Wstęp do patologii transformacji akademickiej
Wstęp do patologii transformacji akademickiej
Na ogół wybory 4 czerwca traktuje się jako początek transformacji ustrojowej, która prowadziła do przekształcenia PRL w III RP, zwanej jednak często – przez zawiedzionych transformacją – PRL-bis.
Patologie transformacji, szczególnie gospodarczej, były wielokrotnie omawiane, ale na ogół słabo są znane przekształcenia domeny akademickiej. Transformacja, jak obecnie wielu sądzi, i to zasadnie, doprowadziła nawet do pogorszenia stanu nauki i edukacji wyższej w III RP, w porównaniu z PRL. Co prawda podnosi się tzw. sukces edukacyjny, polegający na imponującym wzroście liczby osób obdarzanych dyplomami ukończenia szkół z nazwy wyższych, lecz ten wzrost – od kilku procent do około 50 proc. – niewiele ma wspólnego z podniesieniem poziomu wykształcenia. Jesteśmy potęgą dyplomową/tytularną, lecz mizerią naukową/innowacyjną.
Domena akademicka zachowała ciągłość prawną i kadrową z PRL oraz kompatybilność z obozem (post)komunistycznym przez wiele jeszcze lat. W Polsce uznawano dyplomy/tytuły takich „potęg” naukowych jak Białoruś, Kirgizja, Korea Płn., Kuba, Libia, Tadżykistan, Uzbekistan, Ukraina czy Wietnam, co skutkowało wzrostem natężenia turystyki „dyplomowej” i awansami udyplomowionych.
Brak kompatybilności z systemem zachodnim był natomiast skuteczną barierą powrotu naukowców polskich, emigrantów akademickich z okresu „jaruzelskiego”. I niewiele w tej materii się zmieniało, poza wzrostem emigracji młodych, wykształconych, po zniesieniu lockdownu komunistycznego i wejściu do UE. I niewielu wraca, bo system ich odrzuca, także emigrantów wewnętrznych.
Ten stan rzeczy różnił się zdecydowanie od transformacji prowadzącej od Polski pod zaborami do Polski Niepodległej, kiedy do biednego kraju wracali akademicy z najlepszych europejskich ośrodków.
Wielka czystka akademicka (emigracja, weryfikacje polityczne) sprzed 1989 roku doprowadziła do luki pokoleniowej, ale nie zaplanowano jej wypełnienia, lecz dopuszczono do karykaturalnej wręcz wieloetatowości (w latach 90. rekordzista „pieścił” 17 etatów akademickich) na rosnących jak grzyby po deszczu uczelniach (największa liczba w Europie!), zakładanych często przez nomenklaturę akademicką PRL.
Dekomunizacji nie przeprowadzono. Nie pracowano nad należytymi zmianami strukturalnymi, lecz nad zmianami nazewnictwa uczelni, nad ich awansami z tzw. szkół wyższych w akademie, a następnie w uniwersytety, a takie awanse uzależniano od liczby utytułowanych naukowców. Utytułowano ogromną liczbę pracowników tych szkół, nieraz na podstawie słabych prac, publikowanych w uczelnianych pismach, ocenianych przez samych swoich.
Udyplomowieniu towarzyszyła plaga plagiatów, a także produkcja lipnych dyplomów przez wyspecjalizowane firmy. Prace i naukowcy o wysokim poziomie, randze międzynarodowej, w tej masie niemal całkiem się roztopili, trudni do zauważenia, o ile nie przeszli (dobrowolnie lub zmuszeni sytuacją życiową) do sektorów pozaakademickich czy za granicę.
Staliśmy się potęgą europejską, nie tylko jeśli chodzi o liczbę uczelni, lecz także profesorów prezydenckich i doktorów habilitowanych, ale pozycja Polski, jej najlepszych uczelni, pozostała słaba w rankingach uczelni światowych. Widocznie wartość naukowa naszych tytułów jest znikoma, zresztą w świecie nie budzą one większego zainteresowania.
Nakłady na naukę były śmiesznie niskie, a przy tym w żenujący sposób marnotrawione. Wiele placówek, z nazwy naukowych, utrzymywało się głównie z wynajmu nieruchomości, a nie z wytworów intelektualnych, dlatego na polu innowacyjności, mimo transformacji, ciągniemy się w ogonie Europy.
Trudno żeby było inaczej, skoro na przykład w placówce PAN komputery w latach 90. służyły do „badania” pasjansów, a używanie ich do celów naukowych bywało wręcz zabronione. Utrudnianie działalności naukowej przez feudałów – beneficjentów transformacji – nadal ma miejsce. Konieczność pracy naukowej w konspiracji, finansowanej własnym sumptem, nie była rzadkością.
Podwyższanie nakładów na naukę, bez zmiany kultury zarządzania domeną akademicką, nie zmieni zasadniczo jej efektów ani nie spowoduje powrotu naukowców pracujących w innej kulturze akademickiej.
Zalegalizowano niejako ustawianie konkursów na etaty, na granty i utajnianie rezultatów przed podatnikami. Umożliwiono produkcję lipnych dyplomów do szczebla najwyższego włącznie.
Natomiast pytanie: skąd się wzięły obecne kadry akademickie? – pozostaje bez odpowiedzi. Patologia transformacji akademickiej to temat na dużą książkę (interdyscyplinarny projekt), potrzebną, aby zacząć przekształcać domenę akademicką we właściwym kierunku.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska Nr 23 z 9 czerwca 2021
- Józef Wieczorek - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz