Dobrze radziłem, żeby tego kongresu nie zwoływać,
bo brak dla niego podstaw prawnych. Ale chcieli kongresu, to go mają.
Do opinii publicznej przebiły się tylko te dwa słowa – nadzwyczajna
kasta. I jeśli uczestnicy kongresu myśleli o poprawie wizerunku
sądownictwa polskiego, to go właśnie „poprawili”.

Nie pomoże i tysiąc przeprosin – te słowa wbiją się w pamięć,
bo niestety idealnie trafiają w odczucia ludzi, poniewieranych w sądach
każdego dnia. Celnie to ujął na łamach „Rzeczypospolitej” Tomasz
Pietryga - obywatel spotyka w sądzie cesarską postać sędziego, która
z wyżyn swojego majestatu mówi do niego w niezrozumiałym języku.
To prawda, tak to ludzie widzą, tak odczuwają. Kto trafia przed oblicze
sądu, w jakimkolwiek charakterze, ten często wychodzi stamtąd poobijany.
Sędziowie nie słuchają, niecierpliwią się, potrafią ochrzanić człowieka
za byle co, puszą się za stołem. I nawet jeśli dotyczy to tylko części
czy wręcz mniejszości środowiska sędziów, to rzutuje na całość.

Ludzie słyszą w sądach niezrozumiały język, otrzymują niezrozumiałe
uzasadnienia wyroków, które bywają zlepkiem frazesów, okraszonych
orzecznictwem, nipriczom wklejanym z internetu.

A i uchwały nadzwyczajnego kongresu komunikatywnością nie grzeszą.
Nawet tytułów nie chciało się wymyślić. W uchwale numer dwa, w pierwszym
zdaniu dzwon na trwogę, zaczęty i niedokończony, w drugim zdaniu
zupełnie oderwany od tego dzwonu apel. Na taki wielki kongres autorom
uchwał wypadałoby się lepiej przyłożyć.

Więcej władzy dla Nas, Nadzwyczajnych, zero kontroli, sami się
będziemy powoływać i kontrolować też sami – do tego się praktycznie
sprowadzają postulaty. Mało nadzwyczajnego kongresu, ma jeszcze powstać
Wielka Rada. Dodajmy od razu – Wielka Rada Nadzwyczajnych.

A ludzie oczekują czegoś innego – mniej aroganckiej władzy, więcej
zwyczajnego szacunku dla człowieka, więcej odpowiedzialności i kontroli.

Nadzwyczajny kongres, zapewne wbrew intencjom organizatorów, potwierdził
potrzebę zmian w sądownictwie, lecz nie takich, których których chce
nadzwyczajna sędziowska elita, ale takich, których chcą
zwyczajni ludzie.