Czy prezydent musi nadawać tytuł profesora ?
Czy prezydent musi nadawać tytuł profesora ?
W Polsce tytuł profesora cieszył się od lat dużym prestiżem w społeczeństwie, choć nie wszyscy odróżniają tytuł od stanowiska, a nawet od zawodu, stąd umieszczanie profesora uniwersytetu w rankingach prestiżu zawodów w Polsce. Przez lata, właśnie profesor uniwersytetu – umieszczany w kategorii zawodów – cieszył się największym prestiżem. Tak było w PRL!
Spadek prestiżu profesora
Jeszcze przez lata w III RP profesor uniwersytetu był leaderem rankingu prestiżu zawodów, choć jego przewaga nad innymi zawodami malała, i w badaniu CBOS w 2013 r. profesor spadł na drugie miejsce, bo społeczeństwo wyżej doceniło zawód strażaka.
W badaniu z roku ubiegłego profesor uniwersytetu znalazł się – uwaga ! – na 5 miejscu, ustępując prestiżem nie tylko zawodowi strażaka (nadal leader rankingu), ale także zawodowi pielęgniarki, robotnika wykwalifikowanego i górnika. Widać, że wzrost ilości uczelni, ilości stanowisk i tytułów profesorskich oraz wyższego wykształcenia społeczeństwa, przełożył się – o dziwo – na spadek prestiżu profesorów, którzy, jak można sądzić, swoimi kwalifikacjami, poziomem intelektualnym i moralnym sprawiają społeczeństwu zawód.
Ciekawe, że nawet wśród absolwentów wyższych uczelni profesor uniwersytetu pod względem poważania ustępuje strażakowi, a nawet pielęgniarce.
Można sądzić, że i absolwenci uczelni wreszcie się poznali, że z tymi tytułami to u nas jest coś nie tak. Widoczna jest zależność – im wyższe wykształcenie społeczeństwa, im więcej studiujących mających kontakt bezpośredni z profesorami, tym prestiż profesorów stopniowo maleje.
Gdy prestiż oparty był na bazie propagandy, mediów, ciągłego informowania o doskonałości uczonych, używaniu wobec nich określeń: koryfeusze, luminarze – jakoś to oddziaływało na społeczeństwo, ale w dobie otwarcia na świat, powszechnego już internetu, ta nadmuchiwana tytularna bańka zaczyna pękać, nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością.
Warto też zauważyć, że nasze elity polityczne, w których mamy też profesorów w randze ministrów, posłów, czy działaczy partyjnych, ciągną się w ogonie tego rankingu. Taki jest społeczne znaczenie poszczególnych profesji. Winno to dawać wiele do myślenia, i to od dawna. A jakoś nie daje, zapewne dlatego, że myślenie przez lata uznawano (i to słusznie) za zagrożenie dla rządzących a wyrzucano (niesłusznie) na margines społeczny uczących myślenia krytycznego.
Obrzęd prezydencki
W Polsce tytuł profesora nadaje prezydent, stąd o takim profesorze mówi się, że jest „prezydencki” czy „belwederski”, gdyż zwykle ceremonie odbywały się w Belwederze. I tradycyjnej nazwy nie zmieniono, choć zmieniono miejsce nadawania profesur na Pałac Namiestnikowski. No cóż, nazwa „profesor namiestnikowski” mogłaby budzić złe skojarzenia.
Prezydent nie ma w obowiązku konstytucyjnym nadawania tytułu profesora, ale „decyzję o nadaniu tytułu profesora Prezydent RP podejmuje w formie postanowienia, wcześniej kontrasygnowanego przez Prezesa Rady Ministrów. Indywidualne akty nadające przedmiotowy tytuł, profesorowie odbierają z rąk Prezydenta’ [prezydent.pl]
Były wiceminister edukacji i były wiceminister nauki Zbigniew Marciniak uważa, że „procedury związane z nadaniem tytułu profesora belwederskiego są polską specyfiką i zupełnie wystarczyłby tytuł uczelniany …. w przyszłości trzeba zrezygnować z tej dekoracji mającej charakter obrzędowy, bez znaczenia dla jakości polskiej nauki.[ www.prawo.pl]
Natomiast jak czytamy w prawo.pl (Minister przeciwnikiem habilitacji i profesury) „Jarosław Gowin, wicepremier, minister nauki i szkolnictwa wyższego wielokrotnie dawał do zrozumienia, że habilitacja jest „polskim anachronizmem”, a tytuł tzw. profesora belwederskiego – „polską wyjątkowością”. Obydwie procedury, jego zdaniem, spowalniają ścieżki awansu naukowego młodych, wybitnych uczonych i dlatego jest to „obszar do poprawy”.
Faktem jest jednak, że w obronie tego swojego, słusznego moim zdaniem poglądu, były już minister nie położył się Rejtanem i w „Konstytucji dla nauki” ten „obszar do poprawy” nie został poprawiony. Polski system akademicki, nadal więc będzie wyjątkowy i spowalniający rozwój nauki, stąd nauka uprawiana w Polsce raczej nie będzie miała wiele szans aby się podnieść w światowych rankingach naukowych, a i „zawód” profesora może nadal spadać w polskich rankingach prestiżu.
W tym duchu argumentuje Andrzej Jajszczyk (Polska nauka przegrywa wyścig –
Wszystko co Najważniejsze), znający dobrze anachroniczny polski system akademicki: „wielkim problemem polskiej nauki jest jej nadmierna hierarchiczność, której elementami są stopień doktora habilitowanego i tytuł profesora. Już dawno stopnie te mają nikły związek z jakością legitymujących się nimi naukowców, a samo ich posiadanie stwarza złudne wrażenie wybitności.”
Mniej zorientowanym w tym naszym systemie tytularnym trzeba wyjaśnić, że w Polsce funkcjonuje także pojęcie profesora uczelnianego, które oznacza stanowisko na uczelni, a nie jest tytułem naukowym. Na ogół w przestrzeni publicznej takie rozróżnienie nie jest stosowane, a profesorowie uczelniani nie mają nic przeciwko temu aby uchodzić za ‚prezydenckich’. Jednak znający „kuchnię akademicką” o profesorach uczelnianych wyrażają się wręcz pogardliwie – profesor „podwórkowy”, nie mający takiego prestiżu jak profesor z nadania prezydenta. Czasem jednak, poziomem intelektualnym i osiągnięciami, taki profesor, podobnie jak zwykły doktor, może na głowę bić profesora „belwederskiego”.
Ale taki mamy system sprawiający złudne wrażenie wartości.
Warto przypomnieć, że w końcu PRL (ustawa z 1985r.) tytuł naukowy profesora
„mógł być nadany osobie, która w pełni akceptuje konstytucyjne zasady ustrojowe Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i kieruje się nimi w swojej działalności”. Stąd wielu wybitnych naukowców, którzy tych pozanaukowych warunków nie spełniali, takim tytułem nie było obdarzanych, a nawet z systemu akademickiego byli usuwani.
Niestety w III RP zachowano ciągłość prawną, a także personalną z PRL, co jest jedną z najważniejszych przyczyn obecnego kiepskiego stanu nauki w Polsce, obniżenia prestiżu tytułu („zawodu”) profesora i braku zdolności profesorów do poznania historii uczelni oraz odpowiedzi na pytanie – skąd się wzięły obecne kadry akademickie ? (mój blog akademickiego nonkonformisty).
Prezydent jedynie notariuszem ?
Ostatnio w przestrzeni publicznej zaistniała sprawa profesury belwederskiej psychologa społecznego dr hab. Michała Bilewicza z Uniwersytetu Warszawskiego specjalizującego się w obszarach dyskryminacji i uprzedzeń.
Liczni naukowcy -psycholodzy (choć nie tylko) zorganizowali petycję (Petycja w sprawie nadania tytułu profesora dr hab. Michałowi Bilewiczowi – petycjeonline.com) w obronie dyskryminowanego ich zdaniem kolegi, do którego prezydent -w ich opinii- jest uprzedzony. Mimo, że recenzenci Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych wniosek profesorski Michała Bilewicza oceniali jednoznacznie pozytywnie, prezydent jeszcze tego wniosku nie podpisał. Naukowcy zatem traktują prezydenta jako notariusza, który ma bez zastanowienia i zwłoki podpisywać to, co mu komisja do podpisania podsunie.
Uważają przy tym, że zwlekanie z podpisem nominacji dla Michała Bilewicza jest „szkodą wyrządzoną na wizerunku Polski w oczach międzynarodowej społeczności uczonych, którą trudno będzie w przyszłości naprawić.”
Po co naukowcom potrzebny jest taki system, w którym awanse naukowe ma podpisywać bezrefleksyjnie prezydent – nie wiadomo.
Prezydent wśród naukowców nie cieszy się zbytnim prestiżem, ale naukowiec ma mieć prestiż, dopiero po podpisaniu jego awansu przez prezydenta ? Zdumiewające – nieprawdaż ? Badania rankingu prestiżu zawodów, wskazują jednakże, że ten prestiż nawet po podpisaniu nominacji przez prezydenta i tak spada. Widać, że pies jest gdzie indziej pogrzebany.
Dylemat prezydenta
Penetrując internet w poszukiwaniu informacji o podobno dyskryminowanym przez prezydenta naukowcu, ze zdumieniem dowiedziałem się, że będąc Polakiem nie jestem członkiem tego narodu, lecz jakimś tworem ideologicznym, bo jak zrozumieć słowa Bilewicza z Twittera „Nie oskarżam Polaków, tylko panoszącą się ideologię o nazwie Polacy”?
W jednym z wykładów kandydat na profesora stawia pytanie: Czy istnieje jakikolwiek sposób na przyswojenie sobie przez Polaków wiedzy o negatywnych wydarzeniach z historii ich narodu?
Widać, że motorem działalności badawczej kandydata na profesora belwederskiego, jest znalezienie sposobu na wpojenie Polakom – jako swoistej konstrukcji ideologicznej [?] – przekonania o ich winie, nawet za to, czego nie uczynili.
Chciałbym, aby naukowcy – obrońcy rzekomo dyskryminowanego – wytłumaczyli mi, jak to się dzieje, że taki kandydat na profesora belwederskiego, nie wyrządza szkody wizerunkowi Polski i Polaków, a prezydent kraju Polaków, nad nadaniem prestiżu takiej antypolskiej osobie, i to w Polsce, ma przechodzić bezrefleksyjnie i bez zwłoki prestiż nadawać.
Czy Prezydent nie naruszyłby takim aktem Konstytucji, skoro jej Art. 130. mówi:
Prezydent Rzeczypospolitej obejmuje urząd po złożeniu wobec Zgromadzenia Narodowego następującej przysięgi- „Obejmując z woli Narodu urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji, będę strzegł niezłomnie godności Narodu, niepodległości i bezpieczeństwa Państwa, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem”.
Prezydent składa przysięgę wobec narodu, a nie jakiegoś tworu idelologicznego i w dodatku ma strzec niezłomnie godności Narodu, a kandydat na profesora tę godność w swej «naukowej» działalności narusza i szuka tylko jak przekonywać Polaków, aby czuli się winni, a nie jaka jest prawda, co jest obowiązkiem naukowca.
Prezydent ma zatem dylemat, czy postąpić wbrew swej konstytucyjnej przysiędze, czy też wystąpić jedynie w roli notariusza, aprobując to, co nie powinno być aprobowane.
Aby prezydent nie musiał
Powstaje pytanie:czy nie należałoby uwolnić prezydenta od obowiązku podpisywania nominacji profesorskich, skoro nie może brać odpowiedzialności za to, co naukowcy wypisują? Skoro prezydent nie powinien ingerować w badania/rezultaty badań naukowców (słusznie), bo to jest odpowiedzialność świata nauki, a nie prezydenta, to niech świat nauki bierze odpowiedzialność za kreowanie swoich członków na profesorów.
W końcu naukowcy, a w szczególności rektorzy, zwykle nas przekonują (słusznie), że uniwersytet winien być apolityczny, choć sami tego nie respektują (niesłusznie).
Prezydenta nie można obarczać odpowiedzialnością za spadek prestiżu tytułu profesora, skoro w nominacje nie może ingerować, a tylko jako «notariusz» ma je podpisywać. Nominacji na strażaka prezydent nie podpisuje a strażak prestiż społeczny ma, i to większy od profesora!
Co więcej prezydent u nas nie może odebrać tytułu profesora, choć jako «notariusz» ma go nadawać. Czy słyszał ktoś o odebraniu tytulu profesora komuś, kto go uzyskał w wyniku oszustwa np. plagiatu ? To co ? Prezydent ma odpowiadać za awansowanie w systemie akademickim oszustów ?
Prezydenci Stanów Zjednoczonych nie mają takich dylematów, bo nic im do nominacji profesorskich – tym zajmują się uczelnie.. I nauka na tym chyba lepiej wychodzi. Inaczej niż u nas.
Może by jednak przywrócić prestiż nauce dla dobra Polski i Polaków, którzy winni pozostać narodem a nie jakimś tworem ideologicznym w pseudonaukowych imaginacjach kandydatów do notarialnego podpisu ich nominacji/zatwierdzenia (nie)kompetencji przez prezydenta.
Tekst opublikowany w Kurierze WNET, w lipcu 2020 r.
- Józef Wieczorek - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz