Nierozwiązana zbrodnia. Heinz Reinefarth i Powstanie Warszawskie

avatar użytkownika Wola44
Das unbewältigte Verbrechen. Heinz Reinefarth und der Warschauer Aufstand dr Philipp Marti, autor książki „Sprawa Reinefartha”, w rozmowie z Filipem Gańczakiem i Maciejem Foks Pomnik ok. 12 000 mieszkańców Woli oraz pacjentów, lekarzy, studentów medycyny i pracowników Szpitala Wolskiego przy ul. Płockiej, którzy zginęli w okresie od 5 do 12 sierpnia 1944 r. podczas tłumienia […]

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. „Wola 1944: Wymazywanie.

„Wola 1944: Wymazywanie. Ludobójstwo i sprawa Reinefartha” – w Warszawie otwarto wystawę

Przebieg wydarzeń na Woli z początku sierpnia 1944 r. z perspektywy
mieszkańców dzielnicy prezentuje otwarta dziś w Muzeum Powstania
Warszawskiego wystawa "Wola 1944: Wymazywanie. Ludobójstwo i sprawa
Reinefartha". Ekspozycja jest wspólnym przedsięwzięciem Instytutu
Pileckiego i MPW.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. 78 lat temu Niemcy rozpoczęli


78 lat temu Niemcy rozpoczęli Rzeź Woli. "Po wymordowaniu ludzi z jednej okolicy, przesuwali się dalej i tam mordowali"

 
Cywilna ludność dzielnicy pędzona ul. Wolską / autor: Wikipedia/CC BY-SA 3.0 de

Cywilna ludność dzielnicy pędzona ul. Wolską / autor: Wikipedia/CC BY-SA 3.0 de

Między 5 a 7 sierpnia 1944
r. na ulicach, w podwórzach, domach, fabrykach i szpitalach Woli doszło
do bezprzykładnej w dziejach II wojny światowej, zorganizowanej masakry
ludności cywilnej. Akcja wyniszczania miasta była odpowiedzią na wybuch
Powstania Warszawskiego, ale jej przyczyny tkwią w ideologii
niemieckiego nazizmu.

Wybuch Powstania Warszawskiego

Wieczorem
1 sierpnia 1944 r. wieść o wybuchu powstania w Warszawie dotarła
do Berlina. O tym wydarzeniu poinformował Hitlera Reichsführer
SS Heinrich Himmler:

Powiedziałem: Mein Führer,
moment jest niesympatyczny. Z punktu widzenia historycznego jest jednak
błogosławieństwem, że ci Polacy to robią. W ciągu pięciu–sześciu tygodni
pokonamy ich. Ale wtedy Warszawa – stolica, głowa, inteligencja tego
niegdyś szesnasto-, siedemnastomilionowego narodu Polaków – będzie
starta. Tego narodu, którzy od siedmiuset lat blokuje nam Wschód
i od pierwszej bitwy pod Tannenbergiem ciągle nam staje na drodze. Wtedy
polski problem dla naszych dzieci i dla wszystkich, którzy po nas
przyjdą, a nawet już dla nas – nie będzie dłużej żadnym wielkim
problemem historycznym.

Konsekwencją rozmowy między Hitlerem a Himmlerem był wydany jeszcze tego samego dnia jednoznaczny rozkaz:

Każdego
mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być
zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający
przykład dla całej Europy.

W myśleniu
Reichsführera SS splotło się kilka kluczowych wątków obecnych
w propagandzie narodowosocjalistycznej. Polska traktowana była jako
przeszkoda w realizacji idei zdobycia przestrzeni życiowej na wschodzie.
Ważnym celem Niemców byli Polacy rozsiani na Śląsku i w tzw. Kraju
Warty. Zniemczenie tych obszarów miało poprzedzić pełną germanizację
Generalnego Gubernatorstwa. Lokalne działania machiny niemieckiego
terroru, takie jak masowe mordy i wysiedlenia Polaków z Pomorza
Gdańskiego czy Zamojszczyzny, mogą być traktowane jako przykład
realizacji tych idei oraz zapewnienia sobie trwałego panowania
na Wschodzie. Jak zauważał twórca pojęcia ludobójstwa Rafał Lemkin,
dążeniem niemieckiego narodowego socjalizmu było zdobycie „przewagi
biologicznej”, która oznaczałaby zwycięstwo, nawet w wypadku klęski
w toczonej właśnie wojnie. Tym samym konflikt stawał się wojną totalną,
w której jednym z głównych środków mogły być masowe
zbrodnie ludobójstwa.

W trakcie II wojny światowej Niemcy oraz
ich sojusznicy popełnili wiele zbrodni, które stały się symbolem
brutalności reżimu narodowosocjalistycznego. Do najbardziej znanych
należą te popełnione w niewielkich miasteczkach – czeskich Lidicach
i francuskim Oradour-Sur-Glane. 10 czerwca 1942 r. w ramach represji
po zamachu na protektora Czech i Moraw Reinharda Heydricha Niemcy
wymordowali dwustu mężczyzn i wywieźli do obozu koncentracyjnego dzieci
oraz kobiety zamieszkujące wieś. Dokładnie dwa lata później podobna
zbrodnia powtórzyła się w Oradour-Sur-Glane. 10 czerwca 1944 r. esesmani
z dywizji Das Reich zamordowali 642 osoby. Mężczyzn rozstrzelano,
kobiety i dzieci natomiast zamknięto w kościele i spalono żywcem. Niemcy
przeprowadzili operację kilka dni po wylądowaniu wojsk alianckich
w Normandii, by zastraszyć mieszkańców tych terenów, oraz w ramach
represji za zabicie przez francuski ruch oporu oficera SS.

W latach
1939–1945 los Lidic i Oradour-Sur-Glane podzieliło wiele miejscowości
w całej Europie. W okupowanej Polsce spacyfikowanych zostało około 230
wsi. W blisko 900 wsiach doszło do zbrodni, w których zamordowano
od kilku do kilkuset mieszkańców. Setki innych padło ofiarą ludobójstwa
zorganizowanego przez ukraińskich nacjonalistów. Mordów dokonywały
również oddziały Armii Czerwonej i NKWD. Jednak żadna z masowych zbrodni
ludobójstwa w okupowanych miastach Europy nie może być pod względem
skali porównana z wydarzeniami, które do historii przeszły jako
Rzeź Woli.

Rzeź Woli

Jak zauważył Piotr Gursztyn
w wydanych przez Instytut Pileckiego „Zapisach terroru”, określenie
„rzeź” może być mylące dla osób pragnących zrozumieć charakter
tych wydarzeń.

Słowo +rzeź+ sugeruje eksplozję
spontanicznej, niekontrolowanej przemocy. Nic takiego nie miało miejsca
na Woli. Mieszkańcy byli wypędzani ze swych domów, ulica po ulicy. Bez
szczególnego pośpiechu. Potem byli gromadzeni w miejscach zdatnych
do rozstrzelania, a następnie zabijani z broni maszynowej. Oprawcy
starali się dobić z broni krótkiej tych, co przeżyli. Po wymordowaniu
ludzi z jednej okolicy, przesuwali się dalej i tam mordowali

— pisze Gursztyn.

Przedwojenna
Wola była dzielnicą o bardzo zróżnicowanej zabudowie. Wysokie kamienice
czynszowe sąsiadowały z parterowymi lub piętrowymi drewniakami, które
stanowiły pamiątkę po dawnym, przedprzemysłowym i podmiejskim okresie
dziejów tego rewiru miasta. Domy te zamieszkiwała stosunkowo uboga
ludność robotnicza zatrudniona w licznych fabrykach, które dominowały
w krajobrazie dzielnicy. Zatrudnieni w nich pracownicy mieli bogate
doświadczenia walki z władzą. Zasilali szeregi rewolucjonistów 1905 r.,
uczestniczyli w strajkach robotniczych międzywojnia, pod okupacją
niemiecką prowadzili liczne akcje sabotujące produkcję na rzecz machiny
wojennej III Rzeszy. W latach 1939–1943 w dzielnicy doszło do wielu
egzekucji mających być karą za kradzieże produktów wytwarzanych
w miejscowych fabrykach lub włamania do niemieckich pociągów towarowych.
W miejscach ulicznych kaźni mieszkańcy Woli ryzykując życie, składali
kwiaty i zapalali świece. Byli także naocznymi świadkami dramatu
warszawskiego getta. Udzielali pomocy w nim przebywającym, m.in.
przekazując żywność wykradającym się Żydom lub dając im schronienie.
„Skończą z nimi, wezmą się za nas” – usłyszał od swojej babci jeden
z młodych mieszkańców Woli, gdy wiosną 1943 r. niedaleko płonęło getto.

Bilans
sił polskich i niemieckich na Woli wypadał szczególnie źle dla
powstańców. 26 lipca na peryferiach dzielnicy rozlokowano pododdziały
elitarnej Dywizji Hermann Göring. Część z nich zajęła gospodarstwo
ogrodnicze Ulrichów, gdzie ukryte były znaczące arsenały broni należącej
do Armii Krajowej. Między innymi z tego powodu dowódca II Rejonu Obwodu
AK Wola kpt. Wacław Stykowski „Hal” podczas odprawy trzy godziny przed
wybuchem powstania odmówił przystąpienia do walki. Do zmiany zdania
przekonała go dopiero postawa pozostałych. Sam dowódca Obwodu Wola mjr
Jan Tarnowski „Waligóra” informację o planowanym zrywie otrzymał dopiero
o godz. 7:00 1 sierpnia. To opóźnienie sprawiło, że w ciągu kolejnych
dziesięciu godzin udało się zmobilizować zaledwie 1050 żołnierzy
z obwodu liczącego 2700. Spośród nich uzbrojonych było około dwustu.
Niemal zupełnie nie posiadali jednak ciężkich i ręcznych karabinów
maszynowych. Dlatego część żołnierzy natychmiast odesłano do oddziałów
zgrupowanych w Puszczy Kampinoskiej. W późniejszym okresie powstania
wzięli oni udział w niezwykle krwawym ataku na Dworzec Gdański.

Przeciwko
nim pierwszego dnia walki mogło stanąć ok. 3500 Niemców – od doskonale
wyszkolonych i dysponujących blisko 20 czołgami żołnierzy pododdziałów
Dywizji Hermann Göring aż po słabo uzbrojoną straż zakładów
przemysłowych i żandarmerię.

Znacząca przewaga liczebna
i dominacja techniczna przeciwników doprowadziły do klęski powstańców
podczas prób zajęcia kluczowych obiektów dzielnicy. Nie udało się
również opanować kolejowej linii obwodowej, którą w kolejnych dniach
kursował niemiecki pociąg pancerny ostrzeliwujący najbliższe barykady.
Mimo porażek powstanie na Woli nie wygasło dzięki masowej pomocy
ludności cywilnej. Wiele rejonów dzielnicy udało się całkowicie oczyścić
z sił niemieckich. Tam wydawało się, że Wola jest obszarem stosunkowo
bezpiecznym. Świadczyły o tym także powiewające wszędzie biało-czerwone
flagi. W innych częściach dzielnicy już 1 sierpnia dochodziło
do rozstrzeliwania ludności cywilnej.

2 sierpnia Niemcy
przystąpili do systematycznego zabijania mieszkańców Woli. Tego dnia
w kościele parafii św. Wojciecha założyli swoisty „obóz filtracyjny”.
Przez kolejne dni więzieni w nim mieszkańcy Woli byli przesłuchiwani.
Podejrzewanych o udział w powstaniu rozstrzeliwano w najbliższej
okolicy. Pozostałych wysyłano do obozów pracy w Niemczech.

Sytuację
oddziałów powstańczych na Woli i Powązkach poprawiły pierwsze zrzuty
broni z brytyjskich halifaxów obsadzonych polskimi załogami w nocy
z 4 na 5 sierpnia. Niemal dokładnie w tym samym czasie na najdalsze
obszary dzielnicy zaczęły przybywać siły niemieckiej „odsieczy”.
2 sierpnia podczas zorganizowanej w Poznaniu narady z udziałem Himmlera
i gauleitera Arthura Greisera podjęto decyzję o stworzeniu specjalnej
grupy bojowej przeznaczonej do likwidacji sił powstańczych i pacyfikacji
miasta. Dowodzenie nią Himmler powierzył Wyższemu Dowódcy SS i Policji
w Kraju Warty, SS-Gruppenführerowi Heinzowi Reinefarthowi. W jej skład
wchodziły: pułk z brygady SS Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej
(RONA), dowodzony przez SS-Brigadeführera Bronisława Kamińskiego – ok.
2 tys. żołnierzy; Pułk Specjalny SS dowodzony przez SS-Standartenführera
Oskara Dirlewangera (dwa bataliony, 3381 ludzi), 2. Azerbejdżański
Batalion „Bergmann”, dwa bataliony 111. Pułku Azerbejdżańskiego i 3.
Pułk Kozaków – razem ok. 2,8 tys. ludzi; 608. Pułk Ochrony z Wrocławia
płk. Willy’ego Schmidta – ok. 600 ludzi. Nie były to oddziały elitarne,
zdolne do walki na pierwszej linii frontu. Wykazywały się jednak
brutalnością, bezwzględnością i determinacją. W wielu przypadkach Niemcy
liczyli, że walki uliczne pozwolą im na szybkie „pozbycie się” dużej
części niewygodnych sojuszników-kolaborantów i kryminalistów, z których
złożone były oddziały Dirlewangera.

Rano 5 sierpnia siły podległe
Reinefarthowi rozpoczęły atak na Wolę. Prawdopodobnie podczas odprawy
dowódców o poranku SS-Gruppenführer zacytował rozkaz Himmlera
o zniszczeniu miasta lub (według innych świadków) uzasadnił mordowanie
ludności cywilnej i powstańców koniecznością szybkiego udzielenia pomocy
„dzielnicy rządowej” w okolicy Alei Ujazdowskich oraz informacjami
o rzekomym brutalnym mordowaniu jeńców. Atak na Wolę poprzedziły również
naloty Luftwaffe, która dzięki doskonałej pogodzie mogła bez żadnych
przeszkód operować nad Warszawą.

Do największych egzekucji doszło
koło wału kolejowego przy ul. Moczydło w rejonie ul. Górczewskiej,
a także przy Wolskiej, w parku Sowińskiego oraz w fabrykach „Ursus”
i Franaszka przy Wolskiej. Cywilów mordowano z broni maszynowej lub
wrzucano granaty do zamieszkanych domów, które później podpalano. Osoby,
którym udało się uciec, zabijano, a zwłoki wrzucano do płonących
budynków. Wielu mieszkańców schroniło się w piwnicach kościoła św.
Wawrzyńca i cerkwi św. Jana Klimaka na Wolskiej. Egzekucje
przeprowadzano też przy starym wale fortecznym oraz na cmentarzu
prawosławnym. W pierwszych dniach Rzezi Woli rozstrzelanych zostało
również co najmniej dwudziestu wychowanków prawosławnego sierocińca.

Większości zbrodni dokonywano jednak w kamienicach lub na ich podwórkach. „

5 sierpnia
Niemcy weszli na nasze podwórze w liczbie kilkunastu, a kilku weszło
do naszego domu i kazali wychodzić. Wielu sąsiadów z naszego posłuchało
tego rozkazu, ale ktokolwiek z nich pokazał się na podwórzu, zaraz
otrzymywał strzał w głowę i walił się na ziemię. Znajdując się w swoim
mieszkaniu, zauważyłem to i zdecydowałem się nie spieszyć


zeznawał w 1946 r. Stanisław Raczyński zamieszkały przy Wolskiej 109.
Jemu i jego rodzinie udało się przeżyć. Uratowała ich dobra znajomość
języka niemieckiego. Jeden z oficerów rozkazał rodzinie pogrzebać zwłoki
około stu ich sąsiadów. Po kilku dniach część rodziny trafiła do obozu
w Pruszkowie, a następnie jednego z obozów pracy przymusowej
w głębi Niemiec.

Egzekucje przy ul. Młynarskiej tak wspominała ówczesna mieszkanka Woli Janina Rozińska:

Razem
z dziećmi znalazłam się w zajezdni [tramwajowej – przyp. red.] w tłumie
ok. 200 osób, przeważnie kobiet i dzieci oraz kobiet ciężarnych […].
Z karabinu maszynowego Niemcy otworzyli ogień do naszej stłoczonej
grupy. Po pierwszej salwie ze stłoczonego tłumu zaczęli się podnosić
ranni, a wówczas Niemcy rzucali w tłum granaty ręczne […]. Aż do zmroku
podchodzili do leżących Niemcy, celując do poruszających się
równocześnie z żartami i śmiechami, zwłaszcza gdy ranny został trafiony.

W tej
i innych egzekucjach na terenie całej Woli zginęły tysiące dzieci.
Jedna z wypędzonych w relacji dla Archiwum Historii Mówionej Muzeum
Powstania Warszawskiego wspominała moment śmierci swojej matki oraz
cudownego ocalenia.

Jesteśmy wszyscy na chodniku
i w pewnym momencie widzimy, że stoją trzy karabiny maszynowe pod naszym
domem. Jeden stoi przy domu Hankiewicza, ale bliżej ulicy Ordona, drugi
stoi przy naszej bramie wejściowej i trzeci stoi już nie tam przy
Prądzyńskiego na końcu, tylko tak mniej więcej ze dwadzieścia metrów
dalej, może piętnaście, trzy karabiny. Zanim żeśmy się zorientowali,
to poszła salwa strzałów z tych karabinów maszynowych. Poszła jedna
salwa, poszła druga salwa i cisza. […] Oczywiście, wszyscy padli i trupy
zabitych… Ukucnęłam, właściwie tak siadłam, o w ten sposób [bokiem],
i tu nogi. Za mną była moja mamusia, koło mnie. Po pierwszej salwie
słyszałam, jak mówiła, bo już się zaczęły jęki, już ludzie zabici byli,
a podobno karabin maszynowy ma to do siebie, że jeden dostanie trzy
kule, a drugi obok nic, więc tam było różnie wtedy. +Danusia, żyjesz?
Żyjesz?+. „Żyję, mamo”. Byłyśmy w takim kontakcie, nie widziałyśmy się,
bo też upadła, wszyscy ludzie upadli, jak zaczęli strzelać, i te trupy
też. Mówię: +Żyję, żyję+. Jak przyszła druga salwa, to już po drugiej
salwie mamusia mnie nie pyta, jest cisza, tylko ja pytam: „Mamusiu,
żyjesz?”. Nic, cisza. Już wiedziałam, że nie żyje. […] I tak leżeliśmy
w ich krwi

— wspominała Daniela Karcher-Serafińska.
Po wielu godzinach popijający wódkę Niemcy pozwolili wstać tym, którzy
przeżyli. Mimo obietnicy darowania życia zastrzelony został jeszcze
dziewięcioletni chłopiec. Pozostała piątka ocalonych trafiła do kościoła
św. Wawrzyńca, a następnie do obozu w Pruszkowie. W tej, jednej z setek
masowych egzekucji, zginęło około sześciuset mieszkańców kamienic.

Symbolem
zbrodni, nawet w czasach gdy Rzeź Woli była niemal przemilczana, stała
się Wanda Lurie, nazywana Polską Niobe. W trakcie pacyfikacji Powstania
Warszawskiego, będąc w dziewiątym miesiącu ciąży, przeżyła egzekucję
i rozstrzelanie trójki swoich dzieci. Kolumna uchodźców, w której
znalazła się Wanda Lurie, została skierowana na ul. Wolską, pod numer
55, do fabryki „Ursus”, z której słychać było salwy.

W grupie,
w której byłam, było wiele dzieci po 10–12 lat, często bez rodziców.
[…] Błagałam otaczających nas Niemców, by ratowali dzieci i mnie. Któryś
z nich zapytał, czy mogę się wykupić. Dałam mu trzy złote pierścionki.
Wziął je, lecz kierujący egzekucją oficer kazał mnie dołączyć do grupy
idącej na rozstrzelanie. Zaczęłam go błagać o życie dzieci, mówiłam
o honorze oficera. Odepchnął mnie tak, że się przewróciłam. Widział,
że jestem w ostatnim miesiącu ciąży. Potem uderzył i pchnął mojego
starszego synka, wołając: prędzej, prędzej, ty polski bandyto! Podeszłam
w ostatniej czwórce wraz z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji […].
Dzieci szły, płacząc. Starszy widząc zamordowanych, krzyczał, że nas
zabiją. W pewnym momencie oprawca stojący za nami strzelił starszemu
synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci. Potem
strzelano do mnie. Przewróciłam się na lewy bok

— zeznawała Wanda Lurie w 1946 r. przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Niemieckich.

Kula
trafiła ją w kark, przeszła przez dolną część czaszki i wyszła przez
prawy policzek, wybijając kilka zębów. Podczas dobijania otrzymała trzy
postrzały – w obie nogi. Ciężarną Wandę Lurie przywaliła sterta trupów.
Pod wieczór żołnierz niemiecki szukając kosztowności, stanął na jej
ciele, uszkadzając lewą kostkę i krusząc obojczyk. Po wielu godzinach
dzięki pomocy innych ocalonych dotarła do kościoła św. Wojciecha,
a następnie do obozu w Pruszkowie i szpitala w Leśnej Podkowie.
20 sierpnia urodziła syna. W 1945 r. liczbę ofiar tej egzekucji
oszacowano na 8 tys. Na miejscu znaleziono ponad tonę
spalonych szczątków.

Eksterminacja mieszkańców Woli trwała
również na terenie Szpitala Wolskiego. Niemcy zamordowali dyrektora
placówki dr. Józefa Piaseckiego, chirurga prof. Janusza Zeylanda
i kapelana szpitala ks. Kazimierza Ciecierskiego. Pozostałych
pracowników i pacjentów wypędzono na ulicę, skąd w eskortowanej kolumnie
zostali skierowani do hal na terenie warsztatów kolejowych przy ul.
Moczydło. Większość została później rozstrzelana na znajdującym się
w pobliżu nasypie kolejowym. Łącznie zginęło wówczas ok. 360 osób.

Szpital przy Wolskiej był też sceną podziału łupów grabionych przez uczestniczących w rzezi Niemców.

W czasie
przebywania na naszym terenie gen. Dirlewangera przynieśli mu żołnierze
dużą ilość srebra, sądząc na oko około 100 kg, i zsypali je przed
drzwiami kwatery. Pan generał zrobił inspekcję zdobyczy i kazał wszystko
przenieść do swojego pokoju. W związku z tym jeden z pracowników
[szpitala – przyp. red.] nawiązał rozmowę z ordynansem generała, ten
oznajmił, że zawsze odbywa się podział łupów, a sam już dostarczył
generałowi trzydzieści kilo pierścionków

— zeznawał
kierownik gospodarczy szpitala Włodzimierz Włodarski. Do pozyskiwania
cennego kruszcu wykorzystywano także Polaków siłą werbowanych do komand
zajmujących się paleniem zwłok, tzw. Verbrennungskommando,
i przeszukiwaniem popiołów.

W szpitalu dochodziło również do wielu gwałtów i morderstw. Do niektórych z nich doszło już po zakończeniu rzezi.

8 sierpnia
SS-mani grupy bojowej gen. Dirlewangera przyprowadzili na teren
szpitala dwóch powstańców (w wieku ok. 18 lat), kazano im zdjąć buty,
porwano na nich mundury wojskowe polskie i zerwano czapki z orzełkami.
Uczyniwszy z nich w ten sposób oberwańców, kazano im trzymać między sobą
flagę czerwoną z białym orłem, po czym fotografowano ich, a następnie
zostali powieszeni na drzewie między kuchnią a oddziałem dla chorych
i znowu fotografowani. Zdjęci zostali dopiero po kilku godzinach,
po kilkukrotnej interwencji polskiej dyrekcji szpitala

— wspominał cytowany już świadek zbrodni.

Po południu
5 sierpnia do Warszawy przyjechał mianowany szefem sił pacyfikacyjnych
gen. Erich von dem Bach. SS-Obergruppenführer miał ogromne doświadczenie
w prowadzeniu działań o charakterze terrorystycznym i pacyfikacyjnym.
Już jesienią 1939 r. dowodził akcjami wymierzonymi w polskie elity
na Górnym Śląsku oraz wysiedleniami ludności z terytoriów przeznaczonych
do zniemczenia. Był jednym z inicjatorów utworzenia obozu
koncentracyjnego Auschwitz. Po agresji na ZSRS został dowódcą
SS i Policji w obszarze działania Grupy Armii „Środek”. Nadzorował
eksterminację ludności żydowskiej. W czerwcu 1943 r. został mianowany
przez Heinricha Himmlera pełnomocnikiem ds. zwalczania partyzantki
w okupowanej Europie. Podległe mu formacje SS zwalczające ruch
partyzancki są odpowiedzialne za śmierć ok. 230 tys. partyzantów i osób
cywilnych w krajach bałtyckich, Białorusi i wschodniej Polsce.

Sam
von dem Bach zeznając jako oskarżony przed Trybunałem w Norymberdze,
twierdził, że w Warszawie pojawił się 13 sierpnia. Dążył w ten sposób
do oczyszczenia się z zarzutów uczestnictwa w ludobójstwie. Dopiero
w latach sześćdziesiątych przyznał, że był w polskiej stolicy już
5 sierpnia. Bez wątpienia to właśnie w tym czasie wydał rozkaz
zaprzestania masakr kobiet i dzieci. Po 12 sierpnia ustało także masowe
rozstrzeliwanie mężczyzn. Prawdopodobnie z tego powodu von dem Bach
kłamał na temat swojej obecności w Warszawie. Ograniczenie zbrodniczej
działalności sił niemieckich budziło sprzeciw części jego podwładnych,
jednak generał wyjaśnił im motywy swojej diecezji.

Von
dem Bach oświadczył, że wszyscy zdolni do pracy ludzie zostaną
odtransportowani do Niemiec do pracy. Na moje odezwanie się,
by zaniechał tego rodzaju środków, von dem Bach w stanie podniecenia
powiedział dosłownie: Czy chce się pan przeciwstawić rozkazowi Führera?
(po czym nastąpił szereg obraźliwych słów pod moim adresem). Führer
powiedział: 500 tys. sił roboczych w Rzeszy równa się wygranej bitwie


zeznawał szef policji i SS w Warszawie Paul Otto Geibel. On sam
odpowiedzialny był za egzekucje ok. 10 tys. mieszkańców miasta
zamieszkałych w okolicach Alei Ujazdowskich. Von dem Bach brał też pod
uwagę swoje doświadczenia z obszaru ZSRS, gdzie zauważył, że „nadmierna”
brutalność prowadziła do nasilenia oporu miejscowej ludności.

Von
dem Bach polecił gromadzić mieszkańców i kierować do powstającego
w Pruszkowie na terenie warsztatów kolejowych obozu przejściowego, tzw.
Dulagu nr 121, a stamtąd do obozów koncentracyjnych lub obozów pracy
przymusowej w Niemczech. W związku ze zbyt małym rozmiarem Dulagu pod
miastem powstały również inne obozy przejściowe: w hucie szkła
w Ożarowie, zakładach metalowych w Ursusie, fabryce „Era” we Włochach
i fabryce gumowej w Piastowie.

Dokładna liczba ofiar Rzezi Woli
pozostaje wciąż nieznana. Według szacunków historyków mogło to być
od 40 do 60 tys. osób. Wedle szacunków opartych na zeznaniach
i dokumentach zgromadzonych w archiwach Głównej Komisji Badania Zbrodni
Hitlerowskich w Polsce w sobotę 5 sierpnia na Woli zamordowano 45 500
osób. Następnego dnia: 10 100. 7 sierpnia na terenach Woli sąsiadujących
ze Śródmieściem (lub niekiedy zaliczanych do Śródmieścia) Niemcy zabili
3800 osób. Ustalenie dokładnej liczby ofiar nigdy nie będzie możliwe
m.in. ze względu na zatarcie śladów zbrodni przez palenie ciał.

Wiosną
1945 r. rozpoczęły się ekshumacje pomordowanych mieszkańców Woli.
Dokumenty Miejskiego Zakładu Pogrzebowego oraz Okręgowej Komisji Badania
Zbrodni Niemieckich wymieniają w miarę dokładnie ilość popiołów
odnalezionych w miejscach masowych egzekucji lub palenia ciał. W drugą
rocznicę rzezi na Cmentarzu Powstańców Warszawy złożono 12 ton prochów.
Niemal przez trzydzieści lat teren cmentarza był zaniedbany, a jedynym
upamiętnieniem była metalowa tablica ustawiona obok kurhanu z napisem:
„Tu spoczywają prochy tysięcy ofiar faszyzmu hitlerowskiego
zamordowanych i spalonych w Warszawie 1944 r.”.

Warto dodać,
że w 1946 r. po raz pierwszy użyto określenia „Rzeź Woli”. Jego autorami
są redaktorzy wydanego przez Instytut Zachodni w Poznaniu zbioru zeznań
świadków zbrodni z sierpnia 1944: „Zbrodnia niemiecka w Warszawie”.

W okresie
PRL także inne miejsca pamięci o Rzezi Woli były niedostatecznie
upamiętnione. Większość punktów masowych egzekucji oznaczono tzw.
tablicami Tchorka. Wiele zamieszczonych na nich informacji jest
nieprecyzyjnych lub pozbawionych kontekstu. Dopiero w 2004 r. odsłonięto
Pomnik Ofiar Rzezi Woli na skwerze przy rozwidleniu alei Solidarności
i ulicy Leszno. Dziesięć lat później, 5 sierpnia 2014 r., odsłonięto
nowy, okazały pomnik na obszarze masowych egzekucji przy Górczewskiej
32 (5 sierpnia 1945 r. z inicjatywy ocalałych z egzekucji pracowników
Szpitala Wolskiego postawiono tam krzyż). W roku 2010 Rada Warszawy
ustanowiła 5 sierpnia Dniem Pamięci Mieszkańców Woli.

Reinefarth,
von dem Bach i Dirlewanger zostali po stłumieniu powstania uhonorowani
przez Hitlera. Wódz III Rzeszy nadał im wysokie odznaczenia wojskowe:
von dem Bach-Zelewski i Dirlewanger otrzymali Krzyże Rycerskie Krzyża
Żelaznego, a Reinefarth – Liście Dębowe do Krzyża Rycerskiego Krzyża
Żelaznego. Poza Dirlewangerem, który w niewyjaśnionych okolicznościach
został zamordowany po wzięciu do francuskiej niewoli, żaden z głównych
odpowiedzialnych za zbrodnie popełnione na Woli nie poniósł
jakiejkolwiek odpowiedzialności. Von dem Bacha skazano za inne zbrodnie,
m.in. zabójstwa niemieckich komunistów i udział w nocy długich noży. Inaczej
potoczyły się losy Reinefartha: już w 1951 r. został burmistrzem
miasteczka Westerland na wyspie Sylt, a potem posłem do Landtagu. Zmarł
w roku 1979.

kk/PAP


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl