Cud Nad Wisłą 15.sierpnia 1920 we wspomnieniach mego Ojca

avatar użytkownika Almanzor

Na wiosnę 1920r. rozpoczęło się przygotowywanie do ofensywy przeciw bolszewikom. Do wojska zostały powołane dalsze roczniki. Ćwiczenia odbywały się przeważnie od godziny 6-tej rano do 6-tej po południu.

Brat mój został odkomenderowany do batalionu etapowego i jako dowódca wyjechał pod Kijów ...... Odjeżdżając chciał mnie zabrać ze sobą. Jednak kpt. Kostek Biernacki nie chciał mnie oddać i przyobiecał, że jeżeli On przyśle do BZ 22 pp z frontu coś ze zdobyczy np. kuchnie polowe lub instrumenty dla orkiestry, to w zamian za to zgodzi się na mój przydział do batalionu, którym brat dowodził. Ja o tym nie wiedziałem.
[41]
W kompanii byłem zajęty do godziny 18-tej, a o 18-10 jeszcze było czytanie rozkazu. Lekcje rozpoczynały się o 18-30 więc ja za 20 minut nie mogłem zdążyć na wykłady do miasta i codzienni się spóźniałem. W szkole nie chcieli mi uwzględnić tych spóźnień zapewniając, że na naukę obowiązkowo muszą mnie zwolnić. Zapisałem się więc do raportu do Kostka Biernackiego, żeby mnie zwolnił z ćwiczeń popołudniowych. Na co otrzymałem odpowiedź odmowną, ponieważ szykuje się ofensywa i żadnych zwolnień nie mogę dostać. W związku z tym musiałem skończyć z nauką i zająć się wojskiem.

 

Autor, Wincenty Kobyliński "Longin" siedzi w środku w otoczeniu instruktorów szkoły, 
wiosna 1920.Z prawej stoi Stefan Kornalewski

Na wiosnę 1920r. zostałem szefem szkoły podoficerskiej. Dowódca szkoły był ppor Hankiewicz. Instruktorami zaś Bolek Dziewulski plut, Franek Tarkowski plut, Bolek Paczuski plut i Stefan Kornalewski kpr. Ćwiczenia w szkole szły jak po maśle. Obsada szkoły była pierwszorzędna. Uczniowie wybrani z wszystkich kompanii batalionu. Musztra na placu ćwiczeń tak była ślicznie prowadzona, że oficerowie pochodzący z armii rosyjskiej lub austriackiej chcąc nauczyć się jak należy podawać komendę lub dowodzić kompanią przyglądali się skrycie zza żywopłotu przypatrując się i przysłuchując wydawanym komendom.

Pod koniec kursu szkoły podoficerskiej Kostek Biernacki doszedł do wniosku i wydał rozkaz przeszkolenia
[42]
żołnierzy nieliniowych, pełniących różne funkcje w wojsku. Wykonanie tego rozkazu powierzył instruktorom szkoły. Funkcję kierowników wyszkolenia pełniliśmy na zmianę: ja, Bolek Dziewulski, Franek Tarkowski i Stefan Kornalewski. Mieliśmy rozkaz, żeby tym łazikom dać dobrą szkołę.

Pierwszy poprowadził ćwiczenia Bolek Dziewulski przy pomocy uczni ze szkoły podoficerskiej, którzy byli instruktorami. Ćwiczenia te odbywały się w godzinach popołudniowych. Dał im dobrą szkołę. Na ćwiczenia dnia pierwszego stawiło się 250 szeregowców i podoficerów do sierżanta włącznie.

Drugiego dnia ja poprowadziłem ćwiczenia przez 2 godziny. Żołnierze nie wyszkoleni dostali taki popęd, że aż im się z czupryn kurzyło. Kostek Biernacki tylko spoglądał z daleka i uśmiechał się jak się szkoli łazików.

