe i szał
hedonistycznych obrazów. Coraz rzadziej na forum publicznym ktoś mówi z
sensem i logiką, no i prawdę.

Całe szczęście, że ratują nas jeszcze trochę tradycja intelektualna,
krytycyzm polski, humor i nauki ścisłe, do których Polacy mają duże
zdolności, tylko że… nie mają na nie pieniędzy. Ale niestety u nas, jak i
w całej UE, cała nowoczesność ma coraz bardziej polegać na wyrzucaniu
mądrości z życia społecznego, politycznego, kulturalnego, literackiego,
medialnego, w ogóle z instytucji, ze szkół, z uczelni wyższych i z życia
codziennego. Mamy ciemną epokę w historii. I bywają często takie
momenty w dziejach, że najwyższą władzę uzyskują jacyś „synowie nocy i
ciemności” (1 Tes 5,5) i zdobywają przewagę nad „synami dnia i
światłości”. Najprostszy katolik, jeśli postępuje etycznie, jest
człowiekiem najwyższej mądrości i światłości. Natomiast za „nowoczesną i
postępową” cywilizacją śmierci i wszechseksualizmu kryje się „Wąż
starodawny” (Ap 12,9).

Państwo bez prymatu moralności

Zarówno „państwo prawa” (XIX-XX w.), jak i UE zostały pojęte jako
instytucje doskonałe i nowoczesne, właśnie dlatego, że mają się rządzić
samym prawem – bez etyki, bez religii i bez zapodmiotowania w osobie
człowieka. W rezultacie przez to stały się nieludzkie. W rękach złych
ludzi instytucja samego, a samorządnego prawa staje się „prawnym
bezprawiem”. Bardzo dobrym przykładem jest zalegalizowanie w USA
stowarzyszenia pastafarianów jako wyznania religijnego oddającego cześć
cienkiemu, długiemu makaronowi z symbolem „Latającego Potwora
Spaghetti”. Co znaczy brak etyki i mądrości!

Tak, niestety, jest i u nas z powodu przyjmowania błędnej ideologii:
„Państwo polskie praktycznie nie istnieje” (B. Sienkiewicz), a jeśli
jakoś istnieje, to powraca z całym rozmachem do PRL.

Demokracja prawna jest pozorowana, bo praktycznie rządzą układy
nieformalne, a formalne ustawy i uchwały są dziełem nie tyle zwycięskiej
partii, co samego jej prezesa, dyktatora całej swej partii.
Parlamentarzyści muszą głosować tak, jak im każe przewodniczący partii,
bez względu na sumienie i etykę. W razie czego, jeśli ktoś zagłosuje
inaczej, to jest karany, często łącznie z wyrzuceniem z partii i ze
stanowiska.

W ideologii społecznej, politycznej i prawnej bywa bardzo dużo
bełkotu, niespójności intelektualnej, bez dążenia do prawdy i dobra
wspólnego. Obrazuje to bardzo dobrze program „Minęła dwudziesta”, a
także konferencje prasowe niektórych polityków.

W państwie narasta fala korupcji, afer, krętactwa dla zdobycia
korzyści materialnych, narzucania swoich poglądów, deptania innych i
piastowania władzy. Niektóre czynniki oficjalne mają też wykroczenia
konstytucyjne, lecz sprawy są zamiatane pod dywan, a jeśli są poddane
pod sąd, to rozprawy ciągną się latami, aż do przedawnienia. Ostatnio
dodrukowano 10 mld zł i wszystko trzymano w tajemnicy aż do obecnej
afery podsłuchowej, przy czym podsłuchy są krytykowane, a działania osób
podsłuchiwanych, nieodpowiednie, prawie nie są ganione.

Niektóre sądy i prokuratury są niesprawiedliwe dla katolików i patriotów.

W ślad za UE Polska bardzo cierpi na biurokrację, która paraliżuje
życie niemal we wszystkich dziedzinach, a obecnie mamy 500 tysięcy
państwowych urzędników.

Poniżane są nadal przez pewne osoby: polskość, narodowość,
katolicyzm, tradycja, historia, dobre imię, chłopi, robotnicy, ludzie
prostoduszni itd., i dzieje się to bezkarnie.

Ostatnio została przyznana, bardzo słusznie, nagroda „Solidarności”
bohaterskiemu obywatelowi Krymu, ale bez kontaktu z właściwą
„Solidarnością” obecną, bo ta zachowała dawne wolnościowe i patriotyczne
wartości.

Nadal rujnowane są różne gałęzie przemysłu, firmy, fabryki, zakłady,
wyprzedawana jest ziemia rolna i inne – nie dla dobra Polski, lecz
raczej na jej szkodę, a tylko dla łatania dziur w źle prowadzonym
budżecie. Sama gospodarka lekami jest taka, że nasze leki są
wyprzedawane na sumę 2-3 mld zł za granicę, by je tam sprzedać, a naszym
pacjentom sprowadza się leki droższe lub ich brakuje.

Sprawa łupkowa wydaje się podejrzana, gdyż ciągnie się tak długo i
niemrawo, że rodzi się wrażenie, że ulegamy naciskom rosyjskim czy
zachodnioeuropejskim.

Zagrożona jest bardzo cała nasza energetyka, ale działania naprawcze i
twórcze w tej dziedzinie są jakieś anemiczne i powolne, co może bardzo
obniżyć poziom naszej gospodarki i naszego życia codziennego.

Nie ma odpowiednich działań przeciwko masowej emigracji zarobkowej, wyludnianiu się kraju i obniżaniu się kultury narodowej.

Parlament nie ma autorytetu z własnej winy, przede wszystkim z powodu
wyboru wielu nieodpowiednich intelektualnie i moralnie osób.

Chaos w wielu instytucjach, rozboje i przemoc w zakładach i szkołach,
wszędzie brak dyscypliny i pracowitości. Fatalne są reformy
uniwersytetów, którym brakuje funduszy, ale też są rozłożone programowo i
ideowo, a także biurokratycznie i naukowo, m.in. mają pogrzebać kulturę
polską, gdyż do awansów naukowych liczą się już niemal tylko publikacje
w języku angielskim, w którym nie czytają nas ani w Polsce, ani tym
bardziej za granicą, bo dla nich jest to angielszczyzna marna i porusza
niepotrzebne im tematy.

Jeszcze raz trzeba wrócić do popieranej przez państwo ohydy,
zmierzającej do zabicia duszy katolika, a mianowicie do obrzydliwych
bluźnierstw, profanacji i chamskiego plucia nie tylko na religię, ale
nawet na zwyczajną ludzką godność, moralność i normalność. My jesteśmy
bezradni, bo trzeba by użyć sił fizycznych, bluźniercy nie mają uczuć
ludzkich, a władze i bluźniercy tylko się z nas śmieją, że np. nie znamy
się na sztuce. Poszliśmy już za Francją, gdzie bluźnienie jest uznane
za jedno z podstawowych praw człowieka, za prawo wolności i za prawo
wyznawania ateizmu wojującego.

 

***

Oczywiście wszystkich spraw łamania zasad mądrości i etyki nie da się
naprędce wymienić. Pozostaje raczej jedno pytanie: jak zwykły, spokojny
i uczciwy człowiek ma żyć godnie w takim „nowoczesnym” państwie?
Powiedzmy sobie jasno: jest w tym zasadnicza wina polityków, rządów i
importerów złych ideologii.

Ostatnio duchowy poziom naszego stanu pokazuje ogromna afera
podsłuchowa, po której rząd winien ustąpić, bo się całkowicie obnażył. I
nie ma właściwej na nią odpowiedzi. Ot, pan premier zganił fakt
dokonania „nielegalnych” podsłuchów, ale nie zganił poczynań tych osób,
które były podsłuchiwane, a które źle postępowały. Widać jednak, jak
wielu naszych „najlepszych i wybranych przez naród” nie ceni sobie ani
etyki, ani mądrości, ani samego prawa, które ma być rzekomo podwaliną
nowego państwa. A za nimi ciągną coraz szersze kręgi społeczne, które
miłują coraz bardziej pieniądz, seks powszechny i nieograniczoną
wolność, a raczej swobodę. Społeczeństwo robi się coraz bardziej
nieodpowiedzialne w życiu.

Ot, np. skarżymy się na służbę zdrowia, i słusznie, ale też w ciągu
roku było 2,5 mln fałszywych i głupich wezwań karetki pogotowia. Co
robić z takimi ludźmi? Jeśli się lekceważy w państwie wychowanie moralne
i religijne, to nawet uchwalanie i 2,5 miliona nowych rozporządzeń czy
praw nic nie da. Jak bardzo sprawdzają się słowa św. Augustyna napisane w
413 r. po Chr.: „Czymże są wyzute ze sprawiedliwości państwa, jeśli nie
wielkimi bandami rozbójników?” („De civitate Dei” IV, 4). W takiej
naszej sytuacji duchowo-moralnej jest bardzo złowróżebne to, co mówi
Aleksander Gielewicz Dugin, inspirator imperialnych idei Władimira
Putina: „Niepodległe państwo polskie nie może istnieć, jeśli tak, to
muszą być nowe rozbiory” (za W. Reszczyńskim).

avatar użytkownika intix

5. Pogoń za wiatrem


zdjecie
Zdjęcie: arch/
-


Wszystkim nowym okresom i epokom towarzyszą euforia, entuzjazm, parcie ku „ostatecznej” nowości. I to jest słuszne. To jest motor tworzenia i historii. Ale zawsze też występuje jakiś zakres głupiej pychy, zrywania z dorobkiem i mądrością wieków, przyjmowania samowystarczalności świata materialnego oraz odrzucania Boga i odwiecznej moralności. Dlatego święta Księga Koheleta z III w. przed n. Chr. chce otrzeźwić takich ludzi: „Ktoś o czymś powie: ’Patrz, to jest rzecz nowa!’. Ale to już wydarzyło się w dawnych czasach, które były przed nami” (Koh 1,10). Bo wszystko, co jest bez Boga, „jest pogonią za wiatrem” (Koh 1,17).

Język „nowy”

U nas pojawiła się pewna „nowość” języka po odkryciu taśm podsłuchowych. Ktoś mi opowiada: „Wiesz, przechodzę koło budki z piwem, a tam tłum brudasów brzydko bluzga. Ja do nich: ’Trochę kultury, panowie, przecież tędy chodzą dzieci i młodzież!’. A oni: ’Jak to? Posługujemy się przecież językiem, który został ratyfikowany przez ministrów i najwyższych urzędników. Pan jest zacofany!’”.

Ale, młodzież! Podobno w jednym gimnazjum i liceum język, do tej pory „sprywatyzowany”, uzyskał prawa publiczne. Gdy jedna staroświecka „psorka” bardzo się wściekła, młodzież zagroziła, że doniesie na nią do kuratorium, że jest nielojalna wobec władzy, bo zabrania używania języka ministerialnego. Mamy tylko problem, jak do tej elegancji języka dorosnąć. I niektóre licealistki mówiły: „Szkoda, że – zapewne – rząd nie pozwoli już opublikować więcej takich rozmów, będą chyba najwyżej tylko delikatne omówienia, albo i tych nie będzie. Bo rząd oficjalnie ma bardzo dobry smak językowy, i choć jest bardzo tolerancyjny, to jednak tylko wobec swoich pochlebców i służących im”.

A przecież i świat młodzieżowy robi się znany z nowego języka publicznego. Melchior Wańkowicz pisze w „Tędy i owędy”, że przed wojną w Wilnie z kolorowego języka byli znani dorożkarze, jednak ktoś ich mógł prześcignąć. Otóż pewien student podszedł do dorożkarza i zagaja: „Jedziesz pan do uniwersytetu? A ile to będzie kosztowało?”. Dorożkarz odpowiada: tyle a tyle. „To za drogo, jedź pan sam!”. Dorożkarz rozsierdził się bardzo i zaczął swój popis językowy. Ale student nie pozostał mu dłużny i sypnął wiązankę najpiękniejszego sortu. Dorożkarz aż gębę otworzył z podziwu. I zawołał: „Sadis, darmo powiozu!”.

Jeszcze i inna nowość. Podobno korektorzy naszego języka polecili, ażeby zaniechać już powiedzenia przestarzałego „klnie jak szewc”, a wprowadzić wyższej klasy: „klnie jak minister”.

Ale żarty na bok! Słowa człowieka, zwłaszcza wypowiedziane bez pozy, nie są jak pot, lecz wypływają z głębi osoby. Najwybitniejszy komediopisarz grecki, Menander (ok. 342-291 przed n. Chr.), napisał w „Thais” („Bandaż”), że „złe rozmowy psują dobre obyczaje”, co przytoczył i sam św. Paweł (1 Kor 15,33). Język – pisze św. Jakub – może być „ogniem, sferą nieprawości… Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak być nie może!… Słone źródło nie może wydać słodkiej wody” (Jk 3,6.10.12). Jeszcze mocniej mówił Chrystus do kłamców: „Plemię żmijowe! Jakże wy możecie mówić dobrze, skoro źli jesteście. Przecież z obfitości serca usta mówią” (Mt 12,34). Oczywiście, chodzi tu nie o brzydkie słowa, lecz o brzydotę języka duszy. Pod jaką władzą jesteśmy!

Etyka „nowa”

Ale brzydota języka nie boli nas tak, jak „nowe”, „postępowe” poglądy moralne wielu, przeklinające etykę życia i sumienia, zwłaszcza nasilone we wściekłości przeciwko ludziom Deklaracji Wiary, broniącej autentycznej, ogólnoludzkiej moralności. Aż trudno uwierzyć, żeby tak postępowali normalni Polacy, choćby nawet czynili to niezbyt przytomnie, pozostając pod przemożnymi wpływami nierozumnych poglądów w licznych innych krajach. Jak wytłumaczyć wściekłą i niesprawiedliwą napaść np. na prof. Bogdana Chazana, dyrektora Szpitala Św. Rodziny w Warszawie, za to, że nie poddał się prowokacji, żeby abortować dziecko kobiety, która przyszła z innego szpitala, rzekomo nie wiedząc, że prof. Chazan nie czyni takich rzeczy. Chyba chodziło o to, żeby zniszczyć silny ośrodek nieaborcyjny.

Jest bardzo przygnębiające, że tylu jest wrogów życia dzieci, całej kultury życia i że tworzą obłędne teorie etyczne w tej dziedzinie. Oto np. u nas pewien profesor z Komitetu Bioetyki PAN wyłożył niedawno swoją „nową” etykę. Mówi po prostu, że „czyste sumienie to wynalazek diabła”, co ma chyba oznaczać, że człowiek nigdy nie pozna, czy czyni dobrze, czy źle, albo też że czyn człowieka jest dobry i zarazem zły. Albo też, że są różne, nawet sprzeczne, etyki dobra i zła równoważne. „Nie zakładamy – powiada – że jest tylko jeden prawdziwy system etyki, czerpiemy z różnych tradycji etycznych”. Jak to możliwe? Czyżby można było czerpać jednocześnie z etyki ewangelicznej, hitlerowskiej, bolszewickiej, terrorystycznej, rasistowskiej, eugenicznej itp.? I dodaje, że Kościół „nie może decydować, który pogląd bioetyczny jest słuszny”, a premier Donald Tusk nie wprowadza etyki śmierci, bo „boi się Kościoła katolickiego”. Tymczasem nie ma „sumienia oświeconego” (przez Boga) i „nieoświeconego” – twierdzi profesor.

Według tegoż profesora bioetyki, o etyczności czy nieetyczności decyduje prawo stanowione przez odpowiednią władzę. Chciałoby się zapytać, czy nie najlepsze jest stanowione przez Komitet Centralny partii, bo to władza zbiorowa i ideowa, zawsze „nowoczesna”. Autor nie boi się sprzeczności własnej, która niweczy sensy wypowiedzi i tak je ustawia na jednej i tej samej płaszczyźnie, że trzeba przyjmować pluralizm etyk i moralności, odrzucać jednak etykę „fanatyków”, obrońców życia, i wreszcie, że etyka ma być „indywidualna, bo indywidualne wartości nadają sens osobistemu życiu”. Autor był tu jednak łaskaw pomylić dorobek faktyczny życia z zasadami etycznymi. Normy etyczne są ogólne, a ich stosowanie jest indywidualne. A jeśli i normy treściowe etyki są tylko indywidualne, to już nie ma etyki prawdziwej, jedynie samoubóstwianie się.

Autor wyjaśnia dalej, że „trzeba zaczynać od stanu faktycznego, a nie od poglądów (norm?) moralnych”. Czyżby sam czyn fizyczny stanowił zarazem o moralności, a nie jego zgodność albo niezgodność z normą etyczną? Byłby to jakiś fizykalizm, gdzie dobro fizyczne byłoby tym samym dobrem moralnym, np. udany napad na bank, a zło fizyczne byłoby tym samym złem moralnym, np. oddanie życia w obronie ojczyzny byłoby złem moralnym. Przecież nie ma moralności czysto fizycznej, lecz odnosi się ona z istoty swej do osoby ludzkiej jako takiej. Poza tym według profesora musi być nade wszystko „wolność moralna” i czasami trzeba podejmować „ryzyko moralne”. Trzeba to chyba tłumaczyć tak, że do każdej sytuacji mogę stosować wątpliwy system etyczny, czyli w razie wątpliwości, czy dana rodząca się istota jest człowiekiem, czy nim „jeszcze” nie jest, wolno podejmować „ryzyko” jej zabicia, jeśli np. dziecko matce przeszkadza. Jak można głosić taką etykę społeczeństwu! To właśnie niesławny lekarz obozowy Josef Mengele, członek SS, eksperymentujący na więźniach, także na dzieciach, nowe niebezpieczne leki, stosował „etykę ryzyka”: albo tę istotę zabiję, albo nie zabiję, ale ważniejsza ma być korzyść naukowa.

Ale nie chodzi tu tylko o jedną osobę. Mamy całe grupy ludzi głoszących błędną etykę w dziedzinie życia. Ktoś mówi np., że „Chazan popełnił grzech, nie zabijając chorego dziecka”. Jest to, oczywiście, rodzaj kpiny z wierzących obrońców życia. Albo ktoś inny dowodzi, że prof. B. Chazan bierze pensję od państwa, a nie zabija, to tak jakby urzędnik skarbowy nie ściągał podatku, bo jest przeciwnikiem podatków. Tyle tylko, że lekarz jest zaangażowany przez państwo, żeby leczył i chronił każde życie, a nie zabijał, jak chcą ludzie bez sumienia. Jeszcze inni piszą, że trzeba Polskę uwolnić od Kościoła, który jest Wielkim Inkwizytorem, ścigającym zabójców dzieci, i trzeba ratować etykę przed klauzulą sumienia, która nie dopuszcza aborcji, i tak stworzyć państwo bez Boga i bez etyki kategorycznej. Niektórzy dodają jeszcze, że etyka niezabijania dziecka chorego lub z wadami jest nieludzka, bo dziecko narodzone będzie cierpiało. Jest to głupia perfidia, bo cierpi straszliwie dziecko zabijane, zwłaszcza po kawałku. Być może jest tu stosowana praktyka dobijania ciężko rannych żołnierzy, ale błędnie. I tak różnych takich i podobnych poglądów błędnych w dziedzinie etyki jest cała masa (por. np. ostatnio: „Gazeta Wyborcza”, 2.07; 4.07; 8.07; 10.07; 12-13.07.2014).

Jest bardzo dla nas bolesne, że szlachetna kiedyś pani Hanna Gronkiewicz-Waltz, dziś prezydent Warszawy, ulegając obłędowi liberalnemu i chyba także tzw. Kościołowi otwartemu, stawia na pierwszym miejscu prawo stanowione, choćby i przez komunistów, a etykę „prywatyzuje”, czyli odnosi jedynie do życia prywatnego, usuwając ją z forum państwowego. Ludzie zdezorientowani lub przewrotni kryją swoją niemoralność pod tezą, że „nie zabijaj” wywodzi się jedynie ze światopoglądu religijnego, czyli tylko z wiary pozarozumowej, a nie z rozumu naturalnego, który przenika naturę człowieka i świata. Toteż usunęła prof. B. Chazana ze stanowiska dyrektora za to, że nie chciał zabić dziecka chorego, poczętego in vitro, co gorsza – zrobiła to z taką zaciekłością, że bez obowiązujących procedur i nielegalnie stworzyła haniebny precedens dla całego kraju, poparła całą siłą lobby finansowe proaborcyjne i popełniła winę cięższą może od matki owego dziecka, bo matka mogła być osłabiona psychicznie, a pani prezydent niejako promulgowała prawo i obowiązek zabijania dzieci w szpitalach państwowych, zresztą wbrew Konstytucji gwarantującej klauzulę sumienia i ochronę życia. Przecież zabijanie dzieci, poczynając od stanu embrionalnego, stanowi dziś najstraszniejszy antynatalistyczny przemysł zła, uzyskujący kolosalne dochody na całym świecie, żerujący na ludzkiej słabości. Jest to ekonomia szatana, „który był od początku zabójcą” (J 8,44).

Czas „ohydy spustoszenia”

Bywają czasy, kiedy przychodzi jakaś „ohyda spustoszenia” nie tylko w dziedzinie gospodarczej, ale także duchowej, moralnej i politycznej. Niestety, obecnie przychodzi taki czas i na Polskę.

Pewien minister, który organizuje sprawy wewnętrzne naszego państwa, w chwili szczerości powiedział, że „państwo istnieje tylko teoretycznie. Praktycznie nie istnieje”. Oznacza to, że nasi władcy nie mają idei państwa polskiego, nie rozumieją dobra wspólnego, państwo zamienili w egoistyczną partię, która sprawuje władzę nad całością, ale tylko dla swojego dobra. Przy tym dochodzenie do takiej władzy jest w „złotym” słowie „demokracja” jakieś dziwne. Władze faktyczne są wybierane tylko przez niewielką część społeczeństwa, ale i ich wyborcy przeżywają często potem rozczarowanie: wybieraliśmy ludzi wspaniałych, uczciwych i zdolnych, a wybraliśmy faktycznie jakichś innych. Jak kobieta po ślubie: gdzie ja miałam oczy. Albo przypomina mi się przedwojenna gra jarmarczna, polegająca na zwodzeniu naiwnych. Szuler manipulował kartami o dwóch kolorach i wołał: „Czerwona wygrywa, czarna przegrywa”. I było widać, gdzie jest położona karta czerwona, stawiało się pieniądze na nią, a po odkryciu okazywało się, że jest ona czarna. Oczywiście, nie wszyscy przegrywali, bo od czasu do czasu wygrywali, ale… podstawieni. Zupełnie jak dzisiejsze media chwalące władze. Właśnie smutne jest to, że do wysokich stanowisk dostaje się za mało ludzi zdolnych, szlachetnych, no i z dojrzałą osobowością, zresztą szerzy się poglądy, że w polityce żadna moralność nie obowiązuje.

Ponadto okazuje się, że i ci przez nas wybrani nie rządzą ani samodzielnie, ani dla dobra całej Polski. Wiemy, że ok. 70 proc. ustaw i norm pochodzi z Brukseli i większość z nich nie jest korzystna dla Polski, a niektóre są wprost idiotyczne, jak ostatnio zakaz wędzenia. Z kolei z naszych ustaw co trzecia czy czwarta jest wadliwa. Trzeba ją naprawić, ale ta nowa jest znów wadliwa i ją z kolei trzeba nowelizować i tak w nieskończoność. Brakuje po prostu inteligencji inżynierom „państwa prawa”, którzy sądzą, że życiem kieruje samo prawo bez człowieka o odpowiedniej osobowości, zwłaszcza ludzi pozytywnie moralnych i wierzących. Co gorsza, okazuje się, że i faktyczna władza krajowa jest często pod skutecznym naciskiem u nas albo „Salonu”, albo „Układu”, albo „Razwiedki”. I tak władza w Polsce jest też częściowo okradana czy rozkradana i wewnątrz kraju, i z zewnątrz przez Brukselę i sąsiadów.

Coś dziwnego dzieje się u nas i z gospodarką pod różnymi rządami. Widzimy, że jest coraz gorzej. Większość naszych aktywów została sprzedana w obce ręce: banki, firmy, zakłady, niektóre kopaliny, dużo ziemi ornej, uzdrowiska i inne. Zniszczone są prawie wszystkie większe przemysły, hamowane są prace nad łupkami, upada energetyka, zakłady zbrojeniowe, brak zabezpieczeń antypowodziowych, spaprane drogi, chłopi muszą ciągle walczyć o poprawę swej sytuacji i o równe prawa. Dług publiczny wynosi już prawie bilion złotych, a sama obsługa długów sięga 42,6 mld dolarów za rok. Olbrzymie bezrobocie, wielka emigracja za chlebem itd. A rządząca partia głosi, że jesteśmy „przodującą” gospodarką UE. I cmokają z zachwytu służebni dziennikarze, nawet i wrogowie Polski. Jak to wytłumaczyć? A może to tylko propaganda i „pogoń za wiatrem”?

Mnie obchodzi też bardzo sytuacja uniwersytetów, bo one kształtują myśl i świadomość społeczną. Ich funkcje są dziś ważne, bo wypracowują w dziedzinie humanistycznej światopogląd, koncepcje polityczne, gospodarcze i kulturowe, kształtują wyższe wartości i sensy społeczne. Tymczasem w tej kwestii jest wielkie ubóstwo w UE. Głoszenie, że dzisiejszy Polak – Europejczyk zostaje ubogacony takimi wartościami wiodącymi, jak: wolność (raczej dowolność we wszystkim), poszanowanie mniejszości i równość płci, jest bardzo ubogie treściowo i mętne. Po ostatniej rzekomej reformie życie i praca na uniwersytecie bardzo się pogorszyły: zamiast pracy naukowej i dydaktycznej tylko walka o pieniądz, żeby nie zbankrutować, tarcia, konflikty, kasowanie instytutów i katedr, usuwanie pracowników i profesorów, zamykanie wydawnictw i księgarni. A także terror w stosunku do pracowników naukowych. Na przykład na jednym z polskich uniwersytetów zarządzono, że pracownik naukowy na humanistyce musi napisać 7 rozpraw naukowych w roku, a co dwa lata książkę. Przecież jest to ciężka choroba, tzw. liczbówka. Trzeba jeszcze dodać, że „reforma” zaleca, by w celu podniesienia poziomu sprowadzać z wykładami wybitne postacie z zagranicy. Jest w tym „wielka mądrość” ekonomiczna. Na przykład Uniwersytet Connecticut w USA zapłacił Hillary Clinton za jeden wykład 251 tysięcy dolarów, a za drugi wykład na Uniwersytecie Nevada Las Vegas prelegentka zażądała 225 tysięcy dolarów („Gazeta Wyborcza”, 10.07.2014). Może by ją zaprosić i na Uniwersytet Warszawski na koszt ministerstwa? Podniosłaby bardzo poziom naukowy. Oczywiście, doszłoby jeszcze jakieś kilkadziesiąt tysięcy dolarów za podróż. Jak mogli rektorzy i profesorowie polscy zgodzić się na taką „reformę”? Przecież to jest tylko pogoń za wiatrem.

Ciekawe, że w krajach pokomunistycznych mimo odzyskania wolności są nawroty ciągot ku tamtym czasom. Jest to takie prawo historyczne wypiękniania przeszłości. Ale jeśli taka postawa przybierze formy żywe, to są patologiczne. Tymczasem u nas teraz znów i część społeczeństwa, i władze ukazują pewne elementy nostalgii za PRL. Władze robią się dyktatorskie, opozycji nie dopuszczają do niczego, a tylko wszelkie zło obecne zrzucają na rządy poprzedników, a jeśli są ważne zarzuty przeciwko nim, to odpowiadają jak przekorne dzieci: „Właśnie już przygotowujemy odpowiednie prawo, którego wyście nie zaprojektowali”. A faktycznie wszelkie projekty opozycji leżą latami w zamrażarce sejmowej. Działacze PRL są coraz częściej dopuszczani do wysokich stanowisk, chroni się pomniki morderców naszych sióstr i braci, blokuje się niekiedy badania nad szczątkami pomordowanych patriotów, czasami też ludzie, którzy działają i teraz na szkodę Polski, ale są powiązani z elementami zagranicznymi, otrzymują ordery. Prześladowane są ruchy narodowe jako „faszystowskie”, niweluje się Redutę Ordona w Warszawie, patriotyzm uważa się za skrajność, bywają nawet karane dzieci za wołanie na wiecu: „Bóg, Honor i Ojczyzna” (Hajnówka), poniżani są ludzie, którzy budowali Polskę po rozbiorach, jak Roman Dmowski, okrawa się budżet IPN, propaguje się wyraźnie ateizm, powraca się do niektórych tradycji PRL, niekiedy potępia się Powstanie Warszawskie jako antysowieckie itp.

Ataki na kościół

Obecnie narasta bardzo fala antykatolicka, już otwarta, atakująca świętości katolickie, Chrystusa, Kościół, duchowieństwo, zakony, etykę katolicką, tradycje religijne; sztuka i teatr oraz kino przeobrażają się chętnie w paszkwile na katolicyzm i na bluźnierstwa. Otwarcie praktykujący katolik miewa trudności z dostaniem stanowiska publicznego i z awansem, bywają bezkarnie niszczone symbole religijne i nagrobki na cmentarzach, nie są uwzględniane w mediach państwowych media katolickie. Choć pewien członek Ruchu Palikota w programie TVP nazwał wszystkich biskupów polskich złodziejami i terrorystami, to nikt mu nie zwrócił uwagi, nie było przeprosin ani sankcji, lecz po krótkiej przerwie człowiek ten nadal występuje niekiedy w TVP jako ważny „polityk”. Ludzie szerzący wielką demoralizację, bluźniercy, bezpodstawnie oczerniający katolika zawsze wygrywają w sądzie. Gdy ktoś ubliży potwornie Papieżowi, to nikt z nas nie może podać sprawy do sądu, musiałby upokarzać się osobiście sam Papież. Pewne czynniki publicznie chcą skonfliktować biskupów z Papieżem, naszych biskupów między sobą, duchownych z wiernymi i nie ma możliwości obrony. Kancelaria Prezydenta ocenzurowała referat ks. kard. Gerharda Ludwiga Müllera, prefekta papieskiej Kongregacji Nauki Wiary, gdyż głosił wyższość etyki nad prawem i wypowiedział się przeciwko aborcji. I takich, i podobnych rzeczy jest bardzo dużo. Nie znaczy to, żebyśmy nie dopuszczali dyskusji czy krytyki, ale niedopuszczalna jest w Polsce cała taka atmosfera chamstwa – żeby nie użyć jakiegoś innego określenia „ministerialnego”. Zachodzi obawa, że tacy ludzie nieczujący ani Polski, ani tradycji religijnej mogą się stać zarzewiem rozkładu całego społeczeństwa, a nawet mogą być wykorzystani przez obce siły w razie wielkiego konfliktu międzynarodowego, jak na Ukrainie.

Oczywiście, jest też wielu defetystycznych katolików, którzy sądzą, że Kościół zmarnieje, jeśli nie pójdzie na pewien kompromis ze współczesną mentalnością laicką i nie przeobrazi się z nauczyciela wiary w dyskutanta, z przekaziciela zbawienia w pustą doktrynę socjologiczną. Ale ci ludzie są w wielkim błędzie. Każda epoka pomaga zrozumieć niektóre prawdy objawione, ale nie może tych prawd przeinaczać. Gdyby przeinaczała, to już dawno wiara byłaby tylko historią różnych wierzeń. Toteż katolicy winni rozwijać swoje prawdy autentyczne, szerzyć je i wcielać w życie z całą mocą. Każda bowiem silniejsza mentalność antyreligijna wywiera przez pewien czas swój wpływ negatywny. Na przykład i u nas po przystąpieniu do UE liczba katolików uczęszczających na Mszę Świętą w niedzielę spadła z 60 proc. do niespełna 40 proc., czyli o dwa miliony, i z tego 16,4 proc. przystępuje do Komunii Świętej. Niektórzy mówią, że frekwencję podniosłoby pójście Kościoła na kompromisy, zwłaszcza etyczne. Jednakże Kościoły chrześcijańskie pozakatolickie, które to zrobiły, szybko całkowicie marnieją, jak np. anglikanie, stają się prywatnymi stowarzyszeniami.
Zdrada Objawienia zabija Kościół.

Kreśląc szkic obrazu Polski dzisiejszej, nie można nie wspomnieć jeszcze po raz któryś, że bardzo wielkim złem i wielką ciemnością jest tak szeroko rozpowszechnione zakłamanie: państwowe, polityczne, społeczne, gospodarcze, kulturowe i codzienne. W życiu każdej cywilizacji i każdego państwa zawsze było dużo zakłamania, ale dziś z powodu wielkiego rozwoju techniki komunikacji i możliwości działaniowych powstała niemal konieczna struktura kłamstwa w życiu zbiorowym. Niektóre ruchy społeczne i całe państwa dochodzą w kłamaniu do mistrzostwa. Często życie w prawdzie wymaga wprost heroizmu. Kiedyś strukturą kłamstwa państwowego były marksizm i bolszewizm, mieliśmy nadzieję, że dziś się istotnie poprawiło. Ale, niestety, i dziś znowu wraca komunikacja kłamstwa, zwłaszcza w życiu politycznym, moralnym i kulturowym. „Wielu bowiem postępuje jak wrogowie Krzyża Chrystusowego […]. Ich losem – zagłada, ich bogiem – brzuch, a chwała w tym, czego winni się wstydzić” (Flp 3,18-19).

***
Jednakże Bóg dał nam życie, drugich ludzi i piękny świat jako swoim dzieciom w drodze do Niego. I On jest Najwyższą Prawdą, a bez Niego wszystko popada ostatecznie w nieprawdę. „Bóg uczynił wszystko pięknie w swoim czasie, dał też naszym sercom pragnienie wieczności” (Koh 3,11). Ostatecznie zatem jedynie dążenie do Boga, do Boga Prawdy, Boga Miłości i Boga Sensu nie będzie „gonieniem za wiatrem”.

Ks. prof. Czesław S. Bartnik
http://www.naszdziennik.pl/mysl/87953,pogon-za-wiatrem.html

avatar użytkownika intix

6. Hejże! na sumienie!

Wszystkiego już spodziewaliśmy się po naszych współczesnych władzach, notablach i koryfeuszach nowej myśli i kultury, ale kiedy teraz wzywają oni do walki z sumieniem jako największym wrogiem nowoczesnego człowieka i Polski, to po prostu osłupieliśmy. Co się z tymi ludźmi stało?

Sumienie

Sumienie nie jest iluzyjnym wymysłem dewocyjnym, jak uważają owi nieszczęśni, lecz jest powszechną i kategoryczną funkcją rozumu ludzkiego, dzięki której człowiek jest moralną istotą osobową. Tak było od pierwszego człowieka na ziemi jako człowieka. A naukowo opracowali je genialni myśliciele starogreccy, jak Sokrates, Arystoteles, stoicy i następni. Potwierdzili oni, że człowiek ma wrodzoną zdolność rozumu do poznania i rozróżnienia dobra albo zła moralnego u siebie, a następnie i u innych w społeczeństwie. Z tego rozpoznania wynika od razu zasada powinności: czyń dobro, unikaj zła. I następnie człowiek ocenia spontanicznie swoje akty, czyny, postępowania, zachowania i intencje jako dobre albo złe.

Sumienie wypływa z istoty człowieka i jest najbliższą, wewnętrzną normą moralną, i uprzedza ona wszystkie obyczaje i prawa zewnętrzne otoczenia, jakkolwiek z czasem rozwija się, ubogaca, tematyzuje, odkrywa absolutną godność osoby ludzkiej, poznaje najwyższe wartości i ideały. Oczywiście, najbardziej normy moralne korzystały z idei Boga, wiary w Niego i własnej odpowiedzialności przed Nim. Rdzeń sumienia pozostaje zawsze ten sam, choć pod naporem wielorakiego zła, zwłaszcza osobistego, normy moralne mogą mieć treści wypaczone, a samo sumienie może być zagłuszone lub też znieprawione.

Sumienie decyduje, że człowiek jest bytem osobowym. I dobro moralne różni się od dobra fizycznego. Nie mogą być utożsamiane z zasady. Bo wtedy człowiek nie różniłby się od robota czy od zwierzęcia (nie można jednak poniżać wszystkich zwierząt, bo bywa np., że dobrze wychowany, inteligentny pies, gdy coś źle zrobi dla swego pana, to jakby się wstydzi i chowa).

Skąd taki atak na sumienie?

Współczesny, wściekły atak na sumienie, nie tylko w Polsce, ale i w całej upadającej cywilizacji euroatlantyckiej, jest po prostu jedną z następnych sekwencji ateizmu. Jak to się dzieje? Oto ateista neguje Boga jako Stwórcę. Tym samym poniża naturę, przyrodę, świat, ale jednocześnie siebie stawia na miejscu Boga i Kreatora wszystkiego. Nie tylko opanowuje twórczo naturę, jak zlecił to istocie rozumnej Stwórca, lecz sobie przypisuje atrybuty Stwórcy. I niejako ucieka od natury w kierunku swojego świata, tworzonego przez technikę. Stopniowo przetwarza człowieka natury w człowieka technicznego. Odrzuca coraz więcej praw natury: życie zgodne z prawami ciała i organizmu, małżeństwo, rodzinę, naród, rodzaj ludzki jako całość organiczną. Próbuje nawet uciekać od rodzenia dzieci przez naturę. Zwłaszcza skrajne feministki nie chcą rodzić, wstydząc się tego jako czegoś prymitywnego. Kobieta, kojarzona bardziej z łonem natury niż mężczyzna, chce przejść w całości na status mężczyzny nawet somatycznie. Woli rodzić in vitro. Ale i tu kobieta żyjąca w osłabiających naturę luksusach nieraz bierze sobie inną kobietę „prymitywną” jako swoją zastępczynię w rodzeniu za pieniądze. Ale często nawet tak „wyprodukowanego” dziecka nie chce wychowywać, bo zabiera jej zbyt wiele jej świata. Traktuje je więc jako czasową maskotkę lub jako domowe zwierzątko. Już po dwóch-trzech latach oddaje je do „przechowalni” społecznych. Z czego korzystają coraz więcej najrozmaitsi łowcy dzieci, żeby je wychować według swoich obłędnych ideologii. Tak zresztą było jeszcze w starożytnej pogańskiej Sparcie.

A wreszcie odrzucana jest też moralność, opierająca się na idei Stwórcy i na „prawach natury”. Dąży się do „moralności technicznej”. A więc normy moralne zastępuje w całości prawo stanowione przez człowieka dowolnie. I prawo to nie może być ograniczane przez sumienie, które miałoby być „głosem” Stwórcy i natury. Sumienie bardzo denerwuje współczesnego liberała, gdyż według niego odbiera mu najbardziej wolność. Przy czym w zaślepieniu swym przez nienawiść do Boga liberał nie rozumie, że u niego „prawo” ma już charakter boski, absolutny, jak u Hegla, i nie daje ono wolności, a tylko jako państwowe jeszcze bardziej zniewala osobę człowieka. Nie winię więc za to wszystko normalnych, rozumnych ludzi, lecz zdegenerowanych inteligentów, którzy tracą zdrowy rozsądek. Miałem kiedyś dyskusję ze studentami filozofii marksistowskiej, którzy byli uczeni, że Bóg i moralność Dekalogu odbierają wolność człowiekowi. Ale bardzo garnęli się do mnie, gdy im otwierałem oczy, że jest odwrotnie. A co do mitu technicznego, to może ktoś sądzić, że to całkowita przesada. Ale znowu chcę powiedzieć, że wielu profesorów marksistowskich dowodziło mi, że technika rozwija się tak gwałtownie, iż może już za sto lat człowiek stanie się fizycznie nieśmiertelny. Taka była ucieczka w mit wysoko uczonych ludzi.

Jeszcze raz w związku ze sprawą Chazana

Jeden z poważnych profesorów wysunął myśl, czy nie powinno się odmówić prezydent Hannie Gronkiewicz-Waltz Komunii Świętej. Myślę, że kanon 1398 kodeksu prawa kanonicznego o ekskomunice jeszcze jej nie obejmuje, bo nie współdziałała bezpośrednio przy aborcji. Kanon ten mówi: „Kto powoduje przerwanie ciąży (abortus), po zaistnieniu skutku podlega ekskomunice wiążącej z samego prawa”. Sądzę natomiast, że jeśli przystępuje do Komunii, to powinna sama zawiesić to przystępowanie do czasu naprawienia szkód i przystąpienia do sakramentu pokuty. Zaatakowała bowiem czyjeś sumienie. Wyrządziła wielką krzywdę prof. Bogdanowi Chazanowi, naraziła na wielkie szkody Szpital Świętej Rodziny, otworzyła drogę do gwałcenia sumień wszystkich lekarzy, pielęgniarek i położnych w Polsce i idąc za obłędną ideologią, zaatakowała frontalnie Episkopat Polski. A wreszcie ośmieliła adwokata Marcina Dubienieckiego do żądania miliona złotych za niezłamanie sumienia lekarza, i tak może warszawiacy lepiej zrozumieją, kogo obronili przed utratą stanowiska prezydenta stolicy. Przy okazji 70. rocznicy Powstania Warszawskiego ujawniło się wyraźnie, jak bardzo, mimo wszystko, byliśmy wszyscy zbyt optymistyczni, nie wiedząc jak strasznymi potworami są Hitler, Stalin, a potem też grupy naszych zdrajców. Trochę podobnie również dziś nie zdajemy sobie sprawy, jakie straszliwe zło niosą nam posłańcy ateistycznej ideologii unijnej. Jeszcze raz przypominam, że wielu już i u nas uważa, że wystarczy nam wiara prywatna, a w państwie może panować ateizm. Tymczasem ateizm państwowy i polityczny niesie nam wielkie nieszczęścia. Ateista „osobisty”, jeśli jest szczery, bywa często bardzo moralny.

Po całej tej sprawie pojawiają się już perfidne głosy, że „ludzie zaczynają się bać sumienia”, czyli lekarzy z sumieniem. Tymczasem jest odwrotnie. Dociera do nas, że Holendrzy po sześćdziesiątce boją się iść do szpitali, bo mogą zostać podstępnie poddani eutanazji, żeby nie pomniejszać budżetu na leczenie starych. A w Belgii po uchwaleniu eutanazji chorych dzieci kobiety kochające naprawdę swoje pociechy za żadne skarby nie oddają ich do szpitali w przypadkach, kiedy mogą je jeszcze leczyć w przychodniach lub w swoich domach. Demon śmierci szaleje swobodnie. Przypominam sobie, jak trwała u nas dyskusja nad prawem aborcyjnym w Konstytucji. Nawet katolewacy wołali, że aborcja może być szeroka i nie powinno się karać za wykroczenia, bo katolicy nie muszą przecież się jej poddawać. Tymczasem obecnie już każdy katolik może być poważnie ukarany za to, że nie dokonał aborcji. Czyli katolewica albo nie znała potworności prawa aborcyjnego na Zachodzie, albo nas po prostu, „tradycjonalistycznych ciemniaków”, oszukiwała.

Sumienie nauczyciela katolickiego

Po Deklaracji Wiary kilku tysięcy polskich lekarzy i pracowników służby zdrowia pojawiła się także idea analogicznej deklaracji nauczycieli, na co władze na zasadzie „łapaj złodzieja” odpowiedziały, że jest to „wojna religijna” wypowiedziana rządowi i szermierzom liberalizmu. Warto przyjrzeć się wywiadowi w tej sprawie Joanny Kluzik-Rostkowskiej, ministry MEN, w „Gazecie Wyborczej” (30.07.2014 r.).

Na pytanie prowadzącej Justyny Sucheckiej, dlaczego nauczyciele muszą się bronić klauzulą sumienia, pani ministra odpowiada, że nie ma żadnej przyczyny tego w programie polskiej szkoły. „W konstytucji – powiada – jest napisane wprost, że każdy obywatel ma takie same prawa i obowiązki bez względu na wyznanie i światopogląd. W Karcie nauczyciela [art. 6 – moje uzupełnienie] zapisano, że nauczyciel jest obowiązany do kształcenia w poszanowaniu konstytucji, w atmosferze wolności sumienia. Ma dbać o kształtowanie postaw moralnych i obywatelskich zgodnych z ideą demokracji, pokoju i przyjaźni pomiędzy ludźmi różnych narodów, ras i światopoglądów”. Odpowiedź jest unikowa. Bo nie chodzi o brzmienie słów prawa, bardzo ładne brzmiało też w konstytucji sowieckiej, lecz o gorsze traktowanie nauczycieli przyznających się do Kościoła katolickiego i o narzucane niektóre treści programowe. Chodzi o to, że coraz szerzej są otwarte drzwi szkół dla różnych nieodpowiedzialnych drapieżników, którzy lżą wiarę, Kościół, ogólnoludzką etykę, a szczególnie w negatywnym świetle przedstawiają Polskę, jej dzieje, historię, kulturę, ludność. Chyba nie przypadkiem w art. 6 Karty zostały opuszczone słowa, że „nauczyciel ma wychowywać młodzież w umiłowaniu Ojczyzny”. Widocznie „umiłowanie Ojczyzny” jest już anachroniczne. Prawdopodobnie będzie chodziło o umiłowanie na to miejsce Europy, ale jakiej konkretnie? Może samej idei Europy?

Głównie zatem chodzi o pomniejszanie religii katolickiej i tradycji polskiej. „Czy autorzy projektu tej deklaracji – precyzuje pani ministra – pomyśleli o tym, że mogą nie być jedyni? Jeśli przygotowują deklarację w przeświadczeniu, że spokój ich sumienia jest ważniejszy niż prawo, muszą pozwolić na podobne deklaracje nauczycielom: muzułmanom, buddystom, świadkom Jehowy itd. Można tak wymieniać bez końca”. Znowu występuje tu potworna teza, że prawo szkolne jest ważniejsze niż sumienie, czyli moralność, a jednocześnie że ta moralność katolików jest partykularna, egoistyczna, nacjonalistyczna i nietolerancyjna wobec innych wyznań i religii. Przy czym sumienie przypisuje tylko ludziom religijnym, a nie wszystkim. Oczywiście lekceważy te inne sumienia, chyba z wyjątkiem Żydów, bo ich nie wymienia, a są w naszej kulturze bardzo ważni. Zachodzi też pytanie, czy deklaracja nauczycieli katolickich, broniąca etyki klasycznej i godności człowieka, zabrania innym religiom zgłaszania ich deklaracji i kierowania się swoim sumieniem. Przecież nauczyciel katolicki nie uczy dzieci tamtych religii katolicyzmu, one mają swoich nauczycieli religii i światopoglądu. Natomiast pani ministra sugeruje implicite, że wszyscy mają być poddawani w szkole ateizacji, bo tylko ateizm przynosi demokrację, pokój i przyjaźń. I wreszcie jest kpina ze „spokoju sumienia” katolików, z sugestią, że sumienia egoistycznego, bo katolicy w Polsce chcą dominować. Ale najgorsze, że w drugim dnie różnych wypowiedzi ministry MEN może pobrzękiwać groźba, że niezłomni nauczyciele katoliccy mogą być usuwani ze swoich stanowisk. Nie jest to zaskakujące, bo nasza „demokracja”, która jest „dyktaturą jedno- lub dwupartyjną”, zaczyna w wielu dziedzinach usuwać katolików nieposłusznych ateizacji, np. takich właśnie jak prof. B. Chazan czy aktor Marek Cichucki, który nie chciał grać kloacznie w „Golgota Picnic”, i wielu dziennikarzy, urzędników itd.

Ministra Kluzik-Rostkowska strzela z ciężkich dział: katoliccy zwolennicy klauzuli sumienia w szkole winni się zastanowić, do czego prowadzą, a mianowicie „do wojny domowej w polskiej szkole”. Oczywiście w tej wypowiedzi jest supozycja, że nie mają oni żadnego powodu. Dopiero Justyna Suchecka inteligentnie postawiła ministrę na nogi: „Wojna już się zaczęła przy okazji tematyki gender”. Właśnie ta sprawa miała być zamilczana. „W ostatnim czasie – odpowiada znowu nie na temat – mam wrażenie, że pewne środowiska – bo nie wszyscy katolicy [tak też mówiły władze komunistyczne, że nie wszyscy biskupi są zdrajcami Polski] – chciałyby po prostu poszerzyć swoją strefę wpływów. Zaingerować w neutralność światopoglądową państwa i szkoły. Myślę, że środowiska walczącego katolicyzmu będą miały sojuszników po prawej stronie sceny politycznej. I to niestety stanie się częścią programu politycznego, choć nie powinno”. Co pani zrobi? – pada pytanie – Będzie stała na straży świeckiej szkoły? „Oczywiście. Szkoła musi być neutralna światopoglądowo. I nauczyciele publicznych szkół muszą to uszanować”. I tak wyszło wielkie szydło z małego worka: szkoła musi być ateizowana, żeby PO nie przegrała wyborów, teraz i w przyszłości, i żeby do władzy nie doszedł Kaczyński z PiS. Oto cały prawdziwy, nieskrywany program szkolny nowej pani ministry.

Poza tym będzie wprowadzana ideologia gender. Podobno już w pierwszej części elementarza do klas pierwszych są pewne cienie genderyzmu i nie ma żadnej wzmianki o Bożym Narodzeniu, jak w Ameryce i w Anglii. Sączy się pewien zapaszek, że koszty druku podręcznika nie są z polskich pieniędzy. W ogóle we wszystkich klasach jest forsowana ideologia gender jako sztandarowy dogmat dzisiejszej umysłowości i kultury. Robi się to pod przykrywką, że przecież chodzi o równość społeczną, polityczną i kulturalną między kobietami a mężczyznami, a nawet jakiś idiota katolicki napisał, że i Matka Boża realizowała gender, ale faktycznie chodzi o obsesyjne niszczenie ludzi somatyczne i psychologiczne, o zniesienie małżeństw i rodzin, a wreszcie o złamanie religijnego kodeksu etyki seksualnej i rozwinięcie szału seksualnego u wszystkich, poczynając od przedszkolaków.

W zapale propagandowym znalazło się też, rzekomo oficjalne i prawne sformułowanie: „szkoła neutralna światopoglądowo”. Tymczasem w Konstytucji jest tylko mowa o „bezstronności religijnej i światopoglądowej władzy publicznej i państwowej” (art. 29 ust. 2). I „nigdzie nie jest powiedziane, że szkoła ma być świecka” (ks. abp Stanisław Gądecki). Mamy tu zatem wyskok propagowania ateizmu w szkole. Przy tym ateizm jest potraktowany jako neutralny wobec światopoglądów, gdy tymczasem on jest bardzo określonym światopoglądem.

Bardzo osobliwe jest też rozumowanie, że obrona katolickiego światopoglądu i etyki ogólnoludzkiej jest wszczynaniem „wojny religijnej”. Zakłada to, że wojujący ateiści to potulni i przemili barankowie. Według tej nowej logiki potężny atak ateistów publicznych na Kościół i na katolicyzm nie jest wypowiedzeniem wojny, natomiast nasza obrona jest wypowiedzeniem wojny i to własnemu społeczeństwu? Podobnie zresztą mówi bardzo wielu naszych prześladowców. Raz podobno pewien żandarm niemiecki schwytał akowca, a kiedy matka tego partyzanta bardzo rozpaczliwie wstawiała się za synem i błagała o litość, ów żandarm zastrzelił ją i powiedział: „Musiałem to zrobić, bo była zbyt agresywna i napastliwa”.

„Przede wszystkim – czytamy dalej – nauczyciel jest zobowiązany do realizowania podstawy programowej. Nie może unikać pewnych tematów, bo mu nie pasują. A deklaracja sumienia zakłada, że będzie uczył tylko tego, czego chce. Dlatego każdy rodzic ma prawo rozliczyć nauczyciela, a jeśli będzie zaniepokojony treściami niezgodnymi z podstawą programową, może zgłosić się do wojewody”. Nauczyciel, który będzie się kierował klauzulą sumienia, „będzie uczył tylko tego, czego chce” – jest w tym wielki mętlik, ale może się zdarzyć interpretacja niezwykle groźna: albo że nie będzie uczył zgodnie z ateizmem państwowym, tylko ze światopoglądem katolickim, albo że będzie taki nawiedzony, że odrzuci wszystkie pewniki naukowe, nawet w naukach ścisłych, jako niezgodne z wiarą, albo po prostu, że będzie miał inne poglądy niż PO na życie polskie. Wydaje się, że owym „rodzicem zaniepokojonym treściami nauczania niezgodnymi z podstawą programową” może być tylko ten ktoś, kto zechce bronić dziecko przed znieprawieniem przez gender i deprawację etyczną. Może to ma być taka otwartość nowej szkoły, ale odesłanie do wojewody, to tyle co – „pisz na Berdyczów”. Bo przecież ideologia gender będzie jak najbardziej zgodna z podstawą programową. Toteż chyba raczej możliwa będzie interpelacja rodzica tylko wtedy, kiedy nauczyciel będzie bronił Kościoła i tradycyjnej etyki przed dziećmi ateistów. W każdym razie nasuwa się refleksja, że ostatecznie zamieszanie w szkole będzie teraz nie z tej ziemi.

Braki wymienienia spraw programowych uzupełnia, jak się wydaje, zawsze usłużna i otwarta, choć napastliwa, prof. Magdalena Środa („Religijna rewolucja w edukacji”, „Gazeta Wyborcza”, 30.07.2014 r.). Jakie według niej będą mieli problemy katoliccy nauczyciele dziś? Oto one: świat współczesny nie uznaje prymatu sumienia, szkoły nie mogą już być wyznaniowe, wiara sprzeciwia się nauce, ewolucja przeczy stworzeniu, dogmat Trójcy jest nielogiczny, bo trzy to nie jeden, dziewictwo Maryi to mit, Królestwo niebieskie jest na miejsce państwa obywatelskiego, po co rozwój gospodarczy, skoro bogaty się nie zbawi i inne. Będą się ośmieszali takimi twierdzeniami, jak to że Bitwę Warszawską wygrała Matka Boża, że Jan Paweł II doprowadził do powstania „Solidarności”, że w ogóle święci kierują wydarzeniami historycznymi, że opisy życia świętych mają dziś jakieś znaczenie. Jak będą sobie radzili z literaturą dziś niedewocyjną, a zwłaszcza z krytyką Kościoła, nawet z taką jak Ignacego Krasickiego „Monachomachią”? Będą się natomiast cieszyli, że w szkołach nie ma ani filozofii, ani etyki [ateistycznej – uwaga moja], ani żadnej możliwości krytycznego myślenia, wyrażania siebie, dyskusji czy racjonalnej argumentacji. Tak. Szkoda tylko, że to znów płyciutka propaganda, oparta na statusie wiedzy marksistowskiej. Na przykład ewolucjonizm, zarówno antropologiczny, jak i kosmiczny, jest dziś wielkim problemem dla wszystkich, choć już według mitu sumeryjskiego gdzieś z IV tysiąclecia przed n.Chr. „Lahar i Asznan” człowiek wywodzi się z niższych zwierząt, a według Azteków z XII wieku małpy są zdegenerowanymi ludźmi z poprzedniego świata. Nasza epoka jeszcze wiedzy nie zakończyła na zawsze.

***

Żalimy się często, że telewizja publiczna jest zbyt submisyjna i bezkrytyczna wobec coraz bardziej upadającego rządu państwa. Ale nie jest tak źle. Przy okazji omawiania Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 2014 r. pewien dziennikarz telewizyjny spuentował, że „Powstanie Warszawskie to dla nas lekcja, którą mamy odrobić”. Chyba tego zdania nie można zrozumieć inaczej, jak tylko żeby powstanie powtórzyć.

Ks. prof. Czesław S. Bartnik
http://www.naszdziennik.pl/mysl/90439,hejze-na-sumienie.html

avatar użytkownika intix

7. Polska marzeń - Ks. prof. Czesław S. Bartnik

Nasz Dziennik z dn. 11-12.03.2006 r.

Chyba w każdym człowieku jest jakaś głęboka nostalgia, jakaś troskliwa tęsknota za Ojczyzną, za rodzinną niszą życia, za wymarzonym ideałem społeczności. Bez tych marzeń społecznych, bez wybiegającej naprzód idei byłby on jak ślepiec, jak bez wizji przyszłości. I wówczas nachodzi depresja społeczna, jakaś apatia historyczna i spłycenie duszy. Dzisiaj marzenia takie są nam szczególnie zadane do urzeczywistniania. Zadanie takie staje niezwykle wyraziście przed rządem, przed parlamentem i przed wszystkimi Polakami, wołając także o odpowiednie światło Ewangelii od Kościoła, który nie gromadzi w sobie po matczynemu jakichś Marsjan, lecz tu i teraz żyjących Polaków.

Kształtowanie nadal tożsamości


Chcemy zatem Polski ideowo i socjalnie godnej, wolnej, szlachetnej, wielkodusznej, a także wspaniałej duchowo i materialnie. Przede wszystkim nie możemy zagubić naszej tożsamości, którą z takim trudem odzyskujemy. Polska nie chce - i nie może - być zepchnięta do jakiejś roli wtórnej, a więc ani niewolnicą Brukseli, ani służącą Niemca, ani żałobną wdową po Związku Sowieckim, ani niskiego pochodzenia narzeczoną Stanów Zjednoczonych, ani rozwódką z Kościołem, lecz musi być równoprawną siostrą wszystkich nacji i nadal wierną córą Kościoła wieków.
Nasza nostalgia za taką Polską rozbudziła się szczególnie w zrywie "Solidarności". Nasze społeczeństwo zaczęło ją realizować na scenie publicznej. Lecz na samym początku idea Polski odzyskiwanej nie była dostatecznie skrystalizowana. Kierowaliśmy się raczej wielką intuicją narodową. Chodziło o odzyskanie pełnej tożsamości Polski i o odrodzenie Ojczyzny. Formułowano to jako odrodzenie Polski "prawdziwej". Lecz oto już w drugiej części Zjazdu "Solidarności" w 1981 roku wystąpił wewnętrzny nurt odciągający nas od idei Polski "prawdziwej" w kierunku Polski "nowej", liberalnej, kosmopolitycznej, wyrzekającej się siebie na rzecz Zachodu. I ci nowi ideologowie, a wkrótce dyspozytorzy Polski, posługiwali się jeszcze długo naszymi pojęciami: Polska, Ojczyzna, Naród, patriotyzm, Kościół, ale to było dla zmyłki, żebyśmy naiwni myśleli, że "i ci są z ojczyzny naszej".
Obecnie dochodzi do próby przekreślenia całego naszego etosu polskiego. Przy czym najboleśniejsze staje się łamanie etosu moralnego. Nie możemy już zrozumieć podstaw ataków na miłość Ojczyzny jako "nacjonalizm" lub "antysemityzm" i naszą obronę moralności chrześcijańskiej jako "cenzurę obyczajową", rzekomo pochodzenia totalitarnego. Moralność obejmuje wszystkie dziedziny życia ludzkiego i nie może być uważana za "cenzurę" krępującą wolność. Również dziś prawnicy mylnie wołają, że nikt nie ma prawa oceniać moralności mediów, sądów, prokuratur, adwokatury, a wszystko ma być regulowane jakimś mitologicznym i dowolnie stosowanym "prawem". A kto uchwala prawo i kto nim faktycznie kieruje? Stawianie anonimowego i ateistycznego prawa ponad moralność chrześcijańską prowadzi do jakiegoś szalonego totalitaryzmu.

Walka o podstawowe idee

Świadomość wyższych i głębszych idei rozwija się z czasem. Ogół PiS zdawał się nie do końca wiedzieć, do czego dąży w swej polityce. Tak było zwłaszcza w okresie narzeczeństwa z PO. Z czasem jednak okazało się, że - mówiąc skrótowo - PiS myślało o Polsce "polskiej", podczas gdy PO - o Polsce kosmopolitycznej czy europolitycznej. I oto PiS wyraziło pewną nostalgię solidarnościową i przy pomocy partii bardziej prawicowych rozbudziły się marzenia o Polsce jako Ojczyźnie wolnej, moralnej, rodzinnej, mającej poczucie dumy i honoru. I co się okazało? Otóż wygrana koncepcji PiS doprowadziła do istnego szału wszystkie partie i ugrupowania kosmopolityczne i europolityczne. Szał ten ciągle trwa i nawet chyba się wzmaga, a w każdym razie coraz mocniej się organizuje. W tej sytuacji zderzają się ze sobą mocno: prawda i nieprawda, twórcza wolność i szał burzenia, sprawiedliwość i niesprawiedliwość, miłość społeczna i nienawiść.

1. Tęsknota za pełną prawdą.

Jest wprost niezrozumiałe, jak znaczna część "łże-elity", jak wyraża się z ruska prezes Jarosław Kaczyński, dała się ponieść różnym półprawdom lub nieprawdom. Nieprawda wciska się szeroko w politykę, gospodarkę, prawo publiczne, wychowanie, literaturę, media, nawet w słowo codzienne. Wprost nie sposób tak dłużej żyć. Tu już nawet nie chodzi o to, że ktoś w czymś oszukuje, ale o to, że pod wpływami marksizmu i liberalizmu uformowała się jakby nieprawdziwościowa cała świadomość czy podświadomość i stała się wielką strukturą społeczną. Nie mówię, że wszyscy tacy ludzie zawsze kłamią, ale kontynuują jakąś taką tradycję czy atmosferę ogólną nieprawdy. Indywidualnie mogą być chyba bez winy, ale tworzą całą społeczną strukturę kłamliwą. W podobny sposób dzisiejsi potomkowie dawnych rozłamów w Kościele nie są tym rozłamom winni, jednak żyją mentalnością swojego rozłamu czy odłamu religijnego. Tak jest i z całą mentalnością społeczną.
Wszakże trzeba pamiętać, że do tej postawy dochodzą patologiczne teorie obronne. Weźmy tu przypadek min. Zbigniewa Ziobry, który skrytykował sąd w Gliwicach za wydanie wyroku, że dach hali, gdzie zginęło 65 osób, nie musiał być odśnieżany. "Sąd nie może - mówił pan minister - orzec, że zasada grawitacji na terenie hali nie obowiązuje, a dwa razy dwa jest sześć". Otóż minister powiedział słusznie, ale tylko z punktu klasycznej teorii prawdy, gdzie prawda to zgodność sądu z rzeczywistością. Tymczasem wszelkie prawo ludzkie i jego teorie opierają się na określonej filozofii. I oto teoria i praktyka prawa na Zachodzie, a coraz częściej także u nas, opiera się na filozofii postmodernistycznej, która ma inne rozumienie prawdy i nie przyjmuje jednej prawdy: co do jednego faktu może być wiele prawd. Prawda może być orzekana, jak człowiek tylko zechce. Dlatego też krytykowany sędzia i inni sędziowie obrazili się na ministra i uznali jego zarzut za "zniesławienie". Minister Ziobro powiedział prawdę, ale klasyczną prawdę, tamci ludzie uważają, że mają prawo do własnej prawdy. Jest to szokujące dla nas, ale taka filozofia i takie teorie prawdy przeniknęły już i do znacznej części inteligencji polskiej.

2. Tęsknota za wolnością.

Liberałowie i wszyscy zwolennicy nowych prądów grają dziś hasłem wolności. Któż by nie chciał wolności, która jest istotną strukturą osoby ludzkiej i społeczności osób? Lecz wolność w rozumieniu klasycznym jest pochodną prawdy, co słusznie podkreślił ks. dr Marek Dziewiecki, że "wolność słowa" to przede wszystkim "wolność prawdy". Tymczasem dla liberałów i postmodernistów wolność to absolutna dowolność, to myślenie i robienie, jak tylko się komuś zechce. Wolność dla nich nie ma żadnych ograniczeń. Lecz tak rozumiana wolność burzy porządek rzeczy i niszczy samego człowieka. Odnosi się to i do samej etyki. I u nas głosili niektórzy, np. zwolennicy Unii Wolności, a więc i katolicy z deklaracji, że o tym, co jest dobre albo złe moralnie, decyduje tylko jednostka, a więc jej własna opinia, nie prawda, nie Bóg, nie Dekalog, nie inni ludzie.
W efekcie u pełnych liberałów - różne są stopnie liberalizmu, jak słusznie pisze prof. A. Walicki - znika pojęcie grzechu, winy, nieprawości, wszystko, co liberał czyni, może on uznać za dobre. Tak dzieje się i w naszym prawie karnym, które jacyś ludzie przeszmuglowali z liberalizmu zachodniego. Wszelka moralność jest zastępowana przez legalność. Człowiek, który zgwałcił i zamordował 14-letnią dziewczynkę, skazany na 25 lat więzienia, a przez matkę zamordowanej nazwany zwierzęciem, wnosi do sądu sprawę o zniesławienie i domaga się przeprosin i 75 tys. zł "odszkodowania" za jego szkodę moralną, a co gorsza, sąd ten wniosek przyjmuje do rozpatrzenia, uważając to za "legalne". Na dodatek pewien wybitny profesor prawa w dyskusji na ten temat orzekł, że zbrodniarz, który nawet nie przeprosił rodziców swej ofiary, ma prawo wnieść zarzut "zniesławienia", bo jest "człowiekiem, a nie zwierzęciem". I tak w całym naszym życiu prawniczym zapanowała jakaś "grypa", dużo cięższa niż ptasia.
Ponieważ nie ma grzechu ani winy moralnej, to według tejże dziwnej filozofii prawa właściwie nie powinno być w ogóle prawa karnego, a jeśli już jest z tradycji, to musi być tylko wychowawcze i bardzo złagodzone. Jakie podaje się racje?
- że kara tylko psuje karanego;
- że przestępca nie jest winny sam z siebie, tylko tak się złożyły czynniki organiczne, psychiczne lub środowiskowe;
- że nawet największy zbrodniarz i psychopata może być resocjalizowany przez zdolną służbę więzienną;
- że kara śmierci nikogo nie odstrasza;
- nie należy stosować żadnych kar, nawet słownych, w wychowaniu, nauczaniu i oświacie, bo kara tylko stresuje;
- nie należy eliminować sytuacji sprzyjających złu, np. prostytucji, bo to byłoby ograniczaniem wolności człowieka.
Podobnych ujęć jest co niemiara i w innych dziedzinach, w których jest chore samo pojęcie wolności. Weźmy np. zakaz przymusowego leczenia psychicznie chorych bez sądu. To też świadczy o aberracji filozofii wolności. Przypomina mi się przypadek sprzed lat: chory zabił siekierą dwoje swych dzieci, żonę i spieszącego z pomocą sąsiada. Nie chciał się leczyć dobrowolnie. Ciekawe, ile żona miała czasu na zwrócenie się do sądu, gdy mąż chwycił za siekierę.
Albo wolność profanacji religijnej i bluźnierstwa, ugruntowana ideologicznie. Z powodu karykatury Mahometa, także w "Rzeczpospolitej", zginęli kapłani katoliccy i świeccy. I co? I dla redaktora "Rzeczpospolitej" nic. On ma wolność kpienia z czyichś świętości. Powinien był być wysłany do zabójców, żeby im wytłumaczyć, co to jest wolność według ludzi "oświeconych". W każdym razie taki człowiek nie powinien piastować dotychczasowego stanowiska. Rząd sobie milczy, boi się Zachodu, a przy tej okazji opozycja atakuje zaciekle zdanie pana posła Jarosława Kaczyńskiego, że "u nas nie ma prasy wolnej". Przecież wolno było narażać życie ludzi dla ilustracji i wolno jest dążyć opozycji do obalenia rządu i demontażu państwa polskiego. Tak to nasze media w dużej mierze służą bogom obcym, choć mówią, że są nasze i wolne. Czy niektórzy pracownicy mediów mogą nie wiedzieć, co czynią? W imię rzekomej własnej wolności chcą zniewolić większość wyborców polskich? Czy dla niektórych jest wolność pomiatania milionami patriotów i katolików w imię nowej ideologii nihilistycznej?
Albo weźmy audycję Teraz my z 14 lutego br. (TVN), gdzie dwaj dziennikarze pastwili się słownie nad prezydentem Polski Lechem Kaczyńskim, a pod koniec jeden z tych panów, rzekomo zniewolony, rzucił półgębkiem, że co do ewentualności rozwiązania parlamentu trzeba by "psychiatry". W każdym razie takich różnych wyskoków nie sposób objąć. Problem naszych mediów jest więc straszliwy. Kto i kiedy je sprzedał i komu poddał?

3. Tęsknota za sprawiedliwością.

Sprawiedliwość jest to również problem ogromny. Większość społeczeństwa tęskni za Polską sprawiedliwą, która będzie oddawała każdemu, co mu się należy, przestanie się ją - a raczej Naród - rozkradać, gdzie robotnicy będą otrzymywać pracę i zapłatę za dobrze wykonane prace, gdzie związki zawodowe, zrównoważone, nie będą rozwiązywane ani obezwładniane przez nieprawych pracodawców, gdzie każdy będzie miał możność kształcenia się, leczenia, twórczości i samorealizacji, gdzie żadne dziedziny nie będą opanowane przez układy lub mafie, gdzie order Orła Białego będą otrzymywali ludzie, którzy przelewali krew za Polskę, nie tylko budowniczy obcej nam ideologii, gdzie u władzy i na stanowiskach naczelnych będą ludzie godni, światli i odpowiedzialni przed Narodem.
Idziemy do kraju, w którym nie będzie złych sądów, prokuratur i adwokatur, czyli w wymiarze sprawiedliwości nie będzie rażących niesprawiedliwości. Kiedy pojawiły się zdania krytyczne i pomysły poddania ich jakiejś kontroli, wielka liczba prawników obraziła się na rząd, a w jednej z audycji Co z tą Polską? p. Tomasz Lis przedstawił swoje, czy prawników, żądanie, by min. Zbigniew Ziobro i poseł Przemysław Gosiewski przeprosili prawników, którzy poczuli się wszyscy dotknięci. Znowu jest tu coś na bakier z logiką. Wypowiedzi pod adresem instytucji i prawników należą do tzw. zdań nieokreślonych zakresowo. Gustaw Morcinek dał jednej ze swoich książek tytuł "Ludzie są dobrzy", to nie znaczy, że "wszyscy" są dobrzy, że każdy człowiek jest dobry, tylko że jakaś nieokreślona liczba ludzi jest dobrych. Tak i tu, gdyby powiedzieć, że np. wszyscy sędziowie będą poddani kontroli, gdyż są podejrzani, to powiedzenie byłoby nieprawdziwe i obrażające, ale nie oznacza to, że nie ma jakichś przypadków złych, bo takie były. Toteż przeproszenie ze strony owych polityków oznaczałoby, że złych przypadków nie było i że plany konwalidacji należy wycofać.
Tymczasem podobny brak znajomości logiki wykazała sędzia z Wrocławia, która 28 lutego br. wydała wyrok przeciwko filmowi emitowanemu przez TV Trwam pt. "Przystanek Woodstock. Przemilczana prawda", obrazującemu różne brudy i wykroczenia młodzieży gromadzącej się na spotkaniach "Woodstock". Ciekawa była argumentacja pani sędzi, że mianowicie obrazy były nieprawdziwe, bo "były uogólnione". Wynikałoby z tego, że nie wolno dawać obrazu żadnej zbrodni, bo byłoby to uogólnienie na całe społeczeństwo, albo też że nie wolno mówić, iż hitlerowcy mordowali Żydów w Auschwitz, bo to byłoby uogólnienie przeciwko państwu niemieckiemu i wszystkim Niemcom. Oto jak wygląda logika postmodernistyczna u prawników. Czy taka pseudologika nie wymaga kontroli?

4. Tęsknota za Polską powszechnej życzliwości.

Marzymy o kraju, w którym nie sieje się ogólnej nienawiści, którego społeczeństwo nie jest rozbite, rozdarte i skłócone, a w którym panuje miłość, życzliwość, pokój, współpraca, kultura ludzka. Jak na razie jednak ciągle tak nie jest. Szerzą się zażarte walki o urzędy, stanowiska, interesy i pieniądze. Tworzą się układy, bloki, wrogie sobie partie i snują się cienie wielkiej korupcji. Niektóre media ciągle kogoś zwalczają, a nawet atakują patriotyzm, Naród Polski i podstępnie Kościół. Gwałtownie są zwalczane PiS, Samoobrona, LPR i inne znaczące środowiska szczeropolskie. Jest jeszcze wiele szkół i uniwersytetów, na których panuje duch PRL-u. Takich spraw jest bardzo dużo.

Obrazy marzeniowe

Myślę, że wszyscy powinniśmy marzyć o Polsce jako kraju dobrobytu, bez paromilionowego bezrobocia, bez ogromnych zadłużeń, bez ogólnego chaosu i gdzie wszystko jest w ostatecznym bilansie skierowane ku dobru wszystkich, nie tylko bogaczy, biznesmenów, a także kombinatorów. Marzymy, żeby nie było w Polsce owych pięciu milionów ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie (TVP1, 4 grudnia 2005 r.), milionów głodnych dzieci, wielkiego dożywiania tłumów, zabijania dzieci poczętych, morderstw i kradzieży. Żeby można było zostawić na ulicy rower, torbę w aucie, trzymać portfel w zewnętrznej kieszeni, a torebkę w ręku, no i być spokojnym o auto. Żeby była uprzejmość, grzeczność, pogoda na twarzach i w słowach, wesołość młodzieży, śpiewy, humor studentów. Żeby nie było wykluczenia, dyskryminowanych, opuszczonych, głęboko nieszczęśliwych, poniżania ludzi ze wsi. Żeby nie było manipulacji mediów, ciągłych rozgrywek w samorządach, podsycania konfliktów i protestów, jakie przedkładają różne środowiska: profesorów, prawników, lekarzy, studentów, nauczycieli i innych. Jawi się nam kraj ludzi wierzących, dobrych, moralnych, rozumnych, wykształconych, tolerancyjnych i otwartych na wszystkie problemy ludzkie. Żeby to był kraj, gdzie interesują się leżącym na ulicy, chorymi w szpitalach i hospicjach, a także starcami i dziećmi. Gdzie nie ma rzesz pijaków, narkomanów, żebraków. Kraj, gdzie urzędnik nie pije ciągle herbaty, nie strofuje interesantów i nie zbywa spraw, również gdzie i interesanci są spokojni, cierpliwi, bez agresji, bez kłamstw, no i umieją się streszczać, a rzemieślnik żeby dotrzymywał terminów. Na drogach żeby nie było tylu pijanych kierowców (w roku 2004 zatrzymano ich 160 tys.), arogantów i głupców. Na ulicach żeby nie było reklam pornograficznych, bluźnierczych, zasłaniających piękno miasta. Żeby, kiedy ktoś przejeżdża lub przechodzi, nie musiał słuchać: "Ty durniu, jak idziesz?", "Patrzcie, jaki idiota pojechał", no i żeby nasze damy na przejściach nie zwalniały złośliwie i wyniośle kroku, nawet niekiedy bez zielonego dla nich światła.
Chcemy żyć w kraju, w którym są ustalone i określone podatki, w którym nie zmieniają programów szkolnych i uniwersyteckich co roku, gdzie nie oblewają matur setkami tysięcy z winy ministrów i profesorów, gdzie nie kłamią na wykładach z przedmiotów humanistycznych, gdzie nie wyzywa się od idiotów innych profesorów czy ludzi inaczej myślących i gdzie uczeń nie musi się bać ucznia, a student studenta. Gdzie z opery, teatru i kina nie musisz wychodzić ze względu na zgiełk lub w programach ci ubliżają czy też w telewizji nie dają ci wysłuchać dyskusji, bo mówią ciągle wszyscy naraz i przeważnie bez pojęcia o rzeczy. Gdzie mecze są z góry kupowane, igrzyska są efektem walki między złotówką, dolarem a euro, gdzie kibice biją po głowie. Gdzie księża nie strofują wiernych, hierarchowie nie głoszą ewangelii brukselskiej, a ministrowie i inni notable oddają się wielkiej pracy i zgłębianiu problemów, nie tracąc cennego czasu na podróże, bale i imprezy sportowe. Kraj, gdzie obcokrajowców, także kolorowych, nie oszukuje się w cenach, nie kradnie się im portfeli ni dokumentów i nie wciska się kitu. W kraju, gdzie kultywuje się szlachecką kulturę polską, a nie daje się chuligańskich koncertów chamstwa.
Dziś do pewnego rodzaju nostalgii należy także marzenie o przetrwaniu, choćby przez rok, paktu stabilizacyjnego. Mamy nadzieję, że "pisowcy" będą dobrze odczytywali polskie sytuacje i potrzeby, nie będą zbyt pazerni na stanowiska i władzę i nie będą misjonarzami liberalizmu na Białorusi i w Rosji, Samoobrona zaś i także kochana LPR nie będą wkładały kijów w szprychy rządowi. Obawiamy się przy tym, że LPR przez swoją niecierpliwość i zbytnią pewność siebie może stracić bardzo dużo sympatii i poparcia ze strony swych wyborców. Takie przynajmniej słyszy się coraz częściej głosy, widocznie szwankuje w czymś polityka. Przychodzi tu na myśl porównanie LPR do armii odwodowej. Na główną linię frontu nieprzyjaciel naciera wściekle jak szatan, robi się ciężko, dowódca armii głównej prosi wodza armii odwodowej o natychmiastową pomoc, a ten tymczasem targuje się z nim, czy jego żołnierze dostaną kiedyś senioralne.
Trzeba ze wszech miar poprzeć myśl pana prof. Jerzego Roberta Nowaka i innych, żeby stworzyć cały ruch wielkiego przełomu i wykorzystać sytuację polityczną w momencie, kiedy Polska prawdziwa zaczyna łapać większy oddech. Trzeba nam wszystkim powrócić do "pierwszej miłości do Polski", zarówno całym sercem, jak też umysłem, sumieniem, czynem, twórczością życiową i kulturalną oraz wielkim polskim zmysłem politycznym i dziejowym. Nasz czas może się okazać decydujący dla Polski, jeśli tylko zespolimy się na różne sposoby w jedną, wspólną nostalgię za Polską nadziei i podejdziemy do niej nie tylko w imię realizmu, ale i w duchu wielkiego dziedzictwa naszych Ojców i Dziadów i w świetle idei Opatrzności Bożej.

Ks. prof. Czesław S. Bartnik

avatar użytkownika intix

8. Męka przebudowy Polski - Ks. prof. Czesław S. Bartnik

Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 8-9 kwietnia 2006, Nr 84 (2494)

Jeszcze nie tak dawno wydawało się, że zajaśniało nam wreszcie jakieś światło na Polskę pośród zwodniczych i kosmopolitycznych halogenów i że podejmiemy owocnie dzieło oczyszczenia naszego Domu, odrodzenia go, pozbycia się szkodników, oszustów, no i zwykłych głupców, a nawet że dokonamy gruntownej przebudowy Domu, który jest przecież tak zdewastowany przez ciężkie czasy i przez wielu złych ludzi. Tymczasem znowu uderzyliśmy, jak o skałę, o zeskorupiałe pozostałości bolszewickie, liberalistyczne, ateistyczne, no i w ogóle egoistyczne.

Społeczeństwo polskie toczy nadal jakaś ciężka choroba, jakby trąd czy rak, z którego nie sposób się wyleczyć. W drobniejszych sprawach życie jakoś się toczy, bo żyć się musi, ale w sprawach podstawowych i ogólnych wystąpiło znowu dawne zło w całej swej brzydocie: walki, zawiści, wyzysk, zakłamanie, przestępstwa, ciemnota i silna wzajemna nienawiść indywidualna i grupowa, no i w konsekwencji nie może się podnieść kultura społeczna, polityczna i duchowa. Wydaje się nadchodzić nowy okres walki o być albo nie być Polski. I od tego problemu uciec się nie da.

Metafora Domu

Polskę można przyrównać do wielkiego domu - ludnego, pluralistycznego, tętniącego życiem, ale i pełnego wewnętrznych problemów, zwłaszcza związanych z ostateczną tożsamością i ze znalezieniem sobie odpowiedniego miejsca pośród innych domów. Wielu mieszkańcom Domu jakby ktoś amputował samoświadomość społeczną, polityczną i patriotyczną. Zrobił to chyba ateizm państwowy. Dom polski, który przez tyle lat był kwaterą obcych wojsk, bandziorów i posługujących im Polaków o osobowościach służalczych, bez ambicji domowych i patriotycznych, został wreszcie odzyskany dla prawowitych mieszkańców, ale nie całkowicie i nie dla wszystkich. Otrzymaliśmy go jakiś poczerniały, zdewastowany, zabrudzony. Zostały w nim rozgrabione główne meble i sprzęty, pourywane windy, powyrywane liczne drzwi i okna, rozkradzione różne przewody, błyszczące klamki, ozdobne kafle, nawet zdarte parkiety, a po piwnicach, korytarzach i strychach harcują sobie szczury. Zaistniała zatem konieczność oczyszczenia, uporządkowania, opatrzenia, a wreszcie i pewnego przebudowania Domu na nowe czasy.

O tych sprawach musi decydować przede wszystkim społeczność Domu. Jednak połowa mieszkańców, zobojętniała lub wściekła na to wszystko, nie włącza się w całość spraw, tylko bawi się swoimi szmatkami lub pichci sobie po kątach swoje potrawy. Druga połowa chce się zająć wszystkimi problemami, ale jest również bardzo podzielona na grupy, które mają najrozmaitsze poglądy i pomysły. Wybrano więc do sprawy swoich przedstawicieli. I tutaj, niestety, znowu powtórzyła się cała "brzydota spustoszenia" - jak się wyrażał prorok Daniel.
Jedni zgłosili od razu projekt wydzierżawienia Domu Żydom, zwłaszcza amerykańskim - dadzą wysoką stawkę, odrestaurują wszystko, no i nie musimy Domu całkowicie opuszczać.
Drudzy delegaci, bardziej liczni i czujący się ludźmi radośnie od wszystkiego wolnymi, proponują po prostu cały Dom sprzedać "oligarchom strategicznym" - jesteśmy za ubodzy i za głupi, żeby mieć tak staroszlachecki pałac, tamci zaś dobrze zapłacą, a my albo będziemy ich lokajami, albo zamieszkamy gdzieś w piwnicach lub na strychu, albo może wybudują nam gdzieś obok parobczańskie czworaki, albo wreszcie rozjedziemy się po całym świecie, żebyśmy sobie przewietrzyli nasze głowy i wyzbyli się zaściankowości, staromodnego patriotyzmu i czysto "rytualnej" religijności. W każdym razie po co polskim nieudacznikom społecznym, politycznym i kulturowym pałac i salony?
Trzecia grupa reprezentantów, deklamująca głośno miłość do klasy robotniczej, tłumaczy się, że to nie oni bynajmniej zdewastowali Dom, tylko ich poprzednicy, od których się odżegnują. Oni są już dobrzy, szlachetni i w ogóle najmądrzejsi, choć przywództwo bardzo odmłodzili. Jeśli oni otrzymają władzę nad Domem, to lud będzie się pławił w dobrobycie, wszystko się odrodzi i cały Dom się rozśpiewa brukselską "Odą do radości", byle tylko mieszkańcy zapomnieli o tradycji polskiej, dawniejszej, o religii, o moralności ewangelicznej, no i jeśli wyrzuci się kaplicę.
Z kolei inne silne patriotyczne przedstawicielstwo mówi: zakasujemy rękawy, robimy porządek, wyrzucamy złodziei, sami bronimy się przed oligarchami i złym sąsiedztwem. Tylko dajcie nam więcej władzy! Jednak nie chcą im dać tej władzy, bo ci ludzie nie stosują oszukańczych manier Wersalu.
Z kolei mniej liczni reprezentanci tradycji polskich i rodowych, nie bacząc na wytrzymałość architektury całego Domu, chcą jakiejś kondygnacji tylko dla siebie, dla swych idei, skądinąd wzniosłych. Jednak idą sztorcem przeciwko wszystkim. Są przy tym "silni i młodzi". Przypominają Jontka z opowiadania góralskiego. Szedł sobie Jontek z kimś drugim wieczorem i natknęli się na karczmę, w której wrzała zabawa. Jontek mówi: "Stój tu i licz, a ja ich powyrzucam na zbity pysk". Wszedł do środka... i rzeczywiście coś "łobodnęło". Kompan liczy: "Roz". A z tamtego tobołka wydobywa się głos: "Nie lic, bo to jo!".
Niektórzy, najmniej liczni, mówią: Róbcie sobie z Domem, co chcecie, byleście tylko zostawili nam ogród i pólka przy Domu, no i dajcie nam kilka stanowisk, takich jak ogrodnik, stróż, członkostwo w radzie Domu.
I wreszcie najliczniejsza grupa reprezentantów chce skupić siły wszystkich grup i podjąć zadanie całościowo i zasadniczo. Uporządkujmy całość, odnówmy wszystkie segmenty, umocnijmy fundamenty, zabezpieczmy części przed dalszymi kradzieżami, dokonajmy przebudowy, przepędźmy pasożytów i szmuglarzy, skorzystajmy z pomocy i współpracy: sąsiadów i instytucji ogólnych, jednakże bez wyrzekania się polskości. I na froncie Domu napiszemy: "Rzeczpospolita Polska", nowa i zarazem odziedziczona po Ojcach i Dziadach.

Każda z tych grup reprezentantów mieszkańców Domu szuka dla siebie pomocy i siły. Wszystkie chciałyby poparcia ze strony owej połowy mieszkańców, która nie wystawiła swoich delegatów. Chcą, żeby ta połowa przemówiła, a ona milczy - albo ze zniechęcenia, albo z braku wiedzy, albo ze zwykłego egoizmu społecznego. Nadzieja niektórych grup bardziej szlachetnych kieruje się ku Kościołowi i moralności społecznej. Ale i tu jest problem. Owszem, przed Domem stoi również proboszcz z wikariuszami i kościelnym. Ale oni albo milczą, albo mają zakneblowane usta. Żadnej grupy i żadnego projektu ratunkowego nie popierają, bo im zakazano, podobno w imię Ewangelii społecznej. Mówić wolno tylko niektórym hierarchom. Prości księża byliby, rzekomo, "jednostronni". W dawnych wiekach księża gasili waśnie polityczne i działali na rzecz zgody politycznej, ale wówczas nie było "demokracji". Dziś, gdy poprą jednych, to stracą dla religii wszystkich pozostałych. Nie chodzi o prawdę, nawet ewangeliczną, chodzi o to, by Ewangelia nikomu się "nie naraziła". Należy więc na równi popierać bandziorów politycznych i świętych albo duchowny musi milczeć w imieniu Kościoła, gdy owe bandziory rujnują Dom, kradną, a nawet zabijają. Tak było za czasów hitleryzmu w Kościele niemieckim, protestanckim i katolickim. W konsekwencji proboszcz może dostać po głowie od swoich przełożonych nawet wtedy, gdy poprze delegatów dobrych i moralnych albo gdy zgani delegatów złych i niemoralnych. Sytuacja ta płynie z braku wiedzy teologicznej o problematyce społeczno-politycznej.
Inna rzecz, że wielu świeckich i niedouczonych duchownych uważa, że gdy ktoś wierzy, zwłaszcza polityk, to robi łaskę duchowieństwu, Kościołowi i Panu Bogu. Po prostu Pan Bóg powinien mu być niezmiernie wdzięczny za to, że ten ktoś Go afirmuje, uznaje, i powinien tego człowieka nagradzać dobrym losem za życia i po śmierci, choćby był najcięższym przestępcą. W każdym razie wara Panu Bogu od wtrącania się w politykę i w sprawy partyjne. Proboszcz zaś - mówią - powinien zajmować się gwiazdami, Drogą Mleczną, Różańcem, a nigdy sprawami społeczno-politycznymi, choćby groziła śmierć jego owieczkom, np. ze strony partii bolszewickiej. Również duchownym nie wolno bronić Polski i polskości. Dziś wszyscy kapelani powstań i ruchu oporu, zwłaszcza przywódcy oddziałów powstańczych, jak to było w Powstaniu Styczniowym, byliby - oczywiście niesłusznie - ekskomunikowani. Godne natomiast i słuszne ma być zianie potworną nienawiścią do Polski i do Narodu Polskiego ze strony niektórych dziennikarzy występujących w programach medialnych. U nas też zdarzyło się tak, że media katolickie, jedyne obiektywne i dostępne dla głosu polskiego, zostały mocno upomniane za to, że udostępniły swe studia rządowi polskiemu, który broni Kościoła w Polsce. W każdym razie zamieszanie robi się totalne i brak nam wielkich i mądrych osobowości. Jeśli pojawiły się w PiS i w niektórych mniejszych ugrupowaniach, to są gwałtownie zwalczane przez jakichś buntowników, zazdrośników i osobowości patologiczne.
Czasami ma się podejrzenie, że politycy głoszący się katolikami są na jakichś usługach masonerii.

Różne zamachy na IV Rzeczpospolitą

I tak IV Rzeczpospolita, czyli Polska, znalazła się w ogromnym zagrożeniu, choć zmaganie się z trudnościami hartuje ją bardzo, zasila nowymi energiami i napawa staropolską dumą bohaterstwa. Boli nas szczególnie brak zgody w istotnych sprawach, brak poczucia tożsamości polskiej i rozdarcie na dwa zwalczające się obozy: na zwolenników solidarnej przebudowy kraju, której przewodzi PiS, wspierane w Sejmie głównie przez Samoobronę i niezrzeszonych, oraz na obóz przeciwników pełnej przebudowy, której przewodzi dziwnie zgorzkniała i rozeźlona Platforma Obywatelska, wspierana w stycznych i partykularnych punktach przez SLD, a także od czasu do czasu przez PSL i LPR. W sytuacji takiego rozbicia trudno jest Polskę przebudowywać. Poza tym po przystąpieniu do przebudowy przez PiS okazuje się, że przeciwnicy chcą odbudowywać Polskę na fundamencie liberalizmu, postkomunizmu, globalizmu, bezpaństwowości lub na luźnych kamieniach, czyli interesach indywidualnych. Za co się nie zabrać, wszystko się wali. Walą się ściany: gospodarka, polityka wewnętrzna i zagraniczna, sądownictwo, szkolnictwo, służba zdrowia, bankowość, duch społeczno-narodowy. Nie można naszego Domu związać w jedną całość, szwankuje sama komunikacja międzyludzka. Media, zamiast komunikować, raczej kłamią, oszukują i celowo burzą. Na rozgrodzone gospodarstwo polskie zakradają się obce siły, wrogie naszym wysiłkom. Okazuje się, że wiele pomieszczeń jest dziwnie zablokowanych lub bez żadnego zysku sprzedanych. Zerwały się liczne więzi duchowe, społeczne i moralne. Nastaje na nas fala antyreligijna i antymoralna.
Przeraża wprost wzbierająca "brzydota spustoszenia" moralnego, prawnego i humanistycznego. Oto jeden z licznych przykładów. Około 200 osób tzw. inteligencji, wiedzionej siłą patologicznego bezwładu, zaatakowało wszystkie idee restauracji Domu polskiego. Jakże zniszczonego materialnie i duchowo. Osoby te atakują nasze próby odrodzenia jako "brak umiaru i ostrożności w dokonywaniu zmian ustrojowych i zmian w przepisach prawa". Zarzucają nam ci ludzie, że reforma mediów niesłużących polskim interesom będzie upolitycznieniem tychże mediów, a dotąd były one rzekomo "apolityczne", choć służyły przecie SLD i liberałom. Dają poznać, że Rzecznik Praw Obywatelskich nie może być patriotą polskim, lecz musi być apolityczny (czytaj: lewicowo-liberalny). Że sądy dotąd były zawsze obiektywne, najsprawiedliwsze w świecie i nie mogą być kontrolowane, nawet pod względem ekonomicznym. Że Rada Polityki Pieniężnej ma być nadal absolutnie niezależna od rządu i od służenia interesom polskim. Żeby stanowisko ministra sprawiedliwości oddzielić od prokuratora generalnego, bo tylko wtedy sprawiedliwość będzie apolityczna, jak to było - rzekomo - kiedyś dawniej. Że obecni urzędnicy w służbie cywilnej powinni być powoływani w drodze konkursu, a autorzy "Oświadczenia" milczą o tym, że poprzedni premierzy - Miller i Belka - mianowali owych urzędników masowo bez konkursu i tylko ze swoich partii, no i nie można tych urzędników poddać konkursowi. Że trzeba strzec wolności zgromadzeń i zrzeszeń oraz prawa do krytyki rządu i władzy, czyli chcą pełnej swobody demonstracji homoseksualnych, marszów równości, swobody Przystanku Woodstock, antynarodowych, ale nie w obronie życia, rodziny lub przeciwko rozkradaniu mienia polskiego. Istotnie, autorzy "Oświadczenia" kończą myślami, jakoby dokładne przestrzeganie prawa społecznego w klasycznym wydaniu, dyscyplina moralna i odrzucanie "małżeństw" homoseksualnych "mogły w przyszłości zagrozić demokracji, praworządności, a nawet niepodległości Polski". I to ostatnie jest szczytem absurdu. W jaki sposób przyjmowanie przez nas etyki, a odrzucanie niemoralności europejskiej może "zagrozić niepodległości Polski" - czyżby Bruksela miała nas podbić za to siłą militarną?
U nas ludzie nie zdają sobie sprawy, że pod wpływem liberalistycznego i antyreligijnego liberalizmu części inteligencji żyjemy już w świecie nihilizmu. Oto np. 23 marca 2006 r. Trybunał Konstytucyjny odrzucił zapis w ustawie KRRiT o "działalności w zakresie ochrony etyki dziennikarskiej", argumentując, że "ochrona etyki dziennikarskiej narusza wolność słowa i prawo do informacji" ("GW", 23 marca 2006). Jest to potworny świat amoralny. Wynika z tego, że dziennikarz może oszukiwać w życiowych sprawach, może np. mówić fałszywie, że zabiłeś człowieka, ponieważ "ma wolność słowa i prawo do informacji społecznej".
Głośna jest od pewnego czasu sprawa fuzji, czyli złączenia dwóch banków w Polsce, posiadanych większościowo przez obcych: Włochów - PKO SA, i Niemców - BPH. Fuzja ta byłaby bardzo szkodliwa dla bankowości polskiej, gdyż stworzyłaby pełny monopol bankowy w kraju, w którym i tak ok. 75 procent banków jest w obcych rękach, bardziej wspomagających zagranicę niż Polskę. Otóż mimo szkodliwości takiej fuzji dla nas poparli ją bezwzględnie: Leszek Balcerowicz i bardzo wielu innych profesorów i posłów eurofilów, Centralny Bank Europejski i inne instytucje zachodnie. Powiało wrażeniem, że mamy już kompletną niewolę finansową. W odpowiedzi nasze władze zaatakowały zwolenników fuzji jako zdrajców interesu polskiego.
Paradoksalnie jednak owi zwolennicy fuzji mają rację z punktu formalno-prawnego, bo po ich stronie jest prawo UE. Traktat Ustanawiający Wspólnotę Europejską (TWE pp. 56-60) określa pełną swobodę przepływu kapitału między państwami członkowskimi i zakazuje jakiegokolwiek ograniczenia tegoż przepływu. Taka zresztą jest jedna z głównych idei UE, która ustanawia wyższość interesu unijnego nad państwowym, a tym bardziej państwo polskie nie ma tu nic do gadania, gdyż są to banki prywatne, a do własności prywatnej państwo ma prawa ogromnie ograniczone. Wprawdzie rząd polski zawarł umowę z włoskim UniCredito, że nie będzie dalszej ekspansji tegoż banku w Polsce, ale to było w roku 1999, czyli przed akcesją Polski do UE. Po akcesji obowiązują nas wszystkich prawa unijne; na niewiele zda się tłumaczenie, że była to umowa społeczno-prawna.
Całe szczęście dla nas, że prawo bankowe w zakresie państwo - Unia nie jest dosyć sprecyzowane i inne kraje też nie bardzo go przestrzegają. Natomiast trzeba powiedzieć, że główną winę za ten stan rzeczy u nas ponosi rząd SLD - UP i PSL, który w Kopenhadze przyjął wszystkie te prawa unijne bez zastrzeżeń, zresztą chyba je znali tylko specjaliści negocjatorzy, a nie rząd. U nas nikt prawie nie dostrzega, że UE to jest ideologia podobna do marksizmu, a nie jakaś naturalna rzeczywistość. Mają zatem raczej rację Samoobrona, LPR i część PiS z panem prezydentem na czele, którzy chcą Europy ojczyzn, wzmiankując raz po raz o konieczności renegocjacji traktatu akcesyjnego. Dziś coraz lepiej widzimy, że giganty zachodnie, a zwłaszcza liberałowie międzynarodowi, chcą czynić z Polski swoją kolonię, próbują nas ubezwłasnowolnić, a przede wszystkim rozerwać ścisły związek Kościoła katolickiego z Narodem. W tym kontekście rozumiemy, dlaczego chce się koniecznie pokłócić Episkopat z Radiem Maryja i TV Trwam, zwłaszcza od czasu, kiedy na tych mediach oparł się rząd patriotyczny.
Ciągle też nie możemy sobie wytłumaczyć, skąd się wzięła taka częsta liberalistyczna i antypatriotyczna mentalność tak wielu przedstawicieli naszej inteligencji, nawet wybitnych profesorów. Przecież profesorowie to nie 17-latkowie, którzy złapali tego bakcyla po Okrągłym Stole, musieli oni być tak kształtowani i przygotowywani dużo wcześniej. Jeszcze za PRL. Kto to organizował? Może odłam reformistyczny PZPR? I tak w połowie marca 2006 r. 66 profesorów uniwersyteckich specjalności ekonomicznych, głównie z Gdańska, Szczecina i trochę z Warszawy, na kanwie sporu o fuzję banku PKO SA i BHP opowiedziało się bardzo stanowczo za nadrzędnością interesu europejskiego nad polskim i prawa unijnego nad polskim, choćby i konstytucyjnym. Przecież należy wątpić, czy wszyscy oni znają prawo unijne. Kto ich tak wyszkolił? Liberałowie zachodni? Wszyscy też piszą, że nie mogą być kontrolowane u nas ani banki, ani ich prywatyzacja, ani inne instytucje finansowe, bo to rzekomo zniszczyłoby rynek finansowy, zniweczyłoby wiarygodność finansową Polski w UE i zagroziłoby bezpieczeństwu ekonomicznemu kraju (za "GW", 18-19 marca 2006). Co czy kogo oni chcą kryć, walcząc z rządem polskim? A może oni po prostu nie czytali tekstu, który podpisali? Zapewne ktoś nieodpowiedzialny zdobył ich głosy telefonicznie.

Czy nie da się budować Polski wspólnie?

Odbudowie Domu polskiego przeszkadza jakaś idiotyczna nienawiść do władzy i rodzimego rządu. Jeszcze w XV wieku nasz genialny historyk polski Jan Długosz pisał, że Polacy to ludzie, którzy nienawidzą swoich rządców, a uwielbiają obcych. Coś podobnego jest i dziś: niemal tęsknimy za rządcami niemieckimi, brukselskimi, amerykańskimi, a nienawidzimy swoich. Rząd obecny, który nie jest kosmopolityczny ani obcy, gwałtownie i bezustannie atakują pozostałe partie. Polacy wydają się czasami - przepraszam za porównanie - jak kawalerowie na zabawie, którzy sobie podpili. Do wszystkich mają pretensje i szukają zwady: "Dam ci w mordę!".

Tak i rząd PiS - według krytyków - winien jest wszystkich niepowodzeń i nieszczęść: że pojawiła się ptasia grypa, że nie wybudował autostrad w ciągu trzech miesięcy, że nie zlikwidował bezrobocia, które trwa od 17 lat, że są biedni i głodni ludzie, że opóźnia się wiosna...

W życiu społeczno-politycznym są dwa główne poziomy i wymiary: głębinowy i powierzchniowy. W powierzchniowym mogą zachodzić - i faktycznie nieustannie zachodzą - liczne i dokuczliwe różnice, spory i sprzeczki. Ale nie świadczą one jeszcze o jakimś rozbiciu głębinowym. Kiedyś jechałem autem z trzema braćmi. Jeden z nich prowadził, ale wszyscy mieli prawo jazdy. Jakże ci dwaj pozostali się denerwowali - oni by prowadzili auto ciągle inaczej. Ale przecież wszyscy trzej po bratersku się miłują. Albo weźmy przypadek, gdy mąż i żona mają prawo jazdy i jedno z nich prowadzi auto. Kłótniom nie ma końca, a przecież oni się miłują. Otóż tak może być i w rządzeniu krajem: zły minister, wredny urzędnik, nieudany pomysł, nieudolne działanie, "wpadunek" z jakąś uchwałą itd. Ale istotny jest poziom głębinowy: dobro wszystkich jako cel, realizowanie najwyższych wartości, troska o człowieka, tworzenie dobrobytu, troska o osobę ludzką, moralność, ofiarność dla innych, bezpieczeństwo, racja stanu, suwerenność, ideały wychowawcze, kultura, rozwój techniki, religia... W każdym razie nie może jedna partia tak walczyć z inną partią, żeby to wszystko narażać na zatracenie.

Toteż wszystkie partie i ugrupowania polskie mogą i muszą budować nasz Dom wspólnie w wymiarze głębinowym: wierzący i niewierzący, liberałowie i rygoryści, kosmopolici i patrioci, uczeni i nieuczeni, mądrzy szczególnie i mądrzy nieszczególnie, politycy i wszyscy inni pracownicy. W tym wspólnym dziele nie można się wyzywać od chorych psychicznie, idiotów, oszustów, złodziei, zdrajców, "farbowanych katolików" itd. Wybrani przez jeden i ten sam Naród przedstawiciele muszą mieć w głębi coś istotnie wspólnego, bo inaczej zniszczą Polskę. Tutaj najgroźniejszy jest atak na zasady moralne, religię, prawo, wyższe wartości, na podmiotowość państwową i narodową. Ale u nas można tych zagrożeń uniknąć. Widzimy, co się działo - i dzieje - w społeczeństwach, które odrzucają wyższe wartości: w hitleryzmie, w bolszewizmie, w terroryzmie, w nihilizmie. Zresztą, dziwne rzeczy się dzieją nawet dziś w państwach o wysokiej kiedyś kulturze chrześcijańskiej: demonstracje za niemoralnością, bunty i rozruchy młodzieżowe: we Francji, Anglii, Hiszpanii. Młodzież nihilistyczna może szybko zabić życie społeczne i kulturowe w każdym państwie. Na przykład w Hiszpanii pojawiło się jakieś szaleństwo gromadzenia się wielotysięcznych grup młodzieży na placach wielkich miast, picie wspólnie na umór i łajdaczenie się, i antykultura. Właśnie za takie i podobne zjawiska winny się brać partie polityczne, a nie tylko schlebiać idiotycznie takiej młodzieży, żeby zyskiwać ich głosy wyborcze.

W większości partii politycznych zanikło jakieś poczucie godności, honoru, posłannictwa. Dużo by tu mówić. Nasze poróżnienia i walki międzypartyjne przeniosły się szeroko na przykład na dyplomatyczne placówki zagraniczne. Zamiast reprezentować nasz wspaniały kraj, naszą historię, kulturę, często szkalują wszystko, co polskie, opluwają, wyśmiewają i ciągle kogoś zwalczają. Jest to po prostu wielkie chamstwo, brak wychowania, jakaś ślepa zawziętość na "innych", no i kompletny brak obiektywizmu. Nie tak bywało w dawnej Polsce. Kiedy w końcu XVI wieku trzech żaków krakowskich katolickich napadło na zbór kalwiński i zraniło śmiertelnie pastora, to wojewoda katolik kazał dla przykładu ściąć im głowy publicznie na rynku. Już nie trzeba mówić, jak by się zachował dziś wojewoda czy sędzia z tej samej partii, co przestępcy. Wyszliby na ofiary lub na obrońców prawa. Społeczeństwa, zamiast się doskonalić, to jakoś nikczemnieją. A media jakże często robią z wielkiego oszusta autorytet, a z publicznego grzesznika bohatera.

Wracając do problemu głównego: w Polsce powinna nastąpić ogólna zgoda, odpowiedzialność i współpraca w naprawianiu czy przebudowywaniu naszego Domu. Z partią, która wygrała najbardziej i utworzyła rząd, powinny współpracować nie tylko Samoobrona, LPR i PSL, lecz także PO i SLD, i inne. Wiemy, że przywódcy wszystkich tych partii mówią, iż w zrozumiałych dla nich sprawach będą rząd popierać w parlamencie, ale cały problem w tym, że tego nie czynią faktycznie. Dziś samą propagandę, choćby fałszywą w całości, uważa się za dźwignię polityki. Tymczasem mamy faktycznie tyle do zrobienia w kraju. Odrzucić brutalne kłótnie w rzeczach podstawowych. Atak na jakiegoś złodzieja z jakiejkolwiek partii nie jest atakiem na całą partię, tak jak i krytyka postępowania jakiegoś katolika nie jest atakiem na cały Kościół. A mamy tyle ciężkich problemów: bezrobocie, brak środków do życia dla wielu, brak mieszkań, wielka demoralizacja, także robotników, ucisk oligarchów, ochrona przed wielkimi wyzyskiwaczami i oszustami, także zagranicznymi, niesprawiedliwość wołająca o pomstę do nieba, brak wyższych uczuć u wielu, brak komunikacji międzyludzkiej, walka na śmierć i życie, przestępczość pospolita, brak bezpieczeństwa, brak wzajemnej życzliwości i miłości itd. Niech PO nie myśli, że gdyby obaliła rządy PiS, to przyniosłaby społeczeństwu wolność i dobrobyt, oto wprowadzając ustrój liberalistyczny, na pewno pogłębi degradację życia ludzkiego i przyniesie nam krwawy neokapitalizm i całkowitą pustkę duchową. Wnuki PO-wców już by nie znały języka polskiego ani duchowej kultury polskiej.

Z Zachodu idzie miażdżący walec na Polskę. Może zwyczajni obywatele są tam i lepsi od nas, ale ich politycy i ideologia są dla nas zabójczy. Oligarchowie świata zachodniego ścielą sobie u nas "nowoczesną" kolonię. Polityka europejska i światowa wymaga koniecznie chrystianizacji i ewangelizacji.

Iterum censeo: w polityce powierzchniowej mogą się teraz wszyscy kłócić i spierać z PiS, ale w polityce głębinowej powinni go ścierpieć, a nawet wesprzeć, bo to dla Polski, która nie jest własnością żadnej partii. Wszyscy jesteśmy jedną rodziną. W takiej sytuacji żadna partia nie zamyka sobie drogi do władzy, a może raczej otwiera na dziś i na przyszłość: fortuna variabilis - los jest zmienny.

Ks. prof. Czesław S. Bartnik


avatar użytkownika intix

10. Nowa era? - Ks. prof. Czesław S. Bartnik

Nasz Dziennik - 18 października 2014

Jest takie interesujące zjawisko w całych tysiącleciach dziejów, kiedy to najwyższy dostojnik w państwie, obejmując rządy, głosił wszem i wobec, że otwiera nową erę w dziejach, złoty wiek i nową historię. Człowiek wielkiej władzy czuł się często jak Bóg. Nieraz nawet zmieniał swoje imię, nadając mu charakter boskiego pochodzenia i programu swoich rządów. I co ciekawsze, zwyczaj ten, choć trochę stonowany, przetrwał do dziś nawet u wielu najbardziej „postępowych” władców. Choć może taka autopromocja ma swój głęboki sens praktyczny?

1

I tak np. król egipski, zakładający IV dynastię, przybrał sobie imię tronowe Snofru (ok. 2590-2554 przed n.Chr.), co znaczyło: „Bóg uczynił mnie doskonałym”. Ensi sumeryjskiego miasta-państwa Lagasz nazwał się Gudea (2141-2120 przed n.Chr.), czyli „Posłany”, i był wielkim, doskonałym reformatorem. Cesarz chiński Liu Bang (202-195 przed n.Chr.) przyjął jako dewizę panowania „Gaozu”, co tłumaczy się jako „Wielki Początek”, i był założycielem Zachodniej Dynastii Han.

I chciałoby się, może z pewnym zastrzeżeniem, zauważyć, że do tej wielkiej tradycji nawiązała u nas premier Ewa Kopacz w swym exposé i w wywiadzie („Gazeta Wyborcza”, 6.10.2014, Renata Grochal i Jarosław Kurski), ogłaszając z zapałem jakąś nową erę premierów kobiet przez deklarację: „Ja, Kobieta”. I ma to niewątpliwie zapowiadać rządy piękne, subtelne, doskonałe, konsekwentne i mocne zarazem, w przeciwieństwie, choć trochę, do rządów mężczyzn. Przy tym ten „wewnętrzny” sens wypowiedzi ma wzmacniać jeszcze dobór wielu wybitnych kobiet o orientacji Platformy Obywatelskiej. Jednak jak będzie, to się jeszcze okaże. Bowiem w historii monarchinie, jakkolwiek nieliczne, bywały przeważnie bardziej niż normalni mężczyźni bezwzględne, surowe, okrutne i podstępne. Toteż słusznie sama pani premier potem się poprawi i powie bardzo mądrze, że to nie zależy od płci. „Ale nie chcę stawiać muru między kobietami i mężczyznami, bo to nie płeć decyduje o tym, czy ktoś jest w życiu i w pracy solidny i przyzwoity, czy nie” (wywiad, s. 4).

2

Jeśli jednak mają to być nowe rządy kobiety, to trzeba koniecznie zahamować lub w ogóle odwrócić nie tylko zło gospodarcze i polityczne, lecz także wzbierającą brudną powódź zła duchowego, powszechnego zakłamania, niemoralności i rynsztokowej antykultury, którą coraz częściej różni szaleńcy uważają za najwyższą kulturę i za jej pomocą starają się zniszczyć i religię, i duszę narodową, i wszystkie wyższe wartości. W rezultacie mamy wielką demoralizację, korupcję niemal we wszystkich dziedzinach, terroryzm medialny antykatolicki, np. nadal w stosunku do Radia Maryja i Telewizji Trwam, poniewieranie otwartymi katolikami w życiu publicznym, a nawet i w niektórych sądach, nepotyzm PO i PSL, powoływanie na ministrów i wyższych urzędników państwowych tylko tych, którzy przyjmują ateizm państwowy (katolikami są tylko w piwnicach), publiczne lżenie religii, Kościoła i Polski, walkę z Episkopatem w dziedzinie prawd wiary i moralności, brutalizację życia publicznego i prywatnego, dalsze rozkradanie bogactw polskich, bezkarność przestępstw wobec katolicyzmu itd.

Prawda, że robią to głównie niektóre partie, grupy i ośrodki, ale najgorsze, że państwo daje im wolną rękę, a nawet wspiera, prawdopodobnie żeby być lojalnym wobec obłąkanych idei i praw brukselskich. Ale nie wolno zabijać Polski w dziedzinie moralnej i duchowej i dopuszczać różnych takich szaleństw. Różni drapieżnicy społeczni i moralni liczą obecnie, że w przejściowym okresie premierostwa będzie im łatwiej bezkarnie czynić wszelkie zło niż za Donalda Tuska.

Otóż pani premier w exposé powiedziała, że chce „odbudować zaufanie Polaków” wobec rządu, ale to się nie stanie, jeśli nie będzie poskromiona zła samowola owych niszczycieli, i indywidualnych, i grupowych. Inaczej nie będzie żadnej nowej ery, a tylko pogłębienie starego bagna. A PO niech odrzuci swoją wściekłą nienawiść do PiS i czynnych społecznie katolików, wzrastającą wraz z lękiem, że przegra wybory, a z przewrotnym zarzutem, że to PiS i prawowierni katolicy ich nienawidzą.

3

Pani premier powiedziała bardzo słusznie, że będzie służyła wszystkim Polakom: „Przecież mam być premierem dla Polaków, a nie dla moich kolegów z PO czy ministrów. Jeśli więc mam dobrze służyć ludziom, to muszę odczytywać ich oczekiwania, ich potrzeby i znaleźć sposób, żeby rozwiązać ich problemy. Jeśli mam brać odpowiedzialność za decyzje, to muszą one być wyłącznie moje”. A także: „Bo jedna jest Polska dla wszystkich”.

To właśnie dlatego prosimy, by chroniła duchowe, moralne i patriotyczne życie Polaków, i by wspierała w tej dziedzinie misję Kościoła katolickiego zgodnie z Konstytucją. A jednak obawiamy się, że ten „uniwersalizm” jest z góry zagrożony, bo pani premier podaje jako swoich mistrzów tylko ludzi z Unii Wolności (wcześniej UD), do której sama należała, a która w dziedzinie religijnej opowiadała się – i opowiada nadal – za katolicyzmem prywatnym i niepełnym, w konsekwencji za ateizmem państwowym, co dla Kościoła katolickiego jest absolutnie nie do przyjęcia.

4

Słusznie został postawiony postulat, by w Polsce różni politycy i ludzie o różnych światopoglądach okazywali sobie szacunek i by „różnili się pięknie”. Chodzi tu głównie o poszanowanie między PiS i PO. Ale pominięty jest problem szacunku ateistów społecznych i politycznych dla katolików, a następnie zamiast wytłumaczenia się z błędów po katastrofie smoleńskiej, są kierowane pod adresem PiS słowa obelżywe: „Pytam więc, jakie moralne prawo do wystawiania ocen mają ludzie, którym zabrakło odwagi, by tam (do Smoleńska i Moskwy) pojechać? Którzy uciekali czym prędzej ze Smoleńska do Polski, by tu, już w Warszawie, politycznie grać tą katastrofą? I jeszcze dziś granie Smoleńskiem… to uwłacza pamięci ofiar”.

Niestety, nie są to słowa polityka rzeczowego. Dopiero na konwencji samorządowej pani premier dokonała pewnej samokrytyki partyjnej, że Platforma oddaliła się od ludzi i stała się partią władzy. Lecz nie było i tu głębszej wizji zadań politycznych partii PO, a tylko propagandowe i płytkie nawoływanie, by kandydaci z ramienia PO „szli do ludzi”. „Chciałabym – powiedziała w wywiadzie – żeby przez sześć tygodni, które zostały do wyborów, nasi kandydaci zeszli z plakatów i billboardów i poszli do ludzi, do wyborców. Zapukali do drzwi i patrząc ludziom w oczy, powiedzieli, dlaczego warto na nich głosować. […] Słuchajmy ludzi i uczciwie im powiedzmy, że nie wszystko da się rozwiązać, ale jeśli będziemy się starali, ludzie docenią”.

5

Jeżeli chodzi o samoidentyfikowanie się w kierunku społecznym, to pani Ewa Kopacz powiada, że oscyluje między skrzydłem lewicowym a prawicowym w PO. Uważano ją za socjalistę w Platformie, ale to jest jednostronne: „Uważam – powiada – że dbałość o ludzi to obowiązek każdego polityka. Także prawicowy polityk powinien widzieć problemy ludzi, a nie pouczać ich, jak mają żyć, czy ich oceniać. Ludzie wiedzą, jak mają żyć. Nie chcą być oceniani, chcą być rozumiani. I tak widzę swoją misję”. W rezultacie pani premier chce iść środkiem drogi: „Idę środkiem drogi i chciałabym, żeby moja partia szła środkiem, nie spuszczając z oczu tych, którzy są bardziej konserwatywni, ani tych, którzy są bardziej lewicowych poglądów” (wywiad, s. 5). Z tych wypowiedzi jednak wynika, że w sprawach religijnych jest raczej za liberalizmem.

6

Liberalizm wynika zaraz z wypowiedzi o in vitro. Na pytanie, czy w tej kadencji Sejmu zostanie uchwalona ustawa o in vitro, odpowiada: „Będąc ministrem zdrowia, powiedziałam, że państwo powinno refundować in vitro. Miałam kontakt z rodzicami, którzy przez lata walczyli z niepłodnością, ale nie stać ich było na in vitro. […] Dziś dzięki rządowemu programowi in vitro urodziło się w Polsce już ponad 500 dzieci. […] Te dzieci są nasze, są kochane przez rodziców, wyczekane. Znam wierzących rodziców, którzy poddali się in vitro, bo tak bardzo pragnęli dziecka. I teraz te dzieci chodzą do kościoła, przystępują do Komunii. Ustawa o in vitro będzie jeszcze w tej kadencji Sejmu, by Polacy mieli pewność, że procedury in vitro są zgodne z kanonami sztuki medycznej i są bezpieczne. To jest wybór, a nie przymus. Państwo daje pieniądze […], a każdy w swym sumieniu rozważa, czy chce z tego skorzystać”.

I tak państwo wspiera oficjalnie ciężko grzeszne praktyki ludzi, którzy łamiąc swoje sumienie, dążą do urodzenia jednego dziecka, połączonego nieuchronnie ze śmiercią jego rodzeństwa, zwykle licznego. To jest potworne. A ateiści nie rozumieją, że „nie zabijaj” nie wywodzi się tylko ze światopoglądu religijnego, lecz z czystego rozumu i z istoty życia ludzkiego, choć prawda, iż Bóg bardzo to przykazanie ujaśnił i usankcjonował odrzuceniem od Niego. Słyszy się od wielu lekarzy, że te inne embriony nie są zabijane, a „tylko” zamrażane, ale to jest tylko kpina z rozumu. Niech się taki człowiek podda hibernacji, to będzie można zobaczyć, czy i jak długo żyje, czy nie umiera. Państwo popierające in vitro grzeszy najpierw przeciwko rozumowi.

7

Jest też, niestety, zapowiedź wprowadzenia instytucji „małżeństw” homoseksualnych w ramach ustawy o związkach partnerskich. Na pytanie, czy będzie ustawa o związkach partnerskich, pani premier odpowiada: „Tych ustaw mieliśmy kilka, ale regulacji nie udało się uchwalić. Państwo powinno dać ludziom ramy do funkcjonowania. Także osobom, które chcą żyć w związkach partnerskich, i chciałabym, żebyśmy dali szansę na dyskusję w tej sprawie. Ale to Sejm zdecyduje, czy taka ustawa będzie, czy nie. […] W exposé [pominięto te sprawy – Cz.B.] pojawiły się sprawy, którymi będę się zajmować w pierwszej kolejności. Chcę konkretnej roboty, nie chcę kłótni, oskarżeń o to, kto jest gorszy albo podlega ekskomunice”.

Sprawy te miałyby być podjęte za rok. I znowu powraca pytanie, skąd dziś w całej kulturze euroatlantyckiej takie ogromne parcie ku legalizacji urzędowej tzw. małżeństw homoseksualnych oraz związków heteroseksualnych bez żadnej formy małżeństwa? Przecież jest to sprzeczne z naturą i rozumem. Dlatego już w najdawniejszych czasach odrzucano związki homoseksualne, jakkolwiek byli homoseksualiści, np. niektórzy egipscy faraonowie. Związki heteroseksualne wynoszono zawsze do wielkiej godności małżeństw, nawet w poligamii czy w poliandrii, jako najwyższy akt życiowy i społeczny. Niewątpliwie owe poglądy i praktyki w kulturze euroatlantyckiej są symptomem głębokiej dekadencji i somatycznej, i psychicznej, i duchowej. Znaczy to, że kultura ta ma się ku końcowi, a jej upadek przyspiesza gwałtownie ateizm społeczny i kulturowy. Zresztą żadna kultura nie trwa wiecznie. Kultury upadają i umierają, kontynuowana jest częściowo cywilizacja techniczna.

8

A co do poszerzenia dopuszczalności aborcji? Pani premier jest za tym: „Jestem wierząca, więc odbieram to (problem usuwania ciąży) w szczególny sposób. Polski Kościół to również ludzie, którzy nie narzucają innym własnej woli. Nie chcę walczyć z Kościołem, ale też nie podobają mi się ludzie, którzy stygmatyzują Polaków, mówiąc: ’Nie jesteś dobrym katolikiem’. Nie chcę, żeby tak było w Polsce” (wywiad, s. 5).

Niestety, trudno tu pewne rzeczy zrozumieć. Chyba u podstaw tej wypowiedzi jest potoczny pogląd, że Kościół instytucjonalny sobie, a ludzie sobie. A również, że np. zabicie dziecka z zespołem Downa jest złem tylko dla wierzącego katolika, a może być dobrem dla niewierzącego. I dlatego nie może funkcjonować w państwie „prawo religijne”. Tymczasem niezabijanie jest prawem każdego człowieka, także ateisty. Dlatego Kościół ma prawo, a nawet obowiązek przypominać to każdemu człowiekowi. I to nie jest narzucanie „własnej woli”.

W związku z tym bardzo niejasne jest zdanie, że nie wolno oceniać człowieka z pozycji wiary jako katolika dobrego lub złego. Czyżby nie wolno było np. oceniać źle katolika, który wierzy, ale postępuje jak ateista lub przestępca? Czyżby nie wolno było potępiać tych, którzy – jak w USA, Kanadzie, Berlinie, Australii, Anglii i gdzie indziej – atakują fizycznie obrońców życia, palą kościoły, wtrącają do więzienia, a nawet, jak opętani przez diabła, chcą zabijać? Czyż można oceniać pozytywnie tych rzekomo katolików, którzy w życiu publicznym i państwowym realizują ateizm, wiarę zostawiając w szatni lub w piwnicy?

Podobnie zresztą i ateiści mają prawo oceniać, kto jest ateistą konsekwentnym czy niekonsekwentnym. Kiedy np. w roku 1996 zmarł wielki mason, prezydent Francji François Mitterand, to wierchówka masonerii niemal całego świata zjechała się na jego pogrzeb. Jakże jednak lżyli go po śmierci, kiedy dowiedzieli się, że przed śmiercią przyjął sakramenty święte, a w jego rodzinnej miejscowości oferowano różne jego pamiątki niemal w aurze świętego.

A co do słów: „Jestem wierząca”, to przypominają się słowa Pisma Świętego: „Wierzysz, że jest jeden Bóg? Dobrze czynisz. Lecz demony też wierzą i ze strachu drżą. Próżny człowieku, wiara niepotwierdzona czynami nic nie daje” (Jk 2,19-20).

9

Pada też pytanie, szalenie zbanalizowane, o gender: „A kiedy Kościół i posłanka Kempa straszą gender i opowieściami, że chłopcy w przedszkolach są przerabiani na dziewczynki, to co premier polskiego rządu myśli?”. Pani premier odpowiedziała w tej samej konwencji: „Ręce mi opadają, choć prywatnie bardzo panią Kempę lubię. Gdy mówię, że chcę iść środkiem drogi, to mam na myśli, że wszystkie radykalizmy – lewicowe i prawicowe – są niebezpieczne”.

Wydaje się, że pani premier nie wie, jak ten genderyzm jest u nas już realizowany, myśli, że to tylko przebieranki dzieci. Nie wie, że to nie tyle walka o równość ról społecznych i kulturowych kobiet i mężczyzn, lecz raczej radykalna karykatura człowieka w ogóle, rozbicie ikony ludzkiej i zredukowanie życia do samego seksu za freudyzmem trzeciej fazy. Co tu może znaczyć „środek drogi”?

Podobnie pani premier nie wykazuje znajomości Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, która ma zniszczyć małżeństwo i rodzinę, zwłaszcza w postaci chrześcijańskiej, a jest zredagowana podstępnie. Niestety, Sejm pracuje nad ratyfikacją Konwencji. W ogóle smutny jest ten nasz Sejm, kierowany przez liberalną PO i mgliste jakieś dziś PSL, a wspierany przez różnych partyzantów ateizmu. W najważniejszych sprawach Polski przypomina on trochę Sejm niemy z roku 1717, kiedy to na rozkaz Rosji posłowie milczeli i przyjęli jej protekcję nad Polską.

Sejm nasz jest „niezależny”, ale od obywateli polskich, natomiast całkowicie zależny od premiera. Albo też przypomina odkryty w 1974 r. grobowiec pierwszego cesarza Chin Shi Huang Di (260-210 przed n.Chr.), gdzie znaleziono ok. 6 tysięcy naturalnej wielkości żołnierzy, ulepionych i wyrzeźbionych z terakoty, mających przedstawiać potęgę cesarza, a faktycznie poddanych, posłusznych, cichych, bezsłownych, podobnych kubek w kubek, a przede wszystkim smutnych, bo martwych i bez osobowości.

10

I na koniec pytanie, jak działa na kobietę posiadanie tak wielkiej władzy. Odpowiedź jest samochwalcza: „Władza? Na mnie nie działa. Kobiety tutaj zasadniczo różnią się od mężczyzn. Jest zadanie do wykonania, no to do roboty” (wywiad, s. 5). Daj Boże, żeby tak było. Ale przyjmowanie wszystkich błędów moralnych ideologii unijnej, odrzucanie z góry głosu Kościoła, którego jest członkiem, pewne dążenia do zmiany światopoglądowej Polaków (prof. H. Domański) i bardzo emocjonalne krytykowanie bardziej propolskiego i prokatolickiego PiS – zdają się świadczyć o poczuciu silnej władzy dominującej nad całą Polską.

A jednak chcielibyśmy nowej ery

Mówiąc otwarcie, mamy duże żale do liberałów, apatrydów, ateistów, lewicy i różnych panoszących się niszczycieli ikony Kościoła i Polski.

Dlaczego tak wielu z was nienawidzi nas za naszą miłość do Boga i Polski, jakoby was poniżającą?

Jaki macie interes w tym, żeby nas i nasze dzieci pozbawić całego dziedzictwa ducha polskiego i religijnego?

Czemu tak często, nawet prawnicy, mówicie, że państwo ma być według Konstytucji „neutralne” wobec wiary w Boga, czyli ateistyczne, kiedy tam jest napisane, że ma być „bezstronne”, czy nie ze złej woli?

Czemu odsuwacie, jak tylko możecie, gorliwych katolików od stanowisk, urzędów i funkcji, czy to jest wasza tolerancja i demokracja?

Kto wam dał prawo, żeby demoralizować i ateizować naszą młodzież i dzieci, poczynając już od 4. roku życia?

Kto wam dał prawo odbierania dzieci rodzicom, dlatego tylko że są biedni?

Czemu sobie zagarnęliście wszystkie prawa, a nam przyznajecie tylko niektóre?

Czemu opanowaliście podstawowe media i wypaczacie przez nie nasze dusze, szerzycie tak często błędy i podbijacie społeczeństwo w niewolę?

Dlaczego nie mają normalnego dostępu do mediów publicznych w sprawach politycznych i społecznych ludzie o orientacji ściśle katolickiej, a najwyżej są to tylko koncesjonowani i wymieszani z różnymi dziwnymi postaciami, które niemal nikogo nie reprezentują? Czy nie zachowujecie się jak nasi nowi okupanci?

Dlaczego tak często traktujecie Polskę jako magazyn różnych łupów wojennych, a nie jako naszą wspólną ojcowiznę?

Czemu nie karzecie wielkich aferzystów, korupcjonistów, złodziei, niszczycieli polskiej gospodarki?

Czemu wam wolno bluźnić bezkarnie przeciwko Bogu, opluwać wiarę i Kościół, odbierać nam dobre imię i chłostać nas ustawicznie, a nam nie pozwalacie, rzekomo prawnie, nawet się bronić, i nieraz jesteśmy karani jako broniący się, a złoczyńcy są traktowani jako „artyści sztuki” współczesnego życia?

***

I takich żalów jest dużo więcej. Chcę tu poruszyć jeszcze jedną sprawę. Wszyscy pamiętamy, jak przez długi czas, od 1978 do 2005 r., jaśniała ewangelicznymi kolorami także doczesna twarz Kościoła, powszechnego i polskiego, dzięki światłu Chrystusowemu, odbitemu także na obliczu św. Jana Pawła II. Czuliśmy się jakby w nowym domu tego świata, pełnym świateł Bożych. Ale oto po śmierci św. Jana Pawła II Wielkiego bardzo się ożywili owi niecni ludzie i z całą wściekłością plują dziś na twarz Kościoła i na twarz samego Chrystusa, obrzucają błotem i wyrzucają ze świata.

Nie możemy przeboleć, że to samo dzieje się nawet w Ojczyźnie świętego. I nie możemy zrozumieć, skąd taka perfidia u tych, którzy w latach „Solidarności” i stanu wojennego chronili się w Kościele, żyli z niego i byli traktowani jak jego dzieci bez względu na ich poglądy i stan duszy. Po odzyskaniu wolności spod Sowieta nagle zaczęli – i do dziś to wielu czyni – głosić, że to Kościół ich zdradza i sam marnieje i upada w dzisiejszym „postępowym” świecie. A jaka ma być tego przyczyna? Ano, że Kościół nie wyrzeka się swych prawd i nie przyjmuje relatywistycznej i obłędnej ideologii liberalnej zmierzającej właściwie do ateizmu. Skąd u tych ludzi taka perfidia, i intelektualna, i moralna? Czyżby mieli oni odwrotną jakąś logikę i etykę? Zapewne źródłem ostatecznym tej przewrotności jest usuwanie Boga ze wszystkiego.

Właśnie już Jezus był bity po twarzy. Pojmanego arcykapłan Annasz pytał o Jego naukę i uczniów. Jezus odpowiedział, że nauczał jawnie przed światem, nie uczył niczego potajemnie, niech więc Annasz dla obiektywności zapyta Jego słuchaczy. „Gdy to powiedział, jeden ze sług spoliczkował Jezusa, mówiąc: ’Tak odpowiadasz arcykapłanowi?’ Jezus odrzekł: ’Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. Ale jeżeli dobrze, do dlaczego Mnie bijesz?’” (J 18,22-23). Inaczej zachował się św. Paweł Apostoł. Kiedy arcykapłan Ananiasz kazał uderzyć go w twarz, „Wtedy Paweł powiedział do niego: ’Uderzy cię Bóg, ściano pobielana! Zasiadłeś, żeby mnie sądzić według Prawa, a każesz mnie bić wbrew Prawu’” (Dz 23,2-3). Istotnie, Bóg uderzył Ananiasza. Gdy wybuchło powstanie, sami Żydzi spalili mu pałac, wywlekli go z piwnicy i zamordowali razem z jego bratem Ezechiaszem.

Jeszcze jedno. Jak wiemy, bł. Jerzy Popiełuszko dokonał tak wiele dzięki Pawłowej zasadzie: „Zło dobrem zwyciężaj!” (Rz 12,21). Otóż dla nas dzisiaj będzie owym dobrem pokonanie złych ludzi przez dobre wybory.

Ks. prof. Czesław S. Bartnik

http://www.naszdziennik.pl/mysl/103875,nowa-era.html

avatar użytkownika intix

11. O prawdę i dobro w samorządach

Władza jest istotną strukturą człowieka i występuje zaraz po funkcji życiowej. Są różne postacie władzy – nad sobą samym oraz nad innymi ludźmi i nad światem rzeczy. Ale ten sam człowiek jest zarazem na różne sposoby poddany władzy zewnętrznej, co bywa często uciążliwe, a nawet i złączone z utratą swojej sprawiedliwej wolności. Dlatego w życiu społecznym są ustawiczne dążenia do humanizacji władzy społecznej, politycznej i państwowej. Ma temu służyć m.in. samorząd.

Władza i wolność

Władza jest formą każdej ludzkiej społeczności zwartej, choć ma różne postacie, natężenia i znaczenia. Są ludzie, którzy nie chcą posiadać władzy bardziej znaczącej, najwyżej konieczną do normalnego życia. Ale to są wyjątki. Z zasady człowiek o silniejszej osobowości ma popęd do posiadania władzy nad rzeczami, ludźmi i swoimi losami. Wtedy władza posiadana, nawet w mniejszym zakresie, podnosi samopoczucie, spełnia człowieka i daje smak życia. Przy tym z reguły wyższa władza zmienia człowieka. I jeśli jest dobrze i moralnie sprawowana, to podnosi zdolności, wyzwala cały potencjał duchowy i otrzymuje charakter swoistego charyzmatu społecznego, nieraz genialnego, co widzieliśmy u św. Jana Pawła II, który też przemienił władzę w ewangeliczną służbę innym.

Ale na drugim biegunie władzy występuje posłuszeństwo, podległość, recepcja. Każda władza, nawet sprawiedliwa, wywołuje u podwładnego poczucie ograniczenia wolności. Normalnie człowiek jakoś harmonizuje podleganie słusznej władzy ze swoją wolnością. Ale mimo wszystko władza, nawet święta, jak w Kościele, może wywoływać pewien lęk, opór i ciężar. A jest już fatalnie, kiedy nasz piastun władzy jest nam wrogi, nienawidzi nas, kiedy jest człowiekiem ciemnym, głupim lub niemoralnym, kiedy jest okupantem, despotą, totalitarystą. Ale nawet zwyczajna władza legalna ma swój ciężar, może być w błędzie lub nietrafnie jest wykonywana. Dlatego musi być humanizowana i personalizowana.

W całej historii społeczeństw i państw dokonuje się pewna humanizacja władzy, ale nadal niepełna i raz po raz następują barbarzyńskie nawroty. Na przykład w prastarych państwach ojciec mógł swoje dziecko nie tylko bić do krwi, ale także sprzedawać, zabijać, składać bogom w ofierze. Dla ludzi płytko myślących dziś to przeminęło. Tymczasem znowu w jakiejś postaci powraca: sprzedawanie dzieci, rodzenie dla innych, zabijanie chorych, zastawianie za długi, aborcja, in vitro, a także narzucanie zbrodniczych ideologii itp. A co pokazują dzisiejsze totalitaryzmy, łącznie z liberalistycznym?

Na skalę państwową zderzenie władzy i wolności obywatela ma być łagodzone przez instytucję samorządów. Ale musi tu występować doskonała symbioza. Bowiem władza państwowa spełniająca wszystko w państwie, na górze i na dole, łatwo popada w totalitaryzm i brak adekwatności do problemów, a same instytucje samorządowe rozbijają państwo na autonomie lokalne.

A zatem państwo musi mieć prymat, bo daje jedność, rozwiązuje problemy fundamentalne, całościowe i centralne, ale korzysta z samorządów jako niezbędnego dopełnienia lokalnego. Tak jak w organizmie ciśnienie krwi jest centralne i dopełniane jest przez ciśnienie obwodowe. Inaczej mówiąc, zachodzi tu zasada podwójnej pomocniczości: władza ogólnokrajowa i centralna wspiera pewne określone prawem koncesjonowane autonomie lokalne, a samorządy lokalne wyręczają w pewnym zakresie władzę centralną.

Obecny samorząd lokalny w Polsce

Polska, która nie zaznała nigdy rodzimego absolutyzmu, słynęła z pewnych instytucji samorządów lokalnych od początku: od instytucji opola, przez sejmiki lokalne, aż do form samorządowych za czasów zaborów. W nawiązaniu do tradycji rozwinęły się samorządy w latach 1919-1939. Wznowienie ich przez komunę w latach 1944-1950 było tylko pozorowane. Prawdziwe samorządy ukonstytuował dopiero premier Tadeusz Mazowiecki w roku 1990. Ale instytucja ta podlega ciągłym reformom, gdyż jest w rzeczywistości bardzo skomplikowana.

Jaką mamy sytuację przed wyborami 16 listopada? Otóż mamy: sejmik wojewódzki z marszałkiem na czele, jako reprezentację gmin, radę powiatową ze starostą (od roku 2002) i radę gminną z wójtem (w mieście powyżej 100 tysięcy – z prezydentem, a do 100 tysięcy – z burmistrzem). Rada jest organem uchwałodawczym, organem wykonawczym jest zarząd, któremu przewodniczą: marszałek, starosta, wójt (prezydent, burmistrz).

Kandydatów do sejmiku zgłaszają tylko partie, do rady powiatowej mogą zgłaszać partie oraz mogą startować osoby prywatnie, personalnie, a do rady gminnej tylko personalnie i indywidualnie (choć partie pchają swoich incognito lub pozapartyjnych, ale w ich imieniu). I tu jest duże pole do nadużyć i manipulacji. Marszałka wybiera sama rada wojewódzka, podobnie starostę rada powiatowa, natomiast wójta (prezydenta i burmistrza) wybiera się imiennie, bezpośrednio. W tym roku po raz pierwszy w gminach będą wybierani radni jednomandatowi, co przyczyni się do zmniejszenia liczby radnych. Tak dla porównania: w Warszawie (2 mln mieszkańców) było 700 radnych, a w Nowym Jorku (8 mln) 70. Jednomandatowych okręgów będzie w kraju 37 tys. 842. Ale poza tym z 1,5 mln głosów zrobią „nieważnych”.

Wójt, prezydent i burmistrz stoją też na czele zarządu rady i posiadają władzę niemal monokratyczną: polityczną, gospodarczą, administracyjną i kulturalną. Sprzyja to sprawności działania, ale i niekiedy rządom autokratycznym (prof. S. Wójcik). W rezultacie samorząd gminny kieruje wszystkimi publicznymi sprawami lokalnymi, jeśli tylko nie są zastrzeżone dla innych. Poza tym może wykonywać też zadania zlecone. Może też rozwijać współpracę z innymi gminami i ze społecznościami lokalnymi innych państw.

Wobec tego odpowiedni wybór wójta, prezydenta lub burmistrza jest sprawą pierwszej wagi i może kandydować na to stanowisko tylko człowiek o wysokich kwalifikacjach umysłowych, moralnych, duchowych, kompetencyjnych i osobowościowych. W jego bowiem rękach jest cząstka Polski, jej dobra i godności. Jest to konieczne szczególnie obecnie, kiedy Polska jest niszczona gospodarczo, politycznie, moralnie, kulturowo przez pewne czynniki centralne i nam obce.

Wartości i słabości samorządu

Samorząd terytorialny, który „uczestniczy w sprawowaniu władzy publicznej” (Konstytucja 16 ust. 1), ma wielką wartość społeczną, gospodarczą, ludzką, a także patriotyczną i moralną. Przyczynia się bardzo do rozwoju postaw społecznych indywidualnych i wspólnotowych i dynamizuje twórczość we wszystkich dziedzinach. Daje udział we władzy publicznej, możliwość szerszej działalności i realizacji zadań, nie tylko społecznych, ale też politycznych, kulturalnych i duchowych. Uczy współpracy międzyludzkiej, zaradza podstawowym potrzebom, ociepla relacje międzyludzkie, uczy postaw prospołecznych, altruizmu i ofiarności, a także patriotyzmu, nie tylko w zakresie małej ojczyzny, ale i wielkiej. Poza tym rzecz znamienna, że w Polsce samorządy lokalne nie ulegają tak łatwo demagogicznym i obłędnym ideologiom Zachodu, zachowują roztropność, mądrość, tradycję i zdrowie duchowe. Jest to bardzo doniosłe, gdyż na forum centralnym coraz liczniejsze grupy ulegają różnym, modnym degeneracjom i kryzysom moralnym i duchowym. Można powiedzieć, że „w terenie” Polska jest jeszcze normalna i polska.

Ale są też wyraźne słabości, niedoskonałości i błędy, zarówno w poglądach, postawach, jak i w działaniu. Osoby zarządu, jeśli są długoletnie, stają się nieraz monokratyczne i despotyczne, wymiary lokalne często zasłaniają horyzont ogólnopaństwowy. Radni bywają podatni na nepotyzm i klientelizm, tak że wokół nich tworzy się wielka otoczka „swoich”. U młodych zaś nie ma odpowiedniego doświadczenia. Brakuje dobrych specjalistów, np. do zagospodarowania przestrzeni. Występują też trudności z odpowiednim wykorzystaniem subwencji, w rezultacie samorządy w Polsce mają, podobno, 130 mld zł zadłużenia zewnętrznego.

Pełni troski o stan samorządów w Polsce są naukowcy z tej dziedziny. „W samorządach – pisze profesor Stanisław Wójcik – zachodzą też zjawiska, na które zwróciła uwagę również publicystyka samorządowa, ukazując skalę, zakres i skutki błędnych nieraz decyzji, rozrzutność władz samorządowych, a nawet niedozwolonych działań samorządów i ich spółek, nietrafionych inwestycji, nadmierny rozrost administracji. Ponieważ rząd PO i PSL przerzuca coraz więcej ciężarów finansowych na samorządy, szereg powiatów i gmin walczy o przetrwanie. Z braku pieniędzy zamykane są szkoły, biblioteki, przychodnie, małe szpitale, placówki pocztowe, komendy policji, rośnie zadłużanie się samorządów i podwyższanie opłat i podatków.

Krytycznie ocenia się nadmierne upartyjnienie, niemal na dawną modłę. Trzeba pamiętać, że u nas ruch samorządowy nie był ruchem oddolnym, pochodzącym od społeczeństwa. Cele i plany rozwoju samorządności władza centralna brała z Zachodu. Społeczeństwo zaś nie było gotowe do samorządzenia się, było nieufne wobec władz z powodu trwającego w zasadzie do dziś chaosu prawnego, politycznego i ideowego.

Toteż mimo pewnych wyraźniejszych postępów, zwłaszcza w niektórych regionach, panują warunki wciąż niskiego stanu moralności społecznej, a także niektórych czynników władz państwowych, jak i samorządowych. Nie przestrzegają one prawa albo go nadużywają i nie stosują norm etycznych. Stąd stronniczość, korupcja, brak zmysłu społecznego, nepotyzm, walki z osobistymi nieprzyjaciółmi, brak tolerancji, brak zmysłu sprawiedliwości i poczucia odpowiedzialności, egoizm, chciwość, karierowiczostwo i inne.

Wszystko to należy zwalczać poprzez kontrolę zarówno ze strony władzy centralnej, jak i samorządowej, przez wymiar sprawiedliwości oraz obywateli, oraz rozwijać rosnącą aktywność społeczności lokalnych, chcących coraz efektywniej realizować dobro wspólne” (S. Wójcik, Samorząd, mps s. 8-9. Por. tenże, Samorząd i państwo, Lublin 2013).

W rezultacie z powodu zrzucania przez niegospodarny rząd wszystkich ciężarów finansowych na samorządy doszło do sytuacji, że do 20 października 1693 okręgi wyborcze mają tylko po jednym kandydacie, a do 80 w ogóle nikt się nie zgłosił. Jest to bardzo smutne i niebezpieczne dla kraju, gdyż miejsca te mogą zostać obsadzone przez szkodliwe dla Polski partie lub ośrodki. W takiej sytuacji marnieje nie tylko samorządność, ale także całe życie Polski. Żeby jej nie opanowały elementy destrukcyjne.

Konieczność etyki

Po czasach komunizmu i w czasie ateizującego liberalizmu występuje w życiu publicznym głęboka alergia na normy etyczne. Są one częściowo zachowywane z tradycji chrześcijańskiej, ale raczej jakby w podświadomości, i o nich się nie mówi, nie pisze i nie bierze się ich pod uwagę w argumentacji co do środków naprawy życia indywidualnego i społecznego. Obecnie w Polsce taka alergia etyczna ciągle się nasila, zwłaszcza w życiu publicznym, albo stosowane są różne pseudoetyki. Ciekawe, że np. niemal przez całe ostatnie 25-lecie w dysputach na tematy publiczne nigdy się nie wspomina o czynniku etyki. Na przykład roztrząsa się przyczyny przestępstw i ekscesów młodzieży szkolnej, a nigdy się nie poda, że przynajmniej jedną z przyczyn jest wielki brak wychowania moralnego, etycznego.

Bardzo słuszne jest zatem ustanowienie 11 października 2002 roku przez premiera „Kodeksu etyki służby cywilnej”. Kodeks ten jest precyzyjny i wzniosły, tylko że jest zupełnie zapomniany i praktycznie niestosowany. Ale może się odnosić doskonale i do wszystkich członków rady, i zarządu samorządów. Konstytucja bowiem stanowi: „Samorząd terytorialny uczestniczy w sprawowaniu władzy publicznej. Przysługującą mu w ramach ustaw istotną część zadań publicznych samorząd wykonuje w imieniu własnym i na własną odpowiedzialność” (art. 16 ust. 2). Został on zredagowany na podstawie etyki chrześcijańskiej. Dla dobra samorządów i całej Polski powinien być przestrzegany.

Punktem wyjścia jest zasada chrześcijańska, że władza jest służebna w stosunku do obywateli i prawa w ogóle. Funkcjonariusz ma mieć zawsze na względzie dobro Rzeczypospolitej Polskiej, jej ustroju demokratycznego i chronić uzasadnione interesy każdej instytucji i każdej osoby (personalizm). Działa on zatem praworządnie, pamięta o służebnym charakterze swej pracy i wykonuje ją z godnością i przez pracę daje świadectwo o Polsce, przedkłada dobro publiczne nad interesy własne i innych środowisk.

Dalej: pracuje sumiennie, jest twórczy i aktywny, odpowiedzialny, rozważny, uczciwy, racjonalny, lojalny i dyskretny. Następnie doskonali się w pracy, rozwija swoją wiedzę, zagłębia się w problemy i potrzeby, korzysta z doświadczeń i pomocy innych, merytoryczny, życzliwy i ludzki.

Jest też nieprzekupny, sprawiedliwy, niekumoterski, przejrzysty, otwarty, słowny i nieurazowy. A wreszcie jest neutralny, obiektywny, niestronniczy, nienarzucający swych poglądów, nie wiąże się z żadną partią polityczną i nie podejmuje żadnych akcji przeciwko swojej instytucji.

Jeśli się nie przyjmuje tegoż kodeksu, to przecież kluczem do doskonałości zawodowej jest zawsze mądrość, rzetelność, uczciwość, bezinteresowna życzliwość dla ludzi, pracowitość, dążenie do doskonalenia swej pracy i zachowywanie Dekalogu, choć nie jest on formułowany w żadnym kodeksie.

Nowe zadanie: obrona przed ateizacją

Instytucje świeckie nie mogą pełnić funkcji religijnych, ale też nie mogą służyć za narzędzie do ateizacji Polski. A nasilają się zakusy ku temu, choć ludziom bezkrytycznym mówi się jednocześnie, że to katolicy chcą ukościelnić państwo polskie.

Oto jeden z nowszych haniebnych przykładów. Grupa piętnastu znanych skądinąd profesorów uniwersyteckich, wykształconych w większości jeszcze za PRL, choć niektórzy są i katolikami (z katolewicy), wystosowała 18 października 2014 r. („Gazeta Wyborcza”), z obawy, że PO przegra wybory samorządowe, apel do władz państwowych „w sprawie klerykalizacji kraju”.

Oczywiście wyrażenie „klerykalizacja” jest podstępne, bo chodzi nie o księży, lecz o cały Kościół katolicki i katolików, żeby zostali usunięci z życia publicznego w Polsce, gdyż wszelka religia, a szczególnie katolicka, musi być prywatna i ograniczona tylko do świątyni lub nawet do samych piwnic. Słowo „klerykalizacja” zostało użyte najpierw w roku 1863 przez ateistyczną masonerię francuską, a w roku 1903 wypowiedziano jej wojnę w państwie pod hasłem „antyklerykalizacji”. I płynęło to właśnie z wielkiej nienawiści do całego Kościoła katolickiego we Francji. I tę postawę antykatolicką podejmuje wciąż także wielu polskich masonów z inteligencji lewicowej czy prawicowej.

„Kościół – piszą autorzy apelu – jak każda legalnie działająca organizacja ma pełne prawo wyrażania swych poglądów w rozmaitych kwestiach, zwłaszcza moralnych, oraz do podejmowania działań w celu wprowadzenia w życie swych postulatów, ale w granicach obowiązującego prawa. Z tego jednak nie wynika, że owe postulaty – wszystkie i zawsze – mają być akceptowane i realizowane przez władze publiczne. Takie też jest stanowisko sporej i stale zwiększającej się liczby Polaków”.

Według tego zatem wolno Kościołowi, czyli katolikom, wyrażać swoje poglądy, ale tylko „w granicach obowiązującego prawa”. Gdzie tu wolność, nawet wolność myśli i słowa? Akurat tak za komuny wolno było budować kościoły i czynić zgromadzenia publiczne, tylko że „za uprzednim zezwoleniem”, którego właśnie na podstawie prawa nie wydawano. I sygnatariusze legitymizują swoje żądania tym, że „takie też jest stanowisko… stale zwiększającej się liczby Polaków”. Ejże, liczba Polaków maleje, a więc im chodzi o to, że zwiększa się liczba liberałów, katolewaków i ateistów.

Z tego wynika, że o wolności słowa i działania decyduje liczba podmiotów. W każdym razie nie wolno nam uważać, że gender, in vitro czy zabijanie dzieci z zespołem Downa jest złem, któremu nie wolno sprzyjać w oparciu o sam rozum ludzki, bo to już jest poza „granicami prawa”. I rzeczywiście, już u nas karani są przez sądy lub urzędy ludzie, którzy głoszą obronę życia. Sygnatariusze chcą m.in. cywilizacji śmierci w Polsce, jak to się dzieje na „Dzikim Zachodzie”.
3
Następnie uczeni sygnatariusze wysyłają do władz „sygnał, aby ściśle przestrzegały zasady neutralności światopoglądowej państwa zagwarantowanej w Konstytucji RP”. Doprawdy, aż serce boli człowieka, że tacy społecznie wyrobieni profesorowie nie znają Konstytucji, która na ten temat stanowi: „Władze publiczne w RP zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym” (art. 25 ust. 2). „Stosunki między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie, jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego” (Konstytucja, art. 25 ust. 3).

A zatem „bezstronność” nie jest tym samym co „neutralność”, bo po prostu neutralność wobec religii, wobec Boga, oznacza, że się Go nie przyjmuje, a więc ateizm, i w konsekwencji budowanie państwa ateistycznego. A autonomia państwa i Kościoła to nie wykluczanie się wzajemne, lecz według Konstytucji podstawa „współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego”. Jest to rozdział wzajemnie życzliwy.

Sygnatariusze apelu zarzucają z kolei władzom RP, że „są nadmiernie uległe wobec roszczeń Kościoła w sprawach finansowych, edukacyjnych, blokowania inicjatyw legislacyjnych w tzw. gorących materiach prawych i społecznych (np. związki partnerskie, przemoc w rodzinie) czy demonstracyjnego eksponowania symboli religijnych w instytucjach publicznych”.

O co tu chodzi? Ano, żeby Kościół nie otrzymywał pomocy od katolików na budowę Świątyni Opatrzności wbrew temu, co postulowała Konstytucja 3 maja, żeby nie starał się odzyskać zrabowanego mu mienia, podarowanego mu kiedyś przez wiernych, żeby nie byli opłacani katecheci, a na ich miejsce żeby byli angażowani i opłacani głosiciele propagandy liberalnej i lewackiej, żeby w szkołach dać wolną rękę nauczycielom samogwałtów już od 4. roku życia, żeby wychwalać związki homoseksualne, a sakrament małżeństwa uznać za przemoc, no i żeby np. umierający w boleściach katolik nie mógł spojrzeć na krzyż na ścianie szpitalnej. Przecież to są wszystko postulaty po ludzku potworne.

Profesorowie zżymają się nawet i na to, że „uroczystości o charakterze państwowym mają przede wszystkim charakter religijny, a władze publiczne stają się dodatkiem do hierarchów kościelnych […] Prowadzi to do degradacji państwa i obniżenia jego prestiżu w skali krajowej, a nawet międzynarodowej”. Tak! Jest to niewątpliwie atak na prezydenta Bronisława Komorowskiego, że np. uroczystość odzyskania niepodległości 11 listopada zaczyna od kościoła, gdzie biskup udziela mu Komunii Świętej, albo że prezydent tak samo zaczął od Mszy Świętej państwowy pogrzeb generała, byłego prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. Podobnie „hańbi się” obecna premier, tak samo poniżają państwo liczni ludzie władzy, którzy uczestniczą we Mszy Świętej i poświęceniu plonów w dożynkach państwowych itp.

Oznacza to też, że wiara w Boga i etyka chrześcijańska przynoszą władzy wstyd i hańbę. Rzeczywiście, obecność duchownego lub biskupa na uroczystości państwowej bardzo degraduje władzę i państwo w oczach Twojego Ruchu. Trzeba z tym wreszcie skończyć. Albo bardzo poniża naszych przywódców państwowych „w skali międzynarodowej”, że mają po kościelnemu po jednej żonie, a nie po kilka po kolei, jak gdzie indziej.

Rugowanie katolików

Nie wiedzieliśmy też, że my, katolicy, duchowni i świeccy, jesteśmy chuliganami i elementem przestępczym w państwie polskim, „kolidującym z prawem, łamiącym prawo w postaci wzywania do naruszenia prawa, gróźb pod adresem osób rezygnujących z katechezy w szkole, zmuszania uczniów do uczestniczenia w obrzędach religijnych, domagania się przez szkoły ujawniania przez rodziców lub uczniów swojego światopoglądu, obrażania ludzi niewierzących w publicznych wypowiedziach czy nawet deprecjonowania najwyższych przedstawicieli władz państwowych”.

Tak, łamiemy prawo, gdy nam, w 90 proc. obywatelom katolikom w Polsce, narzuca się nowe „prawa” antykatolickie. I same przestępstwa! Jakiś katecheta na Śląsku śmiał powiedzieć uczniowi, że porzucenie nauki religii bez wiedzy rodziców jest grzechem. Ktoś inny zapytał ucznia, dlaczego porzucił lekcje religii. Jeszcze ktoś inny „zaatakował” ucznia pytaniem, czy jest wierzący i czy jego rodzice są wierzący. Jeszcze inny popełnił wykroczenie, bo zachęcił uczniów do uczestnictwa we Mszy Świętej, a wśród nich był jeden niewierzący i poczuł się zniewolony. Niewierzący dziś to jak nowe bóstwo – tajemne.

Dobrze, że profesorowie, wśród których jest też jeden eksksiądz, nie wyjawili społeczeństwu, że mamy wielkie tysiące jakże oburzających łamań prawa liberalnego, kiedy to każdy duchowny dokonujący chrztu dziecka pyta rodziców chrzestnych, czy wierzą w Boga w imieniu dziecka. I jeszcze większe zło się dzieje i bezprawie, że duchowni i świeccy katolicy nie chwalą ateizmu państwowego i nie zachęcają, żeby go przyjmować. Popełniają też wielkie przestępstwo „laesae maiestatis” ci duchowni i świeccy katolicy, którzy „deprecjonują najwyższych przedstawicieli władz państwowych” będących bogami państwowymi. Czynili tak niestety katoliccy Żołnierze Wyklęci, Prymas Stefan Wyszyński, bł. ks. Jerzy Popiełuszko, a teraz wielu księży biskupów oraz liczni świeccy katolicy, też Kościół.

Władcy, zwłaszcza ateizujący społeczeństwo katolickie, winni być wychwalani za postęp polityczny i w ogóle jako wyższy rodzaj ludzi. Doskonale to zrozumiał jeden z sygnatariuszy apelu, który za czasów stalinowskich napisał doktorat o Józefie Wissarionowiczu Stalinie, stwierdzający, że miał on idealną osobowość. Każda wyższa władza lubi być wychwalana.

I wreszcie katolicy, broniący wiary w życiu publicznym, niszczą „spójność społeczną”, którą daje ateizm społeczny. Trzeba więc podjąć „działania mające na celu pełne urzeczywistnienie ustrojowych podstaw państwa polskiego i jego porządku prawnego”. Tak! Spójność społeczna, ustrój demokratyczny i porządek prawny będą zachowane tylko wtedy, kiedy na publicznej scenie polskiej nie będzie katolików jako takich, zrzeszonych w Kościół. W głębi apelu jest postulat, by w wyborach samorządowych nie popierać katolików, którzy są nimi i na zewnątrz.

My, katolicy świeccy i duchowni, nie narzucający innym w państwie niczego, co byłoby tylko dla nas, a tylko broniący w moralności samego rozumu ogólnoludzkiego, nie spodziewaliśmy się, że po roku 1989 będziemy mieli tak dużo nowych gnębicieli i zdrajców rozumności.

Tak smutno człowiekowi, że kiedy „Polska ginie, bo nie ma dzieci, szkoły mamy chore, wsie wymierają, w szpitalach zabijają, a karzą tych, co bronią życia” (ks. bp Józef Zawitkowski), to nasi nowi mędrcy „liberalizujący” marksizm sprowadzają wszystko właściwie tylko do jednego: żeby nie pytać nikogo, czy wierzy w Boga, w Jego obecność w życiu Polski, no i żeby samorządy nie wsparły w niczym tej wiary, w obszarze życia państwowego, chociaż z drugiej strony może rzeczywiście dotknęli niechcąco problemu najważniejszego – właśnie problemu społecznej wiary w Boga. I sygnatariusze bezsprzecznie w swoim żądaniu deklerykalizacji kraju nawiązali świadomie do zasady: „Uderzę pasterza, a rozproszą się owce” (Mk 14,27. Por. Za 13,7).

Ks. prof. Czesław S. Bartnik

http://www.naszdziennik.pl/mysl/106243,o-prawde-i-dobro-w-samorzadach.html

avatar użytkownika TW Petrus13

12. ...

cztery systemy Stany Zjednoczone Ameryki,Wieka Tysiącletnia Niemiecka Rzesza,Związek Republik Radzieckich,i wreszcie Zjednoczona Europa Państw.Czy w wszystkich tych czterech tworach rozumnego ponad miarę Boga,Rozumnego Człowieka -obowiązywała Sprawiedliwość Społeczna między,regionami.republikami,państwami.Uważaj mam "w rękawie" ostry ja brzytwa miecz!.Ale dobrze że poruszyłaś ten wątek,w poprzednim nie mogłem nić więcej dodać,bo traktował o Sercu Boga!.
ps.Mojżesz prawodawca,strzaskał kamienne tablice pisane Ręką Boga!,dlaczego?