Podatkowe uszczuplenia
Rządy PIS szczycą się uszczelnieniem ściągalności VAT. Poprzedni premier Beata Szydło zdiagnozowała lapidarnie; „wystarczy nie kraść”. Oczywiście – całkowita racja – efekty były aż nadto widoczne. Wystarczyło zlikwidować najbardziej widoczne karuzele vatowskie i nie opodatkowany import paliw. To skutkowało wpływami VAT do budżetu państwa kilkadziesiąt miliardów większymi (w skali roku) od tych za czasów rządów PO-PSL.
Premier Mateusz Morawiecki i kierowany przez Niego rząd przeciwko owym „złodziejom” uruchamia coraz bardziej precyzyjne narzędzia. Nowoczesne elektroniczne programy rachunkowe likwidują skutecznie różne kombinacje przedsiębiorstwom. Proceder znikających „słupów”, lewych faktur, obrót fakturami (zamiast towarami) staje się już niemożliwy. Dotychczas, by udowodnić komuś oszustwo – jakiś inspektor z urzędu podatkowego musiał „ręcznie” zanalizować deklaracje i dokumenty rachunkowe tego potencjalnego „oszusta”, skonfrontować je z dokumentami jego kontrahentów (czyli dokonać tzw. kontroli krzyżowej). Każdy, kto ma pojęcie o rachunkowości w działalności gospodarczej zdaje sobie sprawę, że fiskus mógł sobie jedynie pozwolić na nader wyrywkową kontrolę. Jakże symptomatyczne są słowa ministra finansów w rządzie PO-PSL – V. Rostowskiego. Stwierdził on ni mniej ni więcej, że zdolny księgowy zawsze wyprowadzi w pole organy podatkowe. Ten swój sąd potwierdził kilkakrotnie podczas zeznań przed komisją sejmową w sprawie afery Amber -Gold. Brzmi to jak herezja, ale jednak było w tym sporo prawdy. W rzeczywistości większość podmiotów gospodarczych wykorzystywało fakt nie tylko istnienia luk prawnych, ale fakt braku możliwości kontrolnych organów podatkowych. Jeżeli szansa na wnikliwą kontrolę mojej firmy przez urząd podatkowy wynosi jak jeden do tysiąca, to mogę zaryzykować robienie przekrętów w nadziei, że kontrola mnie ominie. I tak się to toczyło.
Wprowadzony wobec wszystkich firm (nawet mikroprzedsiębiorstw) obowiązku składania jednolitych plików kontrolnych i prowadzenia elektronicznej rachunkowości pozwala przy pomocy odpowiednich programów na automatyczne wykrywanie WSZYSTKICH nieprawidłowości i w związku z tym eliminowanie unikania płacenia podatków. To już gwarantuje ściąganie podatków wynikających z udokumentowanej działalności gospodarczej.
Do całkowitego szczęścia jednak jeszcze daleka droga; dochody państwa z tytułu ściągania należnych podatków mogą być jeszcze znakomicie większe – o dalsze kilkadziesiąt miliardów zł. Jak zwykle w tzw. „szarej strefie” trudno o dokładne liczby, ale można szacować, można szacować z dużym prawdopodobieństwem zbieżności z rzeczywistością.
Zanim przedstawię swoje szacunki utraconych wpływów podatkowych przypomnę znane skądinąd oceny typowego stosunku Polaków do władzy, do państwa. Ten stosunek jest właściwie tożsamy z leninowską definicja państwa. Mianowicie „państwo, to aparat ucisku i przemocy wobec obywatela”. Skoro tak, to wszelkie chwyty wobec państwa są dopuszczalne i szkodzenie mu nie jest grzechem – wprost przeciwnie, to uszczuplanie środków dla próżniaczej klasy rządzącej. Geneza takiego zachowania się Polaków jest znana i opisana przez socjologów – to pokłosie 123 lat zaborów, to dwie wojny światowe, sześcioletnia niemiecka okupacja i czterdziestopięcioletnia dominacja ZSRR nad Polską. Niestety, dwudziestopięcioletnia historia III RP sytuacji nie mogła zmienić. Nie mogła, bo obywatele nie zostali przekonani, ze to ich państwo. III RP rzeczywiście nie była państwem Polaków; właścicielem RP była i niestety jest nadal tzw nomenklatura PRL, także nowa oligarchia wyrosła na plecach „Solidarności” i zainstalowana w Polsce międzynarodowa finansjera. Metody tego zawłaszczenia państwa są perfidne, często trudne do zauważenia – to wprowadzanie na medialny rynek wrogich Polsce rozgłośni i czasopism, to wykupywanie banków, to wyprzedaż polskiej ziemi i polskich fabryk. Działo się to rzecz jasna za zgodą - wprowadzonych przez wrogie Polsce siły- rządów. Rządów, które pod pretekstem respektowania kapitalistycznych zasad doprowadziły do sprowadzenia kraju do statusu półkolonii zależnej od państw-hegemonów – głównie Niemiec. Trudno się więc dziwić, że również III RP nie jawiła się w świadomości Polaków jako „swoje” państwo. Zatem, to nie zabory i okres komuny, to także czasy całkiem niedawne determinują postawy Polaków wobec państwa.
Ad rem. Napisałem wyżej, że „udokumentowana” działalność gospodarcza jest już w Polsce pod całkowitą kontrolą. Ale wszędzie tam, gdzie się da pomijać owe „dokumentowanie”, to się pomija. To głównie sfera usług i drobny handel. Jest to działalność rozproszona i w kategoriach jednostkowych wydaje się – mająca niewielki finansowy wymiar. Tyle tylko, że powszechnie występująca i pomnożona przez miliony daje wspomniane wyżej straty państwa idące w miliardy. Nie idzie mi tutaj o skrupulatne opodatkowanie drobnych sprzedawców warzyw, owoców, runa leśnego, czy drobnych wyrobów rzemieślniczych – to zazwyczaj efekt ich uciążliwej pracy przynoszący niewielkie dochody, najczęściej ludziom biednym pozbawionym możliwości pracy i jakiejś godziwej emerytury. Rzecz dotyczy braku opodatkowania dochodów, które z racji głównie określonych walorów środowiskowych są dostępne mieszkańcom takich rejonów, jak góry, czy morze.
Na przykład; pensjonat, a pokoje gościnne (do pięciu). W tym drugim przypadku wynajem dla letników ( a nawet ich żywienie) nie podlega opodatkowaniu. Wymagane jest jednoczesne prowadzenie gospodarstwa rolnego. Górale we wioskach otaczających Zakopane budują swoje „domki” - oczywiście w „stylu” zakopiańskim – nawet pięć kondygnacji – ilość pokoi, to zapewne kilkanaście. Teoretycznie wynajmuje się pięć, ale kto to sprawdzi? Nawet, gdyby „sygnalista” zgłosił przekręt do Urzędu Podatkowego, to zapewne byłaby to „rodzina”, czy przyjaciele goszczeni, a nie wynajmujący. Zresztą – inspektorzy lokalnego UP, to też „przyjaciele”. Taką in formacje mam od znajomej właścicielki pensjonatu z kilkudziesięcioma pokojami płacącej uczciwie podatki. Ona wie doskonale o przytoczonych praktykach, które robią jej nieuczciwą konkurencję. Wszelkiego rodzaju wozacy, właściciele busów – paragon fiskalny dadzą tylko jak się ktoś upomni – nigdy z własnej woli. Taka ciekawostka – traktor upozorowany na wóz z westernu ciągnie dwie przyczepy (w sumie 100 pasażerów) po Dolinie Chochołowskiej – kosztuje 5 zł od osoby. ZAWSZE jest komplet chętnych. 25 minut to jeden cykl; w ciągu dnia – średnio 20 cykli x 200 (tam i z powrotem) x 5 zł daje 20 tysięcy dziennie. W miesiącu jest to już 600 tysięcy, a w całym sezonie idzie w miliony. Oczywiście – są koszty (minimalne, głównie paliwo). Kiedy żądam paragonu słyszę „obrońców”: „niech sobie chłopina zarobi, po co ma płacić jeszcze podatki”. Chłopina jeździ najnowszym BMW i wypasionym kładem oraz buduje sobie hotel na 200 pokoi. Cepry, jak to cepry – nie dość, że są łupieni na wszelkie sposoby, to jeszcze pomagają uszczuplić budżetowe dochody. Ludzie nie widzą związku swoich niskich (niejednokrotnie) zarobków i emerytur z zezwalaniem na niepłacenie podatków przez różnych cwaniaków. Przecież państwo traci na tym jednym traktorku około miliona rocznie.
Pięćdziesięciu letników płacących średnio 80 zł za dobę (w jednym góralskim „domku”) pomnożone przez 30 tysięcy (skromnie licząc w skali kraju) i przez ilość dni sezonu wczasowego – powiedzmy 100 dni – daje 12 miliardów – uszczuplenie dochodów państwa – przynajmniej 5 miliardów.
Przewoźnicy osób i samochody dostawcze. Pewno w kraju jest ich kilkaset tysięcy; busy – owszem kasy fiskalne mają, ale kwity wystawia co dwudziesty, dostawczaki już nigdy. Niech tylko za te przewozowe usługi kierowca zarobi 300 – 500 zł. dziennie, to w skali kraju i roku daje to astronomiczna liczbę – ponad 30 miliardów zł. (ok 15 miliardów powinno trafic do fiskusa – ale nie trafia).
Pozostają jeszcze usługi budowlane, wnętrzarskie, bufetowe, parkingowe itp. Tez to idzie w miliardy.
Oczywiście, trudno „urzędowo” zlikwidować szarą strefę. Na pewno potrzebne są kontrole i surowe sankcje, ale przede wszystkim potrzebne jest rozbudzenie społecznej świadomości i zrozumienie, że w końcu państwo jest „nasze”. Warto jednak stworzyć, a nawet powrócić do pewnych mechanizmów wymuszających wystawianie faktur i paragonów fiskalnych – np. kiedyś były odpisy na remont i modernizacje lokali i domów. Ponieważ by to uzyskać, trzeba było legitymować się fakturami i usługobiorcy owych faktur wymagali – to działało. Rzecz jasna koszt tego mechanizmu nie może przekroczyć uzyskiwanych tym sposobem podatków.
- Janusz40 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. To tylko pół prawdy.
Oczywiście, jeśli chodzi o interes z wożeniem ludzi po Dolinie Chochołowskiej, to chyba coś musi być inaczej, bo co, nie było drugiego chętnego na taką usługę za połowę tej ceny? Nie ma drugie chętnego, bo zapewne na świadczenie takiej usługi potrzebna jest koncesja ze strony, nie wiem, może Tatrzańskiego Parku Narodowego, może gminy która daje zezwolenie na poruszanie się po drodze zamkniętej a to trzeba zapłacić i to zapewne b. dużo. Raz oficjalnie a poza tym nieoficjalnie. Wykonany powyżej rachunek miejscowi też zrobili i wyciągnęli z niego wnioski, czyli pieniądze.
Natomiast co do kwestii podatkowych i ich unikania, to nie jest takie proste jakby to się wydawało. Są dwie kwestie, jedna to poziom dochodów a druga to możliwości ich kapitalizacji. Chodzi o to, że przedsiębiorstwo musi być na tyle rentowne, żeby nie tylko pokryło koszty swojego działania i koszt utrzymania właściciela ale również by mogło inwestować. W praktyce przekłada się to sytuacje, w której właściciel ma już zaspokojone wszystkie swoje potrzeby i dopiero jak nie wie co z pieniędzmi zrobić to zacznie je inwestować. Jeżeli zaś okaże się, że będzie z tego "zysku tyle co w pysku" to żadnych inwestycji nie będzie, bo po co się męczyć, lepiej pójść na piwo lub wdać się w romans. Jeżeli zaś poziom podatków jest tak wysoki, że nie wystarcza na odtworzenie majątku firmy bez uszczerbku dla poziomu życia właściciela, to firma będzie zdekapitalizowana na jego potrzeby osobiste.
Obecnie przynajmniej 80% ceny każdego produktu to podatki. Niektórzy szacują, że jest to nawet 92-93%
Różnica w tych szacunkach bierze się z tego czy podatki pracownika zaliczymy do kosztów firmy, czy też nie. Moim zdaniem należy zaliczyć, bo podnoszą one koszty pracy. Nawet pracujący na lewo kupuje rzeczy opodatkowane, a gdyby były one mniej opodatkowane, to koszty pracy znajdujące się obecnie w tych 20% nie będących kosztami podatkowymi były by stosownie mniejsze.
Za tym wyliczeniem przemawia również fakt, że w Polsce pracuje zaledwie ok. 2 mln ludzi w produkcji dóbr i usług wymienialnych, czyli mniej niż 10% osób w wieku produkcyjnym. W sektorze przedsiębiorstw pracuje ok. 5mln ludzi, ale ponad 50% a w zasadzie ok 60% z nich to obsługa obowiązków urzędowych przedsiębiorstwa. To nie tylko tylko księgowość. W rezultacie osób rzeczywiście pracujących jest bardzo mało. Owszem, jest trochę mikroprzedsiębiorstw zajmujących się produkcją czegokolwiek, ale jest ich bardzo mało. Zdecydowana większość pracuje w tzw. "obsłudze" działalności gospodarczej. W rezultacie w naszej gospodarce nie ma prawie wcale inwestycji. To zaś jest bardzo złe.
Tak wiec o ile rzeczywiście zasypywanie dziury podatkowej jest obecnie konieczne, bo ilość ludzi żyjących poniżej granicy ubóstwa była już groźna dla spoistości narodowej a tę trzeba koniecznie odbudować, to jednak odbywa się to kosztem spadku ( a w zasadzie brakiem wzrostu) inwestycji. W sektorze prywatnych przedsiębiorstw ten spadek jest faktem, ale nie było innego wyjścia.
Tak więc to, ze ktoś nie płaci podatków, które są nadmierne, jest oczywiście naganne, ale fakt, ze podatki są nadmierne też jest naganny. Tak więc obie strony są po złej stronie . Trudno jest oczekiwać, ze jeżeli państwo gra z przedsiębiorcą w salonowca, to on będzie z państwem grać w szachy.
uparty
2. Oczywiście - nadzwyczaj celne
Oczywiście - nadzwyczaj celne spostrzeżenia. Szczególnie ostatnia konkluzja. Pisałem o nadzwyczajnyn i nienaleznych zyskach wynikajacych z walorów środowiskowych. Korzyści osiagają ludzie tam zamieszkujący (morze, góry), a przecież to dobra narodowe i nie powinno być tak, że ludzie tam mieszkający maja bez nakładów pracy bogacić się kosztem całego narodu. W Dol. Chochołowskiej TPN ma oczywiście coś do powiedzenia, ale większość tej doliny stanowi własność mieszkańców siedmiu wsi z siedziba w Witowie (kupili te tereny jeszcze przed I WWi święte prawo własnośći wszyscy szanują). Prawdopodobnie park zezwolił tylko na ten jeden "pociąg" a zyski jakoś właściciele (owych siedmiu wsi) sobie dzielą. Rzecz w tym, że nie płacą od działalności gospodarczej podatków, korzystając ze swoistej indolencji (w tej mierze) ceprów...
Pozdrawiam
W czasie odwiedzenia Nowego Miasta Lubawskiego Pan Prezydent wygłosił znamienne przemówienie. Dotyczyło