Trzeciego dnia wystąpił Franek Tarkowski. Ktoś powiedział, że nie będzie Frankiem jeśli nie da im podwójnej porcji szkolenia. Rzeczywiście poprowadził ćwiczenia bardzo ostro. Ćwiczył zbiórkę w ordynku i wszystko biegiem marsz. Chłopcy latali, latali, aż jednego razu gdy padła komenda „rozejść się" i to biegiem, to wszyscy uciekli z pola ćwiczeń i Franek nie miał kogo ćwiczyć. Czwartego dnia stawiło się zaledwie stu ludzi, piątego 50, następnego 30 i tak dalej bez wyników zakończyły się ćwiczenia łazików.
[43]
Brat Stach przysłał mi z frontu list [pytając] dlaczego nie przyjeżdżam do niego. I polecił mi stanąć do raportu z prośbą do Kostka Biernackiego. Wykonałem to polecenie.

Kpt. Biernacki powiedział mi przy raporcie o umowie z bratem, której brat nie dotrzymał i dlatego on nie zgadza się nadal na mój wyjazd. Powiedział, że rozumie mnie, że po dwóch latach służby należy mi się urlop bo jestem zmęczony i udzielił mi dwutygodniowego urlopu. Ponadto mówił, że chce mnie widzieć w swym pułku oficerem i ze odeśle mnie do szkoły podchorążych gdy tylko otrzymam świadectwo szkolne na kursie. Odpowiedziałem, że już od lutego na kursy nie uczęszczam, bo bak mi na to czasu. W tej właśnie sprawie stawałem do raportu poprzednio. Rozkazał mi się uczyć dalej i nie zaniedbywać się. Przyrzekłem to zrobić. Wziąłem kilka lekcji od kol. Jarkowskiego. Szkoła się skończyła. Pojechałem na 14-to dniowy urlop. Byłem z Bolkiem Dziewulskim i siostrami Marysią i Polą w Częstochowie, a stamtąd obaj z Bolkiem wyskoczyliśmy sobie jeszcze do Krakowa na Wawel. Po upływie tygodnia wróciłem do domu, ale dowiedziałem się, że wszystkie urlopy cofnięte i mam się stawić w pułku.

W wojsku zastałem rozkaz przydzielający mnie do kompanii rekonwalescentów na szefa kompanii. A miałem obiecane przez Kostka Biernackiego, że otrzymam warunki do dalszej
[44]
nauki. Tu wpadłem w wir pracy. Kompania składająca się z ludzi rannych i chorych w liczbie 260, w tym 4 sierżantów, 25 plutonowych, 50 kaprali, reszta szeregowcy. Dowódcy oficera nie było. Ja w szarży plutonowego musiałem być całym gospodarzem t.j. dowódcą i szefem kompanii. Po kilku dniach przydzielili mi dowódcę, jeszcze nie wyleczonego oficera, który zachodził od czasu do czasu do kompanii. Codziennie otrzymywałem rozkaz wysyłania kilkudziesięciu ludzi do pracy. Chorzy i łazicy nie chcieli wypełniać rozkazów. Przyzwyczajony do szkoły podoficerskiej cierpiałem bardzo. Ja nie wyobrażałem sobie takiego rozprzężenia w wojsku.

Po pewnym czasie dowódcą kompanii został por. Bero. Na jego przywitanie odpowiedziała kompania wrzaskiem. Niektórzy siadali i odnosili się do niego z pogardą. Podobno na froncie stchórzył i żołnierze mu to pamiętali.

Tak było przez czerwiec aż do połowy lipca 1920r. Dnia 6-go lipca zaczęli mnie koledzy zapytywać co słychać z moim bratem. Ale żaden nie powiedział wprost o co chodzi. Rozeszła się bowiem pogłoska, że Staś został zabity pod Równem. Wiadomość tę przywiózł jeden plutonowy z jego batalionu, który opowiadał, że na własne oczy widział jak brat spadł z konia i został zabity. Mnie o tym powiedział Leszek Raczyński, a inni bali się być pierwszymi zwiastunami nieszczęścia. Na tę wiadomość rozchorowałem się na żołądek tak gwałtownie, że ledwo doszedłem do kancelarii batalionu. O dziwo! Tu mi wręczono list od brata pisany 7 lipca 1920 z Małoryty za Brześciem. Pisał, że wyszedł cało i czeka na stacji na mój przyjazd.
[45]
Żona jego Irena zamieszkała w Siedlcach przy ul. Południowej, bo nie chciała siedzieć na wsi w Kobylanach, by tu móc łatwiej utrzymać się i ew, dostać korespondencję. Myślałem o tym co ja jej powiem, bo ona i tak się dowie, jeśli będę trzymał wszystko w tajemnicy.

Początkowo, gdy przeczytałem list nie uwierzyłem od razu, że brat Staś żyje. Zacząłem porównywać datę wysłania listu i datę przyjazdu tego podoficera, który przywiózł tę hiobową wiadomość. Mimo wszystko jeszcze nie wiedziałem co o mam myśleć o tym i gdzie jest prawda. Na to wszedł kpt. Biernacki i odrazu zapytał mnie co jest z bratem. Dałem mu do przeczytania list. Dopiero on postawił mnie na nogi mówiąc, że odrazu nie wierzył w te plotki i orzekł, że to tylko dezerter tak może opowiadać.

Pojechałem z listem do Ireny. Dałem jej list do przeczytania i dopiero później powiedziałem, jakie to wieści ludzie opowiadają o Stachu. Ledwie zdążyłem jej opowiedzieć, a już zaczęły się jej dopytywać panie z Siedlec o los Stacha. Musiała więc zaprzeczać wszystkim i pokazywać list, że żyje i jest zdrów.

Na drugi dzień dostałem bilet podróży od ppor Jędrzyczaka, adiutanta baonu i pojechałem do Małoryty za Brześć. Zajechałem o godzinie 4-tej rano. Cały batalion załadowany w wagonach czekał na stacji. Staś przyjął mnie bardzo serdecznie, a jego adiutant por. Niedźwiecki kazał mi się położyć spać po uciążliwej podróży w nocy. Prosiłem, żeby mnie obudzić, bo chcę wrócić pierwszym pociągiem. Pociąg był, ale ja zaspałem. Był to wogóle ... pociąg z Kowla do Brześcia. Kiedy wstałem w dzień - było gorąco, powietrze zadymione jak na froncie. W okolicy widać było jakieś pożary i lasy dookoła. Poszliśmy wykąpać się do rzeki Małoryty. Nagle ujrzeliśmy jadących na koniach gromadkę chłopców, którzy porozbierani jechali pławić konie do rzeki. Strachu mieliśmy nie mało, ale wkrótce wszystko się wyjaśniło. O godzinie 4-ej po południu przyszły na stację 2 bataliony i ja zabrałem się na jednego z nich do Brześcia. Nie chcąc się zabrudzić stałem okrakiem z tyłu na zderzakach i tak jechałem około 40 km. Zabrakło węgla, więc kolejarze rąbali drzewo w lesie i tak jechaliśmy dalej. W Brześciu był już wieczór. Na torze stały pociągi. Leciałem kilka kilometrów, żeby wsiąść do pierwszego, który odchodził. Dojechałem tak do Terespola i znów wyskoczyłem, żeby podbiec do przodu, do pierwszego pociągu. To samo robiłem w Chotyłowie, w Białej i w Łukowie, gdzie rano już wskoczyłem do pociągu siedleckiego. Kończył mi się dokument podróży więc się obawiałem spóźnienia. U siebie zastałem wszystko po staremu, tylko coraz gorsze wiadomości nadchodziły o zbliżaniu się bolszewików do środka kraju.

Rozpoczęła się ogólna mobilizacja w kraju. Młodzież całymi klasami wstępowała na ochotnika do wojska. Mnie i wielu innych wysłano na wieś. Każdego do swej parafii z delegacją z Siedlec. Pojechałem do Paprotni z dwoma starszymi panami i młodą panienką uczennicą ostatniej klasy gimnazjum.

Poznałem ich z księdzem proboszczem Władysławem Górskim, który zapowiedział z ambony, że przemawiać będą delegaci w sprawie zaciągu ochotniczego do wojska.

Po skończonym nabożeństwie ludzie zebrali się na cmentarzu przy kościele. Jeden z delegatów odczytał z ambony odezwę Rządu wzywającą do obrony ojczyzny, drugi powiedział kilka słów o utworzeniu rządu zgodnego wszystkich stronnictw z Witosem Wincentym na czele. Przemówienia ich wydały mi się tak słabe i bez werwy, że postanowiłem sam zabrać głos. Mówiłem z pamięci, bez przygotowania. Zacząłem od tego, że zasadniczo żołnierzowi w mundurze nie wolno zabierać głosu w sprawach politycznych, ale dziś w momentach, gdy wróg wtargnął w granice kraju i nawała bolszewicka zbliża się od wschodu - musimy wszyscy - kto zdolny do noszenia broni - stanąć do walki z wrogiem. Polska po 150 latach niewoli zaledwie odzyskała niepodległość już jest ponownie zagrożona, musimy więc jej bronić. A więc Polacy do broni! Słowa moje wywarły pewien oddźwięk, bo nazajutrz zaczęli zgłaszać się ochotnicy do nowotworzącego się 222 p.p.

Zostałem przydzielony do nowoorganizującej się kompanii 4-ej 222 pp na szefa kompanii. Trzy kompanie już zdążyły się zorganizować. Do mojej 4-ej kompanii przydzielono pierwszych 30 ochotników, gdy wyszedł rozkaz ewakuacji Siedlec. Roboty było pełno. Wpadłem na chwilę do rodziny w Kobylanach, żeby się pożegnać. Przyjechaliśmy do Siedlec z Ojcem. Ojciec chciał zabrać Irenę na wieś, ale ona odmówiła. Czekała na Stasieńka, że po nia przyjedzie. Musiałem się i nią zająć. Załadowała się do wagonu łącznie z rodziną kpt. Gembala i wyjechali gdzieś do Piotrkowa w nieznane. Miałem wtedy wolne ręce i rano 4 sierpnia o świcie wymaszerowaliśmy z Siedlec przez Rozkosz w kierunku Stoczka Łukowskiego. Mnie wysłano na patrol
[48]
z 8-ma żołnierzami. Wśród nich był ochotnik - literat prof. Michałowski. Moi żołnierze ze mną zostali włączeni do kompanii 3-ciej, którą dowodził ppor. Pawłowicz (...) a szefem był Janek Kruk z Kotunia. W ciągu dnia doszliśmy do Stoczka. Z boku od południa słychać było strzały karabinowe, ale pułk wycofywał się normalnie Dużo nowopowołanych rekrutów rzucało broń i dezerterowało. Tu [nasi] ochotnicy zdali egzamin - zbierali porzucone karabiny na wozy, aby wywieść za Wisłę. W Stoczku zanocowaliśmy w stodole na sianie. W nocy pobudka i wszyscy musieli wstać. Ja byłem tak zmęczony, że mimo kilkakrotnych nawoływań nie dałem się ściągnąć z ciepłego siana i zostałem sam jeden w stodole. Ale obudziłem się szybko, bo był hurgot na szosie. Wybiegłem w mig nie wiedząc co to za wojsko. Poznałem kaprala, który na koniu jadąc poganiał swoich rekonwalescentów. Kapral ten objął po mnie szefostwo kompanii. Ułożyłem się na desce na wozie z drabinkami. Zasnąlem szybko, kiedy mi czapka rogatywka spadała z głowy zdążyłem ją złapać i dalej spałem. Tak dogoniłem swoją kompanię o świcie. (...). Po śniadaniu dosiadłem konia i jechałem na czele pułku. Nocowaliśmy w łóżkach z sierżantem Krukiem w Żelechowie. Posłanie w miękkiej bieliźnie pościelowej wydawało mi się zbędnym luksusem. Przy wyjeździe z Żelechowa widziałem jak por. Kaczorowski b. bobry dowódca kompanii idący piechotą pociągnął kijem ppor. Piotrowskiego siedzącego na koniu za złe traktowanie żołnierzy ochotników. Takie wypadki się zdarzały, ale rzadko kiedy. Najlepsi oficerowie byli tu ojcami i prawdziwymi opiekunami żołnierza walczącego o wolność ojczyzny.
[49]

Jechałem na czele całego pułku przy wyjeździe na szosę Warszawa Lublin, aby następnie skierować się w kierunku na Dęblin. Tak doszliśmy do m. Ryki. Żołnierze prosili, aby pozwolono im się wykąpać w małej rzeczce. Zatrzymaliśmy się więc na krótki postój. Było juz sporo po południu. Po kąpieli ruszyliśmy w dalszą drogę, ale zauważyliśmy, że jedno ubranie zostaje. Okazało się, że jeden chłopak zatonął. Powiadali, że widzieli jak pływał, ale nikt nie zauważył go tonącego. W nocy przed Dęblinem przywieźli go do nas w trumnie. Spałem obok niego na sąsiednim wozie. Pierwszy raz w życiu bezpośrednio z nieboszczykiem, który nie robił na mnie wrażenia. Pochowali go na miejscowym cmentarzu. Na noc dojechaliśmy do m. Irena - przed Dęblinem. Tutaj spotkaliśmy się ze skąpstwem gospodarzy. Jeden z chłopów przyszedł do nas ze skargą na żołnierzy. Poszliśmy obaj z Jankiem Krukiem, aby sprawdzić i zrobić porządek. A tu Pan gospodarz nie chce nas obydwu puścić do sadu, tylko jednego. Wtedy sierżant Kruk wchodząc zatrząsł drzewem i zawołał żołnierzy, aby sobie nazbierali owocu. Chłop zaniemówił i stał jak osłupiały. Rano jakaś baba zaczęła wrzeszczeć, że jej zabrali żołnierze miskę z łyżką. Przechodzili tędy Miemce, Austriaki i różne inne, ale tak nie kradli jak swoi Polacy. Zapytałem wtedy chłopaków, który wziął miskę od tej p. Gospodyni? A to ja odezwał się jeden. Zaraz skończę jedzenie i oddam. Po chwili chłopak przyniósł umytą miskę z łyżką.
[50]
Wtedy roztkliwiona kobiecina zawołała na cały głos, że niema jak swoi ludzie. Jacy grzeczni, oddają co wzięli i jeszcze dziękują. Tegom się nawet nie spodziewała, żeby w wojsku był taki porządek.

Nazajutrz przed samym Dęblinem widzieliśmy pierwsze przygotowywane rowy strzeleckie do obrony. Trochę otuchy w nas wstąpiło. Nie lubiłem dźwigać plecaka więc załadowałem go na furmankę, a sam chodziłem tylko z karabinem i nabojami. Po drodze żołnierze chorowali na żółtaczkę i krwawą dezynterię. Zabraniano jeść surowe owoce. Ja zaś nosiłem tylko manierkę z kawą i chlebak na owoce. Jadłem dużo surowych jabłek. Dziś okazuje się to, że to dobrze robiło przeciw dezynterii. Ale w sierpniu 1920r. owoce były zakazane.

[50a]
Kiedy wracałem pewnego razu z miasta podszedł do mnie żołnierz i powiedział, że Bolek Dziewulski prosi, abym go odwiedził w szpitalu. Nazajutrz drugi żołnierz to samo mi doniósł. Odwiedziłem go więc. Leżał w polowym szpitalu po przejściu choroby krwawej dezynterii. Był bardzo blady i nie miał sił się poruszać. Powiedział, że mają ich ewakuować samochodami ciężarowymi za Wisłę, no i że on tego nie wytrzyma. Prosił mnie o pomoc, czy nie widzę możliwości wydostania go stąd. Był to krótki okres, kiedy odwołano Kostka Biernackiego na inne stanowisko i stara gwardia, kto mógł, wyrywał z Kadry. Zrobił to i Bolek. A teraz biedaczysko przechodził taka ciężką chorobę. Obiecałem mu coś pomóc, ale nie wiedziałem sam jak zabrać się do tego. A następnego dnia zastałem Bolka leżącego w moim łóżku. Po prostu samowolnie opuścił szpital i skierował się do mnie. Dałem mu dwie przepustki, każda na 48 godzin, bo do tego miałem prawo.
[51]
Młodszy jego brat Witek zabrał go do domu do Grodziska koło Dziewul. Potem braciszek jego przyjechał do mnie i znów dostał dwie przepustki i w ten sposób Bolcio Dziewulski uniknął jazdy samochodem i wykurował się w domu. Kiedy doszliśmy do Dęblina przysłał mi przez kolegę z płku pozdrowienia i podziękowanie za opiekę. Przejechałem z pułkiem 22. pod dowództwem gen. Sikorskiego na północ od Warszawy nad Wkrę.

Po przemaszerowaniu przez Dęblin zatrzymaliśmy się w długiej bardzo wsi Wola klasztorna. Tam zająłem się szybkim szkoleniem ochotników. Boć to był dobry, ale surowy żołnierz. Chłopcy byli ubrani w drelichy i chętnie się ćwiczyli. Już w ciągu 3 dni nauczyłem ich obchodzenia się z bronią i maszerowania z bronią jak żołnierze.

Po przemaszerowaniu przez Dęblin zatrzymaliśmy się w długiej bardzo wsi Wola klasztorna. Tam zająłem się szybkim szkoleniem ochotników. Boć to był dobry, ale surowy żołnierz. Chłopcy byli ubrani w drelichy i chętnie się ćwiczyli. Już w ciągu 3 dni nauczyłem ich obchodzenia się z bronią i maszerowania z bronią jak żołnierze.

W dniu 15.sierpnia 1920r, w święto Matki Boskiej Wniebowziętej kwaterowaliśmy w tejże Woli klasztornej. Żołnierze zorganizowali sobie zabawę taneczną w jednym z domów. Zaprosili młode dziewczęta na zabawę. Drudzy w sadzie rwali gruszki. Chłop pilnował domu, żeby mu garnków nie potłukli, a baba odganiała chłopaków od gruszek. Jeden z żołnierzy chciał napić się wody świeżej ze studni, ale babina nie chciała dać mu kulki do wyciągania wody, żeby nie wykorzystał jej do trzęsienia gruszek. I kiedy baba wydzierała ten kij żołnierzowi i darła się na cale gardło - wyleciał chłop z domu bo myślał, że żonie jego dzieje się krzywda. 
[52]
Ale widząc ją, że szarpie się z żołnierzami o tyczkę, kiedy inni kradną gruszki - porwał wiadro i całą zawartość wody wylał babie na głowę. Wtem usłyszał krzyk w domu. Ja akurat wszedłem na tę scenę na podwórku domu, gdzie odbywała się zabawa. Za chwilę wszedł za mną ppor. Wiesław Kossowski, adiutant d-cy pułku 222 i oznajmił mi, że są dobre wieści z frontu. Pod Radzyminem zwycięstwo". Wiadomość ta jak iskra elektryczna wnet przebiegła dalej do wszystkich żołnierzy. Powstała ogólna radość. Dalej już się nie cofamy. Idziemy naprzód! Wielkie zwycięstwo! Ofensywa! Chyba żadna siła nie zdołałaby wówczas powstrzymać zapału. I jeśli dziś ktoś ośmieliłby mi powiedzieć, że nie było cudu nad Wisłą w dniu 15.VIII.1920r to ja twierdzę że był. Bo dobrze pamiętam tę chwilę, a jak ją wtedy przeżywałem - trudno to opisać w słowach. Odtąd wstąpił w nas nowy duch. Każdy chciał biec na front, by skoczyć wrogowi do gardła. Były wydawane rozkazy, żeby trzymać się swych przydziałów, bo to osłabia nasze siły i oddala zwycięstwo ostateczne.

 

12 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. @Almanzor


Archiwum Akt Nowych udostępniło w internecie listy z frontu walki z bolszewikami

Listy
Lecha Dymeckiego z lat 1919-1920, w których opisuje walki na froncie z
bolszewikami, opublikowało na swojej stronie Archiwum Akt Nowych. „To
świadectwo odwagi, ogromnego patriotyzmu i bezgranicznego oddania
słuszności sprawy” – podkreślili archiwiści.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

2. ukłony :)

"Cenne bywają stare dokumenty,fotografie czy notatki odnalezione gdzieś na strychu,w domowym pudle,w piwnicy-być może kiedyś specjalnie ukryte.Poprzez pokolenia niewiele ich zostaje ,zwykle trudno je rozpoznać i zorientować się co w sobie zawierają/.../"

LOSY HONORU i OJCZYZNY
jeszcze raz niskie ukłony i pozdrowienia :)
:)

gość z drogi

avatar użytkownika Almanzor

3. Marylu

Na "Blogu Longina" opierały się trzy prace magisterskie. Jeden z ich autorów zestawił szczegóły podane w tym blogu z notatkami prowadzonymi przez jednego z wysokich oficerów (generała?)
Podesłał mi to porównanie a także fotografię uroczystości w 22 pp w Siedlcach na której bardzo dobrze widoczny jest mój stryj Stanisław - z jednej strony sztandaru pułkowego - a z drugiej jego strony Naczelnik z szablą u boku.

avatar użytkownika Almanzor

4. .. z drogi

Och, dawno sobie nie klikaliśmy Gościu. Cieszę się bardzo że zajrzałaś do mnie.
Ukłony i pozdrowienia też :)

avatar użytkownika gość z drogi

5. ... ja też :)

tak dobrze zboczyć z drogi,by przysiąść przy cudownych wspomnieniach,które niczym te nasze białe brzozy przypominają dawno minione dni,lata :)
serdeczności :)

gość z drogi

avatar użytkownika gość z drogi

6. serdeczna "niezapominajka"czyli Zdrowaska za

pańskiego Tatusia
i tamtych Chłopców i Dziewczęta :)

gość z drogi

avatar użytkownika gość z drogi

7. z cyklu "Zwycięskie bitwy Polaków"

" 1920 Warszawa"

Iwona Kienzler


Dowództwo Wojsk Polskich
       Sztab Generalny
                              Poczta Polska Nr.53.dn 14 sierpnia 1920 r.
                                                          B. pilne !
                                            orzeł w koronie  
             
                       ROZKAZ Nr.71
Bitwa ,dziś rozpoczęta pod Warszawą i Modlinem decydować będzie o losach dalszych całej Polski
Albo rozbijemy zupełnie dzicz bolszewicką  i udaremnimy tym samym zamach sowiecki  na niepodległość  Ojczyzny i byt Narodu,albo ciężka  niedola i nowe jarzmo czeka nas wszystkich bez wyjątku.
          Pomimo tradycji rycerskich polskich stanęli dziś wszyscy chłopi,robotnicy i cała inteligencja do walki tej na śmierć i życie.Pomni hasła odwiecznego, Bóg i Ojczyzna/.../
   Niech wszyscy wiedzą ,że zwyciężyć musimy!
  Odczytać przed frontem wszystkich oddziałów
                  
                                                                         Szef Sztabu                                                                                        Generalnego:
                                                                       Rozwadowski m.p.
                                                                          Generał -                                                                                                       porucznik                                                                                                   



                

str 66 1920 Warszawa

gość z drogi

avatar użytkownika Almanzor

8. gość z drogi, wt., 15/08/2017 - 14:35

Nie zauważyłem, że to ja kiedyś napisałem. :)

avatar użytkownika Tymczasowy

9. Nie wiem,ale

jakos tak sie stalo, ze pierwsze wiadomosci o Cudzie nad Wisla, ktore utkwily w mojej swiadomosci pochodza z warszawskiego teatru STS, do ktorego pilnie uczeszczalem. Tam W.Siemion wystapil z monodramem Izaka Babla obejmujacym zarowno Opowiadania Odeskie, jak i Pierwsza Konna. Do dzis calosc, doslownie CALOSC tkwi w mojej swiadomosci i nie pozwala zapomniec.
Z jakichs blizej nieznanych mi powodow, nigdy nie udalo mi sie siegnac do ksiazek o wojnie 1920 r. Szczerze zaluje.
Pozniej siegalem do wszystkiego co w rece trafilo, ale to bylo bardzo, bardzo za malo.
Z tego tez powodu pozostala w mojej swiadomosci nastepna scena. Druzyna dzieciakow-licealistow, zostala otoczona w wiejskiej chacie przez Rosjan. Ci wzywali do poddania sie. Po kolei, kazdy z chlopakow wychodzil i byl masakrowany w stylu kacapskim. Az rwalo mi sie na usta, ze gdyby tak rzucic pare granatow i probowac sie przebic. Moze nawet razem wybiec i i uderzyc bagnetami w jedno miejsce. Musialoby peknac. A najchetniej, dawalem naszym dzieciakom karabin maszynowy, karabin snajperski, pare panzerfaustow i wiazek niemieckich granatow trzonkowych.
Pozniej docierala do mnie dziwnosc tej wojny. Tak roznej od schematu Wielkiej wojny, ktora powinno nazywac sie Okopowa. Duze przestrzenie,step, brak stalej linii frontu. Scieraja sie ze soba niewielkie oddzialy, czesto kawaleryjsko-kozackie.
Jeszcze pozniej, obraz korpusu Gaja, ktory swa masa zgniatal nasze bataliony i w koncu poprosil o internowanie na Litwie.

avatar użytkownika Almanzor

10. Tymczasowy

Dziennik Babla jest dostępny w pdf

ftp://onyx.motronik.com.pl/Temp/Babel_Izaak_-_Dziennik_1920.pdf

Oto fragmencik ze szczegółami tamtej wojny

-----------

Unicki pop w Barszowicach. Zniszczony, zapaskudzony sad, tu kwaterował sztab Budionnego,
roztrzaskany, spalony ul, ten straszny, barbarzyński obyczaj — zostały mi w pamięci połamane
ramki, tysiące pszczół, buczących i tłukących się o rozbity ul, ich wzburzone roje.
Ksiądz wyjaśnia mi różnicę między obrządkiem unickim a prawosławnym. Szeptycki — to wielki
człowiek, chodzi w parcianej sutannie. Grubasek, czarniawa, pulchna twarz, wygolone policzki,
błyszczące oczka z jęczmieniem.
Posuwamy się w stronę Lwowa. Baterie podchodzą coraz bliżej. Nieudana potyczka pod Ostrowem, niemniej — Polacy wycofują się. Meldunki o obronie Lwowa — profesorowie, kobiety, młodzież.
Apanasenko będzie ich wyrzynać — nienawidzi inteligencji, to siedzi w nim głęboko. Marzy o —
na swój sposób arystokratycznym — chłopskim, kozackim państwie.
Mija tydzień ciągłych walk — 21 sierpnia, nasze oddziały są o 4 wiorsty od Lwowa.
Rozkaz — całą Armię Konną przekazuje się do dyspozycji Frontu Zachodniego. Dyslokują nas na północ — w stronę Lublina. Tam trwa ofensywa. Spod miasta, do którego zostały tylko 4 wiorsty, zabierają armię, która tak długo o nie walczyła. Zastąpi nas 14. armia.
Czy to szaleństwo, czy chodzi o to, że konnica nie jest w stanie zdobyć miasta? 45 wiorst
przemarszu z Barszowic na Adamy zapamiętam sobie na całe życie.

avatar użytkownika gość z drogi

11. szanowny Autorze,serdecznie przepraszam, chęci

były dobre,a wyszło jak wyszło :)

to oczywiście cytat z broszurki kupionej kiedyś w nieistniejącym już saloniku księgarskim
chciałam wzbogacić pański blog o ten fragment pracy autorki broszurki"Zwycięskie bitwy Polaków"
jeszcze raz przepraszam a rozkaż Rozwadowskiego wydawał mi się na tyle ważny,ze go wkleiłam u Pana
nie na darmo przysłowia są mądrością narodów,czyli "dobrymi chęciami piekło wybrukowano "
jeszcze raz przepraszam
Dobrego dnia :)

gość z drogi

avatar użytkownika gość z drogi

12. Dobrego ,nowego dnia :)

a ja pozwolę sobie zacytować kilka linijek z "Honor i Ojczyzna" na temat Babci Zosi,z wielkim sentymentem,bo moja Babcia też miała na imię Zofia /jak i ja:)/
"Babcia Zosia "str 53 i śliczne zdjęcie :)
Babcia Zosia - mama mojej matki i autora książki "Honor i Ojczyzna" - po wojnie zamieszkała u nas,na Grochowie przy Kutmowskiej .Będąc nauczycielką ,rozpoczęła pracę w którejś z okolicznych szkół. Brała mnie na spacery do Parku Skaryszewskiego,czytała książki .Strasznie się wtedy bałem żyjącego gdzieś w piwnicy na Tamce uśmiercającego ludzi spojrzeniem potwora Bazyliszka - czytanych mi przez
Babcię bajek w "Legendach
Warszawskich" Artura Oppmana./.../
Szanowny Autorze czytając kolejny raz ten rozdział ,rozdział przypominający Pańską Babcię,zawsze mam przed oczami ,moją
też rodowitą Warszawiankę rzuconą przez Polski Los na Sląsko-Zagłebiowską Ziemię,ten sam klimat, ta sama książka i to samo patriotyczne wychowanie ,
do dzisiaj jest moją nieocenioną Przyjaciółką i Nauczycielką,chociaż już po drugiej stronie Życia
serdeczności z drogi Życia :)

gość z drogi